Historia

Polowanie na Chupacabrę (cz.1?)

reddevil 2 10 lat temu 1 010 odsłon Czas czytania: ~7 minut

We wrześniu 1958 roku, w stanie Jalisco w południowo-zachodnim Meksyku, lokalne media poinformowały o atakach dzikich zwierząt w okolicach miast nadmorskich, takich jak Cihualtan, czy Cabo Corrientes, oraz w okolicach jeziora Laguna de Chapala, w Atoyac, Mazamitla oraz Tizapan el Alto. Lokalne służby zdawały dość chaotyczne i niespójne raporty, na temat tego, co widzieli. Kapitan policji w Mazamitli - Gonzalo Maximo Morrientes powiedział w wywiadzie dla gazety ": "To coś... to coś wyglądało jak olbrzymi pies, ale kiedy próbowaliśmy to złapać... (zaczął nerwowo ruszać rękami) kiedy próbowaliśmy go złapać zaatakował jednego z naszych i przegryzł mu tętnicę... To nie był pies... To do cholery nie był pies! Wycofaliśmy się, nie mogąc patrzeć, jak to coś przegryza się przez tętnice młodego Juana. Próbowałem to coś zastrzelic, ale jasny piorun! Przeżylo! Przeżyło cztery kule z mojego pistoletu! ("Voz de Mazamitla", 19 września 1958)

Inni którzy przeżyli spotkanie ze stworem, również odpowiadali na pytania dziennikarzy, lecz była ich garstka, większość robiła to niechętnie. Jednym z nich był sierżant Edmundo Goncalves Pereira. „Wyskoczyło nam na drogę podczas wieczornego patrolu. Ja zdążyłem odskoczyć, ale mój partner, już nie. Rzuciło się na niego COŚ, co na pierwszy rzut oka przypominało psa. Wgryzło mu się w nogę, jakby była zrobiona z gumy! (…) Nie myślcie, że stałem bezczynnie! Wywaliłem w stwora cały magazynek, a Andre Francis, mój partner zdążył wyciągnąć gumową pałkę i przywalił mu kilka razy w łeb, w połączeniu z moimi pociskami, zwierze zdechło, a my obejrzeliśmy je z bliska, zobaczyłem, że to nie był pies, ani wilk, ani kojot. Wyglądało jak krzyżówka każdego z nich, lecz błonami między palcami, dłuższą sierścią i kłami, jak u wampira!

(„Jalisco Enfrentar”, 28 września 1958)

Żaden z wyżej wymienionych ludzi, nie dożył 1 listopada 1958 roku. Dotyczyło to również dziennikarzy. W związku z tym, iż tylko we wrześniu i tylko w rejonie Jalisco bez wieści zaginęły 74 osoby, a liczebność krów, kóz i owiec zmniejszyła się o 10%, prezydent Adolfo Ruiz Cortines wydał tajny rozkaz znalezienia i eksterminacji niebezpiecznego gatunku zwierzęcia. Mieli się tym zająć dobrze wyszkoleni żołnierze, działający w rejonie Jalisco, a w szczególności w okolicach miast Cihualtan, Cabo Corrientes, Mazamitla, Tizapan el Alto i Atoyac. Przyniosło to mało oczekiwany efekt, a raporty żołnierzy były mało entuzjastyczne. Kiedy odnaleziono pamiętnik Jese Jorge Alvarado, jednego z szeregowych biorących udział w operacji „Chupacabra’, a zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach 13 listopada 1958, Cortines popadł w stany lękowe, które otrzymały się , aż do jego śmierci 15 lat później. Oto fragment dziennika żołnierza:

7 października 1958, Tuxcueca, około 38 kilometrów na północ od Mazamitli.

Dziś jest wielki dzień! Z rozkazu Cortinesa, zostałem wcielony to oddziału „Cobra”, który ma poszukiwać „Chupacabry”. Nie rozumiem czego ci ludzie się boją. Ehh, ciemnota i głupota ludzka, nie zna granic. Nawet, jak już dorwiemy tego szczeniaka, to go rozpieprzymy! Nas jest dwustu, a tych „potworów” ile może być? Na pewno ludzie zobaczyli dużego wilka, albo kojota i stąd cała ta akcja. No cóż, nie wnikam, ważne, ze będą z tego dobre pieniądze.

8 października 1958, nie znana mi wieś, około 7 kilometrów od Mazamitli.

Dzisiaj poznałem resztę oddział. Okazało się, że z miasta wysłali jeszcze stu żołnierzy, nie rozumiem po co. Przecież spokojnie dalibyśmy sobie radę. Naszym dowódcą jest sierżant Federico Martin Gonca. Znam go i od razu się ucieszyłem, kiedy go zobaczyłem. Ten stary lewus już na poborach właził wszystkim w dupę. No ale cóż, opłaciło mu się. Federico powiedział nam, że podzielimy się w 6 małych oddziałów, po 50 osób. Ten który pierwszy znajdzie „bestie” ma dać znak pozostałym. Nie dzielimy się na mniejsze drużyny, a do lasu wejdziemy jutro, w odstępach 20 minut. W moim zespole dostrzegłem kilka znajomych twarzy. Jest Juan Miguel, „Gonzago”, Alejandro „Miranda” Cruz, Rodrigo „Rodri” Mancuesca i Hugo Ollarrevalla. Coś czuję, że będziemy pierwsi.

9 października 1958, las w okolicach Mazamitli

Dzisiejsza noc była ciężka. Cały czas słyszeliśmy wycie, jakby setka wilków naraz zaczęła swoją pieśń do księżyca. No cóż, mam nadzieję, że dziś będą śpiewać pieśń żałobną. Wchodzimy jako pierwsi, czekam na sygnał porucznik Emiliano Pereiry.

Nic dzisiaj nie zaleźliśmy. Kilka wiewiórek, kilka dzikich świń i to wszystko. Widzę, że niektórzy z nas stają się nerwowi. Nasz skrzydłowy – Tom Alexandro Rosales zastrzelił dziś psa, który został puszczony samopas do lasu. Żeby to chociaż był owczarek, czy wilczur, ale to był zwykły kundel! Naprawdę, nie wiem, co oni maja w głowach.

10 października 1958

Wstaje świt, a ja po nieprzespanej nocy muszę iść szukać wyimaginowanego stworzenia, które „gdzieś tu biega”. Brednie, to wszystko były brednie! Poza tuzinem wilków, które gdzieś tu mają swoje legowisko, nic nie dostrzegłem dzisiejszej nocy.

11 października 1958

Nic już wczoraj nie pisałem, bo musieliśmy się bronić! Zgraja dzikich psów napadła na nasze obozowisko wczorajszej nocy. Nie trafiłem żadnego, chyba nikt nie trafił, ale udało nam się je spłoszyć. Próbowały przebijać się pojedynczo, ale bez skutecznie, Pereira dobrze obsadził straże.

12 października 1958.

Las jest coraz gęstszy i gęstszy, byłem tu kilkukrotnie i nigdy nie zapuściłem się w aż tak odległe tereny. Wyglądają na nietknięte ludzką stopą, zaczynam odczuwac niepokój, czuję się obserwowany.

13 października 1958

Jasna cholera! Widziałem dziś te zwierzęta w świetle dnia. Tu mieszkają naprawdę OGROMNE wilki! Przeraziłem się, jeśli one nas obserwują i nękają od kilku dni, to nie jest dobrze. Teraz wiem, dlaczego wyją, nawołują się, jest ich coraz więcej! Podchodzą do nas na odległość około 100-200 metrów i znikają w zaroślach. Boję się, 50 to jednak nie to samo co 300.

14 października 1958

Stało się! Pierwszy z naszych zginął! To się wydarzyło dziś w nocy. Nieostrożnie otworzył ogień w złą stronę i zdradził swoją pozycję. To coś, bo już nie upieram się, ze to był wilk, zabiło go w kilka sekund. Strzelaliśmy, lecz ponownie, tylko to spłoszyliśmy.

15 października 1958

Brak wpisu

16 października 1958

Brak wpisu

17 października 1958

Ostatnimi dniami nie mogłem pisać z dwóch powodów: ze zmęczenia i ze strachu. Uciekaliśmy po kilka godzin dziennie, ostrzeliwując pogoń, lecz z miernym efektem. Czterech naszych zginęło, dwóch jest rannych. Udało nam się wyrobić 800-900 metrów przewagi nad zwierzętami, wiemy, że jeszcze dziś w nocy uderzą.

18października 1958

Natknęliśmy na inną grupkę. Ta była zdziesiątkowana. Zostało ich ledwie 36. Kończą nam się zapasy, nie wiemy co robić.

19 października 1958

W grupie raźniej! No raczej nie… Jeszcze jedna grupa maruderów dołączyła się do naszego oddziału. Ich było tylko 22. Z ich relacji zrozumieliśmy tylko „kły, pieprzone wielkie kły!”, „odcięli nam drogę, weszli na trakt”, „Gonca nie żyje, pożarli go dzisiaj rano”.

20 października 1958

Jest nas przeszło setka, lecz nie czuję się wcale bezpiecznie. Jesteśmy przerażeni, wyczerpani i głodni. Pereira wydał nam rozkaz, abyśmy poszli naprzód i poszukali innego traktu, aby stąd wyjść. Dowódca drugiej grupki uważa, ze powinniśmy najpierw pomyśleć o wykonaniu zadania. Nastąpił rozłam. Stanąłem po stronie Pereiry, bo wycie usłyszałem już z trzech stron.

21 października 1958

Pereira nie żyje, Hugo nie żyje, Miranda jest ranny, zaś Diego z drugiej grupki stracił prawą dłoń. Tak wyglądało „głosowanie”, co mamy zrobić. Gilberto Marat, dowódca drugiego oddziału dał nam jasno do zrozumienia: idziemy z nim, albo spotkamy się z Hugo i Pereirą.

Nie miałem wyboru, musiałem zostać z nimi.

22 października 1958

Z powodu braku żywności, byliśmy zmuszeni zjeść ciała zmarłych, brzydziłem się tym, lecz nie mieliśmy wyjścia. Krew ściągnęła bestie. Dziś to ja pełnię nocną straż, a w zaroślach nie mniej, niż dwieście metrów od obozowiska widzę czerwone ślepia, boję się….

23 października 1958

Wpis nieczytelny

24 października 1958

Krew bluznęła na mnie, kiedy zabijali moich towarzyszy, jednak nie to jest najgorsze. Kilka z nich miało czarne ślepia i zieloną skóra, a także ślady po kulach. To ożywieńce!

25 października 1958

Jeden z mych kompanów nawet nie bawił się w strzelanie, po prostu rozciął zwierzakowi brzuch. Nie pomogło, ten odgryzł mu głowę, mimo tego, ze nie mógł jest strawić, ponieważ jego żołądek, jelita i wątroba leżały właśnie na trawie.

26 października 1958

Moi towarzysze, a w zasadzie ich ciała, są pozbawieni krwi

27 października 1958

Zostałem sam, panicznie się boję, idą po mnie!

28 października 1958

Czuję, że umieram, właśnie straciłem nogę, odsiecz nadeszła zbyt późno…

29 października 1958

Obudziłem się. Odsiecz jednak nadeszła na czas. Uratowali mnie, jednak nie cieszy mnie to.

Wszyscy poruszają się tak jakoś anemicznie, bez życia i maja dziwnie bladą skórę.

30 października 1958

Spojrzałem jednemu z nich na twarz. Oczy miał wywrócone do góry białkiem, a gdy mówił, nie otwierał ust. Boję się, to był Gonzago. Obok niego stali Miranda i Rodri. Wszyscy byli martwi, wiedziałem o tym dobrze. Nie chciałem tu być. Z kikutem nogi wolę uciekac od tych żywych trupów do innych, które na pewno mnie pożra, ale nie zamierzam zostac kims takim jak oni.

31 października 1958

Umieram, tym razem na dobre…

Tak skończył się dziennik Jese Jorge, lecz nie skończyła się historia Chupacabry, oraz dziwnych zjawisk z nią związanych, jeśli chcecie, napiszę drugą część, ale musicie powiedzieć: Tak, czy nie?

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

dawno nie czytałem tak dobrej pasty, ale tym pytaniem zrujnowałeś wstęp do 2 cz. niemniej dawaj
Odpowiedz
Po co ten spam w komentarzach?
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje