Historia

Smutny chłopczyk
Historia opisana poniżej jest prawdziwa.
Kiedy mój mąż powiedział, że musi jechać w podróż służbową, to trochę mnie to zmartwiło. Byłam w ciąży, ostatnio różnie się czułam i wolałam go mieć blisko. Ale z drugiej strony jestem dorosła, mamy XXI wiek, są telefony, a to tylko kilka dni. Kiedy tego dnia wracałam z pracy, to na przystanku autobusowym siedział mały chłopiec. Zatrzymałam samochód, bo wiedziałam, że już o tej porze nie ma żadnego autobusu. Ja w pracy została dłużej, potem jeszcze wstąpiłam do restauracji i kupiłam obiad na wynos, tak, żeby tylko jechać do domu, zjeść i się położyć. Nie lubiłam być sama. Wysiadłam z samochodu i podeszłam do chłopca. Na oko mógł mieć 7 może 8 lat. Spytałam gdzie są jego rodzice i co tutaj robi sam o tej porze. On powiedział, że po szkole poszedł do kolegi i się trochę zasiedział, a teraz chciał jechać do domu, ale nie ma autobusu i ma nadzieję, że może mama, albo tata przyjadą po niego i szukając go przyjdą na przystanek. Dlatego tutaj siedzi. Powiedziałam, że mogę go podwieźć, przecież nie może siedzieć tutaj całą noc, a jak rodzice się nie domyślą, że siedzi na przystanku. I dlaczego rodzice kolegi go nie odwieźli. Chłopiec zrobił smutną minę i wzruszył tylko ramionami. Powiedziałam, żeby wsiadał, że go odwiozę do domu. Chłopiec wsiadł i ruszyliśmy. Powiedział mi gdzie mieszka, w sumie okazało się, że to całkiem blisko mnie, raptem 5 może 6 kilometrów od mojego domu. A tutaj to znaczy bardzo blisko, bo w naszej miejscowości przy każdym domu jest kilka lub kilkanaście hektarów ziemi, więc sąsiad od sąsiada jest sporo oddalony. Kiedy dojeżdżaliśmy do jego domu chłopiec powiedział żebym zatrzymała samochód, bo jeśli rodzice zobaczą, że wsiadł do kogoś obcego do auta, to będą źli. On powie, że przywiozła go mama kolegi. Zgodziłam się, ale z auta obserwowałam jak chłopiec wchodzi do domu. Kiedy zniknął mi za winklem budynku, to odjechałam spokojnie do domu. Miło było z kimś porozmawiać. Po kilku tygodniach dostałam zdjęcie z fotoradaru z dnia kiedy odwoziłam chłopca do domu. Jakie było moje zdziwienie, kiedy obok mnie w aucie nie było nikogo. Ale przecież to na pewno ten dzień i na tym skrzyżowaniu już jechał ze mną mały Łukaszek. Zaintrygowało mnie to. Podjechałam do sąsiadów, którzy tu mieszkali od lat i znali tu wszystkich i spytałam o Łukasza i jego rodzinę. Oni popatrzyli na mnie jakbym z choinki się urwała, bo okazało się, że Łukasz, to od 15 lat nie żyje, zaginął wracając od kolegi, policja po kilku dniach znalazła ciało. Byłam w totalnym szoku.
Komentarze