Historia

Ręka Psychopaty

selenka123 1 10 lat temu 1 139 odsłon Czas czytania: ~22 minuty

Było około trzeciej nad ranem, kiedy coś nagle wyrwało mnie ze snu. Zimny listopadowy wiatr wygrywał w powietrzu jesienne melodie, a nieustający deszcz rozsiewał po ulicach ciche i posępne nuty. Musiałem śnic jakiś koszmar, gdyż ocknąłem się z silnym bólem głowy i niekontrolowanym drżeniem mięśni. Mam jednak to szczęście, że zazwyczaj nie pamiętam sennej mary. Co najwyżej tylko strzępy, ale i te szybko rozpływają się w białości dnia. To dziwne uczucie, kiedy serce niemal rozrywa płuca a w głowie zieje paniczną pustką. Niczym dziura barwy otchłani wydrążona przez upiorny rezonans snów. Kołatanie do drzwi rozbudziło zmysły i zdałem sobie sprawę, iż jestem na jawie.

Mieszkałem w starej, wiekowej kamienicy płożonej na obrzeżach miasta… w północnej Anglii. Tutejsi ludzi zajmowali się głównie handlem wyrobów tytoniowych i kawy. Tuż po roku 1960 osiedliło się tu kilku znanych lekarzy i prawników. Kilka lat później przybyło Żydów, Romów i innych mniejszości narodowych. Zamieszkiwali oni dzielnice na wschód od centrum i niezbyt udzielali się towarzysko.

Owej nocy, słysząc u drzwi wyraźny łomot przypomniałem sobie stary przesąd podług którego, godzina trzecia przed świtem jest czasem nadejścia duchów. Zapaliłem stojącą przy łóżku lampkę. Rysy mojej twarzy odbiły się w małym lusterku. Trupioblade i zmarszczone wielością niemych poruszeń. Na moment spojrzenie przykuła zegarowa tarcza. W głowie zabrzmiało rytmiczne tykanie. Monotonia czasu płynęła w odmętach nocy.

Podszedłem do drzwi i z wahaniem zerknąłem przez wizjer. Ujrzałem tam znajomą sylwetkę człowieka o wysokiej i barczystej budowie. Stał tyłem. Miał na sobie szarozielony sięgający ziemi płaszcz a spod ciemnego kapelusza wystawały mu przyprószone siwizną włosy. Tajemniczym gościem okazał się inspektor Rudolf Von Heinze. Musiał wiedzieć, że jestem w domu. W innym wypadku nie czekał by tak długo. Zwłaszcza jeśli odwiedza się kogoś o tak niestosownej porze. Skoro jednak się zjawił to raczej nie bez powodu. Dlatego też otworzyłem drzwi i postanowiłem się dowiedzieć co kryje się za kulisami tej niespodziewanej wizyty.

- Witam Profesorze Blair - powiedział niemal szeptem

- Witam - odrzekłem - co sprowadza Pana o tej porze.

- Przepraszam, że Pana zbudziłem doktorze ale pilnie potrzebuje pańskiej pomocy - jego oczy zalśniły i dojrzałem w nich płomienie grozy. Przyznam, iż zaniepokoiłem się,

- Rozumiem ale dlaczego nie przyszedł Pan wcześniej lub później za dnia ?

- To bardzo ważne i nie ma chwili do stracenia.

Poprosiłem go zatem ośrodka i podałem kawę. On spoczął na kanapie i wyciągnął z płaszcza plik kilkunastu białych kopert. Następnie położył je przed sobą na stole.

- Czy wie Pan co wydarzyło się w dzielnicy Blackmoon, jakieś kilka minut temu?

- Nie mam pojęcia.

- Tak też myślałem - ciągnął - nikt jeszcze nie wie, nikt też niczego nie słyszał.

- Proszę wybaczyć - przerwałem - ale do czego Pan zmierza inspektorze i co mają znaczyć te koperty ?!

- W dzielnicy … popełniono morderstwo - wydusił - właśnie w tej sprawie przychodzę.

- Ale… co ja mogę mieć z tym wspólnego ?

- Wspólnego chyba nic, jednak może Pan wiele pomóc w śledztwie.

- W śledztwie …?! - zdziwiłem się - jestem przecież, a raczej byłem lekarzem, nie pracuje już w zawodzie od ponad dziesięciu lat. Poza za tym nie znam się na kryminalistyce.

- Wiem o tym - oparł - wiem też, że nigdy nie współpracował Pan z ze służbami prawa, ale podobno zajmował się Pan w młodości grafologią.

- … kiedy to było - westchnąłem.

- Proszę mnie uważnie posłuchać profesorze - jego oczy znów zaiskrzyły grozą - ofiarą padła młoda kobieta. Zbrodni dokonano najprawdopodobniej około trzeciej nad ranem. Sprawca musiał działać bardzo szybko, gdyż nikt nie słyszał krzyków. Bardzo możliwe, że znał ofiarę i wszystko wcześniej zaplanował. Kiedy przybyłem na shadowstreet ujrzałem naprawdę koszmarny widok. Ciało trudno było zidentyfikować. Nie pamiętam abym kiedyś spotkał się z podobnym okrucieństwem, w dodatku nie wiemy nawet kogo podejrzewać. Deszcz zmył wszelkie ślady. Jednakże jest coś, co może naprowadzić na trop zabójcy - tu wskazał na plik kopert - wręczyła mi je matka tej biedaczki. Twierdzi że córka od jakiegoś czasu otrzymywała pewne korespondencje od cichych wielbicieli. Do tego czasu nie widziała w tym nic niepokojącego, w końcu jej córka była bardzo atrakcyjna dziewczyną.

Tutaj spuścił na chwile wzrok, a brzmienie jego głosu stało się jakby matowe. Domyślałem się do czego zmierza jednak postanowiłem do końca wysłuchać.

- Być może na jeden z tych listów napisał zabójca - powiedział.

- Uważa pan, zrobił to któryś z adoratorów.

- Możliwe ale …

- Skąd wiadomo, że wszystkich korespondencji nie napisała jedna osoba - rzuciłem pytaniem.

- To właśnie próbujemy ustalić - odrzekł. Dlatego przyszedłem, a im szybciej złapiemy sprawcę tym szybciej mieszkańcy poczują się bezpieczni.

- Powiedział pan przecież, że nikt o niczym nie wie ?

- Do czasu, rano i tak wszyscy będą czytać o tym w gazetach.

- No cóż - pogrążyłem się chwilę w zadumie - pismo jest odzwierciedleniem charakteru człowieka. Kreśląc litery szkicujemy obraz naszej osobowości. Na zapisanej kartce mogą uwidocznić się nasze skłonności, popędy, motywy działania i wiele innych cech. Jednak to nieraz nie wystarcza by wskazać sprawcę określonego czynu.

- Rozumiem, że trzeba panu więcej szczegółów.

- W rzeczy samej - przytaknąłem.

- Dobrze więc - wstał z miejsca - postaram się jak najszybciej dostarczyć wszystkie policyjne raporty. Myślę, że za kilka godzin powinny być gotowe, puki co proszę by zapoznał się Pan z obecnymi dowodami.

Chwilę później już go nie było. Nie ruszył nawet kawy. Po prostu zniknął za drzwiami bez słowa, a ja spokojnie przekręciłem klucz, wsłuchując się w odgłos schodzących w dół kroków. Za oknami bezustannie padał deszcz. Spojrzałem na księżyc lśniący w towarzystwie czarnych obłoków. Poniżej tego widoku rysowały się kontury Northcity. Uliczne latarnie rzucające blask na mroczne dzielnice i zgroza skryta pod postacią mglistych wyziewów, jak gdyby krzyczały w nich demony.

Wziąłem do ręki jeden z listów i uważnie się przyjrzałem. Na wstępnie starałem się uchwycić ogólny obraz pisma. Zwróciłem uwagę na marginesy, linię bazową, nacisk oraz tempo kreślonych liter. Chwyciłem w palce stępiony ołówek i zacząłem prowadzić końcówką po śladach pisma. Czynność ta pomagała wczuć się w emocje autora tekstu. Nim ogarnęła mnie senność, określiłem jeszcze dynamikę jak i trójpodział pisma. Analizę postanowiłem dokończyć o świcie. Zgasiłem światło i w odgłosach deszczu ułożyłem się do snu.

Zbudziłem się dopiero w południe, gdy do sypialni wpadły promienie słońca. Wtem przypomniałem sobie o słowach inspektora Heinze i o raportach jakie miał mi dostarczyć. Dziwne, że do tego czasu się nie pojawił. Uniosłem głowę rozprostowując stare kości. Otworzyłem okno i wyjrzałem na ulice. Widok z drugiego piętra był nader tajemniczy. Panował niewiarygodna pustka, nawet bezpańskie koty zdawały się być czymś ogłuszone. O tej porze zwykle roiło się tam od handlarzy tytoniem, a także ludzi chadzających alejami dziedzińca. Dziś jednak nie było nikogo. Zaraźliwa cisza spowiła miasto, wywołując osobliwy nastrój zgrozy.

Usiadłem przy stole i wróciłem do uprzednio rozpoczętej pracy. W między czasie zjadłem śniadanie i zaparzyłem sobie mocnej kawy. W milczeniu wyczekiwałem inspektora. Minęła godzina, dwie. Powoli zacząłem się niepokoić. Nie chciałem jednak tracić czasu dlatego też zająłem się dalszą ekspertyzą pisma.

Miałem już w głowie ogólny szkic osobowości autora tekstu. Kolejnym etapem było połączenie wszystkich cech w logiczną całość. Pismo chyliło się lekko w prawo, w grafologii uznaje się to za normę. Natura ekstrawertyka, chętnie nawiązującego relacje z otoczeniem. Prawoskośne pochylenie symbolizowało także zdolność czynu, potwierdzało to, iż człowiek ten raczej nie cofnie się przed realizacją swoich planów. Z drugiej strony, zauważyłem że litery kreślone były na wzór arkady, co świadczyło o przestrzeganiu pewnych zasadach moralnych. Szukałem znaków agresji, brutalności, lecz jedyne co udało mi się dostrzec to ostre kąty w górnej strefie pisma. W połączeniu z drobną wstęgą ujawniało to bystry i przenikliwy umysł. Nie powiedziałbym, że jest to typ mordercy. Niemniej jednak dopóki nie miałem raportu z opisu zbrodni, niczego nie mogłem być pewien. Postanowiłem więc powstrzymać się od osądu. Inspektor nie podał żadnych szczegółów, dlatego też ciężko było określić czym kierował się sprawca i jak zachowa się jego ręka.

Każdy mord jest inny, tak samo piszący zostawia na kartce tysiące różnych śladów, kształtów, jakie rodzą się w jego umyśle i znaczą papier w sposób niepowtarzalny.

Von Heinze wspomniał, że “będą czytać o tym w gazetach”. Wpadłem na pomysł by zakupić jedna z nich. Włożyłem wiec skórzaną kurtkę i pośpiesznie udałem się do punktu z prasą. Pomimo jaśniejącego na niebie słońca powietrze było zimne i wył porywisty wiatr. Kroczyłem alejami Northcity mijając jego najmroczniejsze zaułki. Co jakiś czas spoglądałem wstecz w obawie, że padnę ofiarą tej martwej i nieprzeniknionej ciszy. Po kilku minutach doszedłem do niewielkiego stoiska z prasą. Obok, na małym zydlu siedział jasnowłosy młodzieniec. Zdawał się być wystraszony gdy mnie zobaczył i usłyszał, że proszę o gazetę. Przez moment próbowałem wyobrazić sobie charakter jego pisma, lecz uwagę moją przykuł tytuł artykułu w dzienniku “Powrót Kuby Rozpruwacza”. Po tych słowach, należało się spodziewać że mogę mieć do czynienia z prawdziwym szaleńcem

Gdy wróciłem do domu, niezwłocznie zabrałem się doi pracy. Czytając artykuł zaznaczałem w ołówkiem szczegóły, które mogą być pomocne w analizie grafologicznej. W gazecie napisano, że około trzeciej nad ranem n ulicy shadowstreet, pewien handlarz zauważył, że w oddali leży coś kształtem przypominającego człowieka. Z początku pomyślał, iż to może jakiś bezdomny lub spojony alkoholem włóczęga, lecz deszcz nazbyt ulewny, a w takich okolicznościach trudno mówić o przypadkowym zaśnięciu w dodatku na wyłożonym kamieniem chodniku.

Podszedł więc bliżej i przyświeciwszy latarką ujrzał ciało zamordowanej kobiety. Zwymiotował. Wkrótce pobiegł zawiadomić policję. Przez cały czas był w szoku a z jego niezrozumiałych słów funkcjonariusze ledwo domyślali się o co chodzi. Ciągnął ich za sobą niczym pies szarpie swego pana. Jednak gdy dotarli na miejsce, ciała już nie było. Dostrzeżono tylko ślady krwi która po chwili zmieszała się z wodą. Jeden z policjantów rozejrzał się i zobaczył, że ciało leży kilkanaście metrów dalej.

Dziewczyna miała poderżnięte gardło liczne rany kłute w okolicach klatki piersiowej. Podcięto jej także żyły. Zamordowaną okazała się Kelly Ann a sprawcy jak na razie nie odnaleziono.

Po tym co przeczytałem i z doświadczenia lekarskiego podejrzewałem że zgon mógł nastąpić na trzy sposoby. Z uwagi na to, że nikt nie słyszał krzyków, najbardziej prawdopodobne wydaje się, iż śmierć była wynikiem poderżnięcia gardła. Gdy przetnie się tchawicę, ofiara nie jest w stanie wydać z siebie głosu i traci przytomność w przeciągu kilku sekund. Pozostaje tylko pytanie po co zbrodniarz zadał inne obrażenia i czy zrobił to jednym i tym samym narzędziem.

Zrobiło się późno gdy nieoczekiwanie zjawił się inspektor. Przyniósł ze sobą szarą teczkę w której mieściły się dokumenty dotyczące zabójstwa.

- Tu jest wszystko - powiedział - zdjęcia, raport z autopsji oraz inne ważne akta sprawy.

- Dziękuję. - odparłem - Prawdę mówiąc spodziewałem się pana trochę szybciej.

- Tak wiem, ale naprawdę miałem mnóstwo obowiązków, sam pan rozumie doktorze.

Przytaknąłem, po czym odebrałem od niego raporty i poprosiłem by zajął miejsce przy stole. W teczce znajdowały się dwa niegrube pliki kartek i koperta ze zdjęciami.

- Pozwoli pan inspektorze, że zachowam te materiały ?

- Tak oczywiście - odparł - policja posiada kopie.

- A wiadomo już coś więcej - spytałem - może są jacyś podejrzani.

- Niestety - powiedział z rezygnacją w głosie.

- Czytałem dziś prasę. Piszą o handlarzu, który rzekomo znalazł zamordowaną. Nikogo nie zastanowiło co robił tam o tej porze !?

- No cóż - westchnął - byłoby bardzo dziwne gdyby najpierw dokonał mordu, a potem zawiadomił policję. Poza tym przypominam, iż zwłoki zostały przesunięte, więc musiał to zrobić sprawca.

- Chyba, że najpierw przeniósł ciało, i potem wskazał policji fałszywe miejsce, unikając w ten sposób podejrzeń.

- To w gruncie rzeczy daje do myślenia, lecz są to poszlaki, a my potrzebujemy mocnych dowodów. - powiedział, dodając po chwili - I jeszcze jedno byli tam także inni handlarze co z reszta nikogo nie dziwi. Nim nadejdzie świt znajdują sobie dogodne miejsca, rozkładają towar, przygotowując się do targu.

- Czy wiadomo ilu ich tam było ?

- Kilku, może kilkunastu - pokręcił głową - niestety żaden nic więcej nie wie

- To dziwne nie sądzi pan ?

- Do czego pan zmierza doktorze Blair ?

- Mówił pan, że było ich co najmniej kilku, zwłoki w krótkim czasie zmieniły swoje położenie a morderca zrobił to wszystko pozostając niezauważonym ?! Musiałby być niesamowicie sprytny i precyzyjny.

- Uważa pan, że morderca jest jeden z handlarzy ?

- Jeden … lub więcej osób. Nie wierzę by w tak krótkim czasie jedna osoba dokonała tak licznych obrażeń !

- Ma pan racje doktorze, to rzeczywiście dziwne. - odparł - Zazwyczaj bywa, że jeśli napastnik zabija to z reguły nie robi tego w sposób przesadny, by po prostu nie zostawiać policji niepotrzebnych śladów i nie rzucać na siebie podejrzeń.

- Właśnie - przytaknąłem.

- Czyli mielibyśmy kilka opcji - stwierdził. - Zbrodni dokonała więcej niż jedna osoba, lub nasz bohater jest albo głupcem albo zdrowo szurniętym psycholem, który dokładnie wiedział co robi.

Na przedmieściach było już ciemno, kiedy Von Heinze opuszczał mój dom. Uliczne latarnie lśniły na bezludnym dziedzińcu i przez chwilę miałem wrażenie, że wśród dąsających się kotów kryją się jakieś obce cienie.

Przejrzałem akta zdrobni i poznałem tym samym więcej istotnych dla sprawy szczegółów. Zamieszczono szczegółowy raport z przeprowadzonej autopsji, gdzie przedstawiono wszystko czego doszukał się lekarz sądowy a gazety nie publikowały.

Czytałem wnikliwie i czułem jak krew zastyga mi w żyłach.

Twarz dziewczyny została doszczętnie zmasakrowana. Miała rozcięte policzki, wydłubane oczy i liczne cięcia na czole i podbródku. Dokonano ich najpewniej brzytwą ,lub innym narzędziem o cienkim ostrzu. Gardło musiał poderżnąć zwykłym kuchennym nożem skóra była nieco poszarpana. Narzędzia chirurgiczne tną ciało o wiele precyzyjniej, podobnie jak noże rzeźnickie również są specjalnie ostrzone.

Ran kłutych dokonano natomiast szpikulcem. Morderca godził dwanaście razy, dziurawiąc dziewczynę na wylot. Oczy najprawdopodobniej wydłubano tym samym narzędziem.

Ofiara leżała na wznak gdy znaleźli ją funkcjonariusze. Jednak świadek który jako pierwszy znalazł zwłoki, twierdzi, że kobieta ułożona była w na prawym boku.

Zegar wybił północ kiedy kończyłem analizować raporty. Miasto spało a ja zająłem się ekspertyzą pozostałych korespondencji. Biorąc pod uwagę, że niektóre pisane były prze te same osoby, to dawało w sumie to osiem charakterów do zbadania. Zastanawiałem się jaki człowiek byłby zdolny do tak potwornego czynu ? Co go do tego skłoniło. Przez głowę przechodziło mi tysiące dwojakich myśli. Jednak żadna z nich nie stanowiła odpowiedzi na pytania. Mogłem opierać się jedynie na aktach zbrodni i na ich podstawie stworzyć portret psychologiczny zabójcy. Wiedziałem że w piśmie mogą kryć się cechy ujawniające wypaczoną osobowość. Lecz cały problem polegał na tym jakich dokładnie cech powinienem szukać.

Oglądałem makabryczne zdjęcia, zwracając uwagę na urazy będące śladem jaki zostawiła ręka psychopaty. Twarz ofiary nie wyrażała już żadnych emocji a z pustych, czarnych oczodołów sączyła się skrzepiała krew. Spojrzałem na jeden z listów. Pismo zdawało się być zamazane, lecz czytelne. Poszarpane marginesy skojarzyły mi z poderżniętym gardłem dziewczyny. Potem dostrzegłem, że litery w dolnej strefie niczym sztylety wbijają się w kolejną linijkę. Być może dlatego cały tekst sprawiał wrażenie splamionego i nieczystego. Skrajne pochylenie liter w prawo zdradzało naturę wybuchową, osoby nie potrafiącej nad sobą zapanować. Człowiek tak piszący może mieć tendencje do fanatyzmu lub chorób psychicznych. Przygnieciony dominacją społeczną, sam potrafi wdeptać w ziemię osoby słabsze i bezbronne. Tak pisali między innymi Hitler, Himmler a także wielu innych faszystowskich zbrodniarzy. Oczywiście cechy wymagały potwierdzenia w innych częściach pisma, to jednak łącząc znaki dolnej strefy z pochyleniem dochodzącym do trzydziestu stopni w prawo mogłem stwierdzić, że autor tego listu bardzo łatwo popada w konflikty z otoczeniem. W takim przypadku nierówność marginesów świadczy raczej o braku zorganizowania piszącego. Po za tym nie dostrzegłem też żadnych szczególnych zgrubień i ostrych kątów charakterystycznych dla ludzi agresywnych. Wszystko było sprzeczne i zorientowałem się, iż zatoczyłem błędne koło. Musiałem, więc obrać zupełnie inny, nowy kierunek badań

Następnego dnia inspektor poinformował mnie dalszym rozwoju śledztwa. Miejscowa policja znalazła pewien nietypowy sztylet. Jego rękojeść była nieproporcjonalnie długa i ostro zakończona. Ostrze, z jednej strony tępe, z drugiej wyostrzone i cienkie jak żyletka. Innym ważnym spostrzeżeniem mogą być odciski należące do tylko jednej osoby oraz krew zamordowanej na sztylecie. Wszystko zatem wskazywało na to, iż sprawca działał sam.

Miałem już pewność, że zbrodnie nie została popełniona w afekcie. Musiała być dokładnie wcześniej zaplanowana, a napastnik chciał niewątpliwie zabić. Każde z zadanych obrażeń mogło spowodować śmierć, mimo tego kilkanaście razy dźgnął ciało kobiety. Mordując w gniewie zrobiłby to najwyżej raz i z pewnością nie pozbawił ofiary ludzkiego wyglądu. Wiedziałem też, iż musi być wyjątkowo sprytny. Działał bardzo szybko i niepostrzeżenie. Zbrodni dokonał jednym narzędziem, a to znaczyło, że wszystko dobrze zaplanował. Pewnie obserwował przez jakiś czas ofiarę, znał jej zwyczaje, jak i życie miejskiego społeczeństwa. Wskazywało to iż był tutejszy. Wiedział gdzie i kiedy ma zamordować. Wybrał najmniej oświetloną ulicę w Northcity. Nawet promienie księżyca nie przebijały się przez te mroczne zakamarki. Tam też zaczekał na niczego nie podejrzewającą Kelly. Zaszedł od tyłu, chwycił i podciął gardło. Ofiara nie miała czasu na krzyk, okazji by się bronić, co wyjaśnia dlaczego nie było żadnych śladów walki. Mógł na tym poprzestać i oddalić się z miejsca zdarzenia. Jednak chęć oszpecenia ofiary płonąca w jego czarciej duszy była silniejsza. Przepuszczenia te omawiałem w późniejszym czasie z inspektorem. Tak samo jak ja próbował zgłębić psychologiczny profil zabójcy, ufając własnej intuicji.

- Byłem przekonany, iż grafolodzy zajmują się wyłącznie charakterem pisma - stwierdził - nie sądziłem, że …

- Przede wszystkim badają osobowość człowieka - przerwałem. - Jedno jest wynikiem drugiego, to zwykła dedukcja.

- Co pan ma na myśli ?

- Charakter człowiek może ujawnić się nie tylko w piśmie, ale również w innych codziennych lub niecodziennych czynnościach. Proszę spojrzeć - przedłożyłem przed nim jeden z listów. - Jakie wrażenie wywierają na panu litery, kształt linii, oraz sposób ich rozmieszczenia na kartce ?

- Ciężko powiedzieć - odrzekł - nigdy nie …

- Mimo to proszę spróbować wniknąć w umysł piszącego.

- No cóż, pismo wydaje się być jakby postrzępione. Widać jakieś dziwne kreski prowadzone w górę, to znowu w dół.

- Bardzo dobrze - przerwałem - czy coś przychodzi panu na myśl inspektorze ?

- Nie bardzo

- Otóż - zacząłem - Człowiek niezrównoważony emocjonalnie, będzie prowadził rękę w sposób chaotyczny. Ten brak rytmu natychmiast znajdzie odbicie w jego charakterze pisma. Brak równowagi psychicznej nie pozwala na płynne stawiane kresek i znaków, co skutkuje rozpadem całej formy tekstu. Kartka papieru staje się dla piszącego przestrzenią życiową, można zatem z tego wnioskować, iż autor tej korespondencji na co dzień jest osobą zdezorganizowaną. Gwałtowne skoki w górę potem w dół zdają się to potwierdzać. Mogą również wskazywać na skłonność do frustracji.

- A co z pochyłością ? - zapytał Von Heinze.

- Trafna uwaga - odparłem - kierunek pisma mówi o tzw. ekspresji emocjonalnej. Piszący lewo skośnie to introwertycy, w stosunkach z ludźmi trzymają dystans, są niezależni i nieufni. Ich działanie jest pod ścisłą kontrolą umysłu, dlatego też dobrze panują nad emocjami. Tekst który pan widzi odznacza się pochyleniem w prawo zatem nie musze chyba mówić co może to oznaczać.

- Bynajmniej - odparł.

- Cały problem jednak polega na tym, iż w piśmie nie ma śladu agresji, skłonności do przemocy, a to raczej wyklucza autora jako podejrzanego.

- Raczej ?

- Tak, gdyż w niektórych ludziach zło tak głęboko zapuściło korzenie, że wszelka podłość, sadyzm jest dla nich czymś normalnym

- Kogo zatem szukamy ? - spytał Von Heinze

- Powinnyśmy szukać kogoś kto widzi świat jedynie z własnej perspektywy. Psychopatia jest trwałym, uchwytnym defektem osobowości, nienaruszającym jednak inteligencji. Taki ktoś zabija dla samego zabijania, może się kierować pewnymi motywami lecz nie przejawia się w tym żadna logika. Prawdopodobnie nie jest to jego pierwsze morderstwo i pewnie nie ostatnie.

- We wcześniejszych latach takie przypadki się nie zdarzały - odezwał się nagle inspektor - to spokojne miasto.

- To rzeczywiście dziwne - powiedziałem - a może nie wykryto zbrodni lub sprawca działam wówczas na innym terenie ?

- Załóżmy, iż jest jak pan mówi, ale to i tak niewiele nam daje - stwierdził - z resztą jeżeli raz zmienił miejsce pobytu to prawdopodobnie zrobił to i drugi, stając się nieuchwytnym. Zastanawiam się tylko do czego potrzebne mu były oczy tej biednej dziewczyny.

- O czym pan mówi !?

- O tym że ten szaleniec czuje się teraz bezkarny i pewnie śmieje się ze mnie i moich ludzi.

- Nie, nie … - przerwałem - wspomniał pan coś o oczach

- Tak … nie było ich na miejscu zbrodni więc przypuszczamy, iż zabrał je zabójca

- Co takiego !

- Myślałem, że pan wie

- Niby co !? - zerwałem się - że człowiek jakiego szukamy kolekcjonuje sobie ludzkie narządy. W raporcie było tylko napisane, że oprawca wydłubał oczy, jednak nic nie wspomniano …

- Nie sądziliśmy, iż jest to takie istotne - tłumaczył

- … że po prostu ich tam nie było. - skończyłem - Ilu rzeczy jeszcze nie wiem !?

- To chyba byłoby wszystko

- Chyba …? - zacząłem chodzić nerwowo po pokoju, dręczony myślami o szczegółach jakie mogły zostać pominięte. Czułem iż trzeba podjąć nowe działania, i że tak już straciliśmy dużo czasu. - Inspektorze - rzekłem - wiem, iż to co zaraz powiem zabrzmi niedorzecznie ale nie możemy tego tak zostawić.

- Co pan sugeruje ?

- Chciałbym obejrzeć zwłoki, być może uda mi się dostrzec coś czego nie znalazł mój poprzednik.

- Ale profesor Howard jest jednym z najlepszych specjalistów w mieście - odparł inspektor.

- Wcale nie przeczę, lecz nie jest chyba nieomylny.

- Nawet jeśli, to pańska prośba jest nie wykonalna z innego powodu a mianowicie chodzi o to, iż ciało Kelly zostało dzisiaj pochowane.

Dowiedziałem się rzeczy które rzuciły inne światło na całą sprawę. Zabójca chciał zabrać trupa ze sobą. Jednak zdał sobie sprawę, iż mu się nie uda, dlatego też porzucił zwłoki. Zabrał jednak coś na pamiątkę. Pytanie tylko jaki miał w tym cel ? Jak wygląda jego chora rzeczywistość ? Chęć zrozumienia obłąkanego umysłu nie dawała mi spokoju. Wiedziałem, iż nie zasnę tej nocy spokojnie. Przez cały czas miotałem się w fotelu dręczony przez wizje jakie podsuwała mi podświadomość. Brałem do ręki kolejne próbki pisma, lecz żadna nie pasowała do osobowości pomyleńca. Jakkolwiek bym nie badał liter to sprzeczności jakie się uwidaczniały nie pozwalały zidentyfikować sprawcy. Do tego coraz bardziej paliła mnie jedna szaleńcza myśl. Śledztwo zostało zaniedbane a to znaczyło, że przestępca uniknie odpowiedzialności. Na ciele ofiary mogły pozostać jakieś istotne ślady. Zdjęcia z autopsji nie oddawały całkowicie obrazu zbrodni, a możliwe, że policja dysponowała nieznanymi mi dowodami. Toteż postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce.

O świcie gdy na ulicach spowijała się jeszcze mgła a na szybach widniał zimny oddech nocy, opuściłem kamienicę. Ledwo dostrzegałem przedmieścia a przez szare kłęby przebijało się tylko ciche pojękiwanie wiatru. Minąłem najstarsze zabudowania, potem dzielnicę zasiedloną przez Romów. Wkrótce doszedłem do miejsca mordu Mówi się że zabójca zawsze wraca na miejsce zbrodni jednak ani myślałem go teraz tutaj spotkać. Szedłem dalej na wschód od centrum. Ponad ruinami gotyckiego kościoła wyłaniał się stary cmentarz. Otoczony był gęstym, lecz niewysokim żywopłotem. Na jednym z rogów wycięto wnękę przez którą można było przejść. Krążyłem między kamiennymi krzyżami szukając grobu Kelly Ann. Pracę zamierzałem jednak rozpocząć nocą gdy całe miasto pogrążone będzie w śnie.

Wróciłem zatem do domu i rozpocząłem przygotowania. Z piwnicy przyniosłem łopatę i kilof. Zabrałem także mały pogrzebacz by podważyć wieko trumny. Wahałem się, lecz jednocześnie nieznana siła ciągnęła mnie w nieznane.

Po południu, przyszedł Von Heinze. Wyglądał na nieco zmartwionego. Blady, z oczami w których malował się strach. Ze zwieszoną głową usiadł w fotelu, po czym chrapliwym głosem zapytał czy wpadłem na jakiś nowy trop.

- Niestety,

- Absolutnie nic !?

- Nic - powtórzyłem,

- Obawiam się, że sprawy zaszły za daleko,

- To znaczy ? - nie wiedziałem co ma na myśli,

- Co Pan robił dziś rano na cmentarzu ? - Przyznaję, że byłem w niemałym szoku. Starałem się zachować szczególna ostrożność a mimo to musiał się skądś o tym dowiedzieć. Byłem zdezorientowany, nie wiedziałem co mam odpowiedzieć więc wolałem mówić prawdę.

- Zgadza się, byłem tam - odparłem - ale dlaczego Pan o to pyta inspektorze ?

- Co Pan tam robił i to tak wczesnej godzinie ? - w pytaniu tym była jakaś iskra tak jakby w ogóle nie czekał na odpowiedź, gdyż wszystko wiedział już wcześniej.

- Chciałem ty…lko …

- Dosyć ! - przerwał - pracuje w zawodzie od ponad dwudziestu lat i niektóre rzeczy jestem w stanie przewidzieć. Dlatego też od wczoraj moi ludzie patrolują całe miasto. Podobno przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni, wiedział Pan o tym doktorze ?

- Tak ale … - niedobrze, pomyślałem, miałem pomóc schwytać sprawcę morderstwa a chyba sam teraz jestem o nie podejrzany.

- Więc jak będzie Panie Blair ?

- Chciałem wziąć sprawy w swoje ręce …

- Wiem doktorze - przerwał obojętnym tonem

- Nic złego jednak nie zrobiłem.

- Wcale tak nie twierdzę - odparł - przychodzę dziś do Pana w bardzo nietypowej sprawie. Chciałbym jednak by pozostało to między nami.

- Do czego Pan zmierza ?

- Mój syn dziś w nocy nie wrócił do domu. To do niego zupełnie niepodobne. Pytałem znajomych a także ludzi w mieście. Nikt go jednak nie widział. - spuścił wzrok i jakiś cień padł na jego blade oblicze - Obawiam się najgorszego … - ciągnął dalej.

- Myśli pan, że to sprawka …?

-Nie myślę - przerwał - jestem tego pewien - Dziś rano znalazłem pod drzwiami kopertę, wewnątrz był odcięty kciuk lewej ręki.

- To by znaczyło, iż pański syn nadal żyje a ten ktoś chciał Pana zastraszyć, jak również to, iż jest gdzieś w pobliżu i ma świadomość, że policja depcze mu po pietach.

- Podobnie też pomyślałem - powiedział z nieobecnym wzrokiem - dlatego musimy działać jak najszybciej.

- Tylko nie bardzo wiem jak mogę pomóc ?

- Tym razem to ja będę musiał pomóc Panu !

Kilka godzin później Northcity pogrążone było we śnie. Ulice spowite były mgłą przez którą przezierało się pomarańczowe światło latarni. Szliśmy w milczeniu. Z mrocznych zaułków wydobywały się przeróżne odgłosy. Droga zdawała się nie mieć końca i niesamowita cisza panowała nad miastem. Niebawem znaleźliśmy się u granic starego cmentarza. Chodziliśmy między nagrobkami. Kamienne krzyże obrastały w cierń i czuć było w powietrzu wiszącą woń stęchlizny.

Stanęliśmy nad grobem Kelly Ann. Sam nie wierzyłem, że tu jestem, lecz była to jedyna szansa by na ciele ofiary znaleźć jakiś nowy ślad, który pozwolił by zrobić krok do przodu w śledztwie. Inspektor zadbał wcześniej o większość rzeczy i przeniósł swoich ludzi w inne miejsce, więc bez obawy mogliśmy przystąpić do pracy.

Pierwszy wbiłem łopatę w ziemię. Z początku trzeba było okopać wokół płytę by wiedzieć jak głęboko osadzona jest w ziemi. Nie chcąc wzbudzać podejrzeń kopaliśmy tylko przy świetle nocy. Blask księżyca padał na martwą okolicę a na niebie nie widziałem żadnych gwiazd. Czasem jakiś pogłos poruszył nasze nerwy, lecz zaraz potem znów nastawała ta charakterystyczna dla mroku cisza. Wkrótce jednak trafiłem rydlem na coś twardego. Rzuciłem tylko spojrzeniem na inspektora a jego twarz wydała się wtedy nadzwyczaj blada. Byłem na głębokości około dwóch metrów i czułem leżącą pode mną trumnę. W powietrzu dawało się już wyczuć odór rozkładających się zwłok.

W dole byliśmy niewidoczni, mogliśmy więc włączyć latarki. Powoli odgarnęliśmy ziemię i zdziwił nas fakt iż wieko trumny nie było zaryglowane. Von Heinze postanowił wyjść na górę i czuwać czy nikt nie nadchodzi. Stamtąd podał mi szpadel bym podważył drewnianą pokrywę.

Widok jaki ujrzałem doszczętnie mnie zszokował. W jednej chwili wyskoczyłem z mogiły. Przez cały czas byłem jednak przytomny. W trumnie znajdowało zwłoki inspektora a gdy odwróciłem się za siebie spostrzegłem iż jestem zupełnie sam a przed oczami miałem jedynie cmentarną otchłań.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

świetnie się czyta.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje