Historia

Szlak Czarownic

wolin 9 10 lat temu 10 718 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Parę miesięcy temu z kumplami postanowiliśmy pojechać na urlop pod namioty. Dawno nie spędzaliśmy razem czasu, więc przydałoby się znów pogawędzić przy ognisku. Prawie nie pamiętam jak smakuje pieczony chleb i kiełbasa. Miesiąc przed naszym wyjazdem zarezerwowaliśmy miejsce na polu namiotowym. Znalazłem w Internecie dosyć tanią firmę zarządzającą miejscami przeznaczonymi dla ludzi chcących biwakować pod namiotem. Do tego w miłej okolicy i nie tak daleko jak inne firmy. Nazywała się Szlak Czarownic, czy jakoś tak. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem… Zresztą jak miałem słyszeć skoro, to dopiero mój drugi taki wypad? Na początku wszystko przebiegało zgodnie z planem. Filip podjechał po mnie i Macieja swoim starym Oplem, zapakowaliśmy się i pojechaliśmy w siną dal.

Po drodze musieliśmy wiele razy stawać i pytać okolicznych mieszkańców o drogę, gdyż nasza nawigacja wiozła nas w pole. Po uporaniu się z przeszkodami byliśmy na ostatniej prostej do celu. Wjechaliśmy na dosyć dużą zatoczkę i podeszliśmy do małej budki należącej do firmy. Wyglądała jakby od dawna tu nikogo nie było. Wszystko było pokryte pajęczynami, a okna białe od kurzu. Staliśmy tak skołowani trzy minuty. W końcu zdecydowałem się podejść do okna i zajrzeć. Nad drzwiami wisiała mała tabliczka z prawie startym napisem „Szlak Czarownic”. Okno było tak brudne, że widziałem tylko biegające po nim pająki. Odsunąłem się zniesmaczony. Podszedłem do drzwi. Nie musiałem nawet pukać, gdyż same się otworzyły. Z wąskiej szpary wychynął stary dozorca.

-Czego tu? – warknął.

Nabrzmiała, spalona słońcem twarz, czerwony nos i policzki. Do tego zarośnięta morda mężczyzny wykazywały brak profesjonalizmu firmy. Mam chociaż nadzieje, że facet wie co robi i gdzie nas skierować.

-My na pole namiotowe… - zacząłem rozmowę nieśmiało.

-Dobra – wyszedł na próg. Zgarbił się i zmrużył oczy oceniając sytuacje. Wyglądał na niezadowolonego.

-No to jak szefie? – spróbował rozluźnić sytuacje Filip.

-Tylko tylu was jest? – burknął – Musicie iść tam – wskazał brudnym paluchem na las.

-Gdzie? – włączył się Maciej – Tam prosto? Jest jakaś droga?

-Droga jest przysypana… liśćmi. Musicie iść… Prosto. Na wschód. Dam wam kompas i idźcie. Może spotkacie innych… turystów. Auto tam zaparkujcie… i idźcie – mówił bardzo dziwnie, z przerwami w zdaniu jakby na bieżąco wymyślał to wszystko.

Pokuśtykał do chatki. Po kilku minutach przyszedł z powrotem ściskając w dłoni stary kompas, który ledwo się trzymał. Nakierował nas mniej więcej na pole namiotowe. Facet jeszcze spojrzał na nam głęboko w oczy i powiedział „Udanej wyprawy… Szlakiem wiedźmy”. W oczach miał niepokój. Jakby się bał o nas. Zdawało mi się, że coś chciał jeszcze powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi. A z resztą, to pewnie zwykły strach w oczach pijaka, gdy zastał go świt za stołem…

Zmieszani obróciliśmy się i podeszliśmy do drogi. Zaciągnęliśmy się leśnym powietrzem. Przekroczyliśmy ulicę równym krokiem wchodząc w las i w nieznane.

Szliśmy prawie godzinę, a pola namiotowego jak nie było tak nie ma. Do tego kompas się do końca zepsuł. Igła beztrosko kręciła się w kółko. „Droga jest przysypana” jak dla mnie w ogóle jej nie było, a ta cała firma to ściema. Prawdopodobnie krążyliśmy już w kółko. Plecaki zaczynały ciążyć, a niepokój na myśl o zgubieniu się w lesie narastał. Z każdym krokiem mina nam rzedła, a ciało traciło siłę. Również psychika wysiadała. Gdy zagłębiasz się w las i zdaje ci się, że drzewo, które mijasz wygląda identycznie jak to, które mijałeś pół godziny temu, to naprawdę nie jest dobrze. Wtedy masz w głowie gonitwę myśli: co robić, żeby jak najszybciej wydostać się z pułapki. Zawrócić i starać się iść prosto, nie zataczać podświadomie kręgu, czy iść dalej naprzód. W innej części mózgu tworzą ci się warianty, co jeśli się nie wydostaniesz. A gdzieś w głębokiej podświadomości chciałbyś jednak przeżyć przygodę życia i wykazać się przed kumplami.

Słońce powoli chowało się za horyzont. Z racji tego, że byliśmy w środku lasu było jeszcze ciemniej. Powoli wszystko zaczęło nam się zlewać w jedno, a drzewa w oddali przybierały upiorne kształty. Żeby się już nie stresować postanowiliśmy rozbić namioty, dopóki coś jeszcze widać i położyć się spać. Następnego dnia powinniśmy już wyjść.

Rozkładając namiot wokół było coraz bardziej niespokojnie. Wiatr wraz z szumem liści niósł szepty i stłumione głosy. Co jakiś czas słyszeliśmy szelest, jakby ktoś chodził wokół nas. Wyobraź sobie, że jesteś sam, nocą w lesie i słyszysz za sobą kroki. Spróbuj to usłyszeć, wyobraź sobie tąpnięcie za sobą. W świetle latarki nic się nie ujawniało. To musiały być jakieś drobne leśne zwierzęta. Bo niby co innego? Chociaż mogła to być też nasza wyobraźnia. Rozkładaliśmy namiot w pośpiechu. Filip i Maciej drżącymi rękami łączyli szkielet, gdy ja krążyłem wokół z latarką świecąc raz na nich, raz w stronę hałasu.

Kiedy już uporaliśmy się ze stelażem i resztą, wrzuciliśmy plecaki i wparowaliśmy do środka dokładnie się zamykając. Jeszcze tylko nakreśliliśmy kijem grubą strzałkę, w którą stronę szliśmy. Każdy z nas bał się nagłego uderzenia kogoś, bądź czegoś w namiot i chorego krzyku.

-Co to jest za las w ogóle? – szepnął Maciej.

-Nie wiem, czy chcę wiedzieć – odparłem znudzony.

-Ktoś mi coś mówił, że dawno temu tu jakieś wiedźmy, czy czarownice się chowały… Miały tu jakieś sabaty i kryły się przed prześladowaniami - Filip zaczął opowiadać – Mówił też, że był w tym lesie i wiedźmy nadal w nim są. Ponoć chodzą nocami i brutalnie zabijają każdego kto zabłądził.

-To jakaś miejska legenda? Czy dobrym pomysłem jest jej opowiadanie? A poza tym, czy twój znajomy to przeżył? – wtrącił Maciej.

-Daj spokój z tym… - skończyłem dyskusję.

Po jakiejś godzinie udało nam się zasnąć. Nie rozmawialiśmy już. Chcieliśmy jak najszybciej stracić świadomość tego co się dzieje i dotrwać rana. Mocno spaliśmy, gdy nagle, bez powodu otworzyłem oczy. Tak po prostu. Spojrzałem na zegarek. Marzyłem, żeby była jakaś ranna godzina. Trzecia w nocy, najgorzej. Po chwili zorientowałem się, że jestem cały zlany potem, a w namiocie nijak nie da się oddychać. Czułem jakbym się dusił. Wymacałem ręką zamek i otworzyłem stary namiot na oścież, żeby wywietrzał. Wyszedłem połową ciała na zewnątrz. Zamarłem, gdy obróciłem głowę w lewo i zobaczyłem dziwny pień wyglądający jak siedzący człowiek. Do tego stosunkowo blisko. A co jeśli tam naprawdę ktoś siedzi? Wolałem się nie narażać i schować się. Wtem z głębi lasu ktoś przeraźliwie wrzasnął. Krzyk był męski i agresywny. Dziwnie brzmiał, nienaturalnie donośny. Czułem, że to coś drze się na mnie i biegnie w naszą stronę. Schowałem się szybko i zamknąłem szczelnie namiot. Jeszcze parę razy go słyszałem, coraz bliżej. W końcu obok namiotu przebiegło to coś głośno krzycząc. Dosłownie metr od nas. Całe szczęście, że w nas nie wpadł. Strasznie ciężko oddychałem. Byłem zdenerwowany sytuacją, do tego duchota w namiocie. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Odpiąłem jeszcze raz zamek i wystawiłem głowę na zewnątrz. Konar wyglądający jak mężczyzna prezentował się tak samo jak przed chwilą. To na pewno nie człowiek.

Leżąc tak z wystawioną głową i paląc papierosa zobaczyłem w oddali światło. Takie słabe i wątłe. Byłem zszokowany. Co się dzieje w tym lesie? Zgasiłem peta na wszelki wypadek i schowałem się nieco. Kiedy to coś się zbliżyło w blasku lampionu ujrzałem zgarbioną postać odzianą w czarny płaszcz. Podpierała się kijem i miała nieprzyjemny wyraz twarzy. Wyglądała dosłownie jak wiedźma. To jest to co mówił Filip. Tylko jak to możliwe? Co ona tu robi? To przed nią uciekał tamten facet?

Skuliłem się w namiocie. Słyszałem jak obchodzi namiot. Potem przeciągły szelest, jakby szurała kijem po ziemi. Robiła to kilka minut. Potem odeszła. Zmęczenie wzięło górę i znów zasnąłem na kilka godzin.

Rano zastałem zdeterminowanych do wyjścia z lasu i za razem wystraszonych na śmierć Macieja i Filipa. Opowiedziałem im o zdarzeniach ostatniej nocy, a oni pokazali mi wyrysowany kijem dziwny symbol obok namiotu i strzałkę prowadzącą na skos. Trochę w innym kierunku, niż go wczoraj wyznaczyliśmy.

Być może to jakaś specjalna firma specjalizująca się w straszeniu swoich klientów? Może powinniśmy pójść tamtą drogą?

-Domyślacie się o co chodzi? – zaczął Filip.

-Oświeć nas mistrzu – mruknąłem bez entuzjazmu.

-To jest jak gra. Wynajmujemy miejsce na polu namiotowym. Musimy znaleźć tą polanę w tym lesie. Pieprzymy się z tym, więc postanowili nam pomóc jakoś, co nie? W dodatku firma nazywa się Szlak Czarownic, więc to mówi samo za siebie.

-Dobra tam, to idziemy tędy – westchnął Maciej machając ręką w stronę strzałki.

Zwinęliśmy cały majdan i ruszyliśmy za wiedźmą… Byliśmy cholernie głodni. Zjedliśmy tylko kilka kanapek z wczoraj. Szliśmy dobrą godzinę plując sobie w brodę i kłócąc się. W końcu las rzedniał, a nasze zdenerwowanie narastało. Docierało do nas coraz więcej światła i widzieliśmy otwartą przestrzeń. Przyspieszyliśmy kroku. Nie mieliśmy tyle energii, żeby biec.

Wybiegliśmy z lasu na dużą, otwartą polanę. Obiegliśmy wzrokiem cały teren. Przeszliśmy przez stromy pagórek na środku. Przekraczając go prawie wpadliśmy na leżące pod naszymi nogami oskalpowane ciało. To musiał być ten mężczyzna, który w nocy uciekał. Teraz latały nad nim muchy, a z brzucha sterczały ogromne zakrwawione nożyczki. Zaczęliśmy krzyczeć i rozglądać się na boki. Naszą uwagę przykuła wiedźma stojąca z drugiej strony, na skraju lasu. Zaczęła iść szybkim krokiem w nasza stronę. Niemal biegła. Za nią zamajaczyło jeszcze kilka innych wiedźm. Już z takiej odległości emanowały gniewem.

Obróciliśmy się na pięcie i zaczęliśmy uciekać w przeciwnym kierunku. Nie wiedzieliśmy dokąd biegniemy. Zewsząd słyszeliśmy głosy. Co jakiś czas majaczyły nam przed oczami zakapturzone postacie. Zrzuciliśmy plecaki, żeby biec szybciej. Teraz nie ważne gdzie biegliśmy. Musieliśmy po prostu zgubić pogoń i jeszcze lepiej: wydostać się. Biegłem ze zmrużonymi oczami, żeby nie dostać gałęziami po oczach, robiąc przeskoki z lewa na prawą unikając drzew. Był strach, że któryś z nas upadnie albo zostanie w tyle, lecz biegliśmy mniej więcej równo.

Ku naszemu zaskoczeniu trafiliśmy na szosę. Poznaliśmy ją. Pobiegliśmy w lewo, bo tam była zatoczka z budką i naszym samochodem. Nogi nam odpadały, ale musieliśmy jeszcze wykrzesać z siebie trochę. Dotarliśmy do tej zatoczki. Czuliśmy, że zgubiliśmy pogoń. Zaczęliśmy dobijać się do chatki, ale nikt nie otworzył. Nieważne. Wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy z piskiem opon, w kłębach kurzu.

Po powrocie natychmiast sprawdziliśmy stronę internetową podejrzanej firmy – już nie istniała. Zgłosiliśmy cały fakt na policję, lecz nie przejęli się zbytnio. Przez długi czas próbowaliśmy rozwikłać tą zagadkę. Niestety do dzisiaj nie wiemy co się stało. Pamiętaj, że gdy zgubisz się w lesie… nigdy nie idź szlakiem wiedźmy.

Autor: Wolin - Trzecia strona wyobraźni

https://www.facebook.com/3strona

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fajne opowiadanie. Też KOCHAM te klimaty.
Odpowiedz
Świetne opowiadania *-* Uwielbiam te klimaty. Macie coś może o takich wędrowcach zagubionych w lesie gdzie spotykają jakieś miejsowe legendy? Wiedźmy, wilkołaki itd.
Odpowiedz
Ładnie napisane, ale jakoś denerwują mnie te morały na końcu, tak jak tutaj- "Pamiętaj, że gdy się zgubisz nie idź szlakiem wiedźmy".
Odpowiedz
Wszystko Zarąbiste tylko końcówka słaba :/
Odpowiedz
szkoda że takie krótkie podobne do The Blair Witch Project
Odpowiedz
A my właśnie planowaliśmy wypad pod namiot... Chyba zmiana planów nastąpi
Odpowiedz
troche przypomina blair witch project
Odpowiedz
Na to samo zwróciłam uwagę
Odpowiedz
Klimat był dobry... Ale końcówka spaprana trochę.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje