Historia
Nie wierzysz w magię...?
Jestem zwykłym facetem, który dla niektórych prowadzi wręcz monotonne życie. Może i jest nudne, lecz mi się podoba – mam piękną żonę, mądre dzieci i dobrą pracę; jestem policjantem. Mieszkam w małym miasteczku, gdzie nieczęsto dzieję się coś złego, lecz policja zawsze się przydaje – czasem nawet zamienia się w pogotowie. Chciałem zostać lekarzem, więc mam nie taką małą wiedzę na tematy medyczne.
Dzisiejszy dzień zaczął się jak zwykle. Wstałem o siódmej rano, budząc dzieci i żonę, która pracuje jako nauczycielka matematyki. Wyszykowałem się, zawiozłem moją rodzinkę do szkoły, a potem sam pojechałem do komisariatu. Myślałem, że atmosfera jak zwykle będzie spokojna, lecz się pomyliłem – przywitał mnie zdenerwowany głos szefa.
- Posłuchaj, Adam – powiedział do mnie, przełykając ślinę – psychopata uciekł ze szpitala psychiatrycznego im. Świętej Marii. Czyli naszego…musimy się tym zająć. Jest niebezpieczny i praktykuje czarną, satanistyczną magię. To czysty wariat. Zabijał ludzi w rytuałach, a potem zlizywał z nich krew…robił to wszystko w Warszawie, lecz chciał przyjechać do naszego szpitala. Mamy się tym zająć…najpierw ty i Piotrek jedziecie do tego psychiatryka.
Upuściłem swoją teczkę. Przestraszyłem się…teraz każdy jest w niebezpieczeństwie. Spojrzałem się na Piotrka.
- Teraz? – spytałem się, a on przytaknął. – Dobrze. – dodałem po chwili.
PSYCHIATRYK
Podążaliśmy za lekarzem do pokoju, w której „zamieszkiwał” psychopata, a mianowicie Karol Bogusławski. Ów lekarz powiedział nam, że najprawdopodobniej wstrzyknął coś pielęgniarce, która nic potem nie pamiętała i wyszedł z pokoju. Gdy doszliśmy wszedłem pierwszy i pierwsze co przykuło moją uwagę, to malowidła. Jakieś brutalne obrazki, napisy i znaki.
- Wiadomo co to jest? – spojrzałem się na lekarza, a on wziął oddech i od razu odpowiedział:
- Tak – rzekł – specjalista mówił, iż te znaki i napisy, oraz obrazki mówią głównie, że zaraz znajdzie jakąś ofiarę. Reszta to zaklęcia, uwalniające z siebie demona, która będą go prowadziły prze życie.
Podrapałem się po głowie – to na pewno nieobliczalny wariat.
- Otóż – odezwał się Piotrek – chcemy się dowiedzieć o jego historii…jest Wam znana?
I znów spojrzałem się na lekarza.
- Naturalnie – powiedział – mieszkał w Warszawie od dziecka. W wieku dwudziestu lat nadal mieszkał z rodzicami. Kłócił się z nim bardzo często, nawet ich bił – od dziesięciu lat był dziwny. Malował różne znaczki, czytał podejrzane książki. Gdy miał dwadzieścia jeden lat, przyszła do jego rodziców sąsiadka. Którą zakneblował i przywiązał do krzesła, gdy rodzice poszli zrobić herbatę i wyjąć pieczeń; potem rzucił się na rodziców i zabił ich z rytuałami, a następnie zadał kilka ciosów nożem sąsiadce. Świadkiem tego był inny sąsiad, który był w ogrodzie, ale na szczęście nie został zauważony i gdy chłopak uciekł z domu, od razu zadzwonił na policję. Gdy policja razem z personelem warszawskiego szpitala psychiatrycznego go szukała, on zdążył zabić siedem osób. Potem został odszukany i kazał przywieźć się do naszego psychiatryka – był dziwny i ciągle coś malował. Teraz uciekł. I na pewno szykuje się, by kogoś zabić. I jeszcze zapomniałem powiedzieć, że tutaj ma ciotkę…no tak! Przepraszam bardzo, ale sam jestem poddenerwowany. Często ponoć w dzieciństwie do niej przyjeżdżał i myślę, że to ona będzie jego pierwszą teraz ofiarę.
- Dziękujemy – powiedziałem – wiadomo gdzie mieszka ta ciotka?
Lekarz wyjął ze swojej teczki kartę i spojrzał się.
- Tak, tak…w rubryce „rodzina” jest napisane…to ulica Makowieckiego 15 – powiedział jeszcze lekarz.
- Dobrze, w takim razie dziękujemy i do widzenia.
Wyszliśmy ze szpitala – zadzwoniłem do szefa, który nakazał jechać nam do tej ciotki. W czasie jazdy przedzwoniłem do żony, by ta zabarykadowała się w domu z dziećmi dla większego bezpieczeństwa i nigdzie nie wychodziła. Boże, nie wiem co by było, gdyby coś jej się stało!
Gdy dojechaliśmy, zawiadomiliśmy ciotkę o wszystkim
- O boże…nawet nie włączałam dziś telewizji – powiedziała – ale wiedziałam, że jest w szpitalu psychiatrycznym. Od dziecka był dziwny – gdy tu przyjeżdżał, ciągle siedział w pokoju gościnnym, czytając dziwne książki. Krzyczał w nocy różne dziwne słowa.
- Hmm – podrapałem się po głowie – ma już pani załatwioną ochronę. A czy mogę pójść do tego pokoju gościnnego?
- Oczywiście – odpowiedziała mi ciotka i nas zaprowadziła.. Gdy wszedłem i wszystko obszukałem, nic tu nie znalazłem podejrzanego, więc po tej czynności wróciłem z moim pomocnikiem na komisariat, a stamtąd do domu. Jutro zrobimy więcej, gdyż na razie nie mamy wystarczających informacji.
NOC
Mojej żonie i dzieciom nic się nie stało, ale na wszelki wypadek wszyscy śpimy w jednym pokoju – szkoły są pozamykane, więc nikt prócz mnie nie musi się ruszać z domu. Wszyscy już posnęli, ale ja nie mogłem zasnąć , czułem dziwny niepokój, a w dodatku ciągle coś pukało w okno. Może to był deszcz, albo moja wyobraźnia.
PORANEK
Wstałem dziś o piątej rano i siedziałem w kuchni, popijając kawę. Niedługo po tym zadzwonił do mnie szef i już czułem pismo nosem.
- Słuchaj, Adam! Przyjedź jak najszybciej. Ten psychopata zabił ochroniarza i ciotkę w rytuałach, robiąc przy tym z pokoju gościnnego wprost miejsce szatana!
- Dobrze – powiedziałem. Szybko się ubrałem i by żona była spokojna, napisałem na karteczce, że muszę pilnie jechać do komisariatu. I tak też zrobiłem.
GODZINA PÓŹNIEJ
Z komisariatu pojechaliśmy do domu tej ciotki – w pokoju gościnnym leżała ona na ziemi, a jej krwią były wymalowane jakieś znaki. Żaden specjalista nie mógł ich rozczytać i uznali, że on sam je sobie wymyślił, z połączeniu z jakimiś innymi.
Nie wierzę w żadną magię, lecz gdy tylko tam wszedłem, osłabłem. Po prostu kurwa ot tak sobie osłabłem i gdy spojrzałem od niechcenia w okno, zauważyłem swoją żonę. Krzyczała i była cała pobrudzona.
Do cholery! Mówiłem je, że nie może nigdzie wychodzić…wybiegłem przez okno i biegłem w kierunku, gdzie ją widziałem. Gdy znalazłem się w małym lasku, wołałem: „Marlena!”. Lecz odpowiedział mi tylko szelest liści…a potem zemdlałem.
POTEM
Obudziłem się w domu na swoim łóżku. Była noc. Strasznie bolała mnie głowa i byłem cały osłabiony. Wstałem i wziąłem latarkę…gdzie moja kochana żona? Jak coś się jej stało…a dzieci?! Wyszedłem.
- Marlena? Kasia? Zuzia? – krzyczałem. Nic nie usłyszałem. Powtórzyłem nawoływanie i po chwili poszedłem do kuchni…dopiero w niej zapaliłem światło. Lodówka była otwarta…spojrzałem się. Wylało się w niej mleko i…do cholery! To była krew. Przełknąłem ślinę i odwróciłem się, słysząc ciche „puk”, „puk”.
- Zuzia? Kochanie… - chciałem ją przytulić, lecz ona mnie odepchnęła.
- Pan mówi ze jesteś pseklęty i mam cię nie psytulać – powiedziała, sepleniąc.
- Jaki pan? – spytałem się, lecz ona wybiegła z kuchni, i poczułem oddech na moim ramieniu. Czułem, że to ten psychopata.
- Witaj – nie odwróciłem się. Zbyt się bałem – moje demony przeszły na twoją córkę. I teraz ona Cię zabije. Twoja kochana córeczka. Nie wierzysz w magię, to masz! Nędzny bydlak. Zabijam każdego, kto nie wierzy w moją magię.
Nie wytrzymałem i się odwróciłem. Lecz nic nie ujrzałem…zdenerwowany odwróciłem się. Zuzia miała nóż w ręce.
- Kochanie odłóż to…błagam Cię…kotku! – krzyknąłem. Lecz ona nie zareagowała i tak zadała mi kilka ciosów nożem. Upadłem i zawyłem z bólu…
Z PERSPEKTYWY ZUZI
Mój tatuś umarł…on odszedł.
W końcu.
Komentarze