Historia

Okna

scaryguy 18 10 lat temu 11 137 odsłon Czas czytania: ~11 minut

Wydaje mi się, że zanim zacznę, należy się Wam kilka słów wprowadzenia. Otóż mam małego bzika na punkcie broni, survivalu, wyposażenia taktycznego, lornetek, latarek i tak dalej. Sprzętu mam od groma, a perełką mojej kolekcji jest karabin Remington 700 (w Rosji można go zupełnie legalnie kupić po pięciu latach posiadania wiatrówki). Mam do niego też dwie bardzo dobre lunety - jedną mocniejszą, a drugą słabszą. Nie, nie jestem żadnym psychopatą, powiedzmy, że lubię się czuć przygotowanym na nieprzyjemności w tych niespokojnych czasach. Tyle, jeżeli chodzi o wstępne wyjaśnienia.

A oto i sama historia. Pewnego razu zdarzyło mi się wynająć mieszkanie w jednym z północno-wschodnich rejonów Moskwy. Zrobiłem to z absolutnej konieczności, nie zamierzałem zostawać tam długo, więc umowę podpisałem tylko na kilka miesięcy. Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze dwunastopiętrowego wieżowca, a widok z okien byłby wspaniały, gdyby nie jedno "ale" - naprzeciwko, w odległości może dwustu metrów, stał inny dwunastopiętrowiec, poza którym praktycznie nic ze swoich okien nie widziałem. Mieszkanie było bardzo tanie, nie było w nim nawet telewizora. Internetu także nie zamierzałem podłączać, przecież i tak niebawem miałem opuścić to miejsce. Przyznacie więc rację, że nie było tam zbyt wielu rozrywek. Do tego, jak na złość, pracy, którą w międzyczasie podjąłem, okazało się mniej niż pierwotnie przypuszczałem. Spędzałem więc wieczory czytając, a potem, gdy słońce już zaszło, brałem karabin i zaczynałem bawić się w "oglądanie" - rozrywkę tę wynalazłem sobie już trzeciego dnia. Nastawiałem lunetę, patrząc na ulicę, dostrajałem ją do różnych obiektów, a raz czy dwa zajrzałem przypadkowo do kilku okien - i jakoś tak się wciągnąłem. Przyciągnąłem do okna biurko, postawiłem na nim Remingtona i przez szczelinę w zasuniętych zasłonach zacząłem poznawać mieszkańców domu naprzeciwko.

Macie zupełną rację, jeżeli w tym momencie myślicie o mnie źle. Nie ma nic dobrego w oglądaniu ludzi w celowniku lunety, nawet jeżeli jest ona przykręcona do niezaładowanego karabinu, ale, cholera, kiedy raz już spróbowałem, nie mogłem się powstrzymać. A poza tym, blok naprzeciwko był istną wylęgarnią świrów. Szybko mi się znudził gość z szóstego piętra, który całymi wieczorami zwykł oglądać pornole. Moimi ulubieńcami stali się za to chuchro-karateka z dziewiątego, który co wieczór urządzał sobie w kuchni bezlitosny trening, oraz para z siódmego. Parka ta była niesamowicie namiętna, przez te kilka dni, podczas których ich obserwowałem, uprawiali seks chyba na wszystkie sposoby, jakie znam, i wcale nie wyglądali, jakby kończyły im się pomysły. Do tego chyba nie wiedzieli, jak się wyłącza światło w ich sypialni, a podglądać ich można było bez końca - naprawdę wiele można się było od nich nauczyć. Byli jeszcze pijacy, interesujący tylko podczas burd, rozwódki z dziećmi, kilka mniej więcej normalnych rodzin, oraz dużo innych ludzi. Ale nie o nich będzie tu mowa.

Pewnego razu przypadkowo spojrzałem w okno na ósmym piętrze, na które wcześniej jakoś nie zwróciłem uwagi. Zobaczyłem prawie pusty pokój, oświetlony przez jedną jedyną lampę, wiszącą na suficie. Drzwi były porządnie zamknięte, a w kącie stało łóżko, na którym w jogińskiej pozie siedział człowiek. Zwrócił moją uwagę swoim bezruchem, postanowiłem więc na chwilę się przy nim zatrzymać. Był zwrócony plecami do okna i wpatrywał się w ścianę. Strasznie chudy, blady i wysoki, jego kompletnie łysa głowa wydawała się nieproporcjonalnie wielka. Nie miał na sobie ani koszulki ani majtek. Patrzyłem na niego może z pięć minut, a następnie przesunąłem celownik na ścianę, w którą się wpatrywał. Na tyle, na ile mogłem stwierdzić, ściana była pusta - żadnych obrazków ani ozdób, wypłowiała tapeta tu i ówdzie obrywała się od ściany. Obejrzałem sobie pokój - również nic ciekawego, dwa krzesła, stoliczek ze stertą gazet, stary fotel, a przed łóżkiem na podłodze mały dywanik. Na zamkniętych drzwiach zauważyłem kilka dziwnych pionowych linii - i to wszystko. Uznałem, że gość sobie po prostu medytuje i nie należy się po nim spodziewać niczego specjalnego. Przeniosłem się więc do mojego ulubionego karateki, który właśnie rozpoczął rozgrzewkę przed kolejnym treningiem. Po jakichś dwóch godzinach, gdy nieletni mistrz oraz nieposkromiona parka zakończyli swoje występy, zajrzałem dla porządku jeszcze w okno jogina. Siedział wciąż w tej samej pozie, patrząc w ścianę. Wytrzymałem pół minuty, schowałem karabin i poszedłem spać.

Tak w zasadzie pewnie bym i o tym zapomniał, gdybym po kilku dniach znów przypadkiem nie zajrzał w to okno. Nie dostrzegłem niczego nowego i to mnie z jakiegoś powodu rozgniewało. Wtedy już na serio liczyłem, że każdy z lokatorów domu naprzeciwko ma do dyspozycji coś, co może dostarczyć mi rozrywki. A ten typ po prostu sobie siedział i gapił się w ścianę. Chociaż mógł się nie gapić tylko spać na siedząco. A może nie żył? Może to lalka albo manekin? A może naprawdę kopnął w kalendarz? Medytował, medytował i świat astralny w końcu upomniał się o niego. Bardzo się zainteresowałem tą sprawą. Patrzyłem na niego całą godzinę - nie ruszył się. Lalka jak nic. Tym bardziej, że taki chudy, wysoki, łeb wielki, skóra blada, a ręce prawie do kolan... Nie ma takich ludzi! No ale co ta lalka robi sama w tym pokoju? Rekwizytornia jakaś? A gdzie inne rzeczy? Czemu tam nikt nie wchodzi? Mieszkanie jest puste? A kto w takim razie zapalił światło? Popatrzyłem w okna sąsiednich mieszkań. Na prawo mieszkała rodzina z dwoma maleńkimi dziećmi, na lewo - światła zgaszone, nic nie widać. Spoko. Chciałem popatrzeć na coś innego, ale jakoś tego wieczoru ani karateka, ani zakochana para, broniąca ciągłości gatunku mnie nie zaciekawili.

Następnego dnia wróciłem z pracy trochę wcześniej i od razu zerknąłem w lunetę. Siedzi, dziad jeden. W tej samej pozycji. Chociaż nie, trochę się obrócił. Czyli że jednak coś tam się ostatecznie dzieje.

Gapiłem się cały wieczór, nie wychodziłem nawet do toalety. Siedzę twardo. On też. Gapi się w ścianę. Zdawałoby się, że trochę oddycha. Gdy rozbolały mnie oczy, machnąłem ręką i poszedłem spać.

Rano przed pracą spojrzałem znowu. Bez zmian.

Obserwowałem go cały tydzień. Kilka minut rano, kilka godzin wieczorem. Raz na jakiś czas jego położenie zmieniało się minimalnie, ale jak i kiedy - tego nie widziałem. Pewnego dnia wróciłem z pracy i zobaczyłem, że ma w łóżku zmienioną pościel! Wtedy postanowiłem objąć go całodobową obserwacją.

Męczyłem się z tym cały wieczór, ale rezultat mnie zadowalał. Karabin na dwójnogu wycelowałem w okno, a do lunety przy pomocy statywu przystawiłem obiektyw kamery, która nagranie przesyłała bezpośrednio do laptopa. Będzie można potem zobaczyć, co dzieje się przez te kilka godzin, kiedy ja jestem w pracy. Rano sprawdziłem wszystko jeszcze raz dokładnie, a po naciśnięciu REC na kamerze wyszedłem z domu.

Pierwszego dnia czekało mnie rozczarowanie. Kamera zapisała wszystko poprawnie, jogin osiem godzin przesiedział na łóżku, nie ruszając się. Ledwo starczyło mi cierpliwości, aby powtórzyć wszystko następnego dnia.

Za drugim razem poszczęściło mi się. Wieczorem, przeglądając taśmę, zobaczyłem jak o 14:17 drzwi do pokoju się otwierają i wchodzi kobieta z tacą w rękach. Na początku pomyślałem, że pewnie przyniosła mu jedzenie, ale na tacy prawie nic nie było, widziałem tylko jakiś woreczek i kilka małych pudełek. Powoli podeszła do jogina i postawiła tacę przed nim na łóżku. Następnie jakiś czas stała i patrzyła na niego. Myślałem, że rozmawiają, ale gdy się przyjrzałem, okazało się, że jej usta się nie ruszają. Po chwili zaczęła pocierać jego lewą rękę, a następnie na kilka sekund pochyliła się nad nim. Co robiła dokładnie, nie sposób było powiedzieć, bo zasłaniały jego plecy, ale wyglądało to na zastrzyk. W każdym razie, takie odniosłem wrażenie. Później jakoś specyficznie, bokiem, podeszła do okna, uchyliła je i zapaliła papierosa. Gdy spaliła, zamknęła okno, zabrała tacę i rakiem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nic więcej się nie działo. Oderwałem się od monitora, zerknąłem w lunetę - w pokoju wszystko było tak, jak na ostatnich kadrach nagrania. Gdyby nie kamera, nie wiedziałbym nawet, że ktoś tam przychodził.

Przejrzałem nagranie jeszcze raz. Było w nim coś dziwnego, nawet strasznego. Chociaż zdawałoby się, że wszystko jest jasne. Na łóżku siedzi blady, chudy jak szczapa koleś, prawdopodobnie upośledzony, odwiedza go jego opiekunka, robi mu zastrzyk, pali papierosa i wychodzi. Obejrzałem nagranie jeszcze jeden raz. I jeszcze. I do niczego nie doszedłem. Spojrzałem jeszcze raz przez lunetę na gościa (siedzi, dziadyga), i poszedłem spać.

W ciągu następnego tygodnia, wykorzystując swój mały system inwigilacji, stwierdziłem, że:

a) kobieta z tacą przychodzi do pokoju raz na dwa dni, około 14-15, robi zastrzyk, pali papierosa i wychodzi;

b) prawdopodobnie poza tym w pokoju nie dzieje się zupełnie nic!

Stawało się to moją obsesją. Po pierwsze, nie widziałem, jak i kto zmienia mu prześcieradła. Po drugie, zrozumiałem, co dziwnego było w zachowaniu tej kobiety. Widziałem, jak trzy razy odwiedza go w pokoju, ale ani na sekundę nie odwraca się do niego plecami.

***

Śledziłem ich kilka ładnych tygodni, z pracy o mało mnie nie wyrzucili. W tym czasie jeszcze raz zmieniono mu pościel, ale tego nie widziałem. Musiało to być w nocy, kiedy spałem. Zauważyłem też, że kilka razy w tygodniu kobieta z mieszkania gdzieś wychodzi na 30-40 minut. Widziałem ją, jak wychodzi z klatki i wraca z kilkoma reklamówkami. Kilka razy udało mi się wypatrzeć dokąd idzie - szła do najbliższego warzywniaka, a w drodze powrotnej zachodziła do apteki. Próbowałem się dowiedzieć, co tam kupuje, ale paragon zawsze zabierała ze sobą, a obsługi pytać nie chciałem.

Raz na dwa dni przychodziła do niego do pokoju, robiła zastrzyk, paliła papierosa, wychodziła. Ani na sekundę nie spuszczała go z oczu. Jego pokoju nauczyłem się na pamięć. Dużo myślałem o paskach na drzwiach, o obdartych tapetach. Otóż na drzwiach była to po prostu zdarta farba. Obdarło ją to samo, co i tapety - jego paznokcie. Nie było na to najmniejszego dowodu, ale innego wyjaśnienia nie mogłem znaleźć. Zacząłem się go bać. Patrzyłem na niego przez lunetę, godzinami wgapiałem mu się w potylicę, a on po prostu sobie siedział w łóżku w kącie. Dziwne to było uczucie, patrzeć, jak w mieszkaniu obok małe dzieci bawią się i skaczą na tapczanie, a za ścianą, raptem kilka metrów od nich, siedzi ten potwór.

Miałem wrażenie, że powinienem coś z tym zrobić. Ale co? Wezwać milicję? Co im powiedzieć? Przyjadą, zastukają do drzwi, nikt im nie otworzy - i co potem?

Nękało mnie to. Jednego wieczoru w kafejce przekopałem cały Internet, ale oprócz klasycznych strasznych historyjek nie znalazłem niczego (chociaż zdaje się, że jedna pasta o tym nawet coś wspominała). Próbowałem też się czegoś dowiedzieć od mieszkańców bloku, ale najprawdopodobniej nikt nic o nim nie wiedział. Ostatecznie zdecydowałem się na najgłupszą rzecz w moim życiu.

Dobrze się do tego przygotowałem. Wziąłem ze sobą kilka moich najlepszych noży, rewolwer gazowy, maskę, aby w razie czego schować twarz, wytrychy, latarkę, petardy dla odwrócenia uwagi, a także świecę dymną. Pochowałem to wszystko po kieszeniach, starając się, aby nie wyglądało to podejrzanie i żebym nie brzęczał przy każdym ruchu, następnie wyszedłem na ulicę, siadłem na ławce przed klatką i czekałem. Gdyby wtedy rutynowo wylegitymowali mnie milicjanci, miałbym ogromne problemy. Czasem nawet żałuję, że tak się nie stało.

Najśmieszniejsze jest to, że siedząc tak wtedy na tej ławce, nie miałem zielonego pojęcia, co tak właściwie chcę zrobić.

Po jakichś czterdziestu minutach zauważyłem, że kobieta z tego mieszkania wyszła z klatki i skierowała się swoim zwyczajem w stronę sklepu. Pół godziny miałem na pewno. Wstałem i wszedłem do tej samej klatki.

Gdy wszedłem na ósme piętro, zobaczyłem, że drzwi na korytarz są otwarte. Wszedłem i znalazłem się pośrodku słabo oświetlonego korytarza, którego jeden z końców był niesamowicie zagracony. Wzdłuż ścian stały rozmontowane metalowe szkielety łóżek, rower bez kół, łyżwy, sanki, jakieś zakurzone pudła, potrzaskane meble, a do tego wózek inwalidzki. Z jakiegoś powodu to on właśnie przykuł moją uwagę.

Obliczywszy, że drzwi do interesującego mnie mieszkania znajdują się dokładnie w tym zagraconym końcu korytarza, wstrzymałem oddech i ruszyłem w tamtą stronę. Oto i są - drzwi obite brązową sklejką, mieszkanie numer 41. Klamka, dziurka od klucza, wizjer - nic specjalnego. Stanąłem kilka metrów od drzwi, starając się pozbierać myśli. Co ja tutaj robię? Co mam zamiar zrobić? Dygocząc, tępo patrzyłem to na drzwi, to na wózek inwalidzki. Po chwili zdałem sobie sprawę, że oprócz własnego ciężkiego oddechu słyszę coś jeszcze. Wstrzymałem oddech i przysłuchałem się.

"Szszwaark... szszwaark..."

Dźwięk dochodził zza drzwi mieszkania numer 41 i wyraźnie się zbliżał. Zanim zdążyłem go jakoś zidentyfikować, zanikł. Zapadła pełna napięcia cisza. Myśli w mojej głowie powoli zaczęły się układać. Dotarło do mnie, że to, co słyszałem, to były jego kroki. Podszedł do drzwi i stoi za nimi. Nosz k**, pewnie jeszcze patrzy na mnie przez wizjer!

W tym momencie klamka zaczęła się szybko obracać, a na drzwi ze środka coś bardzo mocno naparło, sądząc po tym, jak zatrzeszczały. W tym momencie, delikatnie rzecz ujmując, zabrakło mi odwagi i wybiegłem stamtąd ile sił w nogach. Jak zszedłem z ósmego piętra - nie pamiętam, na pewno było to bardzo szybko. Wziąłem się w garść dopiero pod klatką. Miałem jeszcze na tyle oleju w głowie, żeby nie iść od razu do siebie, a przejść się chwilkę między blokami, zmylić ślady. W domu byłem po dziesięciu minutach. Od razu wbiegłem do pokoju, złapałem za karabin i wycelowałem w jego okno.

I wtedy przeraziłem się jeszcze bardziej. Stał za oknem, skrobał paznokciami po szkle, i niech mnie kule biją, jeżeli nie wpatrywał się prosto we mnie. Widziałem go tylko przez sekundę, ale tego, co zobaczyłem, nie zapomnę nigdy. Chude, kościste ciało, przez białą jak papier skórę prześwitywały kości, wydłużone ręce zakrzywionymi palcami skrobią szkło, a na ogromnej, praktycznie białej, bezwłosej głowie potworna twarz, pozbawiona nosa. Dwoje wielkich, czarnych oczu i usta bez warg. Ruszał rękami, usta mu się otwierały i zamykały, zostawiając na szkle śliskie ślady, a oczy były wpatrzone we mnie. Czułem to spojrzenie.

Mimo, że mój mózg w tym momencie był sparaliżowany przez strach, to ciało wiedziało, co robić. Jak we śnie, odskoczyłem od okna i rzuciłem się do szafy, gdzie trzymałem pudełko amunicji. Dziesięć sekund później wróciłem z załadowanym już Remingtonem. Było mi wszystko jedno, co będzie potem. Zarepetowałem, złożyłem się i wziąłem okno na cel. Jednak jedyne, co ujrzałem w lunecie, to zaciągnięte zasłony.

***

Z mieszkania wyprowadziłem się tego samego dnia. Zapłaciłem właścicielowi, nie pytał o nic, a ja byłem mu za to wdzięczny. Skupiłem się na pracy, przeżyłem kilka miesięcy i zacząłem o tym zapominać. Czasem jednak o nim myślę. Zrozumiałem, dlaczego siedział twarzą do ściany - tak go posadzono. Specjalnie, aby nie widział innych ludzi. Kim on jest? Nie wiem. Czy jest niebezpieczny? Wydaje mi się, że ekstremalnie.

Czasami widuję go w snach. Drapie w moje drzwi, a ja patrzę na niego przez wizjer. Karabin za każdym razem chybia.

Nie podoba mi się to, że on mnie wtedy widział. Czy się boję? Mam broń i umiem się bronić, ale skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że się nie boję.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Stworek potworek jak niemal wszędzie, ale pasta świetna. Tyle powiem.
Odpowiedz
fajne, ale można by napisać 2ga cześć
Odpowiedz
najlepsza pasta jaką od dawna czytałem, 9000/10
Odpowiedz
Widok byl wspaniały . Bylo tylko jedno "ale" naprzeciwko stal inny 12 Pietrowiec przez który prawie nic nie widziałem " tak po za tym to bardzo dobrze sie czyta
Odpowiedz
ZAROMBISTE !!!
Odpowiedz
Kolejny raz przeczytałem, zajebiste, ale to przezajebiste
Odpowiedz
Za***iste! Zrób druga czesc
Odpowiedz
zajefajne 10/10
Odpowiedz
Świetne ;)
Odpowiedz
Bez nosa? Lord Voldemort !!
Odpowiedz
I znowu czarne oczy i usta bez warg ludzie prosze wymyślcie coś nowego - to także jest straszne ale nie da sie w kółko czytac o takich samych twarzach, no nie ? :) ale historia jest fajna
Odpowiedz
To jest chyba obrazek z tej creepypasty http://kwejk.pl/obrazek/1817560/wyjdz-prosze.html Oczywiście bez tych napisów :P
Odpowiedz
Całkiem, całkiem ale brakuje wyjaśnienia, jakby autorowi się nie chciało już pisać...
Odpowiedz
Nawet niezłe, powiem, fajnie sie czytało :)
Odpowiedz
Dobre i byle tak dalej10/10
Odpowiedz
Ciekawe i fajne opowiadanie
Odpowiedz
Nic specjalnego
Odpowiedz
super :D oby więcej takich opowiadań :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje