Historia

Z wizytą u koleżanki

koza 1 10 lat temu 2 524 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Jak to się wszystko zaczęło? Już nawet do końca nie pamiętam, ale pozwólcie mi pozbierać myśli. A, tak! Teraz już wiem. Pozwólcie, że opowiem wszystko od początku do końca. Jechałem do znajomej. Tak, właśnie. Miałem spotkać się ze swoją znajomą. Ona mieszka nad morzem, w jakiejś małej miejscowości. W tej chwili nie pamiętam nawet nazwy. Ale… to mógł być Dziwnów, albo coś w tym stylu. Mieszkam w Zakopanem, a zatem na drugim końcu kraju. Jako środek transportu wybrałem autokar. Żeby spędzić jak najwięcej czasu z osobą, z którą miałem się spotkać wstałem dość wcześnie. Około czwartej nad ranem. Aha, jeszcze jedno. Nie myślcie, że ta dziewczyna… że coś większego mnie z nią łączyło. Naprawdę- była tylko koleżanką. Miała na imię Karolina. Ale wracając do właściwej historii. Wyszedłem z domu, dwa razy sprawdziłem, czy zamknąłem drzwi. Zszedłem po schodach na dół i wyszedłem przed blok. Ledwie jakieś pół kilometra dzieliło mnie od dworca autobusowego. Nie miałem zamiaru dojeżdżać tam komunikacją miejską. Po niedługim spacerze dotarłem do celu. Wszedłem na peron i rozejrzałem się. Mój pojazd stał bardzo blisko. Nie była to może ekskluzywna podróż, ale… miałem jechać całkiem dobrym busem. No, może odłaziła już z niego farba, ale wygląd to nie wszystko, prawda? Kurwa, kogo ja oszukuję? To był po prostu jakiś stary grat, którego nawet nikomu nie chciało się przemalowywać od czasu produkcji. Na oko miał z 15 lat. No cóż, jako niezbyt bogaty facet pracujący na stanowisku ochroniarza przy opuszczonym budynku nie mogłem sobie pozwolić na większy komfort. Choć w sumie, czego mi więcej trzeba niż miejsca siedzącego na te kilka godzin jazdy? No, chyba niczego. Jest jesień, dość niska temperatura. Picie i jedzenie mam w plecaku, więc chyba wszystko jest w porządku. Przynajmniej tak wtedy myślałem. Do odjazdu było jakieś 15 minut, więc zająłem miejsce i czekałem. Sama podróż- fakt. Była raczej spokojna. Oprócz jakichś dzieciaków, które rzucały w tego pierdolonego grata kamieniami z wiaduktu, pod którym przejeżdżaliśmy. No cóż, kierowca był chyba wyluzowanym gościem. Kompletnie to olał i pojechał dalej. Mijały godziny. Jedna za drugą. Czas niemiłosiernie się dłużył, lecz w końcu dojechaliśmy. Byłem senny i znudzony, ale myśl, że zaraz spotkam Karolinę momentalnie postawiła mnie na równe nogi. Wybiegłem z busa jak poparzony. Rozpocząłem poszukiwania mojej przyjaciółki, która miała gdzieś tu czekać. Wśród tak wielu kobiet jakoś nieba rdzo mogłem ją rozpoznać. Niedziwne, w końcu znaliśmy się tylko z Internetu. Zamyśliłem się na chwilę, lecz z tego stanu wyrwało mnie moje imię wykrzyczane przez kogoś, kto biegł w moim kierunku z przeciwległego krańca dworca. To była ona. Średniego wzrostu, czarne włosy, dosyć szczupła. Zatrzymała się kawałek przede mną. Byłem trochę onieśmielony, lecz ona szybko przełamała barierę. Przywitała się ze mną, uśmiechnęła i zaproponowała spacer po mieście. Była równo dwunasta, więc mieliśmy wiele czasu. Nie będę przedłużał tej historii opisem naszych poczynań z tamtego dnia. Po prostu, odwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc, restaurację, kawiarnię, muzeum, Karolina pokazała mi nawet opuszczoną strażnicę kolejową. Gdy zaczęło się ściemniać powiedziała, że przenocuję u niej w domu. Zgodziłem się, choć muszę przyznać. Byłem kurwa nieźle zakłopotany. Przewidywałem nocleg, ale raczej w jakimś tanim hotelu. Choć, z drugiej strony… jeśli proponowała, to czemu nie? Zwłaszcza, że nadmiarem pieniędzy nie dysponuję. Wewnętrznie szczęśliwy udałem się za dziewczyną do jej mieszkania. To był mój największy błąd w życiu. Ale, pozwólcie kontynuować. Weszliśmy do mieszkania na czwartym piętrze. Zdjąłem buty, powiesiłem płaszcz na wieszaku.

-Wejdź, rozgość się.- zaprosiła mnie miłym głosem.

Trochę zmarzliśmy, więc zaproponowała kawę. Zgodziłem się. Usiadłem w salonie, czekając na moją towarzyszkę. Po paru minutach wróciła z dwoma kubkami w ręce. Jeden podała mi, drugi zachowała dla siebie. Na rozmowach przy kawie upłynęło nam parę ładnych godzin. Pamiętam nawet o czym rozmawialiśmy! Głównie o muzyce, ale również o takich sprawach jak religia, zwierzęta, czy nawet o takich pierdołach jak duchy. No cóż, kiedy zorientowaliśmy się, że minęła północ jednogłośnie stwierdziliśmy, że pora iść spać. Rozłożyła mi pościel na podłodze, sama położyła się w łóżku. Zmęczony tym wszystkim zasnąłem szybko. O, bogowie! Jak bardzo chciałbym wtedy umrzeć we śnie… jak bardzo. Kurwa, dalej mną miota jak o tym myślę. Więc… spałem z trzy godziny. KURWA! Nie pamiętam ile, to nie jest ważne. W każdym razie, zbudziłem się w nocy. Za oknem było ciemno, tak jak w pokoju. Przed sobą zobaczyłem jej twarz. No cóż, nie spodziewałem się tego, ale z początku pomyślałem, że może coś do mnie czuje? Odpowiadałoby mi to, nie powiem. Była piękna, mądra… . Dopiero później zobaczyłem, że przede mną nie leży Karolina a jedynie jej głowa. Z wrzaskiem odskoczyłem i zerwałem się na równe nogi wpadając na jej łóżko. Tam leżała reszta ciała. Wyglądało to mniej więcej tak: na podłodze leżała jej głowa, po całym pokoju były porozrzucane wnętrzności, a na łóżku leżała pusta powłoka pozbawiona wszystkich organów. Na ścianie jej krwią ktoś, lub coś wymalowało napis „następny”. A obok niego narysowało uśmiechniętą twarz. Przerażony wybiegłem na korytarz i chciałem otworzyć drzwi prowadzące na klatkę schodową. Niestety, były zamknięte. Gorączkowo przeszukiwałem wszystkie pobliskie szuflady i szafki. Ledwo mogłem opanować drżenie rąk. Nagle usłyszałem w głowie demoniczny głos, a w zasadzie jakieś syczenie. Tylko jedno słowo. Płaszcz. Zdjąłem go z wieszaka. Faktycznie, na tym samym wieszaku wisiały klucze. Otwierając te drzwi, czułem się jakbym uciekał z piekła. Wybiegłem na klatkę schodową, kątem oka dostrzegłem za sobą czarną sylwetkę. W głowie słyszałem rozdzierające piski i jęki, jakby kogoś żywcem obdzierano ze skóry. Pobiegłem na dworzec. Wsiadłem w pierwszy lepszy autobus do mojego miasta. Pierdolić cenę, która była niemała. Chciałem tylko uciec. Przez całą trasę słyszałem te piski. Myślałem, że oszaleję. Kiedy dojechaliśmy był już ranek. Pobiegłem do swojego mieszkania i zamknąłem je na cztery spusty. Ale głosy nadal nie ustawały. Z tym, że teraz mówiły zrozumiale. Powtarzały wciąż to samo zdanie. „Idę po ciebie”. Coś w głowie nakazało mi wyjrzeć przez okno. Zobaczyłem tylko zakapturzoną, czarną postać bez twarzy. Mimo, że wyglądała, jakby nie miała oczu- wiedziałem jedno. Ona po mnie idzie. Będzie tu za parę minut. Miło było was wszystkich poznać. A teraz wybaczcie. Drzwi się otworzyły. Już tu jest. Żegnajcie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

nosz cholera, czemu wszyscy zawsze pierdola koniec? Zajebiste opowiadanie, no można by rozwinąć jakoś kto, dlaczego itd. No ale ten koniec, aż boli.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Czas czytania: ~19 minut Wyświetenia: 22 253

Artykuły i recenzje