Historia

KANAŁ

białadama 11 10 lat temu 7 991 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Gdzieś tam istnieją te wszystkie złe miejsca.

Miejsca z najgorszych koszmarów,

o których często śniłeś.

Uważaj by do nich nie trafić.

Anna z trudem przeciskała się przez tłum migrujący wąskim korytarzem, łączącym skąpany w neonach parkiet dyskoteki z obleganymi toaletami. Kilka kolorowych drinków dawało się we znaki pęcherzowi, który wymagał opróżnienia w trybie natychmiastowym. Kolejka zdawała się nie mieć końca. Dziewczęta przywiedzione za potrzebą w zniecierpliwieniu przestępowały z nogi na nogę. Anna zaklęła pod nosem i zawróciła. Żałowała, że dała się na to namówić. Powinna była, tak jak planowała, zamknąć się w czterech ścianach i ryczeć w poduszkę. W końcu rzucił ją facet.

- Nie ma mowy – zaprotestowała Jagna, jej współlokatorka z akademika. – Nie będziesz się tu mazać przez tego złamasa. Jedziemy do Spectrum, ubieraj się!

I pojechała. Na drugi kraniec miasta, by w budynku starej fabryki zaadaptowanej na tancbudę być może na chwilę zapomnieć o tym palancie. Miała nadzieję, że pomoże jej w tym kilka mocnych drinków. Jeśli się nie uda, zamówi mocniejsze. Jednak rozgrzane żeliwo uczuć tak brutalnie potraktowano kubłem lodowatej wody, iż pęknięcia w strukturze były zbyt głębokie, żeby dać o sobie tak łatwo zapomnieć. Niedoczekanie naiwnych.

Dudniące echo elektro transu wprawiało mury Spectrum w miarowe drżenia. Anna z ulgą wypadła na zewnątrz, karmiąc złaknione płuca zimnym, nocnym powietrzem. Rozejrzała się dookoła. Kilka metrów dalej stała zgrabna blondynka. Czerwona sukienka z ogromnym trudem zasłaniała jej wdzięki, a wysokie szpilki wydłużały nogi. Po chwili z rozmachem przyozdobiła mur wymiocinowym graffiti. Oprócz niej na brukowanym placu nie było żywej duszy. Okrągły księżyc, starający się rozjaśnić mrok nocy, otaczała srebrna łuna. Nawet w jego blasku obskurne mury Spectrum nie wyglądały zbyt zachęcająco. Anna poczuła nieprzyjemny, ponaglający ucisk pęcherza.

- Chrzanić to… - warknęła i lekko chwiejnym krokiem ruszyła w stronę zaparkowanego nieopodal nissana almery.

Za przednią szybą, dostrzegła w ciemnym wnętrzu jarzący się na czerwono krążek papierosa. Zniechęcona, zatrzymała się raptownie i rozejrzała raz jeszcze.

- Gdzie by tu… - mruknęła rozglądając się gorączkowo. Po lewej dostrzegła dwa duże kontenery. Starając się utrzymać zwieracz na wodzy, pośpieszyła w ich kierunku. Tuż za nimi piętrzył się ceglasty murek. Miejsce ewidentnie cuchnęło moczem, najwyraźniej kilka osób przed nią musiało wpaść na ten sam pomysł. Sięgnęła do torebki po paczkę chusteczek higienicznych i przykucnęła. W tym samym momencie poczuła na karku dziwne mrowienie, a po plecach przebiegły galopem lodowate dreszcze. Wiele razy czytała o wrażeniu, jakie wywołuje czyjaś obserwacja. Nie sądziła jednak, że kiedykolwiek odczuje je na własnej skórze. Przesmyk pomiędzy murkiem a kontenerem osnuł szybko powiększający się cień. Silne uderzenie w tył głowy natychmiast pozbawiło ją przytomności. Świadomość Anny odpłynęła w ciemność.

*

Gdy się ocknęła, ćmiący ból niemal rozsadzał jej czaszkę. Cienka strużka krwi ciekła po włosach wprost do…skąd tu ta woda?! Dyndała głową w dół, przerzucona przez ramię jak worek ziemniaków. Jej twarz uderzała miarowo o potężne plecy nieznajomego mężczyzny. Oszołomiona, zaczęła się wyrywać, jednak trzymał ją mocno i pewnie. Na łydkach i przegubach dłoni czuła nieprzyjemne tarcie szorstkiego sznura.

- Ty chory popaprańcu! – ryknęła, krztusząc się własną śliną – Puść mnie, słyszysz?! Puść mnie!

Mężczyzna nie zareagował. Jak gdyby nigdy nic, szedł naprzód, nie zważając na krzyki i szamoczące się ciało. Anna z całych sił zaczęła uderzać skrępowanymi rękoma w jego szerokie plecy.

- Słyszysz pieprzony gnoju?! Mówię do Ciebie, puszczaj!

- Skręcę Ci kark, jeśli nie zamkniesz jadaczki – ostrzegł spokojnie nieznajomy i wzmocnił uścisk.

Anna z ledwością uniosła głowę. Nie była pewna, jak znalazła się w obecnym położeniu. Strzępki ostatnich wydarzeń powoli jaśniały w mroku umysłu, a wraz z nimi potęgowało się przerażenie. Co ten bydlak zamierza z nią zrobić? Gdyby po prostu chciał ją zgwałcić, nie trudziłby się, aby przytargać ją aż tutaj. No właśnie… gdzie właściwie byli? Wszystko wskazywało na to, że w podmiejskich kanałach. W stęchłym powietrzu czuć było wyraźnie smród i wilgoć. Anna szybko napotkała wzrok błyszczących, paciorkowatych ślepi. To szczury dziko popiskując, przemykały tuż pod murami i starały się dorównać kroku jej oprawcy. Ciepłe łzy popłynęły bezwiednie po policzkach. Każda myśl, zatruta strachem, drgała niczym membrana głośnika. Mężczyzna schylił się i przelazł przez wyłom w murze, przy okazji zdzierając skórę z odsłoniętych pleców Anny. Dziewczyna zawyła z bólu i ponownie spróbowała się wyrwać. Nie szamotała się długo, gdyż mężczyzna bez ogródek cisnął ją na ziemię. Gdy jej skroń uderzyła o zimny, mokry kamień, po raz drugi straciła przytomność.

*

Anna ocknęła się, gdyż woda kapała jej na głowę. Zamrugała nerwowo. Gdy tylko wzrok przywykł do ciemności, dostrzegła zarysowujące się kontury jakiegoś pomieszczenia, jakby piwnicy lub małego bunkra. Po mężczyźnie nie było śladu, jednak sznur silnie krępował jej ręce, skrzyżowane z tyłu na plecach. Wierzgnęła nogami. Gruby sznur, niczym splot pytona, silnie zaciskał się także na jej gołych łydkach.

- Boże…Boże… - mamrotała gorączkowo, próbując racjonalnie ocenić swoją sytuację.

Złowieszcze kapanie wody niosło się echem wśród kamiennych murów, a obrzydliwy odór fekaliów przyprawiał żołądek o gwałtowne szarpnięcia. Gdzieś w górze, auta przemykały po ruchliwej ulicy. Gdzieś tam byli ludzie… Po mrocznej wnęce walały się stare graty, zardzewiałe puszki konserwowe i drobny gruz. Anna dostrzegła wyłom w ścianie, a za nim nikły blask światła. Niewiele myśląc, spróbowała dźwignąć się na nogi, jednak ta sztuka w obecnym położeniu, udała jej się dopiero za którymś razem. Kierując się w stronę wylotu, zaczęła skakać obunóż, niczym dzieciak na szkolnej lekcji wychowania fizycznego. Nie była nawet w połowie drogi, gdy zahaczając niefortunnie o jeden z gratów, runęła z łoskotem na twarz. Z rozbitego nosa popłynęła strużka krwi. Anna zakaszlała, wzbijając wokół twarzy chmurę pyłu i spojrzała w bok. Kilka centymetrów dalej, dostrzegła w pół mroku ludzką dłoń. W pierwszym odruchu zaczęła wrzeszczeć, jednak po chwili umilkła, wpatrując się z nadzieją w ciało obcej kobiety.

- Halo…słyszy mnie pani? – zapytała rozpaczliwie, modląc się jednocześnie, aby kobieta była jeszcze żywa.

I wtedy usłyszała szybkie kroki, tuż za ścianą w kanałowym korytarzu, a w chwilę potem niski, męski głos. Słyszała go już wcześniej tylko jeden raz w życiu, ale to wystarczyło, aby zapamiętała go na zawsze. Tak brzmiał barytonowy głos człowieka, który ją ogłuszył i porwał.

- Idź, Iwan. Najedz się.

Anna drgnęła. Przez ułamek sekundy dostrzegła, jak przez wyrwę w murze wpełza do wnęki humanoidalny kształt. Rozległo się nieprzyjemne szuranie, jakby coś torowało sobie drogę przez stertę rupieci. Anna gwałtownie szarpnęła się do tyłu, na powrót czołgając do miejsca, w którym odzyskała przytomność. Skulona jak bezbronny królik, z przerażeniem nasłuchiwała nowych dźwięków. Z całych sił starała się opanować przyśpieszony oddech i wzbierający w niej atak czystej paniki. Zaległa cisza nie trwała jednak zbyt długo. Przerwały ją nagłe odgłosy ciamkania i mlaskania. Ktoś żarł bardzo zachłannie, pomrukując przy tym z zadowolenia. Anna spojrzała opornie na ciało nieznanej kobiety, leżącej kawałek dalej. Ramiona i ręka trzęsły się jakby coś nim szarpało. Szarpało, pożerało, odgryzało mięso kawałek po kawałku…

- Rany boskie! – wrzasnęła Anna tuląc się do zimnej, wilgotnej ściany. Uniosła skrępowane dłonie i zaczęła okładać się po twarzy. – To nie dzieje się naprawdę! To koszmar, obudź się, obudź!

Szybko tego pożałowała. Mlaskanie ucichło, a ciało kobiety ponownie znieruchomiało. Niewyraźny kształt sunął teraz w jej kierunku. Humanoidalna pokraka pełzła szybko, szurając nogami, jakby była sparaliżowana od pasa w dół. Anna dostrzegła coraz wyraźniejsze, zaciągnięte bielmem oczy i z trudem zdusiła kolejny krzyk.

- Proszę! – jęknęła, powoli tracąc zmysły. – Błagam, zostaw mnie…zostaw mnie w spokoju…

Dotyk zimnego, szorstkiego jęzora poprzedził odgłos węszenia. Coś poznawało jej smak i zapach. Ostre zęby bez ostrzeżenia zatopiły się w udzie Anny i gwałtownie oderwały kawał mięsa. W uszach zadzwonił jej własny, przeciągły krzyk. Myśl, że to ostatnie chwile jej życia, niczym świder borowała dziurę w umyśle. Była za młoda by umierać. Nie chciała umierać w taki sposób. Ostatnia nadzieja na ocalenie, pękła w raz z chrupnięciem kości.

Autor: Izabela Ficek

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Bardzo fajna, masz ode mnie plusa za niektóre poetyckie określenia :D
Odpowiedz
Cóż... zbyt straszne to może i nie jest, ale ładnie napisane. Na tej stronie dość rzadko spotykam się z tak dobrze napisanymi opowiadaniami, zupełnie jakby pisały je małe, analfabetyczne, co najwyżej 7-letnie dzieci. Gdybym miała oceniać poziom przerażenia, który targał mną podczas czytania tego, dałabym może 1/10. Oczywiście jest to moja subiektywna ocena i nie mam na celu urażenia nikogo. Natomiast gdybym oceniła to pod względem stylistycznym, byłoby to jakieś, hm... 10/10? Życzę powodzenia w dalszych pracach :)
Odpowiedz
Fajne :)
Odpowiedz
O matko.. Straszne.. 8/10
Odpowiedz
:| Nawet |:
Odpowiedz
nawet nawet.
Odpowiedz
Bardzo dobrze napisane. Więcej takich.
Odpowiedz
NOt bad
Odpowiedz
niezła
Odpowiedz
Spoko historia.
Odpowiedz
Niezłe ;(
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje