Historia
Julia
Od 6 lat byłem wdowcem. Moja żona zmarła zostawiając mnie z naszym synem. Za cztery dni Wojtek kończył 8 lat. Od jej śmierci w wypadku samochodowym (utonęła wpadając do jeziora) nie znalazłem sobie żadnej innej kobiety. Właściwie, zawsze byłem nieudacznikiem. Uważałem, że Julia była dla mnie darem z niebios. Najpiękniejsza kobieta jaką kiedykolwiek spotkałem zakochała się we mnie i zgodziła się mnie poślubić. Szybko urodziła syna, dobrze nam się wiodło, wybudowałem wspaniały, wielki dom... A teraz pozostały mi puste pokoje. Dzieciak spał spokojnie na piętrze, ja przeważnie zasypiałem na kanapie w salonie, na dole. Sypialnia, w którym kiedyś spędzałem wraz z Julą noce napawało mnie smutkiem. Nie mogłem tam wejść od czasu jej śmierci.
Był ranek, niedziela, miałem swój jedyny dzień wolny w tygodniu który poświęcałem całkowicie synowi. W pozostałe dni zatrudniałem dwie studentki, które na zmianę się nim opiekowały gdy kończył szkołę, a ja byłem w pracy. Od razu zerwałem się z kanapy gdy usłyszałem zbiegającego po schodach Wojtka. Ubrany w piżamę, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Tato! Tato! Widziałem mamę! Przyszła do mnie w nocy. Powiedziała, że niedługo zabierze mnie ze sobą – krzyczał i machał rękami, jakby dostał wymarzony prezent.
Natychmiast na niego surowo spojrzałem. Nie wiem, co ma na celu, ale muszę mu raz na zawsze wyjaśnić, że nie wolno żartować sobie ze zmarłych. A w szczególności z matki... Sama myśl o niej wywoływała u mnie łzy. Muszę być silny!
- Jak się zachowujesz?! Nie wolno mówić takich rzeczy o zmarłych. Twoja mama nie chciałaby żebyś wygadywał takie głupoty! Wracaj do pokoju i ubierz się w normalne ubrania. Ale już! – powiedziałem, a właściwie nakrzyczałem na niego i przyglądałem się gdy smutnym krokiem wracał do pokoju.
Całą niedziele i następny dzień myślałem o tym co mi powiedział. W sumie to śmieszne. Kiedyś z Julią żartowaliśmy, że przez pierwsze 8 lat to ja będę wychowywać naszego syna, a później ona. Podobnie jak w Sparcie, tylko odwrotnie. W domu mieliśmy alarm, a ze względu na chłodne noce okna pozamykane. Tak więc na pewno nikt się nie włamał. Ale co jeśli była to któraś z nianiek? Obie miały kody do alarmu. Ale, przecież znałem je od lat. Na wszelki wypadek zmienię je.
Następnego wieczoru, w poniedziałek kładłem Wojtka spać do łóżka. Nie wspomniał więcej o mamie. Widocznie przemówiłem mu do rozumu.
- Dobranoc – powiedziałem wychodząc z pokoju.
- Dobranoc – odpowiedział.
- Dobranoc – powiedział Wojtek jeszcze raz.
Zatrzymałem się. Pewnie się przekomarza. Coś dziwnego leżało pod drzwiami naszej dawnej sypialni. Był to długi, kruczoczarny włos. Kontrastował na beżowej wykładzinie. Dokładnie takie włosy miała Julia. Obie niańki były blondynkami, podczas gdy sprzątaczka wpadająca dwa razy w tygodniu była siwa. Zawróciłem na pięcie i wpadłem do pokoju Wojtka. Jeszcze nie spał.
- Wojtek! Widziałeś znowu mamę? - spytałem, próbując się uspokoić.
- Tak – odpowiedział nieśmiało – mówiła mi, żebym Ci nie mówił, bo się zdenerwujesz.
- Śpij spokojnie – wyszedłem trzaskając drzwiami.
Całą noc nie spałem. Kogoś się trzymają głupie żarty... Bardzo głupie!
We wtorek postanowiłem zwolnić obie studentki. Powiedziałem, że nie mam pieniędzy, aby dalej im płacić. Obiecały przychodzić za połowę starej stawki. Dziwne. Staruszka, która sprzątała w mieszkaniu uśmiechnęła się jedynie i odeszła, gdy ją odprawiłem.
- Źle się dzieje w tym domu – powiedziała zanim zatrzasnąłem za nią drzwi.
Dziękuje, ale nie potrzebuję niczyich rad!
Wziąłem urlop z pracy na tydzień. Zmieniłem kod alarmu raz jeszcze. Kupiłem kamerkę internetową i tego samego dnia zamontowałem ją na korytarzu na piętrze tak aby widzieć wszystkie pokoje, a w szczególności ten Wojtka. Sprzedawca zapewniał, że jest najlepsza na rynku. Idealnie nadawała się do monitoringu, w nocy umożliwiała to noktowizja. Pewnie chciał mi wcisnąć towar. Wkrótce się przekonam.
Całą wczorajszą noc siedziałem przed laptopem podglądając korytarz. Nikogo nie było. Okno w pokoju Wojtka było zamknięte i zastawione szafą przeze mnie. Nikt tej nocy nie mógł do niego wejść. Wojtek zbiegał po schodach. Podszedł do mnie ściskając coś w pięści.
- Mama mówi, że jej szukasz. To prezent od niej – powiedział wyciągając rękę.
Wysunąłem otwartą dłoń, a on upuścił na nią coś zimnego, wilgotnego i metalowego. Była to obrączka Julii, z którą została pochowana. Serce podeszło mi do gardła, a może nawet się zatrzymało. Dreszcz przeszedł od stóp do głowy. Oblało mnie zimno i strach. Jutro Wojtek kończył 8 lat.
Zadzwoniłem do jednej z dziewczyn. Zgodziła się pilnować Wojtka przez kilka godzin. Musiałem się udać na grób. Byłem tam przedwczoraj. Nic się nie zmieniło. Nagrobek stał tak jak stał. Nie był poruszany. Nie mógł być. Cmentarz był położony blisko zabudowań każdy by to zauważył. Szum w głowie. Tysiące myśli rozsadzało mi czaszkę. Zmowa? Konspiracja? Żarty? Opiekunki? Sprzątaczka... Te dziwne słowa...
Dojechałem do jej domu. Byłem tam już wcześniej. Normalny budynek. Stała na progu. Tak jakby na mnie czekała.
- O czym pani mówiła? – wydyszałem.
- Chyba wiesz – powiedziała.
- Co robić? - byłem załamany, na granicy, gotów spróbować wszystkiego.
- Weź to. Wlej połowę flaszki do miski i postaw przed drzwiami syna. Resztą skrop ściany. Ochroni jego, ale nie wiem, czy ochroni Ciebie. Duch z pewnością ma złe zamiary. Nie może opuścić tego świata. Na coś czekał – powiedziała podając wcześniej przygotowaną półlitrową buteleczkę.
Zjeżyły mi się włosy. Skąd o tym wszystkim wiedziała? Nabija się ze mnie? Co ja robię? Odbija mi?!
Wróciłem do domu. Wojtek śpi. W pokoju panuje cisza. Jak makiem zasiał. Robię dokładnie tak jak powiedziała kobieta. Jestem szalony.
Dziś urodziny Wojtka. Urodził się w szpitalu, o drugiej w nocy dokładnie 8 lat temu. Zegar wskazywał pierwszą pięćdziesiąt sześć. Wlepiałem czerwone ślepia w monitor od ponad trzech godzin. Nic nie jadłem, ani nie piłem. Nic się nie działo. Aż w końcu... Prawie umarłem. Drzwi od naszej sypialni otworzyły się i wyszła z niej Julia. Poznałem ją od razu. Mimo iż ociekała wodą, a jej oczy... nie oczy... ślepia! Ślepia były bezdennie czarne. Skura sina i obwisła. Szła w kierunku pokoju Wojtka powłócząc jedną nogą. Wyglądała tak nierealnie. Moja żona... Moja ukochana... Była trupem. Zjawą, złym duchem. Raz szła bardzo szybko, innym razem prawie się nie poruszała. Topielec. Utopiona kobieta. Czarno-granatowa. Podeszła do miski z wodą. Przez chwilę na nią patrzyła po czym zaczęła miotać głową na boki w nadludzkim tempie.
- To działa – szepnąłem.
Zatrzymała głowę. Nienaturalnie wygięta popatrzyła swoimi martwymi oczami prosto w kamerę. I zniknęła. W momencie została po niej pustka. Odetchnąłem. Nie wiem, jak długo wstrzymywałem oddech.
Nagle poczułem przenikliwe zimno i wilgoć za plecami. I usłyszałem głos mojej martwej żony.
- Przyszłam po naszego syna. Nie powinieneś mi przeszkadzać! – zanim skończyła byłem martwy.
Nasz syn został sierotą. Ale nadal żył. Nigdy już nie zobaczył ani swojej matki, ani mnie.
Komentarze