Historia

Teściowa

narrator 13 10 lat temu 12 812 odsłon Czas czytania: ~19 minut

Prawdopodobnie nigdy nie poznamy dokładnych szczegółów tego, co wydarzyło się w piwnicy niewielkiego domu jednorodzinnego w Mardzewie, a co było jedynie preludium do późniejszych, mrożących krew w żyłach wydarzeń.

Ów dom zamieszkiwało młode małżeństwo, Wiktoria i Adam Boryńscy. Wiktoria pracowała w miejskim salonie fryzjerskim, a Adam był budowlańcem. Na biedę nie narzekali, sąsiedzi, których swoją drogą nie mieli zbyt wielu, ponieważ ich dom znajdował się na obrzeżach miasteczka, nie skarżyli się na Boryńskich. Ot, zwykłe małżeństwo, nie sprawiające nikomu problemów, ogólnie lubiane w lokalnym społeczeństwie.

Nie wiadomo, kiedy zaczął się ich koszmar, gdyż przez ładnych parę lat żyli w zdrowiu, szczęściu i miłości.

Wszystko zaczęło się jesienią, w roku dwa tysiące dziewiątym, kiedy to firma, w której pracował Adam, przez dłuższy czas nie otrzymywała żadnych zleceń. Szefostwo starało się, jak mogło, prowadziło różne przetargi, transakcje, jednak ich wysiłki spełzały na niczym. Kilkudziesięciu pracowników Mar – Budu wylądowało na bruku.

W tym czasie Adam szukał jakiejkolwiek dorywczej pracy, jednak bez powodzenia. W wyniku tego większą część czasu spędzał w domu .

Rodzina Boryńskich miała szczęście, że salon Wiktorii dobrze prosperował, w związku z czym nie narzekała na brak klientów, inaczej mogło by być z nimi krucho.

Ruch był tak duży, że nieraz kobieta musiała zostawać po godzinach. Nie robiłaby tego, gdyby Adam miał pracę; wtedy nie musiałaby się martwić o pieniądze. Z dwóch pensji mogliby swobodnie wyżyć. Jednak w takiej sytuacji, jakiej się znajdowali, potrzebny był im każdy grosz.

Dom, w którym mieszkali był zbudowany w stylu gotyckim, dwupiętrowy, ze spadzistym dachem, pokrytym jasnoczerwonymi dachówkami.

Adam nie chciał kupować tak dużego domu, skoro ich rodzina liczyła jak na razie dwie osoby, ale Wiktoria potrafiła być przekonująca. Według niej, wkrótce ich rodzina się powiększy, a maluchy przecież muszą mieć miejsce, gdzie mogłyby się wyszaleć.

I tak Adam musiał przyznać żonie rację, gdyż sam chciał w najbliższym czasie dorobić się potomków… albo chociaż jednego.

W październiku Wiktoria wyjechała na jakiś czas do swojej rodziny, mieszkającej kilkanaście kilometrów od Mardzewa.

Adam został w domu, gdyż wciąż szukał pracy, a poza tym matka Wiktorii była osobą, której Adam szczerze nienawidził. Od chwili, gdy ją poznał nie była do niego przychylnie nastawiona. Myślał, że z czasem jej nastawienie do niego jakoś się zmieni, jednak nadaremnie – wredna istota siedząca w jej wnętrzu coraz bardziej uprzykrzała mu życie.

Dlatego, gdy żona oznajmiła pewnego wieczoru, że wybiera się na jakiś czas do rodziców, nie musiał nic jej mówić; doskonale wiedziała, że nie ma szans namówić go na wyjazd. Mimo całego jej wdzięku i uroku, w tej jednej kwestii Adam pozostawał nieugięty.

Nienawidził swojej teściowej.

Zbyt często wtrącała się do ich prywatnego życia. Do jego życia. Co innego, gdyby odwiedzała Wiktorię, gdy pracował, albo w jej salonie... Ale ta podła stara baba przychodziła akurat wtedy, gdy wracał zmęczony do domu i jedyną rzeczą, jakiej pragnął, to relaks przy meczu z butelką dobrego piwa w ręce.

Starał się być uprzejmy, kulturalny, miły... ale ileż można? Adam Boryński był spokojnym człowiekiem, choć gdzieś w głębi posiadał pierwiastek odpowiedzialny za dość niepokojące skłonności do budzących grozę zachowań.

Jednak jak do tej pory owa mroczna strona Adama spoczywała w uśpieniu, choć każde spotkanie z teściową nieubłaganie przybliżało chwilę, w której Adam przestanie być... miły.

W piątek, dwudziestego trzeciego października, Wiktoria wsiadła do samochodu i ruszyła w przejażdżkę do pobliskiego miasteczka.

Przed odjazdem przytuliła męża i pocałowała go w policzek, obiecując, że do końca miesiąca wróci. W pracy znalazła zastępstwo, więc mogła sobie pozwolić na małe wakacje.

Adam podszedł do auta i poklepał dach, dając znak, że może śmiało jechać. Wiktoria zatrąbiła krótko i ruszyła z podjazdu, wyjeżdżając na ulicę. Boryński stał jeszcze kilka minut na podjeździe, ręce założywszy na piersi. Obserwował oddalającą się ciemnoniebieską skodę, dopóki całkowicie nie zniknęła mu z oczu.

Zaczął kropić deszcz. Adam westchnął i wrócił do domu.

Czekał go tydzień samotności.

Wszedł do domu i zaciągnął się jego zapachem.

Oddychał powoli, głęboko. Słyszał każde skrzypnięcie deski, od piwnicy, aż po strych.

Nie tracąc czasu, zszedł do piwnicy, jego miejsca zen, miejsca, gdzie nawet Wiktoria nie miała wstępu.

W piwnicy Adam czuł się... bezsensownym byłoby określenie tego stanu słowami „jak w domu”, jednak tak właśnie było. W podziemiach, w chłodnym mroku zalegającym niewielkie pomieszczenie Adam Boryński czuł się bezpiecznie. Wiedział, że tu nic mu nie grozi, nikt nie będzie mu przeszkadzał, ani nic z tych rzeczy.

Było mu tak dobrze, że kilka miesięcy po wprowadzeniu się do tego domu zdecydował się odizolować niewielkie pomieszczenie w północnej części piwnicy. I o ile we właściwej piwnicy były niewielkie okienka, które dawały nieco światła, o tyle w dodatkowym pomieszczeniu nie było żadnego, znajdowało się ono w kompletnej ciemności. Na dodatek, żeby się do niego dostać, po otworzeniu drzwi, które Adam zamykał na ciężką, żelazną kłódkę, a klucz do niej zawsze nosił na cienkim rzemyku na piersi, trzeba było zejść po wąskich, nierówno wyciosanych schodkach. Niewielki korytarzyk, w jakim się znajdowały był niezwykle duszny i pogrążony w nieprzeniknionym mroku, więc Adam musiał schodzić powoli, ręką opierając się o chropowatą ścianę.

Gdy wszedł, zamknął za sobą drzwi na potężny rygiel, mimo iż nikogo nie było w domu i nie będzie przez następny tydzień.

Po chwili rozległ się cichy tupot stóp mężczyzny, gdy schodził po schodach.

Gdy stanął w progu niewielkiego pomieszczenia, pochylił się i zaczął szukać czegoś na ziemi. Przez chwilę jego palce błądziły w poszukiwaniu upragnionej rzeczy, aż w końcu ją znalazły i zacisnęły na niej z lubością. Boryński wyprostował się, sięgając do kieszeni. Wyciągnął z niej zapalniczkę i odpalił znalezioną świeczkę.

Jego twarz rozpalił nikły blask ognia, który po chwili gwałtownie się zachwiał, gdy mężczyzna wypuścił nosem powietrze.

Adam Boryński wszedł do pokoiku i zamknął za sobą duże stalowe drzwi, które od wewnątrz posiadały kilka potężnych zamków.

Nie wiadomo, co się działo w czasie, gdy Adam przebywał w piwnicy, żaden z sąsiadów nie ma o tym zielonego pojęcia.

Ten i ów wspomina zdawkowo o dziwnych odgłosach dobiegających właśnie z podziemi. Dodatkowo, podobno cały dom drżał, jakby nawiedziło go jakieś niesamowite trzęsienie... choć było to tylko delirium wstrząśniętych mieszkańców obrzeży Mardzewa, niektórzy nie ukrywali panicznego lęku, za każdym razem, gdy ktoś wspominał przy nich o domu Boryń-skich. Ponadto sąsiedzi zauważyli, że podczas burzy, która szalała nad Mardzewem w weekendową noc, epicentrum wyładowań znajdowało się dokładnie nad domem Boryńskich.

Kilka godzin później, gdy nad światem zapanował mrok, Adam wyszedł z podziemnego pomieszczenia i wolnym krokiem poszedł na górę. Nie ściągając ubrania padł na małżeńskie łoże i nawet nie spostrzegł się, kiedy usnął.

Gdy obudził się w sobotę około jedenastej przed południem, zszedł na dół i skierował się prosto do piwnicy. Spędził tam trzy godziny, po czym wyszedł do kuchni, zrobił sobie kilka kromek chleba z szynką, nałożył je na talerz i wrócił do mrocznych podziemi.

Wyszedł z niej około godziny dwudziestej trzeciej, ociężałym krokiem powlókł się na górę, po czym osunął się na łóżko twarzą do poduszki.

W niedzielę sytuacja się powtórzyła, z tym jedynie wyjątkiem, że podczas powrotu na górę już nie szedł, lecz prawie biegł, zupełnie, jakby przed kimś uciekał.

Przed kimś, albo... przed czymś.

Wypadł z korytarza, zatrzasnął za sobą drzwi, po czym trzęsącymi się ze strachu rękoma rozpaczliwie próbował zamknąć kłódkę. Ślizgała się w jego spoconych dłoniach, ale w końcu usłyszał upragnione szczęknięcie zamka. Rzucił się w stronę schodów prowadzących do wyjścia i wbiegł po nich, skacząc po dwa, trzy stopnie na raz, co nie zdarzyło mu się od kilkunastu lat.

Zatrzasnął za sobą drzwi piwnicy i pędem pobiegł na górę.

Wbiegł do sypialni, zamknął za sobą drzwi, wziął z szafki klucz, włożył do zamka i przekręcił. Dopiero wtedy odetchnął głęboko, a jego oddech nieznacznie się uspokoił.

Położył się do łóżka, ale tej nocy nie zmrużył oka. Leżał sztywno, ręce założywszy za głowę i tępo wpatrując się w sufit. Na brodzie miał kilkudniowy zarost, ale był kompletnie tego nie świadomy.

Jego umysłem zawładnęło to, co się zdarzyło w piwnicy.

Jak się okazało, modły zostały wysłuchane, jednak Adam najwyraźniej nie potrafił kontrolować tego, co sam przywołał.

W wyniku tego to coś zaczynało powoli przejmować jego ciało, wypierając z niego pierwotnego właściciela. Do umysłu jeszcze nie dotarło, ale była to kwestia godzin.

Jutro o tej porze... Umysł Adama Boryńskiego nie będzie istniał.

Obudziwszy się w poniedziałek, po raz ostatni zszedł do piwnicy. Spędził tam kilka godzin. W tym czasie dom zdawał się zastygnąć w oczekiwaniu. Wstrzymał oddech i czekał na to, co się wydarzy.

Z dołu dobiegał monotonny, niski głos Adama, który wyśpiewywał potężnym głosem niezrozumiałe frazy.

Dźwięk wznosił się na wysokość niemalże operowych kontratenorów, choć gdyby ktoś go wtedy usłyszał, stwierdziłby, że po prostu śpiewa falsetem.

Po kilku dłuższych dźwiękach gwałtownie, lecz płynnie opadał tak głęboko, że aż trudno to sobie wyobrazić. Gdyby usłyszał to fachowiec, mógłby stwierdzić, że tym razem Adam osiągnął skalę głosu zbliżoną do basso profondo, najniższego głosu, jaki może wydobyć z siebie mężczyzna.

Po tym niesamowitym popisie wokalnym zapadła kompletna cisza.

W końcu, około godziny dwudziestej drzwi się otworzyły. Kłódka zakołysała się lekko.

Po chwili z mroku wyszedł Adam Boryński. Zmienił się nie do poznania. Twarz wyszczuplała, kości policzkowe były wyraźniej zarysowane. Przez weekend stracił kilka(naście?) kilogramów, więc ubranie, łagodnie rzecz ujmując, na nim wisiało. Pod oczami, na bladej jak kreda twarzy widniała opuchlizna.

Powoli, ale tym razem stanowczo, sztywno wyprostowany, wszedł na górę.

Otworzył szafę w ich sypialni i zlustrował jej wnętrze. Jego wzrok zatrzymał się na chwilę garniturze, który kilka lat temu miał na sobie w dniu ślubu z Wiktorią.

Nachylił się i z dolnej półki wyciągnął starannie złożone ubranie robocze. Zrzucił z siebie domowy strój i założył spodnie, w których pracował. Do tego doszła koszula w kratę. Przeglądnął się w lustrze, sprawdzając, jak wygląda. Gdy uznał, że wszystko w porządku. wrócił na dół, założył pas z narzędziami i wyszedł na zewnątrz, zostawiając uchylone drzwi od domu.

Powoli, niespiesznie ruszył drogą dokładnie w tą samą stroną, w którą w piątek pojechała Wiktoria.

Wędrówka do domu teściów zajęła mu trzy godziny.

Gdy w końcu znalazł się pod ich domem, było kilka minut po drugiej w nocy. Ostrożnie wszedł na ganek. Położył dłoń na klamce i delikatnie nacisnął. Bez skutku, drzwi były zamknięte.

Wyszedł z powrotem na ulicę. Spojrzał w górę, na ciemne tafle okien na pierwszym piętrze. Jest tam. Śpi.

Mężczyzna zmrużył oczy i ponownie, energicznie wszedł na ganek i nie zwalniając wyważył drzwi potężnym kopnięciem. Na nogach miał ciężkie, skórzane obuwie, więc w chwili uderzenia w drewniane drzwi rozległ się spory huk, którego nie mógł stłumić.

Zamek pękł, a drzwi uchyliły się z przeciągłym skrzypnięciem. Chwycił w dłoń pistolet na gwoździe, taśmę z „amunicją” zarzucając sobie a ramię. Złapał go pewnie obiema dłońmi, czekając.

Już po chwili usłyszał warczenie z głębi domu i tupot psich łap. Olbrzymi wilczur wyłonił się z mrocznego wnętrza domostwa i wyszedł na ganek. Z gardła wydobywały się ciche, chrapliwe szczeknięcia. Adam wyraźnie widział wyszczerzone kły i ślinę ściekającą z pochylonego łba wilczura.

Ogon psa powoli kiwał się na boki, jakby zwierzę, choć agresywnie nastawione, z zainteresowaniem czekało, co zrobi przybysz.

Boryński nie zastanawiając się długo, przycelował i bez wahania nacisnął spust. Z lufy pistoletu, przy akompaniamencie płaskiego trzasku wystrzeliła seria gwoździ. W ciągu ułamka sekundy wszystkie znalazły się w czaszce psa. Wilczur padł na ziemię. Łapy przez chwilę jeszcze spazmatycznie drgały w przedśmiertnych konwulsjach; zwierzę sprawiało wrażenie, jakby rozpaczliwie próbowało uciec. Z pyska dobiegało ciche rzężenie zmieszane ze skowytem przepełnionym niewysłowionym bólem.

To zdumiewające, ale mimo iż gwoździe zapewne dotarły do mózgu, pies wciąż oddychał.

Boryński stanął nad nim. Zamglone oko owczarka zwróciło się w jego stronę.

Ciałem psa co rusz miotały porażające spazmy bólu.

Adam uniósł lewą nogę i z całej siły docisnął do ziemi, celując w klatkę piersiową zwierzęcia.

Przez krótką chwilę Boryński tupał nogą, aż w końcu usłyszał cichy chrzęst świadczący o pęknięciu klatki piersiowej. Pies zawył cicho po raz ostatni, a dźwięk, jaki z siebie wydał, był zatrważająco podobny do ludzkiego.

W końcu ciało umęczonego zwierzęcia znieruchomiało na stałe.

Zerwał się lekki wietrzyk, delikatnie mierzwiąc sierść psa, z którego pyska, oczu, uszu i nosa leniwie sączyła się krew.

Boryński otworzył drzwi na oścież i wszedł do domu. Niewiele się zastanawiając od razu skierował się na górę. Ostrożnie stawiał kolejne kroki, starając się nikogo przedwcześnie nie zbudzić. W końcu znalazł się w korytarzu, w którym znajdowały się drzwi do pokoi oraz łazienki.

Skręcił w lewo i udał się do najdalszego pokoju. Stanął pod drzwiami, nasłuchując. Z wnętrza dochodziło jedynie ciche chrapanie.

Nie mógł jednak rozpoznać, czy należy do kobiety, czy mężczyzny.

Adam zacisnął dłoń na pistolecie i nacisnął klamkę. Ustąpiła bez trudu. Po cichu wślizgnął się do wnętrza, delikatnie zamykając za sobą drzwi.

Przez jakiś czas, kilka, może kilkanaście minut stał nieruchomo przy drzwiach, cierpliwie oczekując momentu, w którym jego oczy przyzwyczają się do mroku.

Gdy w końcu ciemna plama przed oczyma mężczyzny wreszcie zaczęła nabierać znajomych kształtów, rozejrzał się na boki w poszukiwaniu klucza. Leżał na toaletce, stojącej w rogu pokoju. Podszedł do niej ostrożnie, delikatnie chwycił kluczyk i wrócił do drzwi. Włożył go do środka i dwukrotnie przekręcił, starając się zrobić to jak najciszej. Schował go do kieszeni i unosząc pistolet podszedł do łóżka.

Leżały w nim dwie postacie, przykryte grubą kołdrą. Od razu rozpoznał Jadwigę, swoją teściową. Jej olbrzymi kałdun wyraźnie kontrastował z płaskim brzuchem jej męża. Usta wykrzywił mu wściekły grymas. Postanowił, że najlepsze zostawi sobie na koniec.

Przeszedł na drugą stronę łóżka i stanął nad teściem.

Starszy, łysy mężczyzna leżał na prawym boku, więc Adam był zmuszony się pochylić. Przez kilka sekund wpatrywał się w spokojne, pomarszczone oblicze teścia, wspominając wszystkie chwile, jakie spędził w jego towarzystwie.

Gdyby w jego ciele ostała się choć niewielka cząstka tego, kim był jeszcze dwa dni temu, zapewne oszczędziłby staruszka, bo w końcu on nie zalazł mu za skórę. W przeszłości często jeździli razem na ryby, pijąc piwo i opowiadali sobie świńskie kawały. Jednak to, co Adam przywołał podczas tajemniczych posiedzeń w piwnicy, wyżarło go od środka, pozostawiając jedynie pustą skorupę, w której mogło egzystować tak długo, jak mu się podobało.

Adam przekrzywił głowę w bok; wyglądał teraz jak pies, merdający radośnie ogonem z radości.

Wycelował w twarz mężczyzny i kilkakrotnie nacisnął spust. Kilkadziesiąt gwoździ zmieniło ją w krwawą maskę; teść Adama umarł w ułamku sekundy.

Gwoździe wbiły się w czoło, przebijając się przez czaszkę, w zamknięte powieki, spod których wartkim strumieniem popłynęły oczodoły, w policzki, usta, szyję. Kilka z nich przebiło tętnicę, w związku z czym ciepły strumień krwi chlusnął prosto na Adama. Boryński nie zdołał zrobić uniku - jego twarz oblała ciepła posoka.

Z ust starca wydobyło się ciche rzężenie, szczupłym ciałem wstrząsnął potężny dreszcz, zapewne w chwili uszkodzenia mózgu, po czym znieruchomiał.

Jadwiga również drgnęła i otworzyła oczy. Leżała na lewym boku, więc nie widziała Adama.

Ten się wyprostował i mruknął dziwnym, nie swoim głosem, znacznie niższym, niż jego normalny.

- Cześć, mamuśka.

Jadwiga gwałtownie obróciła się, a gdy zobaczyła, że obok niej leżą zmasakrowane zwłoki jej męża, a przy nim stoi... Adam, Adam Boryński, w dodatku cały we krwi, z jej gardła mimowolnie wydobył się krzyk przerażenia.

- C – co tu robisz?!

- Przyszedłem cię odwiedzić, mamuśka – rzekł Adam, ukazując równe, białe zęby.

Jadwiga nic nie odpowiedziała, zamiast tego zerwała się z łóżka i rzuciła w stronę drzwi. Jej olbrzymi brzuch kołysał się na wszystkie strony, koszula nocna pękała w szwach.

- Nie uciekniesz mi, maleńka – mruknął do siebie Adam, unosząc pistolet. Ponownie rozległ się suchy trzask. Kobieta krzyknęła cicho i runęła na podłogę. Gdy upadła, szyba w toaletce zadrżała groźnie.

Spojrzała na swą prawą nogę. Z łydki wystawała garść gwoździ, a krew tryskała na wszystkie strony.

Usiłowała się podnieść i chwycić klamki, jednak ból okazał się być zbyt porażający. Ponownie osunęła się na ziemię.

W tym czasie Adam obszedł łóżko. Pistolet rzucił na pościel. Z pasa wyciągnął dość spory młotek i powoli, niespiesznie podszedł do teściowej.

Kobieta, widząc obłęd w oczach mężczyzny, krzyknęła rozpaczliwie.

- Odejdź ode mnie! Zostaw mnie!

Boryński klęknął przy leżącej na ziemi Jadwidze i uniósł młotek.

- Co... co robisz?! Przestań!

Obuch uniósł się centymetr wyżej, po czym runął w dół. Rozległ się głuchy dźwięk, gdy młot uderzył w głowę kobiety, która odbiła się od podłogi jak piłka.

- Ab Aeterno... – rozległ się syczący głos Adama.

Szok i ból spowodowały, że Jadwigę zamroczyło.

Adam jednak nie tracił czasu. Młotek ponownie się uniósł, a z ust mężczyzny wypłynęły kolejne słowa:

- Ad limina – w tym momencie syk ustał, bowiem młotek ponownie uderzył w głowę kobiety. - Mortem et extra...

Z głowy teściowej Adama pociekła krew. Była w zbyt wielkim szoku, by mogła cokolwiek powiedzieć, a tym bardziej protestować. Mogła jedynie niemrawo machać rękoma, próbując wytrącić napastnikowi młotek. Jednak ten wyciągnął z kieszeni w pasie gwóźdź, chwycił dłoń kobiety i siłą docisnął ją do ziemi. Rozłożył nadgarstek i z całej siły uderzył młotkiem w główkę gwoździa.

- Abyssus... Abyssum invocat...

Kobieta jęczała cicho, nie wiedząc, co się dzieje; głowa kołysała się na boki, z czoła obficie lała się krew.

Boryński chwycił drugą rękę i ponownie uderzył młotkiem.

- E tenebris...

Po chwili obie ręce Jadwigi były przybite do drewnianej podłogi.

Zakrwawiony obuch młotka znów uniósł się nad głowę Adama.

Znów zaczął syczeć łacińskie słowa, które w niesamowity sposób zgrały się z rytmem uderzeń młotka w głowę kobiety. Po każdym słowie następowała przerwa, w której rozlegało się tępe uderzenie i ciche stęknięcie bezbronnej kobiety.

- Veteris – vestigia – flammae - ardere – denuo...

W tym momencie kobieta umilkła, jej ciało się rozluźniło i nie stawiało oporu. Ale Adam, ogarnięty nieziemskim obłędem nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Zakrwawiony młotek wznosił się i opadał w jego pewnym uścisku. Cienkie strużki krwi spływały Boryńskiemu za rękaw koszuli, ale na to też nie zwracał uwagi; w całości skupiony był na coraz szybszych uderzeniach.

- Iure – Sanguinis... Mors – tua – vita – mea – aeternum... Terra – es – terram - ibis...

W końcu czaszka kobiety pękła na kilka części, skóra na twarzy rozeszła się, jak stary materiał. Teraz ręka Adama poruszała się z zawrotną prędkością a słowa, które wraz ze śliną wydostawały się z jego sinych ust powoli stawały się natarczywe. Każdy wyraz był wypowiedziany szybciej i wyraźniej niż poprzedni. Dłuższe kwestie sylabizował; po każdej sylabie następowało ohydne plaśnięcie, gdy młotek trafiał w mózg kobiety, bądź cichy stukot, gdy zahaczał o czaszkę.

- Ecce quo – modo Mori – tur! Hoc susti – nate Dam – nosa HEREDITAS!

Opamiętał się po dłuższym czasie. Z głowy Jadwigi została ogromna, krwawa plama, która leniwie wsiąkała w drewnianą podłogę. Niewielkie kawałki mózgu porozrzucane wokół mężczyzny w mroku zalegającym pokój wyglądały jak olbrzymie zęby.

Do obucha młotka poprzyczepiały się niewielkie odłamki mózgowia, zabarwione na czerwono.

Adam Borynski dyszał ciężko. Od ciągłego machania rozbolała go ręka.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Usłyszał głos Wiktorii. Usłyszała stukanie młotka i przyszła sprawdzić, czy z rodzicami wszystko w porządku.

Ogarnięty szałem mężczyzna w jednej chwili podniósł się, konstatując, że to jeszcze nie koniec.

Chwycił młotek, przekręcił klucz w drzwiach i gwałtownie je otworzył. Rzucił się na żonę z młotkiem wysoko uniesionym wysoko nad głową. Zaskoczona widokiem zakrwawionego męża Wiktoria nie zdążyła uchylić się przed ciosem. Młot trafił ją w lewą skroń. Zachwiała się i cofnęła pod ścianę. Adam zamachnął się i ponownie uderzył kobietę.

Wiktoria upadła na ziemię. Młot przeciął skórę na głowie, krew zaczęła zalewać jej oczy.

- Adam! Co się z tobą dzieje! Przestań! Oszalałeś?! To ja Wiktoria!

Boryński nic nie mówiąc wrócił do pokoju. Jego but trafił dokładnie w pozostałości po czaszce teściowej. Chwycił z łóżka pistolet na gwoździe i wrócił na korytarz.

Gdy Wiktoria zobaczyła, co trzyma w ręce, podniosła się ciężko i opierając o ścianę jak najszybciej próbowała dostać się do schodów. Za plecami usłyszała przerażający, syczący głos męża.

- Terra es...!

Po chwili do jej uszu dobiegł suchy trzask i niemal w tej samej chwili poczuła paraliżujący, obezwładniający ból w lewym ramieniu. Ciało Wiktorii wygięło się pod dziwnym kątem. Prawie się przewróciła, lecz w ostatniej chwili złapała równowagę i popędziła ile sił w nogach w stronę schodów.

- Terram ibis!

Gwoździe tkwiące w ramieniu sparaliżowały całą rękę.

Wiktoria dotarła do schodów i już miała chwycić się poręczy, gdy Adam, powoli zmierzający jej śladem ponownie nacisnął spust. Tym razem celował w prawe ramię. Jego żona krzyknęła cicho, tracąc równowagę i upadając na ziemię tuż przy schodach.

Boryński podszedł do niej, pistolet na gwoździe zatykając za pas. Chwycił ją za koszulę nocną, pomagając jako tako stanąć na nogach.

- Adam... Kochanie... Przestań, proszę... nie zabijaj mnie... kocham cię... to boli... proszę... przepraszam... – wystękała Wiktoria, znajdując się na samej krawędzi schodów... i świadomości.

Boryński przez chwilę wpatrywał się swoimi zielonymi oczami w duże, brązowe, przepełnione bezgranicznym strachem oczy, aż w końcu puścił ją, cofając się dwa kroki do tyłu.

- Jesteś taką samą suką, jak twoja matka - mruknął, po czym wymierzył Wiktorii potężne kopnięcie prosto w klatkę piersiową.

Z ust kobiety wydobył się przeciągły jęk cierpienia, gdy jej stopy oderwały się od ziemi, a ona sama runęła w dół schodów.

Adam podszedł do krawędzi w chwili, gdy jego żona uderzyła plecami o drewniane kanty stopni. Ciało Wiktorii koziołkowało, turlało się, aż w końcu, w chwili, gdy usłyszał dźwięk łamanego karku, na twarzy Boryńskiego zakwitł ponury uśmiech.

Zszedł na dół, wymijając leżącą w nieprawdopodobnej pozycji żonę, nie zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem.

Głowa Wiktorii ułożyła się tak, że mogła widzieć drzwi wejściowe i truchło psa leżące w progu. Zobaczyła również Adama, który przez nie wyszedł, zgrabnie wymijając rozciągnięte na ganku zwierzę.

Potem iskierki życia w oczach kobiety się dopaliły i Wiktoria utonęła w czarnym bezmiarze śmierci.

Gdy Adam wrócił do domu, było po szóstej rano. Na dworze nieznacznie się rozjaśniło, jednak świat wciąż pogrążony był w głębokim śnie.

Wszedł przez uchylone drzwi i zamknął je za sobą. Kierowany obcą wolą zszedł do piwnicy. Otworzył kłódkę i wszedł do korytarza. Zamknął za sobą stalowe drzwi i prawdopodobnie pogrążył się w medytacjach.

Choć to jedynie przypuszczenie, zdaje się być bardzo prawdopodobne, ponieważ żaden z sąsiadem nie słyszał w nocy z poniedziałku na wtorek żadnych hałasów.

Nie wiadomo, czy Boryński w ciągu dnia wyszedł z piwnicy. Gdy sąsiedzi odkryli skutki jego nocnej wizyty w domu teściów, wezwali policję. Jeden radiowóz przyjechał do Boryńskich. Weszli do domu i rozpoczęli przeszukiwanie. Gdy nikogo nie znaleźli, jeden z funkcjonariuszy zdecydował, że zejdą do piwnicy. Znaleźli drzwi z dużą kłódką. Rozwalili ją i zeszli do ciemnego korytarza.

Wyważyli kolejne, napotkane na końcu i znaleźli się w dusznym, cuchnącym pomieszczeniu. Owionął ich dziwny, nie do sprecyzowania odór połączony z zapachem krzepnącej krwi. W świetle latarek znaleźli mnóstwo świec poustawianych w kręgach. Na środku pomieszczenia znajdował wyrysowany na podłodze pentagram, a w jego środku, na niewielkim krzesełku siedział Adam Boryński.

Głowę miał odrzuconą do tyłu, oczy lekko przy-mknięte. Z poszarpanej szyi wystawało kilka gwoździ; obok krzesełka, przy zwisającej bezwładnie prawej ręce leżał pistolet na gwoździe, spryskany – jak się okazało podczas specjalistycznych badań – krwią co najmniej dwóch osób.

Na ten widok jeden z policjantów dostał mdłości i musiał zaczerpnąć świeżego powietrza.

Drugi natomiast przez przypadek odkrył napisy na ścianach. Drżący strumień światła z latarek natrafił na łacińskie inkantacje, których ze względu na niewyraźne pismo, nikt nie mógł odczytać.

Wyjątek stanowiło jedno zdanie:

Negotium perambulans in tenebris, które, jak się okazało po konsultacji z fachowcem, znaczyło: „Zaraza, która przychodzi w ciemności”. Było to zdanie, które mimo tego, że bardzo niewyraźnie zapisane, dało się odczytać.

Przy bliższych oględzinach, dało się również odczytać długą inkantację, która mogła być swoistym zaklęciem:

„Ab Aeterno,

Ad limina Mortem et extra,

Abyssus Abyssum invocat

E tenebris,

Veteris vestigia flammae ardere denuo

Iure Sanguinis,

Mors tua, vita mea aeternum

Terra es, terram ibis

Ecce quomodo Moritur,

Hoc sustinate Damnosa hereditas.”

Policjanci skonsultowali się z pewnym profesorem, wykładającym łacinę na uczelni, która znajdowała się w jednym z większych miast sąsiadujących z Mardzewem.

Według niego, należało to tłumaczyć w następujący sposób:

„Od początków Czasu,

Do kresów Śmierci i pomiędzy,

Piekło wzywa Piekło,

Na zewnątrz Ciemności,

Gasnący starożytny płomień wzniecił się na nowo

Poprzez rytuał Krwi,

Musisz umrzeć, bym mógł żyć wiecznie

Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz

Ujrzyj ścieżkę Śmierci,

A przetrwasz dziedzictwo Potępionych.”

Nie udało ustalić się przyczyny szaleństwa u Adama. Po zbadaniu przez techników miejsca, w którym znaleziono Boryńskiego, ustalono, że mężczyzna próbował coś przywołać... o czym mogą świadczyć chociażby dziesiątki niemożliwych do rozszyfrowania zaklęć i inkantacji.

Jedno jest pewne – coś go opętało i skłoniło do popełnienia tak odrażającej zbrodni.

Co to było? Czym to było? Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, co było odpowiedzialne za ten koszmar...

Być może było o tym napisane na ścianach w ukrytym, podziemnym pomieszczeniu pod piwnicą.

Czy o to chodziło?

Negotium perambulans in tenebris...?

Motyw muzyczny: http://www.youtube.com/watch?v=qoJcs9mBLVs

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

super tylko mam jeden błąd mianowicie: gdy złamiesz kark umierasz odrazu a tu było napisane że umarła chwilę potem. pozatym ekstra opowiadanie
Odpowiedz
Gdy złamiesz kark umierasz w ciągu kilkunastu sekund, a nie od razu, tak jak przy ścięciu na gilotynie.
Odpowiedz
Przecie pistolet na gwoździe to nie karabin
Odpowiedz
Wow... ;) zajebiste
Odpowiedz
Świetne
Odpowiedz
Zwariował facet jak żona wyjechała ._.
Odpowiedz
zarąbiste to było
Odpowiedz
"Ostrożnie stawiał kolejne kroki, starając się nikogo przedwcześnie nie zbudzić." - jeśli po rozwaleniu drzwi i powaleniu psa nadal śpią, to kroki chyba też by przegapili ;)
Odpowiedz
Opowiadanie 1 klasa, a za tą łacine dodatkowe punkty, gdyby tylko dało sie głosować miał/abyś 20/10
Odpowiedz
Eryk Sowa 1 klasa czyli najwyższej jakości, a nie 1 klasa podstawówki. Przekleństwa nie dodają ci lat, ale sprawiają, że ludzie widzą cię jako osobę głupią i niewychowaną.
Odpowiedz
Super Historia 10/10 nic dodać, nic ująć.
Odpowiedz
Co? Niby jakie okropne.. to jest świetne. Opowiadanie jest napisane bez żadnych błędów i dobrze się je czyta. Daję 10/10 <3
Odpowiedz
Okropnie napisane , aż nie można tego czytać , i te dziwne zaklęcia ( opowieść nie do polecenia ) :[
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje