Historia
Martwo Urodzona
W moje 16 urodziny, zaraz po tym, jak zdmuchnęłam świeczki z tortu, moja matka powiedziała mi, że urodziłam się martwa.
- Tak się cieszę, że ci się udało — powiedziała.
Wyciągnęłam widelec z ust.
- Co?
– No tak — powiedziała. — Chyba nigdy ci o tym nie powiedzieliśmy. Gdyby nie ciocia Kirah, to nie dożyłabyś nawet swojego pierwszego dnia.
Ciocia Kirah. Pielęgniarka.
Mama dostała skurczów podczas przerwy na lunch, dwa miesiące przed terminem. W szpitalu była dwadzieścia minut później, a godzinę po tym wypchnęła moją głowę ze swojego ciała.
Jak większość noworodków nie oddychałam. Lekarz dał mi lekkiego klapsa, jak to robi się w przypadku każdego nowo narodzonego. Kolejny lekki klaps, jak w przypadku niektórych noworodków. Następnie mocniejszy klaps.
W tym momencie moja matka zaczęła krzyczeć. Wartki potok krwi wyciekał spod jej dolnej części ciała. Lekarz przekazał mnie młodej pielęgniarce, która zapodała mi jeszcze jednego klapsa, a następnie przekazała 24-letniej pielęgniarce. To była siostra Kirah.
Kirah otoczyła moje usta swoimi i wdmuchiwała mi powietrze przez nos. Dwoma palcami szybko uciskała moją klatkę piersiową. Zatrzymała się, potem jeszcze raz wdmuchnęła haust powietrza do płuc nie przestając uciskać. I tak w kółko.
Moja matka przestałą krzyczeć. Udało im się także zatamować jej krwotok.
Kazali Kirze przestać mnie reanimować. Powiedzieli, że to nie ma sensu. Doktor próbował odciągnąć jej rękę z mojej małej i nieruchomej klatki piersiowej. Uznał mnie za martwą.
Dwa dni po szesnastych urodzinach znów spotkałam Kirę. Dla mnie zawsze była ciocią, nigdy pielęgniarką.
- Świat się nie liczył — powiedziała. — To było tak, jakbyś był tam tylko ty i ja, a całe moje życie zmierzało do tej chwili.
Wzięła kęs tortu i się uśmiechnęła.
- To dziwne, ale nawet nie pamiętam, że cię reanimowałam. Chciałam jedynie cię uratować i nic innego się wówczas nie liczyło, nawet moje własne życie. Po prostu wiedziałam, że będziesz żyła.
– Nawet, gdy wszyscy kazali ci przestać?
Kirah kiwnęła głową.
- Nawet wtedy. Wiedziałam, że będziesz żyła i zrobiłabym wszystko, abyś tylko zaczerpnęła ten pierwszy oddech.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Cieszę się, że się nie poddałam. Zrób dla tego świata coś dobrego.
Trzy dni po moich szesnastych urodzinach ogłosiłam rodzicom, że zamierzam zostać pielęgniarką. W ciągu kolejnego roku udało im się mnie przekonać do zostania lekarzem.
Studiowanie medycyny było ciężkim okresem w moim życiu — a przynajmniej najtrudniejszym, jaki pamiętam.
Moi rodzice nigdy nie byli w sali wykładowej, dopiero kiedy ich oprowadzałam zajrzeli tam po raz pierwszy. Pomagali mi w szkole, ale na uniwersytecie było inaczej i kiedy terminy oddawania prac i kolejne strony do nauki się gromadziły nie wiedzieli, jak mogą pomóc.
Ciocia Kirah wiedziała. Przyjechała i przywiozła ze sobą najlepsze książki. Nauczyła mnie, jak zapamiętać najważniejsze kości i mięśnie. Pokazała mi nawet, jak poprawnie robić notatki i gdzie siedzieć podczas wykładów — nie w pierwszym, czy drugim rzędzie, ale w około jednej trzeciej sali.
- Ci z tyłu — powiedziała Kirah — są albo wstydliwi, albo nie chcą się uczyć. Jako lekarz nie powinnaś być wstydliwa, a jako bystra dziewczyna powinnaś słuchać i się uczyć. Siedzenie z tyłu jest niefajne. To są miejsca dla tych, którzy chcą pogadać, poplotkować lub spać. To miejsca tych, którzy chcą oblać, a oblewanie egzaminów jest niefajne.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że moje oceny były bardzo dobre. Jednak nigdy nie oblałam żadnego egzaminu, a moje oceny były na tyle wysokie, że kiedy zaliczyłam staż, to pozwolono mi dołączyć do specjalizacji neonatologicznej. Czułam się z tym dobrze, jakby tak trzeba było, dobry sposób na odwdzięczenie się.
Kiedy zdałam lot mojego studenckiej czapki oglądało troje rodziców. Mama, tata i oczywiście ciocia Kirah, która siedziała po lewej od mamy i uśmiechała się szeroko.
Kirah pomogła mi także znaleźć pierwszą pracę — w jej szpitalu. W szpitalu, w którym urodziłam się martwa.
Pokazała mi co i gdzie, przedstawiła innym pielęgniarkom. Ciocia Kirah opowiedziała mi, jak dużo i szybko się nauczyć oraz jak obchodzić się z tymi pomarszczonymi, małymi człowieczkami, ale nie wahała się nakrzyczeć na mnie, kiedy zajmowałam się noworodkiem zbyt mało delikatnie albo dokonałam złego, w jej mniemaniu, wyboru.
I tak przyjemnie zleciał pierwszy rok. Szkoda, że nie dziękowałam jej częściej.
Życie lekarza jest ciężkie. Trzeba być zawsze spokojnym i cały dzień pocieszać pacjentów. Życie nie pozwala ci odpocząć i myśleć o sobie. Przede wszystkim jednak nie masz czasu dostrzec innych ludzi w twoim życiu, którzy też potrzebują pocieszenia.
Wiedziałam, że jej mąż zmarł dawno temu, ale ciocia Kirah nigdy się nie smuciła. Słyszałam także plotki, ale myśląc praktycznie jedynie o pacjentach szybko pozbyłam się ich z głowy.
“Nieszczęśliwa.”
“Poroniła.”
“Samotna.”
“Nie może mieć dzieci.”
“Cały czas pracuje.”
Zawsze pytałam, jak się czuje, a ona zawsze odpowiadała, że jest ok. Nie słuchałam przez cały rok.
Stała za mną, kiedy dawałam porady przyszłej mamie. Poczułam rękę na ramieniu, a po chwili ją zabrała.
- …oferujemy nawet poród w wodzie, jeśli…
Pacjentka zrobiła się blada jak ściana.
- O mój boże, — powiedziała — o boże.
Z moich ust wydobyło się ciche “Słucham?”, ale zanim zdążyła odpowiedzieć usłyszałam, jak coś ciężkiego upada za mną.
Ręce i nogi cioci Kiry drgały nerwowo, a po chwili zdrętwiały w skurczu. Jej szczęka była otwarta, a oczy wywrócone.
Dostałą ataku.
Daliśmy jej coś na rozkurczenie mięśni, ale jej usta już nigdy się nie zamknęły.
Kirah leżała w łóżku przez tydzień. Obok było tak wiele kwiatów, że nie mieściły się na dwóch stołach.
W jej pokoju zawsze byli ludzie, trzymali ją za rękę i mówili miłe rzeczy. Wychodzili jedynie, gdy mówiłam, że jestem lekarzem i muszę z nią zostać na osobności. Siadałam i płakałam trzymając głowę na jej piersi.
Kiedy upadła, uderzyła głową o podłogę. Anewryzm. Jej mózg był martwy.
Nie zwróciłam uwagi na tę dłoń na moim ramieniu. Dłoń, która pociągnęła za mój kitel.
Po tygodniu lekarz stwierdził, że pora wyciągnąć wtyczkę.
- Proszę, nie — powiedziałam.
Spojrzał na jej twarz.
- Przykro mi — powiedział. — Wiesz przecież, że ona i tak już nie żyje.
Wieczorem przyjechali moi rodzice. Przybyła również siostra Kiry i jej dwaj siostrzeńcy.
W powoli przesuwającej się kolejce, jedni za drugimi do jej pokoju szli lekarze i pielęgniarki, po raz ostatni uścisnąć jej dłoń lub ucałować w czoło.
Wszyscy poza moimi rodzicami, jej siostrą i siostrzeńcami wyszli. To ja ją odłączyłam.
Nie ma drugiego takiego dźwięku, jak ten przeciągły, długi pisk. Dźwięku, po którym nie masz już żadnej nadziei.
Tydzień później sprzątałam jej szafkę. Inna pielęgniarka, w wieku podobnym do Kiry, weszła do pomieszczenia, kiedy składałam niebieski sweter.
Rozejrzała się po pokoju, a potem szybko do mnie podeszła. Podała mi folder. Na okładce było imię Kiry i numer pacjenta.
- Nie powinniśmy tego oddawać, — powiedziała — ale pomyśleliśmy, że możesz chcieć to zabrać.
– Dlaczego?
– Zobaczysz.
Tej nocy, z koszem pełnym rzeczy Kiry i lampką białego, kwaśnego wina na stole, otworzyłam jej akta.
Niewiele stron było na temat jej pierwszych lat. Tylko jej dane osobowe i ubezpieczenie. Kilka standardowych testów.
Poczułam ucisk w żołądku, kiedy zobaczyłam wyniki testu ciążowego. Wynik pozytywny.
Było jeszcze kilka innych wyników laboratoryjnych. Karta przyjęcia do szpitala. Jedno słowo zapisane było czerwonymi literami na górze strony.
“Poronienie.”
Moja lekarska spostrzegawczość dała o sobie znać. Przejrzałam dane na stronie i nie znalazłam przyczyny. Przez blisko pół godziny czytałam ten arkusz i wyniki laboratoryjne uprzednio przyczepiwszy je do żółtej, korkowej tablicy. Wszystkie wyniki wydawały się być w porządku. Przyjęto ją wieczorem z bólami i krwawieniem, ale nie było żadnej przyczyny.
Był także raport z sali operacyjnej. Usunięto jej macicę.
Odłożyłam folder na stół i popłakałam się.
Nigdy nie słuchałam. Nigdy się nie zastanawiałam, dlaczego była sama.
To dlatego zawsze tak bardzo o mnie dbała. Uratowała mnie. Dała mi życie. Byłam jej dzieckiem zastępczym.
Wzięłam lampkę z winem.
“Zrobiłabym wszystko, abyś tylko zaczerpnęła ten pierwszy oddech” — powiedziała kiedyś.
- Dziękuję — wyszeptałam.
Stało się to w momencie, kiedy moje oczy krążyły gdzieś po suficie, a zimne szkło dotknęło moich ust.
Strona samoczynnie przerzuciła się z powrotem na tę z czerwonymi literami u góry.
Spojrzałam na nią. Następnie na zapisane wielkimi literami słowo. A potem na dół strony. Ujrzałam datę.
Moje urodziny.
---
Tłumaczenie: Lestatt Gaara
Autor: not_small_anymore
(CC) BY-NC-ND 3.0 © Przy kopiowaniu proszę o zachowanie autora i źródła.
Komentarze