Historia
June
Pierwsze, co poczuł po odzyskaniu przytomności to straszliwy ból głowy. Uczucie to potęgowane było brzęczeniem jarzeniówki. Jej białe światło przedzierało się przez zaciśnięte powieki. Było to dosyć uciążliwe, dlatego spróbował przekręcić się na bok, jednak jego ciało nawet nie drgnęło. Poczuł ukłucie niepokoju.
Powoli otworzył oczy. Kiedy obraz w końcu wyostrzył się, delikatnie uniósł głowę i rozejrzał po pomieszczeniu. Pokój był niewielki. Wyglądał jak dawno nieużywany magazyn. Pod ścianami pomalowanymi farbą o bliżej nieokreślonym kolorze poustawiane były pudła, na stertach gazet i uszkodzonych meblach leżała centymetrowa warstwa kurzu. Na samym środku stało łóżko, które było cholernie niewygodne i na którym leżał on sam przywiązany do jego ramy za nadgarstki i kostki. Przy łóżku stała metalowa szafka nocna (zupełnie taką samą widział w szpitalu, jak był jeszcze dzieckiem). Powietrze było ciężkie od kurzu i pachniało wilgocią.
Sytuacja przedstawiała się nie najlepiej. W dodatku miał zupełną dziurę w pamięci, a ktoś pozbawił go odzienia wierzchniego. Ostatnie, co był sobie w stanie przypomnieć, to impreza w klubie, swoją drogą raczej kiepsko się bawił. Nie wypił za dużo, raczej tyle co zwykle. Najwyraźniej kumple robili mu głupi dowcip. Za chwilę wyskoczą z aparatem i zrobią mu kilka kompromitujących fotek.
Usłyszał skrzypnięcie drzwi i do pokoju ktoś wszedł. Zdobył się na niesamowity wysiłek i ponownie uniósł głowę.
June posłała mu ten swój niesamowity uśmiech. Rząd niesamowicie białych i równych zębów zalśnił między jej wargami.
- Witaj – powiedziała radośnie.
Zamknęła drzwi na klucz, który rzuciła po chwili wahania na ziemię. Zbliżyła się nieznacznie. Miała na sobie długą do kostek sukienkę i wełniany sweter. Włosy związała w niedbały kok. Inaczej ją zapamiętał. Teraz była bardzo chuda, szara i jakby zapadnięta w sobie.
- Co ty tu robisz? O co chodzi? Gdzie jestem? Czemu jestem związany? – wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Ach… Spokojnie. Mamy bardzo dużo czasu na rozmowę, już ja o to zadbałam.
Podeszła do łóżka i nachyliła się nad jego twarzą. Przez chwilę przyglądała się jego źrenicom.
- Jak się czujesz, Rufus? – Jego imię wypowiedziała z wyraźną przyjemnością.
- A jak mam się kurwa czuć? Nie mam pojęcia, gdzie jestem i dlaczego. Mam dziurę w pamięci i trochę chce mi się rzygać. Rozwiąż mnie...
- To dlatego, że do ostatniego piwa wrzuciłam ci trochę ketaminy – powiedziała spokojnie, puszczając jego ostatnią wypowiedź mimo uszu.
Patrzył na nią ogromnymi ze zdziwienia oczami. Dyskretnie szarpną prawą ręką, ale lina tylko boleśnie zdarła mu skórę z nadgarstka. June natomiast niczego nie zauważywszy, kontynuowała:
- Nie byłam pewna, ile ci mam tego wrzucić. Założyłam, że nie ważysz więcej niż 80 kilo, ale i tak bardzo się martwiłam, że dawka jest za duża. Nie chciałam też dać ci za mało, żebyś się nie obudził, jak cię tu wlokłam. Cholernie ciężka praca. Dobrze, że wzięłam auto.
Usiadła na skraju łóżka, ręce złożyła skromnie na podołku. Wciąż lekko się uśmiechała, jednak jej spojrzenie było zimne i jakby nieobecne.
Rufus w milczeniu trawił to, co przed chwilą usłyszał. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Zakładając, że wszystko, co do tej pory powiedziała było prawdą to musi się przygotować, że spotka go coś złego. Już wcześniej sądził, że z tą dziewczyną jest coś nie tak, ale teraz nabrał pewności – June jest chora psychicznie. W tym momencie obiecał sobie, że już nigdy więcej nie poleci na fankę.
- Gdzie jesteśmy i czemu mnie związałaś? – zapytał ponownie, licząc, że tym razem doczeka się odpowiedzi.
- Jesteśmy w starym magazynie mojego dziadka. Opowiadałam ci o tym miejscu kilka razy, pamiętasz? Mówiłam, że moglibyście tu urządzać próby. Wystarczyłoby tylko trochę posprzątać i przewietrzyć.
Nie pamiętał.
- A związałam cię dlatego, bo jeszcze nie wiem, co z tobą zrobię. Nie chciałabym żebyś mi za szybko uciekł.
- Co?! Co?! – Zdenerwowany podniósł głos.
Rozejrzał się rozpaczliwie po pomieszczeniu, szarpnął ciałem z całej siły, ale dało mu to tylko tyle, że się spocił.
- O czym ty mówisz? Masz mnie w tej chwili rozwiązać! Ta cała chora sytuacja wcale mnie nie bawi.
- Chora… - dziewczyna błysnęła zębami i wstała, sprężyny materaca skrzypnęły.
Zaczęła nerwowo przeszukiwać szafki, zamykać z trzaskiem szuflady i cały czas mruczała coś pod nosem. Po chwili rozpoznał jedną ze swoich piosenek.
- Ja pierdole. Już nigdy nie prześpię się z laską poznaną na koncercie, bo to…
- Więc tylko tym dla ciebie byłam, tak?! – Krzyknęła nagle, gdzieś z drugiego końca pokoju.
Nie mógł jej już obserwować, ponieważ nie był w stanie aż tak przekręcić szyi.
- Słuchaj… - sapnął, starając się panować nad sobą. – Nie sądziłem, że aż tak cię to dotknie. Gdybym wiedział, to wszystko, co wiem teraz to w życiu bym się do ciebie nie odezwał. Zbyt wiele nerwów mnie to kosztuje, nie zrobiłem nic złego. Tak się po prostu dzieje. To rockandrollowy styl życia…
- No nie mów…
Znów była przy nim. Na stoliczku położyła jakieś przedmioty. Nie był w stanie dostrzec, co to dokładnie było. Kropelki potu zebrały mu się nad górną wargą, ręce zaczęły mu drętwieć. Zginał i prostował palce, ale to przynosiło mu tylko ból.
- A myślisz, że ja zasłużyłam na to wszystko, co mnie spotkało? Że postąpiłeś fair? Nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, co przeżywałam przez ostatni rok. Co się ze mną działo w środku. Myślałam, że oszaleję!
- Twoje rozchwianie emocjonalnie nie jest moją sprawą – odpowiedział, patrząc na sufit.
- Moje rozchwianie? Nie powinieneś tak do mnie mówić – ostrzegła.
Podniosła coś z szafki. Była to szklana buteleczka. Odkręciła ją, w powietrzu uniósł się drażniący zapach alkoholu. Zawartość buteleczki przelała do płytkiego naczynka, do którego później włożyła wygiętą w łuk igłę. Następnie nawlekła ją na grubą nić. Odłożyła to wszystko na bok i zaczęła niby od niechcenia bawić się kombinerkami.
Rufus dyskretnie przełknął ślinę i nieudolnie kryjąc strach, powiedział:
- Nie przestraszysz mnie. Przecież nie jesteś w stanie nic mi zrobić…
- Hmm… Nie igraj ze mną, bo się sparzysz – szepnęła siadając na nim okrakiem. – Ale powtarzam, nie prowokuj mnie. Chcę tylko porozmawiać. Póki co.
- Nie będziemy rozmawiać. Nie mam o czym z tobą rozmawiać. Jesteś nienormalna, a ja ze świrami nie gadam. A teraz złaź ze mnie, bo ciężko mi o…
Nie zdążył dokończyć. Usta ścisnęła mu kombinerkami. Zacisnął powieki, z oczu popłynęły mu łzy. Szarpnął parę razy głową, ale to tylko sprawiło, że dziewczyna użyła więcej siły. Ból był nie do zniesienia. Pomyślał, że za chwilę odpadną mu wargi.
Ona tymczasem wolną ręką sięgnęła zdezynfekowaną igłę i będąc w zupełnym skupieniu, przebiła mu nią najpierw dolną wargę, a potem górną, łącząc je czarną nicią. Zaczęła od prawego kącika ust, była bardzo dokładna, starała się, aby szew był bardzo gęsty.
Rozwarła kombinerki. W miejscu, gdzie skóra była uciśnięta pojawiła się opuchlizna i brzydki siniak. Rufus zamiast ust miał teraz czarną krechę. Potrząsał głową i mruczał coś niewyraźnie, usiłował krzyczeć. Usta paliły go żywym ogniem.
Otworzył oczy. Jak przez mgłę widział wciąż uśmiechniętą twarz dziewczyny. Posłał jej pełne bólu i wyrzutu spojrzenie.
- To dlatego, że z twoich ust wychodziło tylko plugastwo. Twoje słowa raniły… Oj, nie płacz.
Do jej głosu wkradła się czułość. Zaczęła scałowywać łzy sączące się z jego oczu.
- Przecież to aż tak nie może boleć. Zrobiłam to, bo nie chciałeś się zamknąć, nie dawałeś mi dojść do słowa. A to jest bardzo ważne żebyś mnie wysłuchał.
Chłopak przestał szlochać. Patrzył na nią mokrymi od łez oczami.
- Ból jest oczyszczający – szepnęła, przymykając powieki. – Ból fizyczny, jest lepszy niż ból duszy. Ból duszy jest nie do zniesienia, on zabija. Nawet sobie nie wyobrażasz jakie to uczucie, kiedy dusza odrywa się od ciała, od mięśni, kości. Odrywa się po to, aby za chwilę się rozpaść. Ból fizyczny jest ukojeniem. Spójrz.
Zdjęła sweter, potem zrzuciła sukienkę. Cały jej brzuch, przedramiona i uda pokrywały blizny. Jedne wyglądały jak blizny po oparzeniu, inne jak te, które zostawia żyletka. Tworzyły swego rodzaju wzór, niczym łuski na grzbiecie krokodyla.
Rufus mimowolnie drgnął.
- Każda blizna to obraz mojej rozpaczy. Moje ciało stało się płótnem, na którym planuję przedstawić całe moje życie. Każda blizna jest znacząca. Tak jak ludzie, którzy stanęli na mojej drodze…
Przed koncertami wypili sporo wódki. Joann chyba chciała, żeby June w końcu wyluzowała.
- Ej, to może idziemy? – zaproponowała Jo, krzywiąc się po ostatnich łykach wódki. – Słyszę jakiś hałas, chyba się już zaczyna.
Klub był obskurny, ciasny i śmierdział rzygowinami. Miał jednak swój niepowtarzalny klimat ukryty głęboko w spróchniałych belkach.
- Jak w oborze – skomentował Grey i poszedł do baru zamówić piwa.
Dziewczyny rozsiadły się przy stoliku najbliżej sceny. Ludzi było wyjątkowo mało. Być może dlatego, że przegląd był słabo reklamowany na mieście (doliczyły się raptem trzech plakatów, w tym jeden był na ogrodzeniu klubu) albo zespoły były słabe i ludziom nie chciało się fatygować. Ostatnia hipoteza wydawała się potwierdzać, ponieważ trzy z pięciu zespołów były beznadziejne. Ci nieliczni, którzy przybyli (a nie byli konkurencją) nawet nie poderwali zadków z miejsc. Parę razy tylko ktoś udał się do toalety.
Joann i Grey byli już mocno wstawieni. June po ostatnim zatruciu jeszcze nie do końca doszła do siebie, wiec tym razem się oszczędzała. Ze znudzeniem obserwowała jak czwarty z kolei zespół się rozkłada, a potem zaczyna grać.
- Hej, ja idę pod scenę – krzyknęła, starając się przebić przez głośną muzykę.
Obraz dwoił jej się przed oczami więc nie widziała wyraźnie sceny i muzyków, ale to nie było ważne, bo to, co grali przemawiało do niej. Płynęło prądem po całym jej ciele. Zamknęła oczy i dała się ponieść. Nawet dołączyło do niej parę osób i zaimprowizowali mini pogo.
Pół godziny później zespół zaczął się zbierać. Dziewczyna wróciła do stolika, spocona i zdyszana. Jej przyjaciele nie zauważyli tego nawet, za bardzo byli pochłonięci sobą nawzajem.
- Proszę was – jęknęła, widząc jak na siebie napierają. – Tu są jeszcze inni ludzie!
Została całkowicie zignorowana. Pokręciła głową z niedowierzaniem i poczłapała do baru. Zamówiła piwo z sokiem imbirowym (8, 50 zł – zdzierstwo!) i odwróciła się w stronę sceny. Koło niej zatrzymał się jakiś długowłosy młodzieniec i złożył zamówienie. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Posłała mu jeden ze swoich zniewalających uśmiechów (a przynajmniej taką miała nadzieję, w końcu była pijana), który zawsze działał na facetów.
- Czeeść – powiedział, nieco się przysuwając.
- Hej. Czy to nie ty przed chwilą grałeś?
- Ano ja – odpowiedział zadowolony.
- Jedyna dobra kapela na tym przeglądzie. Uratowaliście mi wieczór chłopaki. Wielkie dzięki za to.
- Polecam się na przyszłość. Przyszłaś tu sama czy z ekipą?
- Z przyjaciółmi – wskazała podbródkiem parę, która już się nie całowała. Jo robiąc głupią minę obserwowała June i chłopaka.
- Pytam, bo wiesz… Sama stałaś pod sceną i już się zacząłem o ciebie martwić. Taka fajna dziewczyna jak ty nie powinna się sama bawić, zwłaszcza w tak podejrzanych miejscach jak to. – Puścił do niej oko. – Lęgowisko szumowin i zboczeńców. Chciałem łaskawie zaproponować ci swoją opiekę… Czy coś.
June się roześmiała. Co za podryw.
- Macie mój głos.
Młodzieniec ukłonił się, potem ją przeprosił i wrócił do swojego stolika. Odprowadziła go wzrokiem. Nawet nie zauważyła, kiedy wyrosła przed nią Jo.
- Kto to był, kto to był ten facet? – zapytała, podskakując jak piłeczka.
- Wokalista, nawet nie wiem jak ma na imię.
- Jakie faux pas! A numer telefonu chociaż masz?
Przecząco pokręciła głową. Joann zrobiła niezadowoloną minkę i pociągnęła przyjaciółkę do ich stolika.
Ostatni zespół też był niesamowicie słaby. Ludzie bez przekonania wrzucali swoje glosy do urny. Bardzo szybko klub opustoszał. June bezskutecznie starała się odnaleźć wzrokiem wokalistę. W końcu zrezygnowana poddała się. Grey objął ją ramieniem, rzucił coś w stylu „pełno kwiatu tego światu” i ruszyli do wyjścia.
Rufus stał na dworze z puszką piwa w jednej ręce i papierosem w drugiej. Rozmawiał z resztą zespołu. Kiedy ją dostrzegł, odłączył się od nich i podszedł do niej.
- Siema, ja cię chyba skądś znam – zagaił, przybierając niedbałą pozę.
- Tak, rozmawialiśmy przy barze.
Jo i Grey dyskretnie się wycofali, ale oczywiście najpierw przyjaciółka szturchnęła June i zrobiła charakterystyczny gest słuchawki telefonicznej. Nieznajomy parsknął śmiechem.
- Masz bardzo mądrą koleżankę.
Pogrzebał chwilę w kieszeni, wyciągnął komórkę i podał jej, mówiąc:
- Zapisz mi się.
Dziwnie było trzymać tak stary model, był ciężki i trochę niewygodnie się pisało.
- Proszę.
Spojrzał na wyświetlacz.
- June, to prawdziwe imię?
Kiwnęła potakująco głową.
- Uprzedzę twoje pytanie, urodziłam się w maju.
- No to ładnie. Puszcze ci sygnał, żeby zobaczyć, czy mnie nie oszukałaś.
Po chwili komórka w jej torbie zaczęła szaleć. Młodzieniec uśmiechnął się z zadowoleniem.
- No dobra, a jak ja mam ciebie zapisać, nieznajomy? – zapytała, szukając telefonu.
- Rufus. Dla przyjaciół Pan Rufus.
Zeszła z niego i z gracją założyła sweterek. Zaczęła zapinać guziczki, kiedy nagle przestała i gwałtownie usiadła na łóżku. Wyglądało to tak jakby ktoś wyssał z niej całą energię życiową. Cisza stawała się coraz cięższa.
Rufus obserwował plecy June z rosnącym niepokojem. Jej milczenie nie wróżyło nic dobrego.
- Kochałeś kiedyś kogoś, Rufus? – zapytała matowym głosem. – Kochałeś na tyle, żeby zabić z miłości?
Na słowo „zabić” zareagował nerwowym szarpnięciem ciała. I wtedy poczuł jak coś zsunęło się z jego lewego nadgarstka, delikatnie muskając skórę. Spojrzał w tamtym kierunku. Niedbale zawiązany supeł rozwiązał się sam. Jego dłoń nie była do końca wolna, ale obliczył, że wystarczy mu kilka gwałtownych ruchów, aby się wyswobodzić. Nie mógł jednak działać pochopnie. Szamocząc się, zapewne zwróciłby na siebie uwagę tej wariatki i stracił jedyną szansę na ucieczkę.
Znów popatrzył na nią. Hipnotyzował jej ciemne włosy, wystające łopatki i przebijający przez cienki sweterek kręgosłup. W duchu błagał ją, żeby się nie odwracała. Prawą dłonią zaś wykonywał powolne, okrężne ruchy.
- Opowiedzieć ci bajkę? – zapytała, spoglądają na niego z ukosa.
Zesztywniał jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku. Poczuł, że krew odpłynęła mu z twarzy.
- To było bardzo dawno temu, wiele wieków przed Chrystusem… – Zaczęła, zupełnie nie zważając na jego dziwne zachowanie. Rozsiadła się wygodnie i zrobiła rozmarzoną minę. – Na świecie żyły wtedy istoty doskonałe. Byli to ludzie, ale nie tacy jak teraz, o nie. Oni mieli dwie głowy, cztery ręce i cztery nogi. Byli bardzo szczęśliwy, żyli ze sobą w harmonii. Nie znali zła, śmierci czy bólu. Bogowie patrzyli na nich z góry i zazdrościli im. Ale tak naprawdę się ich bali. – Przerwała, by spojrzeć mu głęboko w oczy. – Bali się, że ludzie są równie potężni i doskonali co oni. Dlatego postanowili się ich pozbyć. Pewnej nocy zesłali na te istoty pioruny, które porozrywały im ciała na pół i wichry, które porywały te ciała i zanosiły daleko. Tak oto powstali ludzie, których znamy teraz. Kalekie, smutne i jakże niedoskonałe stworzenia. Przez całe życie bezskutecznie poszukują swojej utraconej połowy. Robią tak, ponieważ dwa ciała dzielą jedną duszę i ta dusza pragnie nade wszystko stać się na powrót całością. Rozumiesz?
Kiwnął głową. Tak naprawdę nie rozumiał jej pseudofilozoficznego bełkotu i bardzo obawiał się do czego to zmierza. Dla niego liczyły się tylko okrężne ruchy dłonią i lina, która coraz mniej go krępowała.
- Wiesz… Ja myślę, że coś w tym jest. Że ci starożytni grecy mogli mieć trochę racji. Bo w sumie, co my tak naprawdę robimy? Szukamy miłości, tej drugiej połówki, nie? I wiesz, co? – Jej spojrzenie nabrało intensywności, źrenice zwęziły się nieznacznie.– Sądzę, że ty Rufusie jesteś moją drugą połówką.
Chłopak wziął głęboki wdech nosem, po czym wypuścił powietrze.
June uśmiechnęła się słodko. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyła ponieważ ciszę przerwał dźwięk polifonii. Najpierw z cicha, później coraz głośniej rozbrzmiewał motyw muzyczny z „Ojca chrzestnego”.
Dziewczyna westchnęła i wstała. Rozglądała się po pomieszczeniu, aż w końcu znalazła kąt, z którego dochodziła muzyczka.
Rufus zaczął się rozpaczliwie szamotać. Coraz trudniej mu się oddychało. Z niedowierzaniem patrzył, jak dziewczyna podnosi z ziemi jego spodnie i opróżnia kieszenie. Wyrzuciła portfel, klucze, paczkę prezerwatyw (spojrzała na niego, pytająco unosząc brwi), zapalniczkę i paczkę papierosów. Kiedy odnalazła telefon ten zamilkł, by po chwili na nowo rozdzwonić się w jej dłoni.
Spojrzała na wyświetlacz. Jej twarz zmieniła się w brzydkim grymasie.
- Dzwoni jakaś Sonia. – June miała oskarżycielski ton głosu. – Znasz jakąś Sonię? Musisz znać jakąś Sonię, skoro do ciebie dzwoni.
Telefon wciąż wibrował. Wściekła dziewczyna wzięła zamach i rzuciła nim przez pokój. Komórka wylądowała w witrynce, tłukąc szybę i zawalając jedną półkę. Nastała cisza.
Rufus poczuł, że łzy wściekłości i bezsilności napływają mu do oczu. Szukają go, martwią się, a ta głupia kurwa rozwaliła mu telefon. Jak ona mogła? Zacisnął dłonie w pięści. Ruszać nadgarstkiem. Jest coraz luźniej, zaraz się uwolnisz…
June podnosiła paczkę papierosów, włożyła jednego do ust i zapaliła. Zaciągnęła się niezdarnie, mrużąc powieki. Przetrzymała chwilę dym w płucach, rozkoszując się nim, po czym wypuściła nosem.
- Wiesz… - zaczęła tonem znawcy. – Moim zdaniem imię Sonia nadaje się dla zwierzęcia. Bo gdybym miała, weźmy na przykład takiego psa to nazwałabym go Sonia. Gdybym mogła mieć sukę to tak bym ją nazwała. Sonia to dobre imię dla suki.
Wypalonego peta rzuciła na podłogę i zadeptała go bosą stopą. Potarła skronie w sposób, w jaki robią to osoby z silnym bólem głowy.
Motyw z „Ojca chrzestnego” na nowo rozerwał ciszę.
- No cholera jasna! – krzyknęła, zrywając się w stronę witrynki. – Głupia cegła nie chce zdechnąć!
Kiedy mijała łóżko kopnęła coś małym palcem u stopy. Syknęła i schyliła się, aby to podnieść. Był to zakrwawiony kawałek sznura. Zdawało się, że trwa w bezruchu całą wieczność. W końcu spojrzała na Rufusa.
Jego dłoń wystrzeliła w stronę jej gardła i zacisnęła się na nim z całej siły. Dziewczyna wydała z siebie bulgoczący odgłos i zaczęła się szamotać.
Zdążył uwolnić tylko jedną rękę. Do drugiej nie mógł sięgnąć, ale czuł, że tam lina także się poluźniła. Liczył, że całkowicie się uwolni zanim June cokolwiek zauważy. Tak była pochłonięta obrażaniem Sonii, że nawet nie usłyszała sznura, który z cichym pacnięciem upadł na ziemię. Niestety zawadziła o niego stopą i chłopak spanikował. Potrzebował jeszcze trochę czasu…
Dziewczyna poczerwieniała na twarzy, oczy zrobiły się wyłupiaste. Patrzyła na niego w sposób tak straszliwy, przepełniony bólem i cierpieniem, że odwrócił się i zaczął szarpać lewą ręką.
June łapała powietrze otwartymi ustami. Potrząsała głową i wbijała mu paznokcie w skórę. Poczuła, że wyślizguje mu się – w końcu spód jego dłoni był mocno spocony. On także to poczuł. W rozpaczliwym geście desperacji zakleszczył się na jej dłoni, kiedy upadała do tyłu i uderzała plecami w meble.
Przez chwilę nic się nie działo, tylko te okrężne ruchy prawym nadgarstkiem. Jeszcze trochę…
Wstała na drżące nogi. Z jej piersi wydobywało się ciche rzężenie. Była czerwona na twarzy, oddychała szybko i łapczywie. Na szyi miała ślad. Przez chwilę masowała sobie obolałe miejsce.
- Chciałeś mnie udusić?! – Wrzasnęła.– I co byś niby potem zrobił, co? Pomyślałeś o tym?
Młodzieniec miał zaciętą minę. Nie mógł się poddać. Pomimo tego, że palce wciąż miał zdrętwiałe, zacisnął je jeszcze mocniej wokół jej białego i kruchego nadgarstka. June zawyła z bólu. Łzy potoczyły się po jej policzkach.
- Puść, sprawiasz mi ból – poprosiła.
Pokręcił głową. Jego druga ręka była prawie wolna, czuł to.
- Błagam cię, Rufus…
W odpowiedzi wydał z siebie zwierzęce warkniecie.
Dziewczyna zaczęła się rozglądać. Na meblach, w które wyrżnęła plecami stał odlany z brązu przycisk do papieru w kształcie leżącego byka. Jej dziadek sam go kiedyś odlał, kiedy był jeszcze w pełni sprawny fizycznie. Chwyciła ciężką figurkę.
Rufus nerwowo potrząsał lewą ręką. Już prawie stracił w niej czucie. Jeszcze tylko trochę…
June wzięła potężny zamach i uderzyła go z całej siły przyciskiem do papieru. Usłyszeli cichy trzask, po czym muzyk przeraźliwie wrzasnął. Krzyk ten był o tyle straszny, gdyż został stłumiony przez zszyte usta. Przycisnął bolącą rękę do piersi i zaczął się przewracać na boki, jakby to miało uśmierzyć ból. Na języku czuł metaliczny smak krwi. Dusił się. Z wysiłkiem otworzył oczy i spojrzał na swojego oprawę.
Była przerażona. Nigdy wcześniej nie słyszała takiego wycia, krzyku skierowanego do środka człowieka. W dziecinnym geście zasłoniła sobie uszy, jakby miało ją to uchronić przez niechcianym dźwiękiem. Nic to jednak nie dało. Potrząsnęła głową, jej włosy zafalowały.
June zaczęła niezdarnie pełznąć w stronę wyjścia. Drżącymi dłońmi podniosła kluczyk i otworzyła drzwi. Rufus patrzył na nią z przerażeniem. Wciąż krzyczał, ale teraz błagał ją, żeby nie zostawiała go samego. Nie chciał… Nie chciał umierać sam.
Ona poruszyła bezgłośnie ustami, jakby chciała go przeprosić i zniknęła. Odeszła.
Jego głowa opadła ciężko na poduszkę. Czuł, że ogarnia go ciemność. Za chwilę straci przytomność. Chciał się pomodlić, ale nie odnajdywał w głowie właściwych słów. Zacisnął powieki, pomyślał, że to koniec i osunął się w niebyt.
Wpatrywała się w sufit. Światła przejeżdżających samochodów przez chwilę przesuwały się po nim, rzucając mroczne cienie. Zdawało jej się, że ciemność za chwilę ją pochłonie. Napierała na nią z całej siły, ale ciało June nie czuło zmęczenia. Leżała spięta, pilnując, żeby przypadkiem nie dotknąć chłopaka.
Trochę piekły ją oczy, w ustach miała smak goryczy. Czyżby tak smakowało rozczarowanie? Tak właściwie to nie wiedziała, co czuje. Było tego zbyt wiele naraz, emocje przenikały się, rosły na sile, przyprawiając ją o szybsze bicie serca i słabły, wydobywając z jej piersi ciche westchnienie. Nie zrobiła nic złego, nie złamała swoich zasad. Bo zrobiła to z miłości, ale czy on…
Rufus spał w najlepsze, głośno chrapiąc.
Spojrzała na niego. Widziała zarys jego twarzy, podłużny nos, pełne, teraz lekko rozchylone wargi. Im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej nie mogła uwierzyć, że tak bardzo go kocha. On był taki nieidealny, taki nie w jej typie…
Delikatnie przesunęła palcem po jego policzku. Skrzywił się, machnął ręką jakby odganiał się od natrętnej muchy i odwrócił tyłem do niej. Chrapanie ustało.
"No pięknie", pomyślała June i pozwoliła, by reszta makijażu spłynęła na poduszkę.
Ocknęła się kilka godzin później, kiedy poczuła ruch.
Rufus miał już dosyć bezczynnego leżenia, kac męczył go niemiłosiernie, płuca domagały się porządnej dawki tytoniu, a żołądek chciał zwrócić całą swoją zawartość. Do tego straszliwie chciało mu się sikać. Sprawnie ubrał się w bokserki, które nosił poprzedniego dnia i wymiętą koszulę, która dziwnie pachniała i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła tępo przed siebie. Nastał nowy dzień i nie przyniósł ze sobą ulgi. Wręcz przeciwnie, psychicznie była w gorszym stanie niż w nocy. Było przed południem, słońce świeciło jasno, w powietrzu unosił się zapach gofrów i dżemu truskawkowego.
Ostrożnie usiadła na łóżku, dokładnie owijając swoje nagie ciało kołdrą. Z biurka sięgnęła swoją torebkę i wysypała jej zawartość. Dużo rachunków i niepotrzebnych papierów, telefon komórkowy (Boże! 3 nieodebrane połączenia od mamy!), chusteczki, duży portfel i malutka kosmetyczka. Wyjęła z niej lusterko i zaczęła się poprawiać. Makijaż całkowicie jej spłynął i nie wyglądała nawet tak tragicznie bez niego, natomiast włosy były jednym wielkim kołtunem. Zaczęła je rozczesywać, ale szybko zrezygnowała i zrobiła z niego niedbałego koka. Akurat kończyła, kiedy drzwi się otworzyły.
- Nie śpisz – stwierdził matowym głosem.
Dziewczyna przestraszyła się. Czuła dystans jaki tworzy pomiędzy nimi Rufus. Sposób w jaki się poruszał, w jaki na nią patrzył. Poczuła chłód, dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Podał jej kubek z parującą herbatą. Była niesłodka, ale June nie chciała poprosić o cukier. Nie chciała się odzywać. Właściwie to chciała zniknąć.
Chłopak rozsiadł się w fotelu naprzeciw niej. Zapalił papierosa i wyraźnie się nim delektował. Nie poczęstował jej, bo nie znosił jak dziewczyny palą. Przyglądał się jej beznamiętnie. Słyszał jak z nerwów wyłamuje sobie palce. Nienawidził tego dźwięku.
- Jak się czujesz? – zapytał z grzeczności.
- Bywało gorzej – odparła.
Nagle zdała sobie sprawę, że jest naga. Zaczęła się rozglądać za swoimi ubraniami. Chłopak strzepnął popiół z papierosa i podał jej to, czego szukała. Przez chwilę jego usta skrzywiły się w uśmiechu. Było nawet zabawne obserwować ją, jak zakłada bieliznę będąc całkowicie pod kołdrą. Przecież w nocy przestudiowały każdy zakamarek jej ciała, jego palce były wszędzie. Nie mógł pojąć, dlaczego nagle zrobiła się taka wstydliwa.
June znieruchomiała. Już miała wstać, ale zrezygnowała z tego. Fala wstydu, która ją zalała była porażająca. Poczuła, że robi się czerwona na twarzy. Zaraz nie wytrzyma…
- Rufus, to był mój pierwszy raz – szepnęła. Przez jego twarz przebiegł skurcz, ale szybko zrobił pokerową minę. – Nie mówiłabym ci tego, ale… Na prześcieradle jest krew…
Nie wytrzymała. Zasłoniła twarz dłońmi jak mała dziewczynka i zaczęła cichutko szlochać. Wyglądała tak bezbronnie i żałośnie, że chłopak zgasił niedopalonego papierosa, usiadł obok niej i delikatnie objął.
- To nic takiego. Wypierze się.
- Ale… zakrwawiłam… Przepraszam… - Ciężko było zrozumieć, co mówi, jej słowa rwały się i zanikały.
Przycisnął ją do siebie mocniej, pozwalając się uspokoić. Nie był przyzwyczajony do takich scen. Czuł się dziwnie i miał nadzieję, ze żaden z lokatorów nie wejdzie i nie zobaczy go w tak niecodziennej odsłonie.
June cicho pochlipywała, kiedy ją puścił. Podał jej paczkę chusteczek, którymi wytarła mokrą twarz.
- Mogę wziąć prysznic?
Kolejny chwilowy skurcz. Nic nie przebiega według planu.
- Oczywiście, już daję ci ręcznik. Może być różowy?
Owinęła się w ogromny, puchowy ręcznik, kosmetyczkę i ciuchy wzięła pod pachę i stąpając na palcach, weszła do łazienki. Po drodze nie wpadła na nikogo. Nie wiedziałaby, co powiedzieć i jak się zachować. Czy słyszeli ją w nocy? Bo przecież na pewno wiedzą po co ich kolega przyprowadził dziewczynę na noc.
Potrząsnęła głową, odrzucając od siebie te myśli.
Gorąca woda przyjemnie chłostała ją po plecach. Dobrze, niech ten brud i ta krew, wszystko, co przypomina o wczorajszych wydarzeniach zniknie w ściekach. Zniknie na zawsze. A ona nie będzie tego rozpamiętywać, nie będzie się tym karać i zadręczać. Takie rzeczy się zdarzają. Romans to coś najzwyklejszego na świecie.
Rufus spojrzał na zegarek. Za niecałą godzinę ma pociąg, w którym po prostu musi być. Miał tyle do zrobienia, szykował się pracowity dzień. A on siedział na parapecie w przeciągu, palił ostatniego papierosa i czekał, aż june skończy się myć. Na biurku stały gofry i stygły, a wystygnięte gofry nie są dobre.
W końcu weszła. Miała dziwną minę, taką niepewną. Nadepnęła na zwinięte w kulkę prześcieradło i jej oczy znów zalśniły.
- Nie przejmuj się tym. – Chłopak zeskoczył z parapetu. Miał nadzieję, że w jego głosie nie słychać irytacji. – Przyniosłem gofry. Zjemy je razem, bo nie wiem jak ty, ale ja konam z głodu.
Spożyli śniadanie w milczeniu. Potem odprowadził ją do drzwi. Nie pocałował jej na pożegnanie. Zamiast tego June objęła go i przytrzymała zdecydowanie za długo. Ten uścisk miał mu coś przekazać, był wiadomością, którą muzyk prawidłowo odczytał. Postanowił, że to koniec.
Powrót do ciała to niezwykle nieprzyjemny proces. Najpierw zaczyna się czuć swój własny ciężar i ograniczenie, jakby zewnętrzna powłoka była za ciasnym więzieniem. Potem wraca świadomość miejsca, ale nie czasu, co powoduje zamęt już w i tak skołowanej głowie. Myśli jakby stoją w miejscu i nie chcą drgnąć. W końcu ciało i duch znów łączą się w kompatybilną całość i można spokojnie zaczerpnąć tchu.
Gdzieś jakby z oddali dobiegł go cichy śpiew...
Oblizał suche wargi. Coś drgnęło mu w mózgu. Wystawił język i ponownie przejechał nim po ustach. Były spuchnięte i miały metaliczny posmak, ale były wolne. Z trudem podniósł powieki.
Prawą dłoń i kostki wciąż miał przywiązane do ram łóżka. Ręka, która prawdopodobnie była złamana, spoczywała wzdłuż ciała, a na nadgarstku leżał woreczek z lodem. Sina skóra nie wyglądała zbyt dobrze. Przez chwilę pomyślał, że być może już nigdy nie zagra na gitarze. Łzy gniewu napłynęły mu do oczu, ale ani jedna nie potoczyła się po policzkach.
June siedziała na podłodze po jego lewej stronie. Głowę zanurzyła w pościeli i gęstwinie własnych włosów, delikatnie opierała się policzkiem o jego bok. To ona cicho nuciła.
Nie zauważyła nawet, że odzyskał przytomność, więc zdobył się na wysiłek i wycharczał jej imię. W zwolnionym tempie podniosła się i spojrzała na niego. Wyglądała jak zjawa. Twarz miała czerwoną i opuchniętą, oczy przekrwione, zapewne od płaczu.
- Ocknąłeś się – szepnęła. – Jak dobrze. Już zaczynałam się martwić, spałeś bardzo głęboko, nie mogłam cię dobudzić. Wiesz, że mamy już następny dzień?
Zaprzeczył skinieniem głowy.
- Która… Godzina?
Sięgnęła jego starą Nokię, która leżała na stoliku nocnym. „Czyli dalej działa”, pomyślał.
- Jest godzina 16:30.
Zamyślił się. Swoje mieszkanie wraz z kumplami opuścił około godziny 21. Posiedzieli chwilę na słynnej wrocławskiej wyspie, gdzie opróżnili kilka browarów i dwie cytrynówki. Tam też dołączyły do nich dziewczyny. Całą paczką koło północy udali się do klubu. Wtedy widzieli go po raz ostatni, bo na wejściu wpadł na June, która wcisnęła mu piwo i chciała porozmawiać na osobności.
Czy jego ekipa jest na tyle bystra, by pomimo tego, że byli mocno wstawieni, połączyć June z jego zniknięciem i zawiadomić policję? Czy ktokolwiek przejął się tym, że nie można się z nim skontaktować? Chłopaka przeszył dreszcz.
- Jesteś spragniony? – zapytała, wyrywając go z rozmyślań.
Przytaknął.
Dziewczyna wyjęła ze stanika zapakowaną żyletkę („Zawsze mam przy sobie jedną, tak na wszelki wypadek”), przecięła woreczek z lodem, wyjęła jedną kostkę i przystawiła mu ją do warg. Zimno przyjemnie chłodziło rozpalone i spuchnięte usta. Zachłannie ssał zamrożoną wodę, przymykając przy tym powieki.
Patrzyła na niego z nieukrywanym zachwytem.
- Pamiętasz o czym ci opowiadałam zanim to wszystko przybrało tak niefortunny obrót?
Rufus pochłoną resztkę lodu i spojrzał na nią z niepokojem. „Niefortunny obrót to bardzo delikatne określenie”, pomyślał, ale nic nie odpowiedział.
- Chodzi mi o tę historyjkę o nadludziach. Opowiedziałam ci ją nie bez powodu. Otóż uważam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Tylko tak jestem w stanie wytłumaczyć sobie moje uczucia wobec ciebie i cały ten mój psychiczny bajzel. Nigdy do nikogo innego tak nie miałam. Nie wiem tylko, czemu ty tego nie widzisz. W każdym razie sprowadziłam cię tu, ponieważ mam zamiar się z tobą połączyć.
Rufus szarpnął uwięzioną ręką.
- Och, przestań to robić. Dobrze wiesz, że nic ci to nie da. Chcesz mieć obie ręce niesprawne?
- To nie musi się tak skończyć… - Był zdesperowany. Ta dziewczyna najwyraźniej zamierzała zrobić coś strasznego, dlatego postanowił chwycić się ostatniej deski ratunku. Kłamstwa. – Możesz mnie uwolnić i będziemy razem, razem jako para.
Dziewczyna zaniemówiła. Wpatrywała się w niego, a na jej twarzy malowało się niedowierzanie, ale także nadzieja. Postanowił ciągnąć to dalej.
- Tak, to będzie takie pięknie, tylko to sobie wyobraź. Uwolnisz mnie, oczywiście pójdę do szpitala. Coś wymyślimy, abyś uniknęła odpowiedzialności. To będzie nasza słodka tajemnica…
- To się nie uda – wymamrotała, osuwając się na podłogę. Stracił ją z oczu.
- Uda się! Nic ci nie udowodnią, dopóki ja cię nie wydam. A ja będę milczał jak grób, przysięgam! Te obrażenia, cóż, zwalimy to na hmmm… Ja nie wiem, wypadek przy ostrym seksie? Takie rzeczy się zdarzają. A potem jak odzyskam siły, będziemy razem. Już na zawsze.
Usłyszał, że z piersi wydostało się jej bolesne westchnienie.
- June, wiem, że mnie kochasz. I myślę, że ja także ciebie kocham…
Zerwała się tak gwałtownie, że krzyknął zaskoczony. Jej oczy były zimne, twarz miała zaciętą, usta były tylko wąską kreską. Palce co chwilę zaciskała w pięści i je rozluźniała. Widać było, że bardzo stara się nie stracić nad sobą panowania.
Rufus skulił się w sobie w oczekiwaniu na cios.
- Czy ty naprawdę myślisz, że można mnie karmić tylko kłamstwem?! Że tylko na to zasługuję? Chcę prawdy, rozumiesz? Jakakolwiek by ona nie była. Zniosę to, naprawdę wytrzymam.
Zagryzł wargi. Pochylała się nisko nad nim, jej włosy muskały go po twarzy. Czuł fizycznie jak wywiera na niego presję. W końcu poddał się. Wypuścił z płuc długo wstrzymywane powietrze.
- Marzę o tym… żeby być jak najdalej od ciebie. Przerażasz mnie. Napawasz obrzydzeniem i nienawiścią – powiedział z ociąganiem. A po chwili dodał cicho: – Przepraszam.
Była jak posąg. Nieruchoma, zastygła w jednej pozie, z wyczekiwaniem na twarzy. Martwa i zimna. W tej jednej chwili taka piękna. Tylko dwie wielkie łzy potoczyły się po jej bladych policzkach.
- Jednak zabolało – szepnęła, wycierając je. – Ale dziękuję. Twoja szczerość zasługuje na nagrodę. Oto ona: drzwi są otwarte.
Nieznacznie uniósł głowę. Rzeczywiście tak było.
- Jeśli po wszystkim uda ci się uwolnić, a pragnę dodać, że nie poprawiałam węzłów, to przeżyjesz. Bo wyobraź sobie, że nie chcę cię zabijać i tego nie zrobię. Jeżeli umrzesz to tylko dlatego, że jesteś słaby. Nie chcę cię pociągnąć za sobą, bo to było zbyt proste.
Rozebrała się. Stała przed nim kompletnie naga. Oddychała nerwowo, tak jak za pierwszym razem, kiedy uprawiali seks. Biała skóra poprzeplatana sinymi bliznami obciągnięta na szkielecie. Widziała jak na nią patrzył i czuła wstyd.
- Jestem bardzo chora, Rufus – powiedziała z mocą. – To zżera mnie od środka, zrujnowało moje ciało, moją psychikę i moją duszę. Najgorsze jest to, że cierpią także moi bliscy. Dłużej tak nie mogę.
Usiadła na nim okrakiem. Przymknęła powieki i zaczęła się miarowo kołysać w przód i w tył. Bełkotała coś niewyraźnie, jakby słowa jakiegoś zaklęcia lub modlitwy. Wprowadzała się w trans.
Chłopak obserwował to z niepokojem, ale także ulgą. Czuł, że cokolwiek się teraz stanie, to będzie już koniec jego męczarni. Z ciekawości tylko sprawdził, czy może zginać palcami prawej ręki. Palce nieznacznie drgnęły. Delikatnie uśmiechnął się. W brzuchu głośno mu zaburczało.
- Nadszedł czas – orzekła June. Jej twarz była zupełnie inna. Skupiona, pozbawiona emocji, niczym maska.
Położyła się na nim, w ten sposób, że ich twarze były na tej samej wysokości. Czuł jej ciężar, jej piersi przyciśnięte do jego klatki piersiowej. Patrzyła mu głęboko w oczy, zupełnie jakby chciała utonąć w jego źrenicach.
- Wspominałam ci kiedyś, że jestem doskonałą szwaczką? Robię na drutach, na szydełku, maszyna do szycia nie ma przede mną tajemnic. Widzisz tę szpulkę nici? Bardzo gruba, prawda? Jest jej tyle, że da się nią połączyć dwa ciała.
Rufus zakrztusił się własną śliną. Chciał się szarpnąć, ale był zbyt słaby i głodny, na dodatek unieruchomiony przez June.
Dziewczyna lewą ręką sięgnęła igłę, która wciąż była nawleczona na nić.
- Nie masz się czego obawiać. Znasz już to uczucie, poza tym będę bardzo szybka, ponieważ już nie zależy mi na precyzji, tak jak było z twoimi ustami. No to do dzieła…
Zaczęła od siebie. Wbiła sobie igłę tuż nad kością biodrową. Nie wydała przy tym żadnego dźwięku, tylko lekko poczerwieniała na twarzy. Nić gładko prześlizgiwała się pod jej skórą. Po chwili chłopak poczuł ukłucie, potem okropne uczucie jakby coś pełzało mu po tkankach. Sapnął, gdy igła przeszła na wylot. June wzięła zamach i ponownie wbiła się w swoje ciało tuż pod żebrami. Tym razem przez jej twarz przebiegł skurcz.
Muzyk zupełnie się poddał. Leżał spokojnie, gapiąc się na sufit, sycząc w momentach, gdy igła wędrowała mu pod skórą. Był cały mokry od potu i miał mdłości.
- Nie lubię jak jest tak cicho, więc pozwól, że zabawię cię anegdotką – zaproponowała, łącząc ich ciała ze sobą na wysokości czwartego żebra. – Otóż, kiedy byłeś nieprzytomny wróciłam tu i staram się ocucić cię. Niestety na próżno. Pomyślałam, że być może nie chcesz się obudzić, bo za mocno cię boli ręka, więc wzięłam twój portfel i pognałam do najbliższego monopolowego otwartego całą dobę. Sprzedawca dziwnie na mnie patrzył, nic dziwnego, miałam na sobie tylko bieliznę i sweterek… O kurwa! Ale pod pachą boli, przygotuj się.
Rufus aż cały podskoczył, kiedy go ukuła. Dziewczyna przełożyła nad ich głowami igłę z lewej ręki do prawej, potem po namyśle przełożyła całą szpulkę na prawą stronę.
- Widzisz, jeszcze chwila i będzie po wszystkim. No, ale kontynuując. Sprzedawca dziwnie się na mnie gapi i pyta, czy wszystko w porządku i czy nie trzeba mi pomóc. Na szyi dalej mam ślady po tym jak mnie dusiłeś. A ja się uśmiecham i odpowiadam, że razem z moim chłopakiem jesteśmy nad tym stawem, co tu jest blisko i że trochę przesadziliśmy, ale wszystko jest ok. I pytam, czy mają lód. Zapłaciłam twoimi pieniędzmi. Sprzedawca bardzo uprzejmie mnie pożegnał. Ogólnie to mają tam monitoring, jestem na nagraniu…
Muzyk już jej nie słuchał. Paliła go skóra po obu stronach, dziewczyna strasznie mu ciążyła, jej drobne i chude ciałko, ważyło więcej niż mógł przypuszczać.
Szycie nie szło jej już tak szybko. Pomimo tego, że była dosyć odporna to i tak czuła ból. Ręka mocno jej się trzęsła, igła ślizgała w palcach. W końcu stwierdziła, że ma dosyć.
- Myślę, że tyle starczy – szepnęła.
Zaparła się rękoma i postarała oderwać. Szew był zbyt mocny i tylko w niektórych miejscach nić przerwała im skórę.
Rufus jęczał jak w gorączce. June chwyciła jego twarz w dłonie i zmusiła, by zwrócił na nią uwagę.
- Popatrz na mnie – poprosiła. – To jest pożegnanie.
Sięgnęła palcami żyletkę, której wcześniej użyła na woreczku do lodu. Jej ostrą krawędzią przejechała od nadgarstka do przegubu obu rąk. Krew zaczęła miarowo kapać najpierw na jego czoło i policzki, potem na poduszkę, kiedy objęła go za szyję. Żyletkę ostrożnie włożyła mu w uwięzioną dłoń.
- To kolejny prezent ode mnie… - szepnęła sennie.
- June! – zaszlochał Rufus. – Nie zostawiaj mnie!
Delikatnie pocałowała go w szyję, a jej ciało powoli wiotczało.
Przełykał swoje gorzkie łzy. Nie miał siły walczyć. Wizja poddania się była kusząca, ale jednocześnie go odstręczała. Delikatnie szarpnął prawym nadgarstkiem.
Leżąca na nocnym stoliku Nokia zapikała i zawibrowała, oznajmiając wszem i wobec, że bateria się rozładowuje.
Była gorąca czerwcowa noc. Muzyka w klubie huczała, światła migały jak oszalałe, lasery prześlizgiwały się po twarzach falujących ludzi. Powietrze było lepkie, śmierdziało potem i alkoholem.
June powoli sączyła piwo przez czarną słomkę. Patrzyła na drugi koniec sali, gdzie wraz z kilkoma laskami siedział Rufus. Jedną z nich, cycatą blondynę, obejmował. Dziewczyna siedziała do niego tyłem i energicznie gestykulując, rozmawiała z koleżankami. On miał bardzo znudzoną minę i gapił się tępo przed siebie.
Nie mógł jej widzieć, ponieważ siedziała w słabo oświetlonym miejscu, schowana za puchowym filarem.
Już na samym początku Joann mówiła:
- Odpuść. On nie jest tego warty. Wyrwij się, odpocznij, zapomnij.
I w sumie już było dobrze, już tak nie bolało, nie zaprzątał już jej każdej myśli, gdy on bezczelnie i po chamsku zjawia się w jej ulubionym miejscu, w dodatku otoczony gwiazdami porno.
- Słuchaj, jak chcesz to możemy zmienić lokal – zasugerował Grey, gdy zrozumiał, co się święci.
- Kiedy ja nie chcę – odparowała June i padła bez życia na sofę. Czuła jak dobry nastrój ulatuje z niej, niczym powietrze z przebitego balonika.
Przyjaciele starali się ją pocieszyć przynosząc jej kolejne piwa, ale w niej rosło tylko poczucie winy. W końcu kazała im spierdalać na parkiet i dobrze się bawić, co zrobili po chwili wahania.
Cycata blondyna i jej rozszczebiotane koleżanki gdzieś zniknęły. June dopiła swoje piwo, wstała zbyt szybko, zachwiała się, poprawiła kieckę na tyłku i dziarsko ruszyła w stronę muzyka.
Wyrosła przed nim jak spod ziemi, na jej widok oblał się piwem.
- Też się cieszę, że cię widzę. Pogadamy?
Rozejrzał się rozpaczliwie. Konfrontacja była ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. Właściwie to liczył na seks bez zobowiązań z którąś z dziewczyn, ale one wydawały się nie być zainteresowane. Na dodatek się oblał. Co za pech!
- Może na zewnątrz? – ponagliła go June.
Na dworze powietrze było ciężkie i jakby stało w miejscu. Przed klubem było sporo ludzi, niektórzy byli już zupełnie pijani i rzygali pod siebie. Dziewczyna pospiesznie ich wyminęła. W duchu powtarzała sobie dwa hasła na zmianę: „szybko trzeźwiej” oraz „tylko się nie popłacz”. Ale czuła, że oczy już ją pieką. W końcu, kiedy uznała, że już bardziej nad sobą nie zapanuje, odwróciła się do niego.
Wyglądał tak fantastycznie z tym swoim wiecznym grymasem niezadowolenia przyklejonym do twarzy, lekko zmierzwionych włosach i obcisłej koszulce. Splótł ramiona na piersi eksponując w ten sposób mięśnie.
- Ładnie wyglądasz… - zaczął bez przekonania, ale uciszyła go ruchem ręki.
- Może w końcu się dowiem, czemu mnie unikasz?
- Ja cię nie unikam.
- Jasne. – Ręce zaczęły jej drzeć. – A jak nazwiesz nie odzywanie się do mnie? Dwa miesiące! To już cholerne dwa miesiące od kiedy nie odbierasz moich telefonów, nie odpowiadasz na maile i ignorujesz to, co piszę na gg. A obiecałeś! Obiecałeś, że tak nie będzie! – Krzycząc o mało nie zdarła sobie gardła.
- Nie denerwuj się tak – poprosił, nieznacznie zmniejszając dystans między nimi. Musnął jej dłoń. – Po prostu… Jakoś tak wyszło. Praca, brak czasu.
- Taa. Gówno prawda. A na spotkania z tamtymi – machnęła ręką w stronę klubu – to znalazłeś czas, tak? Jeszcze ich pewnie nie przeleciałeś, co?
- To nie tak…
- Przestań kłamać. Dobrze wiem jak jest. Wykorzystałeś mnie. Byłam dla ciebie ważna dopóki mnie nie zdobyłeś, a teraz usiłujesz mnie spławić jak jakiegoś śmiecia!
Łzy potoczyły się po jej policzkach. Przycisnął ją do siebie, a ona nawet nie zaprotestowała. Grupka pijanej młodzieży minęła ich, głośno gwiżdżąc i wiwatując.
- Jesteś dla mnie bardzo wartościową osobą, szanuję cię i nigdy bym cię nie wykorzystał. Jeśli tak się czujesz to przepraszam. Ja po prostu… Nie jestem gotów, żeby się angażować. Nigdy tego przed tobą nie ukrywałem…
Odepchnęła go. Jej oczy były ogromne i mokre. Pięknie lśniły w słabym świetle latarni. Jej twarz wyrażała niedowarzanie. Delikatnie potrząsała głową na boki.
- Teraz mi to mówisz – wychrypiała.
- Przykro mi. Ale zawsze możemy pozostać przyjaciółmi.
Zrobił krok w jej stronę.
- Nie zbliżaj się – załkała. – Nie dotykaj mnie!
Zaczęła histerycznie szlochać. Ukryła twarz w dłoniach, jej ramiona gwałtownie unosiły się i opadały, spazmatycznie łapała powietrze. Ból, który rozrywał jej serce był nie do zniesienia. Poczuła, że mięknął jej nogi.
Rufus złapał ją zanim osunęła się na ziemię.
- June, proszę cię, uspokój się.
- J-jak możemy być przyjaciółmi, s-skoro nie…nie chcesz się ze-ze mną widywać? – wyrzuciła z siebie z trudem.
Westchnął i powiedział jedyne, co przyszło mu do głowy:
- Przepraszam, naprawdę.
Kazała mu odejść. Wtedy z klubu wybiegła zaniepokojona Jo, a zaraz za nią Grey. Niepewnie podeszli do nich. June od razu rzuciła się przyjaciółce w ramiona. Zamoczyła jej całe ramię i wybrudziła czarną maskarą.
- Co tak sterczysz? Już dosyć narobiłeś – warknął do muzyka Grey, gładząc koleżankę po plecach.
Rufus wcisnął dłonie w kieszenie spodni i powoli wycofał się. Myślał tylko o tym, żeby się najebać. I to porządnie.
June w końcu uspokoiła się. Posadzili ją na schodkach, bo nie miała siły już stać. Jej przyjaciółka wróciła do klubu po ich rzeczy, Grey został przy niej. Palili razem w milczeniu. Wtedy po raz pierwszy pojawił się w jej głowie obcy szyderczy głosik, który zapytał, czy przypadkiem nie powinna się zabić.
Nocne niebo przeszyła błyskawica. Zbierało się na burzę.
Autor: Letasha (Karolina Stempkowska)
Komentarze