Historia
Nie musisz umierać, żeby być martwym
Nie musisz umierać, żeby być martwym. To jedno zdanie znam aż za dobrze. Każdego dnia odczuwam je coraz mocniej, choć tak usilnie staram się je ignorować. Mam wrażenie, że stoję na granicy, w ciemności, w beznadziei, zupełnie sam. Choć mam wokół siebie ludzi, jednak zdają się oni być z innego świata. Czuję się samotny, odrzucony, jak śmieć. Jestem już zmęczony. Udawaniem, uśmiechaniem się, życiem. Wszystkim. Powoli zaczynam mieć tego dosyć, choć sam nie umiem dokładnie powiedzieć, co tak naprawdę jest nie w porządku. Znowu jestem w tym dziwnym stanie otępienia, jest mi wszystko jedno. Jest tak źle, że nawet nie płaczę. Zresztą, nie umiem płakać, już nie. Wylałem wszystkie łzy, jakie kiedykolwiek miałem. Dosięgnąłem limitu, którego nie da się już przekroczyć. Po prostu wszystko mi jedno. Stojąc przed lustrem nie mam pojęcia, na kogo patrzę. Ten „ja” z odbicia to nie ja. Ten prawdziwy już dawno odszedł. Popełnił samobójstwo. Z uśmiechem na twarzy przyłożył lufę do skroni i pociągnął za spust. Jego krew rozbryzgała się na ścianie wielkim, szkarłatnym, tak niesamowicie pięknym kwiatem. To dosyć przerażające, ale jest w tym coś niezwykłego, coś od czego dostaję gęsiej skórki. Gdy myślę o tym coraz bardziej, coraz intensywniej, moje ciało w końcu zaczyna reagować w jeden sposób. Dostaję silnej i bolesnej erekcji, wyobrażając sobie, jak krew powoli spływa z moich nadgarstków, jak płynie w dół – po dłoniach, by w końcu kropelka po kropelce utworzyć czerwone kleksy pod moimi bosymi stopami. To trochę, jak zabawa w psychologa.
Co ci przypomina ten kleks? Motyla, takiego pięknego z czerwonymi skrzydłami. A ten na co ci wygląda? Ten wygląda, jak słońce z krwawymi promieniami. I ostatnia próba, co widzisz tutaj? O, ten jest najbardziej interesujący. Przypomina mi potwora. Lekarz by spytał – jakiego potwora? W tym momencie uśmiecham się szeroko, bo odpowiedź bardzo mnie bawi. Lecz zanim odpowiem, sięgam po żyletkę, którą z taką chęcią podaje mi lekarz. Poszerzam nią swój uśmiech, bo odpowiedź naprawdę jest tego warta. To nawet nie boli, bardziej odczuwam swoją erekcję, choć staram się ją ignorować i uśmiecham się coraz szerzej i szerzej. Uśmiech od ucha do ucha, jak to mówią. W tym sensie dosłownie.
Żadnych przenośni, doktorze, żadnych. Zróbmy to porządnie.
Widzę jego zniecierpliwiony wzrok, więc uśmiecham się najszerzej, jak mogę. Potwór, mówię, podczas gdy krew spływa mi po brodzie. Człowiek. Ten kleks przypomina mi człowieka, największego i najokrutniejszego potwora, jaki istnieje. One nie mieszkają pod łóżkami, nie chowają się w szafach, ani nie kryją w cieniach. One chodzę wśród nas, żyją wśród nad, są nami, a my jesteśmy nimi.
Otwieram oczy i patrzę na swoje odbicie. Żadnej krwi, żadnych skaleczeń, żadnego uśmiechu. Wzdycham zmęczony, w końcu to był długi dzień. Powstrzymując ziewnięcie, kieruję się do łóżka, ściągając po drodze ubranie. Jutro kolejny dzień, następny nic nie znaczący dzień. Zamykam oczy, szepcząc jedno zdanie, nim zasypiam. Nie musisz umierać, żeby być martwym.
Komentarze