Historia

Homo Novus
Prawie czuję powiew letniego wiatru na twarzy, prawie widzę zieleń drzew, prawie słyszę śmiechy dzieci, prawie...
Wspomnienia odchodzą tak szybko jak się pojawiły, a ja zostaję sam, pośród ruin miasta zwanego kiedyś Warszawą. Ruiny... to słowo wcale nie oddaje wyglądu tego miejsca. Nie ma tu nic, prócz gruzów, pyłu, śniegu i wiecznie czarnego nieba, a pośród tego wszystkiego jestem ja.
Sam nie wiem co przygnało mnie w tak niegościnne miejsce. Chyba czułem jakąś wewnętrzną potrzebę zobaczenia tego miasta przed śmiercią, a przecież są lepsze miejsca do umierania. Miejsca, które ocalały przed ogniem. Czasem można tam spotkać nielicznych ocalałych ludzi, lecz wszyscy oni, łącznie ze mną, są martwi. Nie, nie jesteśmy żywymi trupami, zombi, my żyjemy, jeszcze żyjemy, lecz wyrok na nas został podpisany, gdy ogień spadł z nieba.
Ktoś kiedyś powiedział, że nie da się zabić boga. Otóż da się. Gdy ogień spadł z nieba, zrozumieliśmy, że demonów nie ma, są tylko ludzie. Gdy w ciągu kilki sekund spaliło się pięć i pół miliarda ludzi, umarli wszyscy bogowie. Gdy później umierało w męczarniach kolejne półtora miliarda ludzi, nikt nie wzywał bogów. Po co wzywać umarłych? Wreszcie dziś, gdy nie zostało nas więcej niż dwadzieścia tysięcy, zostaliśmy oświeceni. Od początku istnienia gatunku homo sapiens było nas około 150 miliardów i większość z nas się myliła. Baliśmy się demonów, modliliśmy się do bogów, a prawda okazała się tak prosta. Wszystko to, do czego się kiedykolwiek modliliśmy nie istnieje, to czego kiedykolwiek się baliśmy też nie istnieje, jesteśmy tylko my i to siebie powinniśmy się bać. To zrozumieliśmy za późno...
„Ogień z nieba” - nie wiem kto wymyślił tę nazwę, ale wszyscy których spotkałem tak na to mówili. Nazwa ta brzmi obco, nieludzko, prawdopodobnie pozwala na chwilę zapomnieć o tym, że to my sami sobie zgotowaliśmy to piekło. Jak już się pewnie domyślacie „ognień z nieba” nie jest żadnym mistycznym kataklizmem zesłanym przez bogów, a jedynie nazwą dla zwykłej ludzkiej wojny. No może nie takiej zwykłej. „Ogień z nieba” to nazwa wojny, w której najgorsze potwory – ludzie użyli broni, która spędzała sen z powiek ludzi w latach siedemdziesiątych – broni jądrowej.
Uderzenie było dla wszystkich zaskoczeniem. Nie wiadomo kto pierwszy uderzył i nie jest to też ważne, nie jest też ważne to, że odpowiedzieli wszyscy. Jak już wspominałem w ciągu kilki sekund spaliło się pięć i pół miliarda ludzi, reszta umarła od poparzeń i choroby popromiennej w ciągu kilku następnych dni. Przeżyli nieliczni, lecz i na nas podpisany został wyrok. Wybuchy tylu bomb zasnuły niebo radioaktywnym pyłem, który ściągnął na ziemię nuklearną zimę, a na ocalałych ludzi śmierć poprzez choroby popromienne, takie jak rak. Przewiduje się, że nasz gatunek wymrze za jakieś 5 czy 6 lat.
Gdy umierali bogowie, umarła też nadzieja.
Lecz dziś, tu w ruinach Warszawy, w miejscu, które jeszcze bardziej przypomina o zbrodniach popełnionych przez ludzi, dokonałem odkrycia, które przywróciło mi nadzieję.
Wśród zgliszcz i ruin, niczym fenix z popiołów, wyłonił się nowy gatunek człowieka - homo novus.
Kolejny etap w ewolucji. To właśnie on, na ruinach naszej dawnej cywilizacji, zbuduje nowy, lepszy świat. To właśnie on przywrócił mi nadzieję na nowy lepszy świat, świat bez ludzi.
Piszę ten list i wkładam go do tego sejfu, abyście później, gdy już rozwiniecie na tyle waszą raczkującą teraz cywilizacje, że zaczniecie odkrywać straszną prawdę o waszych praojcach, wybaczyli nam nasze błędy.
Czuję, że koniec jest już bliski i jestem szczęśliwy odchodząc ze świadomością, że przyszłość nie jest stracona, a na zgliszczach naszego świata, wyłoni się nowa, lepsza cywilizacja.
Proszę wybaczcie nam.
Komentarze