Historia

Dwa dęby.
Pewnego dnia Jaś i Małgosia wyruszyli w las, gdzie niefortunnie się zgubili. Wędrowali w tę i z powrotem, nie mogąc znaleźć wyjścia z lasu ani drogi powrotnej, którą do niego weszli bowiem dobrze oznaczona i solidnie wydeptana przez tubylców ścieżka już dawno zniknęła im z oczu. Zaczęło robić się ciemno, zapadał zmierzch i gdy w końcu złapała ich noc, gdzie jedynym źródłem światła była poświata Księżyca i maleńkich gwiazd, która nie dość, że mętna i słaba, to jeszcze blokowana przez korony drzew gęsto osadzonych w tym lesie, biedne dzieci zaczęły w całkowitych ciemnościach co chwila przewracać się o wystające korzenie lub wpadać w jakieś przypadkowo osadzone krzaki, wydzierając się przy tym w niebogłosy – i ze strachu i po to, by w ktoś je w końcu znalazł. W pewnym momencie zaszeleściły liście …
Pierwsza spojrzała w tamtą stronę dziewczynka, która momentalnie zbladła, a język i krtań odmówiły posłuszeństwa na ten widok, który ujrzała. Mimo chwilowego znieruchomienia, dość dotkliwie szturchnęła łokciem chłopca, który stał tuż przy niej. Lecz jej ręka musnęła jedynie powietrze, które wyraźnie zgęstniało i ciążyło jak nigdy przedtem .. została tylko ona i ONI.
Przed nią ni stąd ni zowąd znalazło się przynajmniej pięć zakapturzonych postaci – słyszała ich szeleszczące, mrożące krew w żyłach oddechy, dlatego wiedziała, ile ich jest i że otaczają ją szczelnie z niemalże każdej strony. Smród, jaki ze sobą przynieśli, był nie do wytrzymania i mącił w głowie przywodząc na myśl rozkładające się szczątki. Lecz wyczuła też coś jeszcze .. szczelinę, między dwoma postaciami, tuż przed sobą. Mimo drżących nóg, które zrobiły się miękkie niczym u szmacianej lalki, dziewczynka wzięła się w garść i puściła biegiem. Oślizgłe, zimne, gnijące dłonie chciały ją chwycić, lecz nie zdążyły i jedynie musnęły jej nagą skórę na przedramionach. Czując rozpływającą się wzdłuż całego ciała pobudzającą adrenalinę, pędziła tak szybko, jak nigdy przedtem pomimo kilku upadków, których, no cóż, nie dało się uniknąć. Podarte spodnie żałośnie zwisały jej na obdrapanych łydkach i udach, lecz nie to było teraz istotne.
Ujrzała światło. Nie, nie z góry jak to w chrześcijańskiej śmierci bywa. Przed sobą. Oto, pomiędzy dwoma potężnymi, tak dobrze jej znanymi dębami, zobaczyła ową ścieżkę wyłożoną drobnym żwirem, której szukała z Jasiem tak długo. Lecz on już nie wróci. Wiedziała to. Zacisnęła usta i zęby by nie pęknąć i nie wybuchnąć płaczem teraz, gdy już była tak blisko wyjścia z tego cholernego lasu. Pierwsze domy były oddalone od wejścia do lasu o jakieś dwa kilometry, więc jeśli biegłaby w takim tempie, jak dotychczas, zdążyła by dotrzeć tam w kwadrans. Ciepła myśl nadziei rozgrzała jej zmrożone strachem serce. Szczęście nie było jej jednak pisane …
Coś zabrało jej światło. Niespodziewanie, praktycznie znikąd wyrosła przed nią jedna z tych przerażających postaci, które zabrały jej Jasia i widocznie chciały zabrać również i ją. Nieznajomy zaczął zbliżać się do niej powolnymi leniwymi krokami jakby chcąc przedłużyć jej to cierpienie. Dziewczynka nie wytrzymała presji i ze strachu popuściła w majtki. Ciepły mocz po chwili zmienił się w lodowato zimne plamy pokrywające spodnie, smagane wiatrem, od czego znów zaczęła się trząść i to już nie tylko ze strachu.
Nieznajomy oburącz złapał ją silnie za gardło i uniósł do góry, wbijając palce w miękką skórę tuż pod żuchwą. Dziewczę zaczęło się krztusić i jeszcze próbowała walczyć, drapiąc i kopiąc napastnika. Ten, niewzruszony jej wyczynami, rzucił ją o drzewo z takim impetem, że połamał jej jedną rękę, wcześniej również przebijając ostrym pazurem skórę tuż pod językiem. Krew zaczęła się sączyć przez co szybko umazała nią swe ciuchy i całą słodką niegdyś twarzyczkę, teraz ściągniętą strachem. Morderca pochylił się nad nią i wtedy ujrzała jego twarz, a raczej tylko jej dolną partię.
Usta wyciągnięte w uśmiechu pokryte starą krwią, która przypominała stary, popękany, szkarłatny lakier do paznokci. Dostrzegła również to, że miał dokładnie taką samą dziurę pod językiem, jak teraz ona, a jego ręka sterczała pod dziwnym, nieludzkim kątem.
Kątem oka dostrzegła cztery pozostałe postaci zbliżające się do nich …
Widząc ich szerokie uśmiechy zaczęła dziękować bogu ( boga nie ma, ale dzieciaczki w takim wieku uwierzą we wszystko ), że trafiła akurat na Niego. Jeden z pozostałych miał owy uśmiech znacznie poszerzony tak, że wychodził poza linię policzków, sięgając aż do uszu. I brakowało mu kilku zębów. Drugi miał widoczny ślad na szyi po grubej linie, na której prawdopodobnie sam się powiesił. Odsłonił również swe nadgarstki, na których z przerażeniem dostrzegła głębokie, z pewnością śmiertelne cięcia na przegubach, oblane zaschniętą krwią, która ze starości zaczęła się kruszyć. Trzeci natomiast miał całą twarz pokrytą spaloną skórą, która przypominała strukturą i wyglądem papkę dla dzieci. Czwarty …
Najszerszy uśmiech ze wszystkich oraz wybite dwoje oczu, które zwisały bezradnie na kilku żyłach splecionych ze sobą. Jej maleńkie serduszko zatrzymało się na moment bowiem dostrzegła w nim … swego Jasia.
A więc i ona miała stać się bezduszną, żądną krwi morderczynią ? Przełknęła ślinę, której praktycznie nie było w doszczętnie wysuszonych ustach. Skuliła się w sobie, czekając na kolejny ruch zebranych. Nieznajomy, który rozpoczął swą chorą zabawę, jednym ruchem powiększył jej tą dziurę, przy okazji podcinając pulsujące ze strachu gardło, z którego trysnęła potężna ilość krwi prowadząca do natychmiastowego wykrwawienia się. Dziewczynka, a raczej to, co z niej zostało, opadła bezwładnie na wyłożoną suchymi liśćmi ściółkę lasu niczym worek kartofli. Zaczęła charczeć jakby wyrzucono topielicę z wody i ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła „w tym życiu„ był prześwit między tak dobrze jej znanymi, dwoma dębami …
Komentarze