Historia

Mała słodka Emily
Straszy mężczyzna sięgnął po worek śmieci, ignorując drżenie w dłoniach. Bowiem zaraz miało nastąpić wybawienie, albo coś całkiem odwrotnego. Dziadek wyszedł z domu, kierując się do kontenera na śmieci, a jednocześnie trzymał mocno w dłoni zmięty kawałek papieru. Swoją czynność opóźniał, niezauważalnie rozglądając się po okolicy, oczekując jakiegokolwiek wybawcy. Wraz z wyrzuceniem śmieci, zza zakrętu pojawił się nastolatek, mający w uszach słuchawki, a muzyka, której słuchał, słyszalna była nawet kilka metrów za nim. Tak, to z pewnością był Adam.
Psssyt.
Młody odwrócił się do starca, a ten pokiwał głową. Adam wzruszył ramionami i podszedł, będąc pewnym, że zaraz usłyszy stertę głupot o tym, że powinien myśleć o przyszłości, a nie tracić czas w swojej kapeli. Znużony podniósł wzrok na starszego mężczyznę, jednak chwilę później ów spojrzenie przybrało swoistego zdziwienia.
Poczuł w swej dłoni zmięty kawałek papieru, który podsunął mu starzec. Nie rozwinął karteczki, ponieważ poruszony wpatrywał się w niemal błagalny wyraz twarzy swojego sąsiada. Trwało to dość krótko, ponieważ tamten, jak gdyby nic ruszył ścieżką do swojego domu.
Młodzieniec zdecydował się w końcu rozwinąć karteczkę.
„ Pomóż nam. ”
Bob O'Connor ruszył do swojego domu. Cóż, niegdyś DOM kojarzył się z ciepłem, rodzinną atmosferą, miłością, jednak dla tego mężczyzny był jedynie obiektem strachu.
Reszta rodziny pogodziła się z losem, spełniając zachcianki małej Emily, jednak podeszłego wieku mężczyzna nie przyjmował do siebie myśli, że wszyscy są tak traktowani. W jego domu! Jego rodzina!
Uniósł wzrok, widząc stojącą w oknie wnuczkę. Śliczna, ciemnowłosa Emily, ubrana w swoją najpiękniejszą sukieneczkę. Gdyby nie to, jakim diabłem była, uchodziłaby za najsłodsze dziecko w całej okolicy.
Wszystko zaczęło się od ubiegłego tygodnia. Można by rzec, że w dziecko wstąpił demon. Kończyła swoje dziesiąte urodziny. Najpierw tort, potem zabawa... jednak w momencie, kiedy jej babcia, Anastazja, nie dostarczyła Emily prezentu na czas, ta wpadła w furię. Tak, zdecydowanie można nazwać to furią. Biegała, rzucała się. Gęste, długie włosy w tym momencie stanowiły istne gniazdo. A sukienka? Rozdarta, rozpruta. Ale proszę się nie łudzić, to nie był koniec... dopiero chwilę po 'furii', dziewczynka powolnie odwróciła się do swojej babci, co sprawiło ogólne przerażenie. Bob doskonale widział w jej oczach niewiarygodny gniew... ba, nienawiść.
A potem. Staruszek zadrżał na to wspomnienie... nie, wcale nie chciał myśleć o śmierci swojej żony. To była z pewnością najgorsza chwila w jego życiu...
Mała złapała głowę chorowitej babci i przekręciła tak, że chwilę potem słychać było przerażający gruchot. Anastazja opadła na ziemię, mając na twarzy przerażenie.
Natomiast Emily natychmiastowo się uspokoiła, uśmiechając się, jak wcześniej od ucha do ucha. Najgorsze było to, że przez kilka chwil rodzina stała jak wryta. Nie była w stanie się poruszyć.
- Mogę zobaczyć resztę prezentów? - Emily wskoczyła na ramiona tatusia, sprzedając mu soczystego buziaka. - Chyba, że... chcecie skończyć jak babunia? Nie prowokujcie mnie, chcę mieć was przy sobie.
I właśnie od tego momentu nikt nie zamierza skończyć jak babcia Anastazja.
Bob wszedł do domu, zamykając drzwi. Nie mógł nigdzie zadzwonić, bowiem Emily odcięła wszystkie kable telefoniczne, a ten, kto zamierzałby użyć telefonu komórkowego... wiadomo, co go czekało. Nie wiadomo, jak, ale mała spryciula zawsze wiedziała, co, kto ma na myśli. Z domu także nie mogli wychodzić, nie wspominając o urodzinach, które musieli wyprawiać codziennie. Tak było tym razem. Po domu odbijały się znużone głosy. 'Sto lat! Sto lat! Niech żyje nam, mała, słodka Emily!'. Staremu Bobowi zbierało się na szloch. Nie znał sposobu, by okiełznać małego potwora, ponieważ niemal wszystko groziło śmiercią. Nawet teraz nie miał pewności, czy nie widziała incydentu na dworze.
Zasiadł wraz ze wszystkimi w jadalni, patrząc jak Emily zdmuchuje świeczki, po raz siódmy. Doskonale można było dostrzec na jej twarzy zadowolenie, radość. Bob nie mógł uwierzyć, że właśnie to ona tydzień temu pozbawiła życia swojej babci.
Wszyscy zabrali się do jedzenia... jedzenie siódmego tortu sprawiało innym już odruchy wymiotne.
- Skarbie, smakuje Ci? - odezwał się ojciec z drżeniem w głosie. Nikt nie spał w tym domu, podkrążone oczy każdego z nas było dowodem.
- Ależ tak, tatusiu. Ale jutro chętnie zjadłabym tort śmietankowy. Truskawkowy zrobił się nieco nudny, prawda?
Kiwnęliśmy głowami. Strach pomyśleć, gdyby ktoś się sprzeciwił.
- Emily, myślałaś już nad tym, żeby nas wypuścić? Rozumiesz... żeby móc piec tort trzeba pieniążków, a żeby mieć pieniążki, koniecznie trzeba iść do pracy. - ostrożnie wytłumaczyła mama.
- Nie! - niemal natychmiast wykrzyknęła Emily z dziwną mocą w głosie.
Matce spadł widelec. Drżała na całym ciele. Albert, ojciec małego diabła, objął swoją żonę.
- Dziadek mnie nie lubi. - zmieniła temat dziewczynka.
- Oczywiście, że Ciebie lubię, cukiereczku! - Bob wypowiedział z trudem. Wiedział, co go czeka.
- Oh, nie! Dziadku. Naskarżyłeś na mnie temu chłopakowi. A to nie ładnie, w końcu jestem twoją kochaną wnusią! - Emily zrobiła smutną minkę, krzyżując dłonie.
- Niee... niee..
Bob nie wiedział już co powiedzieć. Emily wstała, podeszła do dziadka, który zamknął oczy. Czekał na swój koniec. Natomiast z oddali słychać było okropny szloch Jego córki, a zarazem matki potwora.
Emily wtuliła się w dziadka.
- Dziadku, kochasz mnie?
- Ja... - otworzył ze zdziwieniem oczy. - Oczywiście, że Cię kocham!
- To dobrze, bo ja też. - uśmiechnęła się Emily. Następnie sięgnęła po nóż, którym kroiła tort i bez wahania, z zimną krwią zatopiła w brzuchu dziadka, który zwinął się z bólu, wpatrując w bólem w córkę, szepnął jej 'Kocham was, Diano! ' i zamknął oczy, kiedy Emily wbijała kolejno nóż, wyjmowała go i powtarzała czynność.
Cieszyło ją, jak krew rozpryskuje się po całym stole, jej ulubionej sukieneczce, a nawet, kiedy brudzi jej twarz. Śmiała się, kiedy nóż w końcu przedziurawił brzuch dziadka tak, że czubek wystawał w plecach. Niemal padała ze śmiechu, gdy krwią smarowała jaśniutkie usteczka dziadka, które zaraz przybrały ciemniejszą barwę.
Oh tak, dzisiaj bawiła się niesamowicie. Stwierdziła, że właśnie tego jej brakowało, że wcale nie chodziło o urodziny. W końcu przypomniała sobie o siedzących obok niej rodzicach i siostrze Amelii. Odwróciła się powolnie, widząc uszczęśliwiający ją strach na ich twarz.
Natomiast oni widzieli jedynie czerń w oczach córki, dawnej córki. Bo z pewnością nią teraz nie była.
- Schowajcie dziadka, tam gdzie babcię.
Powiedziała mała na odchodnym, jednak zaraz dodała.
- Mamo, przygotuj się, by mnie wykąpać.
I zniknęła.
Młoda Diana nareszcie dała upust łzom, w końcu mogła wykrzyczeć co czuje, jak mocno nienawidzi własnej córki, jak okropnie się boi. Natomiast Albert tulił zarówno Dianę, jak niemowę Amelie, która przestała mówić, dokładnie wtedy, kiedy jej babcia straciła życie.
- Diano, musimy to uczynić...
- Teraz nic nie stoi na przeszkodzie. Zniszczę tą smarkule. - wysyczała przez zęby.
Weszła z sztucznym uśmiechem na twarzy. Miała nadzieję, że Emily nie zdoła tego dostrzec.
- Mamusiu, a dolejesz dzisiaj tego ładnie pachnącego olejku do wody?
- Z pewnością, córeczko. - jad w głosie matki nie był dostrzegalny dla zaślepionej Emily.
Za oknem rozpętała się burza. Świetny klimat, pomyślała ze strachem Diana. Wiedziała, że ta akcja będzie ostatnią - albo dla nich, albo dla tego potwora.
- A wiesz co? Zrobiłam Ci także kakao, wiem, jak bardzo je uwielbiasz.
Mała wzięła do ręki napój, widocznie zadowolona.
- Mamusiu, nie doceniłam cię. Chciałam zabić cię pierwszą, a chyba jednak będziesz ostatnia. - wyznała z uśmiechem Emily.
Po Dianie przeszedł okropny dreszcz.
- Jakie szczęście...
Dziewczynka zaczęła pić. Piła i piła, natomiast jej matka czekała. Z ulgą przyjęła, że tabletka zaczęła działać. Emily robiła się senna, a także wyczuła, że dzieje się z nią coś nie tak.
- Coś ty zrobiła... Ty szmato! Skończysz, jak dziadek, ale tym razem gorzej! No chodź... tylko... jak... wstanę.. - zamknęła oczy, by zagłębić się w sen.
- Albert! Udało się, chodź mi pomóż! - Diana krzyczała z przerażeniem, obawiając się, że jakimś cudem mała się wybudzi.
Mężczyzna natychmiast wparował do łazienki, biorąc dziecko na ręce i zbiegając do kuchni.
A jednak... mała wybudziła się, zaczynając szlochać.
- Tatusiu! Tatusiu... co ty mi robisz. Co się dzieje? - zaczęła wołać.
- Odejdź, diable.
W odpowiedzi usłyszał śmiech z pewnością nie należący do jego córki.
Mała wydostała się z jego objęć.
A jednak plan nie wypalił... chciał podpalić dom, wraz z tym potworem, ale nie znał widocznie możliwości tego CZEGOŚ.
Zdał sobie sprawę, jak bardzo był naiwny.
Tym razem Emily nie wyglądała słodko. Stanęła prosto w dumną w czarnych oczach, a chytry uśmiech ozdobił jej twarz.
- Diana. Piękna żona, prawda? - zaśmiała się Emily. Następnie uniosła nieco uwodzicielsko swoją sukienkę do wysokości swoich ud, co nie wyglądało naturalnie u dziecka. - Zdajesz sobie sprawę, jak wielu mężczyznom się podoba. A ona wybrała Ciebie. Ze względu na kasę oczywiście. Szkoda tylko, że nie powiedziała Ci, z kim dzieli także swoje łoże... tak tatusiu, z pewnością nie jesteś moim tatusiem. - roześmiała się złowrogo. - Oh, ryzykowne jest sypialnie z demonem. To tak samo, jak zapieczętować pakt. Nienawidzisz jej teraz, prawda?
- Nienawidzę Ciebie. - Albert ściskał ze złości pięści. Miał ochotę zrobić temu dziecku wszystko, co możliwe. Utopić, usmażyć, poćwiartkować! - Nie wierzę Ci, jędzo!
- Nie? - spytała ze słodką minką.
W tym momencie światła zgadły. Prąd padł w całej okolicy ze względu na na burzę.
Matka trzymała Amelię przy sobie, wołając cicho męża. Oczywiście, to co mówiła ta mała smarkula, było największym kłamstwem. Była wierna swemu mężowi, tak więc szczerze zaskoczyło ją, co takiego potrafi wymyślić to młode stworzenie.
Niemalże sekundę później słychać było jedynie głośne oddechy kobiety, a także szuranie po podłodze, jakby metalem.
Chwilę potem księżyc oświetlił drobną sylwetkę dziewczynki. Wyglądała upiornie, z rozpuszczonymi włosami, całymi we krwi, jak jej sukienka. A także trzymając w dłonie topór, który ciągnęła za sobą. Diana zakryła usta dłonią, by nie krzyczeć. Mała zbliżała się do niej i Amelii, nawet nie zdając sobie z tego sprawę. Albert, widząc, dokąd zmierza, celowo zwrócił na siebie uwagę, upuszczając wazon.
Emily roześmiała się.
- Oh, tacy niezdarni jesteście. A także głupi... myślicie cymbały, że nic nie widzę w tej ciemności? - wybuchnęła groteskowym śmiechem, a następnie powróciła do kierunku, w którym zmierzała i z trudem unosząc topór w swojej dłonie wbiła go w klatkę piersiową swojej matki, wpatrując się oczarowana, jak strumienie krwi ozdabiają nudną, białą koszulę nocną.
- Od razu lepiej. - powiedziała i zwróciła wzrok na Amelię, która patrzyła z przerażeniem, jak matka osuwa się na ziemię.
- Amelko, chodź do mnie...
Jednak starsza od niej o rok dziewczynka kopnęła ją w brzuch i schowała się za szafą.
Emily pomyślała, że najpierw rozprawi się z ojcem. Denerwował ją bardziej, ponieważ był bystrzejszy, niż myślała.
Wyczulonymi zmysłami zlokalizowała położenie Alberta. Stał za stołem z pistoletem w ręku.
- Oh, tato. Bawimy się w chowanego. Dobrze? To czekaj. - zajrzała pod stół z uśmiechem na ustach. - Akuku tatusiu!
Wykrzyczała uradowana, unosząc topór, jednak ten zdołał uchylić się w ostatniej chwili.
Tak, to był ten czas. Skierował w jej stronę broń i wystrzelić pięć pocisków.
Mała opadła natychmiast, a ten odczuwając ulgę, wziął za rękę Amelię.
To był już koniec.
Wybiegli na przedpokój za chwilę słysząc cichy śpiew 'Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam.'
- Widzisz tatusiu. Siedem razy życzyliście mi stu lat, że chyba marzenie się spełniło.
Przed nim stała Emily, z pociskami na brzuchu, w okolicy serca... a nawet strużka krwi nie wypłynęła z jej ciała. Ostatnie co widział Albert to blask księżyca w odbiciu topora.
Albert zginął taką samą śmiercią, jak Diana, a Amelia nic nie mogła zrobić. Nikogo zawołać, ani krzyknąć... kiedy kałuża krwi dotarła aż do jej stópek. Stała jedynie, drżąc okropnie. Zauważyła jednak w dłoni ojca nóż. Być może to była właśnie jej chwila, to może jej było dane stoczyć ostatnią walkę z siostrą... Myśli zakłóciły głośny odgłos syreny policyjnej.
To zdekoncentrowało Emily, więc w tym czasie Amelia uniosła nóż i wcelowała w siostrę.
Nie wiedzieć czemu, młoda morderczyni zaczęła płakać, a strach w jej oczach niemal wystraszył samą Amelię. Starsza o rok dziewczyna nie miała pojęcia, co się dzieje. Dopiero potem zdała sobie sprawę, co ma miejsce. Z trzaskiem otworzyły się drzwi, kilkunastu policjantów wbiegło do środka. Stali się świadkami sytuacji, kiedy to Amelia celuje ostrzem w małą, bezbronną dziewczynkę, wstrząśniętą płaczem.
- Ona zabiła mamusię, tatusia, dziadka i babcię! I chciała zabić i mnie! Zabierzcie mnie stąd! - krzyczała Emily.
A Amelia? Nie umiała nawet powiedzieć ani słowa. Łzy kapały po jej policzkach, kiedy wyrwali nóż z jej małej dłoni, a następnie zabierali do radiowozu. Nie spuściła wzroku z rozradowanej twarzy Emily. Tylko ona ją widziała, natomiast policjanci zaślepieni, mogli dostrzec roztrzęsione, rozpłakane dziecko. To był koniec. Niekoniecznie dla Emily.
W jedenaste urodziny mała, słodka Emily trafiła do nowej rodziny. Zastępczej.
Pokój im duszy.
Komentarze