Historia

Przywłaszczyłem Cię

nassta 4 9 lat temu 1 022 odsłon Czas czytania: ~13 minut

Hej! Wstawiam to jeszcze raz, POPRAWIONE. Jeśli chcecie, tak jak wcześniej drugą część, proszę o komentarze. Lepszej motywacji sobie nie wyobrażam!

- Anastazjo, dostałaś list. - zawołała moja mama.

Byłam dość zdziwiona. Rzadko dostawałam jakiekolwiek listy. Odłożyłam laptopa, wyszłam z pokoju, z zaintrygowaniem kierując się do kuchni. Mama dostrzegła moje zaciekawienie, więc zaśmiała się cicho. Oho, była w dobrym nastroju.

Sięgnęłam po kopertę. Nie było nadawcy. Dziwne. Uniosłam wzrok, tym razem napotykając zaciekawione spojrzenie matki. Mruknęłam coś pod nosem i zniknęłam z jej pola widzenia. Pokonałam kilkanaście schodów, wciąż przyglądając się kopercie. Z początku wodziłam palcem po jej krańcach. Nie zrozumcie mnie źle, po prostu wyczuwałam coś niepokojącego. Czasami ma się takie przeczucie, prawda? Prawda?

Raz kozie śmierć - pomyślałam w duchu. Otworzyłam kopertę z zaskoczeniem stwierdzając, że wcale nie mieści w sobie listu, lecz fotografię. Bez zbędnych podejrzeń niemal natychmiast wyjęłam zdjęcie, które momentalnie przyprawiło mnie o szybsze bicie serca.

Zdjęcie przedstawiało mnie - przy lodziarni, kiedy to czekałam na Susan. Stałam wtedy oparta o ścianę z nieco zniecierpliwioną miną. Ktoś musiał zrobić mi zdjęcie z drugiej strony ulicy. Cholera, zobaczyłabym blask flasha skierowanego w moją stronę. Fotografia została oprawiona o żałosne, czerwone serduszka. Czyżby tajemniczy wielbiciel? Odwróciłam odruchowo zdjęcie, zauważając staranne pismo:

"- Jesteś piękna. Jesteś moja. Przywłaszczyłem Cię."

Dobra! Chory typek. Wyrzuciłam zdjęcie do śmietnika, starając się więcej nie zaprzątać sobie tym głowy.

Duszna noc. Nie mogłam usnąć. Co chwila przewracałam się na boki, aż w końcu ułożyłam się na stercie poduszek, niemal w pozycji siedzącej.Morfeusz nie przyjął mnie jeszcze w swe objęcia. Przymknęłam oczy, odnajdując w końcu upragniony spokój. Odpływałam już powoli w krain marzeń...aż poczułam dziwną, nieprzyjemną energię, której opisać nie umiałam. Otworzyłam niechętnie jedną powiekę, zauważając w ostatnim momencie drgnięcie zasłony oraz przerażającą chudą, niemal kościstą dłoń, która ową zasłonę zasłoniła. Uniosłam z przerażenia głowę, gotowa do krzyku. Jednak to ustało. Zniknęło. Jak gdyby nigdy nic.

Uspokój się! To zdjęcie Cię przestraszyło. To były przewidzenia, tylko przewidzenia...

Nie mogłam usnąć. Dopiero z pierwszymi promieniami słońca, udało mi się odpłynąć.

- dobra, moja droga. Z kim tak korespondujesz? - spytała mnie matka, unosząc swą brew do góry, co miało oznaczać zaciekawienie, a wyglądało dość kiczowato.

- Ja... - nie wiedziałam dlaczego, ale nie zamierzałam o tym jej mówić. Miała swoje problemy z ciocią Alexią, jej siostrą. Jest chora psychicznie. Niedawno próbowała popełnić samobójstwo. Nie chciałam dokładać jej zmartwień. - Po prostu. Sms'y są już przereklamowane. - zaśmiałam się, mając nadzieję, że nie dosłyszała mojego zdenerwowania.

Ten wielbiciel znowu mi coś wysłał?

Odebrałam list i ponownie skryłam się we wnętrzu swego pokoju. Co? Tym razem zrobił mi zdjęcie, kiedy sikałam pod krzaczkiem dzisiaj nad jeziorkiem? Wpieniłam się już nieźle. Dlaczego właśnie ja? Tym bardziej, że wcale mi to nie schlebiało, a wręcz przeciwnie - zaczęło przerażać.

Od razu po dotyku poznałam, że to kolejne zdjęcie. Koperta była za sztywna na kartkę papieru. Nie czekając dłużej z narastającą wściekłością zajrzałam do środka. Ujrzałam co przedstawia fotografia. Odrzuciłam je natychmiast, jakby ono parzyło, a jednocześnie wydałam z siebie głośny krzyk. O mój Boże!

Momentalnie zaczęłam drżeć. Panikuję. Drżę. Panikuję. Płaczę.

Schowałam twarz w dłoniach, tkwiąc tak przez kilka minut. Dopiero po chwili zdecydowałam się ponownie spojrzeć na zdjęcie.

Jest ciemno. Śpię. Niemal na siedząco, dzięki warstwie kilkunastu poduszek. Po mojej twarzy widać, że sen mam niespokojny. Jestem w pokoju. Śpię we własnym łóżku. Zdjęcie zostało wykonane... tam, gdzie znajduje się okno. Prawdopodobnie w miejscu, gdzie wisi zasłona.

Cholera jasna!

Zaraz słyszę głos, a raczej krzyk mamy.

- Anastazjo, jadę do ciotki Alexi, znowu miała atak! - po jej tonie słyszę że jest przybita.

Mamo, nie zostawiaj mnie...

Zdecydowałam jednak uporać się z tym sama. Nie chcę przysporzyć mamie zmartwień.

On był w moim domu. W moim pokoju. Uniosłam wzrok na miejsce, gdzie zostało wykonane zdjęcie. Przebiegła przeze mnie paraliżująca fala. Nie usnę dzisiaj.

- Nasta! Jest już po północy. Powinnyśmy się zbierać. - informuje mnie przyjaciółka. Ledwie ja słyszę przez głośną muzykę.

Jesteśmy na imprezie.

- Tak, daj mi jeszcze pięć minut, okej? - uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam do łazienki, przedzierając się przez tłum przepoconych, roztańczonych imprezowiczów.

W końcu odnalazłam drzwi. "DAMSKA TOALETA". Weszłam z ogarniającą mnie ulgą. Muzyka ucichła, chłodne powietrze przyjemnie muskało moje ciało.

Podeszłam do umywalki, oglądając się w lustrze. Poprawiłam makijaż i umyłam dłonie.

Do środka nieoczekiwanie wszedł mężczyzna. O nie! To ten, który do mnie dostawiał. Przewróciłam oczyma.

- To damska toaleta.

- Posłuchaj. Masz świetne ciało, po prostu.. daj się pocałować. - próbował mnie przekonać, kiwając się na własnych nogach.

Wyminęłam Go, lecz ten chwycił mnie za rękę i przysunął mnie do siebie. Nie wiem nawet, kiedy poczułam Jego wargi na swoich. Język natarczywie wpychał do mojej buzi. Popchnęłam go z obrzydzeniem.

- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Może ktoś mnie usłyszy?

Po chwili zawtórował mi inny głos. Ani mój, ani tego mężczyzny.

- Jest moja... przywłaszczyłem ją... - rozległ się przerażająco krzyk.

Potem jedyne co mi zostało, to patrzeć ze strachem jak natrętny mężczyzna jest "pomiatany". Jak coś niewidocznego dla moich oczu rzuca nim non stop po ścianie, a po całej łazience tryska szkarłatna ciesz. Krew. Święty Boże!

Uciekłam stamtąd jak najszybciej.

Ostatnim co pamiętam to policjant, który odprowadzał mnie z auta do domu.

Jedynym plusem wszystkiego było to, że natychmiast zasnęła ze zmęczenia i wrażeń.

Siadam do stołu, ubrana w przepiękną krwistoczerwoną suknię. Naprzeciwko mnie siedzi mężczyzna, przebrany równie elegancko. Chwytam w dłonie sztućce i uśmiecham się porozumiewawczo. Mężczyzna ten nie ma twarzy, to znaczy w pewnym sensie ma, jednak nie posiada ani ust, ani nosa, nawet oczu. Jednak to mnie nie dziwi, ani nie przeraża. Czuję tylko głód.

Mężczyzna unosi pokrywkę, ukazując tym naszą kolację. Zniecierpliwiona czekam na potrawę. Spuszczam wzrok na przerażoną twarz. Należy ona do tego natarczywego faceta z klubu, który próbował mnie uwieść.

- Proszę, zostawcie mnie. Jesteście chorzy. Zupełnie bez sumienia! Co wy ode mnie chcecie?! Po co wam noże? POMOCY!

Mój śmiech rozbrzmiał echem po całym pomieszczeniu.

- Damy pierwsze. - usłyszałam głos mego towarzysza.

Kiwnęłam głową i unosząc nóż, wbiłam go w ramię Bila (tak miał na imię) i zaczęłam energicznie odkrajać jego kończynę. Jego krzyk był ukojeniem dla moich uszu.

Uniosłam rękę, pozwalając, by krew kapała na moją twarz. Językiem oblizała usta, uśmiechając się uwodzicielsko, w podświadomości chcąc nakręcić swego towarzysza.

Następnie...

Krzyk wydobył się z mojego gardła. Odrzuciłam kołdrę i wstałam z łózka, obchodząc cały pokój w poszukiwaniu kamery, aparatu, czegokolwiek! Ten ktoś doprowadza mnie do obłędu! Zaczynam miewać koszmary. Tak nie może być...

I nagle odzyskuję pełną świadomość. Bill, pocałunek, krew.

Bill poślizgnął się w łazience, kiedy to ja próbowałam wyrwać się z jego uścisku. To przyjęło miasteczko. Czyli prawdziwą poszkodowaną jestem ja. Tak, racja!

Zero imprez do końca roku, plus natrętne spojrzenia ludzi gwarantowane. Poza tym jestem pewna, że przynajmniej połowa z nich sądzi, że to ja zamordowałam Billa z zimną krwią.

A co miałabym powiedzieć? Że niewidzialna siła wstawiła się za mną, bo niby ona przywłaszczyła mnie? Prędzej zamknęliby mnie w pokoju obok cioci Alexi. W szpitalu psychiatrycznym. Może to rodzinne...?

- Mamo, mogę spać z Tobą? - spytałam, zawstydzona propozycją.

- Co się dzieje, Anastazjo? - zobaczyłam w oczach matki troskę, ale też zaniepokojenie.

- Po prostu miewam koszmary.

Tak, jak jem swojego natrętnego kolegę z imprezy!

- Jasne, śmiało. Wskakuj!

Położyłam się obok matki. Miałam nadzieję, że jej bliskość mi pomoże. Ale się pomyliłam. Już zaraz słychać było jej miarowy oddech, które z czasem przerodziły się w ciche pomruki. A ja nawet nie zmrużyłam oka.

Przerażało mnie to wszystko. Cienie drzew za oknem, a nawet najnormalniejsze dźwięki, typu krakanie, czy szum wiatru.

Drżałam. Okropnie. Pot oblewał moje ciało.

W końcu usnęłam, jednak nie długo. Zaraz obudziły wibracje w telefonie. Tak, musiałam spać na czuja. Sięgnęłam po komórkę. numer"111-111-111".

Zaniemówiłam z zaskoczenia. Może miałam zwidy?

Wiedziałam kto do mnie dzwonił. Omal telefon mi nie spadł, tak bardzo drżałam. Odebrałam, przystawiając słuchawkę do ucha. na początku słychać jedynie szelest, jednak po chwili...

- Przywłaszczyłem Cię. - powiedział głos, z pewnością należał do mężczyzny.

- Kim... kim jesteś? - spytałam z przerażeniem w głosie. Tak, cholernie się bałam. To już nie były żarty. Zginął niewinny człowiek. Ba, to nie było już normalne wtedy, kiedy otrzymałam zdjęcie przedstawiające mnie w swoim własnym łóżku.

- Przywłaszczyłem Cię, słyszysz? Takie flirty mają się nie powtarzać, zrozumiałaś? Bo następnym razem to ty ucierpisz. Masz być posłuszna, a nikomu nic się nie stanie. - zapadła cisza u obu stron. Odezwał się ciszej. - Twoja mama szybko dziś zasnęła. Wcześniej przychodziło jej to z trudnością. - po chwili. - Dlaczego śpicie razem?

Szloch uwiązł mi w gardle. łzy powoli przecinały na pół moje policzki.

- Nie płacz. - powiedział z udawaną troską.

Krzyknęłam. Tego było za wiele, obserwuje mnie, teraz. Moja matka nagle uniosła się z przerażeniem w oczach.

- Jezu, Ana! Czyżby koszmar?

- Nie mamo, koszmar jeszcze przede mną.

Popłakałam się, a mama otuliła mnie do snu.

On to widzi.

Tylko dlaczego nie umiem powiedzieć o tym mamie? Bo on wie, że ona jest moim słabym punktem. Wie, że nie zaryzykowałabym.

Słyszę dźwięk telefonu.

Od razu zaczynam drżeć. Nie kontroluję tego. Matka się o mnie martwi, ponieważ całe dnie przesiaduję w pokoju, z zakrytymi żaluzjami, w zupełnej ciemności, siedząc na łóżku, wpatrzona niemal w jeden punkt. Sufit.

Odbieram. Po raz kolejny - od Niego. By po raz kolejny usłyszeć to samo.

- Anastazjo, niegdyś byłaś taka szczęśliwa. To mi się tak w Tobie podobało. - powiedział. - A teraz... zmizerniałaś. Co się stało?

Płacz wstrząsnął moim ciałem.

- Proszę, zostaw mnie. - błagałam.

- Nie, jesteś moja. Przywłaszczyłem Cię.

- Właśnie, że nie! Jestem niczyja, do nikogo nie należę, rozumiesz? Nie możesz sobie mnie wziąć! Nie masz najmniejszego prawa! Niszczysz moje życie, moją psychikę. Nie wiem kim, a może czym jesteś... wiem jedno, w tej chwili masz natychmiast zostawić mnie w spokoju.

No i nerwy puściły.

- Przywłaszczyłem Cię.

Rzuciłam z trzaskiem telefon. Następnie rzucałam już wszystkim.

Po moim pokoju został już tylko jeden wielki syf.

Najgorsze jest to, że moja matka mnie zostawiła. Na cały tydzień, samą. Za to jej nienawidzę! Jak mogła...

Drżę ze strachu. Drżę ze złości. Drżę z nienawiści.

Zamknięta w czterech ścianach.

Idę do łazienki. Biorę prysznic. Z obojętnością suszę włosy, a następnie wiążę je w ciasny kucyk. Nawet na siebie nie patrzę. Zakładam dżinsy i bluzę. Wychodzę z domu. Drażni mnie słońce... skutki siedzenia w ciemnościach całymi dniami.

ON. Nie odezwał się, od czterech dni. Ale za to odezwała się Isobel. Poprosiła o spotkanie, zgodziłam się.

Idę do pizzeri. Nie zachwyca mnie wielki park, przez który przechodzę, a wcześniej aż musiałam się zatrzymać. Taki był piękny. Teraz go nienawidzę. Nienawidzę całego świata. Nienawidzę siebie, za to, że jestem Jego. Nienawidzę Isobel, bo nie potrafi mi pomóc. Nienawidzę tego parku, bo on też nic nie zaradzi.

Wchodzę do restauracji i niemal jak robot siadam na krzesełku i kieruję wzrok na sufit. Isobel jest widocznie bardzo zmartwiona.

- Ana... - zaczęła.

- Pizzę z peperonii. - powiedziałam.

Zmarszczyła brwi i poszła złożyć zamówienie. Ja natomiast przyglądałam się jedzącym. W każdym z nich widziałam podejrzanego. Patrzyłam, szukając w nich tego, któremu jestem przeznaczona.

Następnie już wpatrywałam się tylko w pizzę. Ale mimo wszystko nie przełknęłam ani gryza.

- Cześć, Isobel. - poderwałam się w górę nieoczekiwanie.

- ?Nasta! Czekaj. - zatrzymała mnie, przytrzymując za rękę. Przypomniaa mi się zaraz sytuacja z imprezy. Jak poparzona, popchnęłam ją, krzycząc i chowając się pod stolikiem. Bałam się, że to znowu ten facet. Zaryłam dłońmi uszy i zaczęłam płakać, kiedy tylko ujrzałam strużkę krwi na czole przyjaciółki. Wstałam i wybiegła natychmiast.

Jak większość osób. A ja siedziałam skulona, kiwając się to w tył, to w przód.

- Wiem, że tu jesteś. - szepnęłam.

Chłód omotał moje ciało. Znak.

- Nienawidzę Cię. - odpowiedziałam.

Wyszłam z pizzeri, wracając do miejsca, o którym myśląc, miałam ochotę wymiotować.

Weszłam do domu, po ciemku przechodząc do pokoju. Od pięciu dni nie zapalałam świateł. Zwyczajnie bałam się, co zobaczę. Ułożyłam się na łóżku. Jak zawsze, skulona. I zasnęłam, by znów znaleźć się na uczcie z moją przepiękną krwistoczerwoną suknią.

Promienie słońca przyjemnie muskały moją twarz. Przeciągnęłam się na łóżku, ziewając przeciągle, jednak zdając sobie sprawę, co właściwie robię, natychmiast z lękiem skuliłam się i otworzyłam powieki. Kto odsłonił zasłony?!

Jednak nie na nie patrzyłam. Przerażona odczytywałam staranne pismo z moich ścian. Były niemal wszędzie. Wielkie, których nie dało się przeoczyć oraz malutkie, przy których trzeba było wytężać wzrok.

Mój pokój był pokryty w zdaniach barwy krwistej 'Przywłaszczyłem Cię'.

Złapałam się za włosy, które zaczęłam ciągnąć, a jednocześnie krzyczałam jak najmocniej mogłam. Następnie wyłam, jednak ani łzy nie uroniłam. Nie miałam już sił.

Wszędzie tylko...

Przywłaszczyłem Cię. Przywłaszczyłem Cię. Przywłaszczyłem Cię.

Wstałam nagle, opadając na ziemię. Na domiar złego ujrzałam świeży napis (świadczył o tym jaśniejszy odcień... farby? A może krwi!), który jednak znajdował się nad moim łóżkiem.

Tym razem zakryłam dłonią usta. Czułam, że nie wytrzymam. Nienawidziłam tych ścian, nienawidziłam wszystkiego! WSZYSTKIEGO!

" Tym razem miałaś szczęście, że nie zapaliłaś światła".

- Anastazjo! Wróciłam! - udało się usłyszeć radosny głos mamy.

Drgnęłam, by móc zaraz zacząć się kiwać w przód i tył. Ścisnęłam mocniej nóż w dłoni. Kucałam na podłodze w samym centrum pokoju. Głód ścisnął mój żołądek, a jednak przez cały tydzień zdołałam zjeść tylko kanapkę z serem i krakersy. Mało też piłam.. Bałam się pokonywać taką ilość schodów.

On mnie widzi. Obserwuje. A ja nie mogę, nie mogę go ujrzeć! Dlaczego, skoro jestem jego?

- Anastazja?

Tym razem głos matki nie był już tak radosny.

Usłyszałam kroki po schodach. Zaczęłam wyć przeciągle. Mimo iż wszystko mówiło, że to moja matka, bałam się, iż to może być ON... że może mnie zabrać.

Drzwi zatrzeszczały delikatnie. Zacisnęłam powieki. Potem otworzyły się na oścież. Mama widząc mnie, rzuciła walizki na ziemię i natychmiast do mnie podbiegła.

- Dziewczyno, jak ty wyglądasz! - zaczęła krzyczeć, mając łzy, a zarówno strach w oczach.

Tak, wiem. Zapewne wyglądałam jak te kobiety z psychiatryka, które widziałam, kiedy spotykałyśmy się z ciocią Alexią.

Mocniej ścisnęłam nóż.

- Przywłaszczył mnie. - tylko to potrafiłam powiedzieć.

Przeraziłam ją. Doskonale to wiedziałam. Cofnęła się.

A następnie co słyszałam, to jak dzwoni po karetkę.

Teraz zauważyłam że tak mocno ściskam nóż, iż utworzyłam ranę na wewnętrznej części dłoni. Krew kapała na mój ukochany dywan, którego już nienawidziłam.

- Witaj Anastazjo. - powiedział psychiatra, tym swoim na domiar miłym głosikiem.

Nie odezwałam się. Siedziałam na krześle, patrząc na jeden punkt. Sufit.

- Miałbym do Ciebie kilka pytań. Mam nadzieję, że na nie odpowiesz. Uwierz, naprawdę chcemy Ci pomóc!

Zaczęłam się kiwać w przód i tył coraz bardziej się niecierpliwiąc. Nienawidziłam Go, że mieszał się w moje życie. Nienawidziłam tego pokoiku, przytłaczał mnie i był na tyle mały, że ON znajdował się tak blisko mnie.

Nie odezwałam się ani słowem.

- Twoja mama powiedziała mi, że ktoś Ciebie przywłaszczył. Tak, dobrze to ująłem. 0 zajrzał wtedy w papiery. - Więc kim jest ten ktoś?

Drgnęłam. ON nie będzie zadowolony, że psychiatra mnie o to pyta. Nie odezwałam się. Dla dobra nas obu. ON by się pogniewał.

- To bardzo ważne. Jeśli boisz się, tylko my będziemy w stanie Ci pomóc. Anastazjo, musisz mieć w kimś wsparcie. Sama nie dasz sobie z tym rady...

Zaczął stopniowo mnie przekonywać.

Westchnęłam, wyobrażając sobie że GO tu nie ma. Że nie stoi tuż obok, elegancko ubrany, bez twarzy. I że nie czuję Jego złości.

- ON jest na pana zły.

Wykrztusiłam, pojmując co właściwie powiedziałam. Teraz ma mnie z pewnością za totalną wariatkę. A może nią byłam.

- Kto?

- ON. Mój właściciel. - poczułam nagłą potrzebę powiedzeniu mu o wszystkim. Musiałam, czułam, że sama sobie z tym nie poradzę i prędzej się zabiję.

W sumie... to nie jest zła opcja. Szkoda tylko,że on mi zabronił.

Powiedział mi, że ma dla mnie o wiele lepsze plany.

Przyjrzałam się, jak psychiatra poprawia krawat, wyraźnie skołowany.

- Twój właściciel, Anastazjo, gdzie się znajduje?

Przełknęłam ślinę. I pokierowałam znacząco wzrokiem w prawą stronę. Facet załapał o co chodzi, bo zaczął notować coś w tych swoich dokumentach. Nienawidzę dokumentów. Jednocześnie czułam oddech na swoim prawym policzku. Zaczęłam nerwowo drapać się po głowie. ON przyglądał mi się z odległości centymetra.

- Dlaczego jesteś Jego własnością? Czego on od Ciebie oczekuje?

- Shhh...! - zaczęłam drżeć. - Chcę mnie zabrać do siebie, ale dopiero wtedy, kiedy będę gotowa.

- Wiesz, gdzie on mieszka?

- Nie... powiedział, że nie jestem na tyle mu posłuszna, bym wiedziała,gdzie ono jest. Zrobiłam postępy, więc zdołał mi się objawić. Powiedział, że jestem szczęściarą. Zamierzał to zrobić o wiele później. - tutaj uśmiechnęłam się dumnie.

- Tak więc wcześniej go nie widziałaś?

- Nie. Robił mi zdjęcia, dając znać, że jest gdzieś blisko. Dopiero wczoraj go ujrzałam.

Psychiatra przetarł dłonią spocone czoło. Złapał telefon i powiedział przez słuchawkę: "- Zabierzcie proszę pannę Anastazję. To już koniec wizy..."

Nie dokończył. Patrzyłam rozmarzona, jak krawat zaciska się na Jego szyi. Uśmiechałam się radośnie, kiedy ON uniósł go ponad ziemię. Śmiałam się, gdy widziałam, jak odpływa życie z oczu mężczyzny.

Mamo, obiecuję Ci, że Twoja śmierć będzie niezapomniana.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fajneeee
Odpowiedz
Spróbuj napisać scenariusz do filmu :)
Odpowiedz
Taak,chcemy drugą część!Świetnie piszesz!
Odpowiedz
kiedy kolejne?
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje