Historia
Nocni Goście
Mama zawsze twierdziła, że babcia Krystyna ma „dar”, coś co ją wyróżnia spośród innych ludzi. Niestety, jej życie głównie obracało się wokół śmierci. Wcześnie straciła męża, następnie swego najmłodszego syna, ostatecznie drugiego męża i własną siostrę. Przeżyła dużą część swoich bliskich, mając obecnie niecałe 75 lat. Czy to te tragiczne wydarzenia, czy też jakaś przekazywana w genach umiejętność sprawiła, że zwykłą rzeczą dla mojej babci stało się „odprowadzanie” osób. Była świadkiem wielu śmierci, czy to z choroby, czy ze starości, jednak zawsze to ją proszono o to, by była przy umierającym, zupełnie jakby miała jakiś wpływ na proces odchodzenia. Osoby bojące się śmierci, często zupełnie obce i wystraszone przy mojej babci uspokajały się, odchodziły w pokoju.
Moja babcia tylko raz wspomniała o tym, że przed czy też po czyjejś śmierci miewa gości – ledwo widoczne cienie, siedzące na łóżku w milczeniu, obserwujące je przez kilka sekund, po czym rozpływające się w ciemności przy kolejnym mrugnięciu oka. Kiedyś zadzwoniła do nas z samego rana, i powiedziała po prostu „Była u mnie Helena”. Helena była moją ciotką, która mieszkała w Berlinie. Moja mama próbowała wytłumaczyć swojej matce, że to niemożliwe, przecież ona żyje setki kilometrów stąd. „Żyje-nie żyje, nie bądź tego taka pewna”. Po południu otrzymujemy telefon z Niemiec, ciotka zmarła w nocy na zawał serca. Babcia nigdy już nie poruszała tematu nocnych odwiedzin, a ja głęboko zastanawiałem się nad tym, jak ta kobieta, będąca wręcz fanatyczną katoliczką, tłumaczy sobie coś takiego.
Pochodzę z rozbitej rodziny, babcia Aniela i dziadek Józef opiekowali się mną i moim bratem podczas gdy nasza matka musiała samotnie harować żeby było co włożyć do gara. Ci dziadkowie nie są naszą rodziną, to po prostu starsze małżeństwo mieszkające na tym samym piętrze, które przejęło rolę naszych rodziców po rozpadzie mojej rodziny. W roku 2004 babcia Aniela w nocy dostaje udaru, połowa jej ciała jest sparaliżowana. Nie ma z nią kontaktu, nie może mówić. Wszyscy się nią zajmujemy, powoli godząc się z tym, ze niedługo czeka nas kolejny pogrzeb.
Dwa tygodnie po tym, jak Aniela wraca ze szpitala kładę się spać, zmęczony ciężkim dniem. Szybko usypiam, jednak w środku nocy budzi mnie straszny ucisk na nogach. To oczywiście mój owczarek, 50 kilowy niedźwiedź a nie pies, który uwielbia włazić mi do wyra i kłaść się na mnie dusząc mnie w trakcie snu. Mamrocząc soczyste przekleństwo staram się zepchnąć bydle z moich nóg, cały czas będąc w półprzytomnym stanie, nie otwierając oczu. Buddy, bo tak wabi się pies, jest jednak zbyt ciężki, nie mogę nawet ruszyć nogą, tak ścierpła że boli i czuję szczypanie w mięśniach pochodzące od zbyt małego przepływu krwi w żyłach. Otwieram więc oczy i chcę zrzucić psa siłą z moich nóg, jednak krzyk przerażenia zamiera mi w ustach i czuję jak każdy mięsień mojego ciała napina się w gwałtownej reakcji paniki.
W pokoju panuje półmrok, w kilku miejscach poprzecinany pasmami światła pochodzącego ze znajdującej się za oknem latarni ulicznej, którą przesłoniłem żaluzjami. W tym świetle wyraźnie widzę czarny zarys postaci siedzącej na mych nogach, swym ciężarem przygniatającej moje piszczele aż do bólu. Postać nie rusza się, to po prostu czarna plama czerni o ludzkim kształcie, niczym atrament rozlany w powietrzu w miejscu gdzie kończy się moje łóżko. Moje nogi bolą, tak bardzo bolą, szczypanie które czułem to nie brak krwi, to zimno, przerażający chłód promieniujący z moich dolnych kończyn mieszający się z wywołanym strachem paraliżem. Chcę krzyknąć, powiedzieć coś, zawołać kogoś, jednak moje gardło jest ściśnięte, jeszcze nigdy nie czułem takiej paniki. Wszystko trwa ułamek sekundy i mojego gościa już nie ma, zniknął wraz z kolejnym mrugnięciem oka. Przerażenie nie pozwala mi zasnąć, leżę tak jeszcze jakiś czas aż resztę domowników budzi dzwonek do drzwi.
To dziadek Józef, babcia Aniela zmarła we śnie.
Mijają dwa lata. Dziadek po śmierci babci coraz bardziej wycofuje się z życia, nie ma chęci żyć sam. Pewnego dnia zaczyna boleć go noga, zwichnięcie stawu biodrowego. Żegnam się z nim krótko, obiecując prezent przy najbliższym spotkaniu – tego dnia wylatuję do Anglii, by przez dwa miesiące pracować jako sales manager na stoisku z ciuchami i junk jewellery na festiwalach muzycznych odbywających się na terenie całego Zjednoczonego Królestwa.
Trzeci tydzień mojego pobytu, jestem w Stafford na Virgin Festival, Lenny Kravitz, Foo Fighters i jeszcze wtedy żywa, aczkolwiek nie do końca przytomna, Amy Winehouse. Nocą śpię w naszym trucku, siedmiotonowym MANie, obfite deszcze totalnie przemoczyły namioty, leżę wiec w śpiworze upchnięty gdzieś pomiędzy pudłami ze szklanymi paciorkami robionymi ręcznie w Singapurze z butelek po jabolach i kartonami pełnymi śmierdzących octem arafatek, których zapach nie chce zniknąć nawet po siódmym praniu. Leżę lekko wstawiony, w takich warunkach na trzeźwo nie zasypia żadne z nas – obok naszego stoiska stoi 50 metrowy diabelski młyn, z którego techno płynie szerokim strumieniem 24/7.
W środku nocy jakby lekko się wybudzam, jestem tak zmęczony 16-godzinnym dniem pracy i zamroczony krążącą w moich żyłach melatoniną że jedyne co przebija się do mojej świadomości to straszny ucisk na klatce piersiowej, zupełnie jakby ktoś postawił na mnie jedno z tych pudeł z biżuterią ważących po 40 kilo każde. Szybko odpływam głębiej, już mnie nie ma, aż do rana.
Budzi mnie zegar, czas wstawać do pracy. Podnoszę się ze swojego śpiwora i czuję, że wszystko się do mnie lepi. Patrzę pod siebie na śpiwór, jest cały mokry w okolicy głowy, cała góra mojej piżamy jest tak przesiąknięta że można ją wyżymać. Musiało mi być naprawdę gorąco w nocy, myślę sobie, do czasu gdy dotykam swojej twarzy. To nie pot, przez całą noc płakałem przez sen, łzy płynęły bez żadnego szlochu, nie obudził się żaden ze znajomych śpiących obok. Wszystko jest mokre i słone, jak to możliwe?
Po śniadaniu dzwoni brat. Dziadek zmarł w nocy we śnie.
Luty 2012. Razem z narzeczoną wynajmujemy mieszkanie, małą kawalerkę w kamienicy ulokowaną w centrum miasta. Moja ukochana ma papugę, nimfę, strasznego ptaka który jest tak neurotyczny, że prędzej urwie palec niż da się nakarmić. Na swój sposób słodki ptak umie naśladować niektóre elementy naszej mowy, szczególnie upodobał sobie ton, który brzmi jakby zadawał pytanie, opadająco-wznoszący. Wszyscy kładziemy się spać wcześnie, każde z nasz rusza o 6 do pracy a ptak też lubi pospać. W ciągu ostatnich kilku lat rozwinęła się u mnie choroba gardła, a ja nie mając zbytniej chęci na rozstawanie się ze swoimi migdałkami zaleczam ją regularnymi szczepieniami. Przez to pije w nocy cholerne ilości wody bo gardło szybko przesycha gdy śpię.
W nocy budzi mnie papuga i jej pojedynczy dźwięk zapytania. Dziwi mnie to, jako że w nocy śpi jak zabity i nigdy nie wydaje żadnych dźwięków. Następnie czuję mocne drapanie w gardle, po omacku wyciągam rękę po znajdującą się przy łóżku butelkę wody, nie znajduję jej tam. Otwieram oczy i po raz drugi w swoim życiu ogarnia mnie przerażająca panika. Mój umysł wykrzywia tak silny strach że nie jestem w stanie obudzić śpiącej obok mnie dziewczyny. Strach po prostu zwierzęcy, nieunormowany żadnymi uwarunkowaniami zewnętrznymi, panika która jasno daje ci do zrozumienia, że oto stajesz w obliczu sytuacji krytycznej, walczysz o swoje życie i jeśli tylko podążysz za nią to już nigdy nie odzyskasz zmysłów.
W roku łóżka siedzi przygarbiony cień, plama czerni ludzkich kształtów, niezwykle niska i wątła, jednak jest tak rzeczywista, że nie mam wątpliwości że to tam jest. Widzę jak płaska i ubita jest kołdra w miejscu tej ciemności, kołdra która jest na co dzień puchata i bardzo gruba. Chcę coś powiedzieć, poruszyć kobietę którą kocham, jednak nie mogę się ruszyć, znowu skamieniały jak te lata wcześniej. Z kolejnym mrugnięciem postać znika, a ja spędzam resztę nocy leżąc i walcząc ze zbyt szybkim biciem mojego serca.
Dwa dni później dzwoni telefon mojej narzeczonej, słyszę słowa jej matki i chowam swoją twarz w dłoniach. To nie żal za zmarłym, to narastające we mnie przerażenie, paraliżująca mnie pewność. Już wiem, że nigdy się od tego nie uwolnię. Tak samo jak moja babcia, tak samo i ja będę odwiedzany przez tych, którzy pragną być odprowadzeni, walcząc w środku nocy z paniką czystą i zwierzęcą, redukującą mnie do roli biernego obserwatora, gospodarza i ostatniego pocieszyciela. W natłoku tych paranoicznych, schizofrenicznych myśli zwycięża jednak rozsądek.
Trzeba się szykować, niedługo kolejny pogrzeb.
To zdarzyło się naprawdę, czy mi uwierzycie, czy nie, to już wasza sprawa :)
Preis
Komentarze