Historia

Autentyki znalezione na jednym z portali społecznościowych
Autentyczne przeżycia opisane przez użytkowników Wykop.pl
1. ojaadaj20: "(...) wracałam dzisiaj od koleżanki i przypomniała mi się historia sprzed kilku miesięcy, jak niektórzy z Was wiedzą mieszkam w małej miejscowości, gdzie po 23.00 ciężko się dostać bez samochodu, a z miejscowości obok, w której zatrzymują się autobusy po 23 oddalona jest od nas jakieś 2 km, niby blisko, ale trzeba przejść przez nieoświetloną drogę w polach, zazwyczaj jeżdżąc zabierałam kogoś jak widziałam jak szedł. No i jakieś 3/4 miesiące temu wracałam od tej samej koleżanki, lał deszcz było po 22.00 i zauważyłam starszego pana idącego drogą, wiec zatrzymałam się zaproponowałam, że go podwiozę, ten wsiadł do auta i pojechaliśmy, całą drogę milczał, ja zapytałam gdzie go podrzucić, a on siedział cicho, jechaliśmy tak może z 5 minut, nagle powiedział, żebym się zatrzymała, wysiadł i na odchodne powiedział tylko "nigdy więcej tego nie rób" i poszedł... Trochę się przestraszyłam i od tamtej pory nie biorę autostopowiczów po zmroku. "
---
2. Zuchwaly_Pstronk: "Historia może nie moja ale osobie której bardzo mogę ufać, więc myśle że moge ją zamieścić. Samemu też dwukrotnie spotkałem się z dziwnymi rzeczami, a jeden z nich był tak ekstremalny że wszyscy pewnie zarzuciliby mi fake czy bujną wyobraźnię, a jako że nie mam potrzeby się z niej na siłę uzewnętrzniać, przedstawię więc historię zasłyszaną.
Od dziecka moi rodzice zapewniali mnie że duchy, zmory, mary i tym podobne nie istnieją. "Tylko żywych nalezy się bać", powtarzała mi matka od dziecka. Tym większe był to dla mnie cios, gdy pierwszą historię o duchach usłyszałem właśnie od niej. Rozmawiałem z nią kiedyś szczerze na temat tego co spotkało mnie, a skoro już rozmawialiśmy szczerze, to moja mama przedstawiła swoją historię mnie, co nie ukrywam że było dla mnie dosyć dużym szokiem.
Otóż rzecz działa się w latach 80. Moja mama zanim jeszcze nie była moją mamą, była z pewnym gościem. Chodzili ze sobą od jakiegoś czasu i facet po jakimś czasie stwierdził, że zaprosi mamę w pewną swoją miejscówkę. Miejscem tym okazał się jego opuszczony dom z dzieciństwa, zapuszczony i na dosyć sporym odludziu. Wzięli ze sobą jakieś radyjko, pewnie jakiś alkohol - wiadomo - klimacik.
Dom składał się z dwóch pięter. Siedzieli na parterze, niedaleko drzwi wejściowych, w zamkniętym pokoju. Zbliżała się północ, oni rozmawiali, słuchali muzyki, te rzeczy. Nagle o równej północy czy kilka minut po wyłączyło się radio i zgasło światło. Mama trochę się wystraszyła, ale chłopak zapewnił ją że to tylko problemy z prądem, i za chwilę wszystko wróci do normy. Dalej jednak coś nie dawało jej spokoju. W pewnym momencie usłyszeli za oknem że ktoś przedziera się przez gęste zapuszczone chaszcze. Wyobraźcie sobie ten klimat, gaśnie światło, muzyka i słyszysz że ktoś idzie w twoim kierunku ciemną nocą na odludziu i co ciekawe wybiera niezbyt łatwą droga, bo przez zarośla. Kroki zatrzymały się pod drzwiami wejściowymi. Moja matka była pewna że zaraz wydarzy się coś okropnego, facet też wystraszony ale zapewniał ją że to na pewno koledzy robią sobie jaja i zaraz się zdradzą. Najgorsze było jednak dopiero przed nimi.
Kroki z zewnątrz przeniosły się na korytarz za ich zamkniętymi drzwiami, nie otwierając drzwi wejściowych. To coś szło kilka metrów obok nich, za ścianą. Kroki były ciężkie i ociążałe, bardzo wyraźne. Przeszły cały korytarz wzdłuż aż do samego końca. Facet bał się, widać jednak było po nim, że wie co się dzieje, cały czas zapewniał jednak, że to głupi żart jego kumpli. Nagle usłyszeli straszny rumor pod sobą - w zamurowanej jak sie później okazało piwnicy. Słyszeli jak to rzuca przedmiotami i przesuwa meble centralnie pod nimi. Moja matka wystraszyła się wtedy już tak, że obydwoje wybiegli czym prędzej z domu, wsiedli do samochodu i uciekli.
Facet przez jakiś czas zapewniał mamę, że to byli kumple, po pewnym czasie zmiękł jednak i wyznał jej prawdę. W tym domu zmarł jego ojciec - alkoholik i awanturnik. W zamurowanej piwnicy przebywał ponoć w samotności całymi dnami pijąc. Po jego śmierci domownicy dalej słyszeli, że ktoś wchodzi nocą do piwnicy, nawet gdy ci już ją zamurowali. Po jakimś czasie dom poświęcił ksiądz na nic jednak się to zdało. Od kogoś usłyszeli że to mąż tak kochał wódkę że szuka jej w swojej piwnicy nawet po śmieci. Moja mama oczywiście na randkę do starego domu chłopaka już nie poszła.
Pamiętam, że gdy opowiadała mi to, przeżywała to wszystko na nowo, a jej emocje były autentyczne. Gdyby opowiedział mi to ktoś inny niż własna matka to pewnie przymknąłbym na to oko. "
---
3. CatSoup: "Za czasów gimnazjum, w któreś wakacje wróciłam do domu po dwóch czy trzech tygodniach obozu pod namiotem. Jako, że pogoda była nadal ładna, a na obozie spało mi się rewelacyjnie, rozbiłam sobie taki mały, byle jaki, dwuosobowy namiocik na podwórku - taka taniocha, co się składa z jednej warstwy, bez tropiku. Byłam (no dobra, dalej jestem ( ͡° ͜ʖ ͡°) ) trochę strachliwa, i pomimo że parę dni wcześniej przetrwałam nocną burzę w Bieszczadach, postanowiłam się sprytnie zabezpieczyć przed nocnymi hałasami - stosując gimbazjalną wersję odwróconej psychologii, rozbiłam się pod wierzbą płaczącą, tak, żeby jej witki uderzały o namiot, i ten sposób mogłam każdy niepokojący hałas zwalić na wiatr i bogu ducha winne drzewo.
Przyszedł wieczór, wpełzłam do namiotu, poczytałam trochę książkę przy latarce i położyłam się spać. Witki wierzbowe szorowały po namiocie, a ja leżałam tak sobie zadowolona, że wpadłam na taki genialny pomysł, no i teraz na pewno nic mnie już nie zaskoczy! Oko zdrowo mi leciało, coś mi się zaczynało powoli śnić, wokół letnia, spokojna noc, i nagle w tej sielance jeb - cały materac, na którym leżałam, zatrząsł się. Momentalnie się wybudziłam, ale że od dzieciaka myślałam raczej racjonalnie, to pierwsze, co mi przyszło do głowy, to to, że to po prostu te wstrząsy, które ma się czasem przy zasypianiu, jak spada napięcie mięśniowe. Leżałam sobie więc nadal spokojnie, ale już z otwartymi oczami i czujna - i wtedy cały materac zaczął dosłownie chodzić w prawo i w lewo, normalnie jakby go ktoś chwycił i szarpał, trwało to kilka sekund i już nie było mowy, żeby to były moje mięśnie. Zdygałam się okrutnie, odczekałam pięć minut, złapałam klucz i uciekłam do domu. To był koniec nocowania pod namiotem w tamte wakacje.
Do tej pory nie wiem, co się stało - matka i ojciec zarzekają się, że by mi takiego numeru nie wywinęli, zresztą minęło już od tego czasu dobre dziesięć albo więcej lat, a już nie do takich rzeczy się po czasie przyznawali ( ͡° ͜ʖ ͡°) Mojego brata, który mógł wpaść na taki pomysł nie było wtedy w domu. Natomiast po paru dniach od tamtej nocy przypomniało mi się, że kiedyś czytałam klechdy domowe, i w którejś historii było wspomniane, że w wierzbach mieszkają pomniejsze, psotne diabły - kłobuki. Od tej pory mam respekt do wierzb ;)"
---
4. GhoustxT: "To i ja się podzielę swoją historią
Każdy z nas może miewa czasem myśli, żeby to wszystko pierdolnąć i wyjechać w Bieszczady.
Cóż pewnego lipcowego ranka o świcie postanowiłem zrealizować swój plan, w którym to zakładałem, że spędzę na dziko dwie noce zaszyty gdzieś z dala od cywilizacji. Oczywiście biwakowanie we wszelkich parkach krajobrazowych w Polsce jest nielegalne, ale z zachowaniem porządku i ciszy postanowiłem się przełamać i spróbować.
Wrzuciłem do plecaka butelki wody, konserw, pieczywa, namiot, śpiwór i inne potrzebne narzędzia i ruszyłem w drogę. Dość optymistycznie sobie to wszystko wymyśliłem. Wcześniej szczegółowo poprzez google maps patrzyłem gdzie będę mógł się rozbić, uwzględniałem oczywiście ukształtowanie terenu, ale jednak rzeczywistość zaskoczyła mocno ;)
Po wielu trudach wszedłem w końcu na te wzgórza i rozbiłem się daleko od ścieżek żeby mieć spokój.
Byłem na miejscu gdzieś po 9 więc miałem sporo czasu, aby do zmroku zapoznać się co znajduje się w pobliżu mojego namiotu. W promieniu ponad 200 metrów spotkałem jedynie parę wiewiórek i lisa, nic poza tym interesującego nie było. Przed zmrokiem zaczęło dość mocno padać, do tego na tej wysokości temperatura nieco spadła, ale jakoś nie odciągnęło mnie to od realizacji tego co sobie zaplanowałem. Pierwsza noc jednak była już specyficzna, pomimo opadających kropel z drzew na mój namiot, to koło pierwszej w nocy słyszałem pewne dziwne dźwięki, które ciężko było z czymkolwiek zidentyfikować. Ni to krótki krzyk, coś jak zawołanie, ni to pisk. Trochę się tym zaniepokoiłem, ale było to ledwo co słyszalne i podejrzewam, że źródło było z ponad pół kilometra ode mnie. Postanowiłem jednak utrwalić moje reakcje na to wszystko na dyktafonie, zdawać swoisty "raport" z odczuć, towarzyszących mi wtedy myśli i tego co słyszę. Sen z powiek spędzało mi to do 4 nad ranem, dopiero wtedy usnąłem.
Cała ta dzicz jednak dała o sobie znać dopiero drugiej nocy. Od razu napiszę, że za wiele nie miałem tam do roboty, a celem tej wyprawy było sprawdzenie samego siebie w takich warunkach. Ustaliłem, że znajdowałem się ponad 4km od cywilizacji więc ciekawiło mnie jak sam zachowam się na tle tego natury z dala od ludzi. Tamtego dnia zasnąłem zaraz po zmroku, a zostałem wybudzony z uczuciem dużego niepokoju ( nie mylić ze strachem ). Było to przed północą, z początku słyszałem coś w rodzaju powolnego oddechu, spokojny i jednostajny, który po niecałych 15 sekundach ustał. Było to bardzo blisko ścian namiotu i dość szybko poderwało mnie to na nogi. Przyśpieszone bicie serca, setki myśli, tak szybko jak to coś się pojawiło co ciężko nawet teraz określić co to było, tak szybko zniknęło i zostało zastąpione kolejną dziwną rzeczą.
A mianowicie jakieś 15-20m ode mnie usłyszałem kroki, które nie były ukierunkowane. Aby jaśniej to opisać - słyszałem około trzy wdepnięcia o glebę w jednym miejscu, a za chwilę w totalnie innym miejscu oddalonym od niego. Było to szybkie i żwawe, że jedyne co mi przyszło do głowy to tak jakby ktoś biegł w moją stronę.
No ale właśnie biegł, szedł ale z kilku stron? Ciężko to opisać. Gdzieś koło trzeciej tej samej nocy odważyłem się wyjść na zewnątrz i sprawdzić czy z namiotem wszystko ok i czy jest coś w okół niego czego nie było przedtem. Żadnych śladów, żadnych poszlak, mogę jedynie napisać, że mgła była tak duża, że po oddaleniu się o parę metrów od namiotu to ledwo co go było widać, a światło latarki wprost rozmywało się we mgle.
Można próbować to racjonalnie tłumaczyć - niedźwiedź, wilk, dzik? Mnie do dziś ciężko to coś wyjaśnić, a dlatego, że zachowaniem było to podobne wprost do niczego o czym czytałem, czego doświadczyłem wcześniej. W tamtych chwilach odzywał się we mnie jakiś pierwotny instynkt, przeszywający niepokój, który wprost niszczył jakąkolwiek reakcję obronną i było to coś ponad zwykły strach, który może towarzyszyć. Jak już wspomniałem wcześniej to robiłem "raporty" na dyktafon. Mam te nagrania jeszcze, ale za każdym razem jak je odsłuchuje to przenoszę się do tamtego biegu wydarzeń i za każdym razem czuje to co wtedy czułem, a nie przypominam sobie podobnych odczuć, które mógłbym zbliżyć do tych z tamtej nocy.
Wszystko oczywiście skończyło się dobrze, na koniec zrobiłem nawet fotkę namiotu na pamiątkę. Po około 48h podczas schodzenia zobaczyłem na ścieżce pierwszych ludzi i powiem szczerze, że mało kiedy zdarzyło mi się tak cieszyć z takiego właśnie przypadkowego ludzkiego spotkania ;)
Wstawiam zdjęcie, zaraz przed zejściem:
---
5. Irithation: "Za granicą poznałam na uczelni Polkę niewiele starszą ode mnie więc się szybko zakumplowałyśmy. Jej mąż kupował stare domy, remontował je i sprzedawał z dużym zyskiem. Przed ich ślubem kupił bardzo zaniedbany dom w którym wcześniej mieszkał ( i zmarł) samotny starszy pan. Jak już ten dom wyremontował postanowili go nie sprzedawać i w nim zamieszkali. Kiedy ich poznałam mieszkali tam już drugi lub trzeci rok. Jej mąż podobnie jak ja ma dosyć racjonalne podejście do niewyjaśnionych zjawisk i nie wierzy(ł) w żadne duchy. Ale oboje mi opowiadali, że w ich domu przez pierwszy rok działy się dziwne rzeczy. Zamykali drzwi do piwnicy a rano były otwarte, słyszeli kroki na schodach, lampy się zapalały i gasły, jak byli na górze to z dołu dochodziły hałasy itp. Typowe historyjki o nawiedzonych domach. Z czasem tych dziwnych zjawisk było coraz mniej aż w końcu ustały. Według mojej koleżanki poprzedni właściciel pogodził się z ich obecnością. Słuchałam ich opowiadań z grzeczności, ale pewnego dnia jeden telefon sprawił, że nawet mi ciarki przeszły po plecach...
W nocy była dosyć ostra burza. Rano koleżanka dzwoni do mnie i mówi, że piorun uderzył w drzewo stojące przed ich domem. Runęło ono na ich sypialnie, a dokładniej rozwaliło okno, część ściany i dachu i wpadło prosto na ich łóżko. Pamiętam, że drzewo było ogromne i pytam od razu czy są cali. A ona mi mówi, że w nocy obudziły ją hałasy dochodzące z dołu. Słyszała jak drzwi do piwnicy trzaskają raz za razem z takim impetem, że ją to obudziło mimo burzy. Przerażona obudziła męża. On zszedł na dół, ona zestrachana za nim. Chwilę później kiedy oni zdziwieni odkrywali, że drzwi do piwnicy są zamknięte, na górze piorun zrobił swoje.
Widziałam potem ich sypialnię, to drzewo wyglądało jakby położyło się spać przygniatając całe łóżko."
---
6. PanKara: "Jak pewnie część z Was wie, dobre 10 lat temu brałem udział w karambolu na A4. Siedziałem sobie grzecznie z tyłu no i nasz samochód został całkiem mocno potraktowany, bo został uderzony w sumie 3-4 razy w tym raz w ten bok, po której stronie siedziałem.
Skończyło się na złamanej szczęce, rękę w 2 miejscach, 4 żebrach, miednicy i obu nogach.
Z jednej strony ponad pół roku miałem przejebane, ale przynajmniej zmotywowało mnie to potem do treningów gdzie potem udało mi się osiągnąć pare sukcesów ale ja nie o tym.
Dzisiaj w nocy przebudziłem się w sumie bez powodu, 5 piętro, okno otwarte bo gorąco... i słyszę dwie rozmawiające osoby, laskę, jakaś taką młodą i kolesia takiego dość starego. Niby nic dziwnego, głosy dobiegały jakby ze strony okna, ale jednak tak jakby w moim pokoju. Sama rozmowa była przejebanie dziwna.
- Zobacz, jakoś sobie radzi.
- w to nie wątpiłam.
- ale mogłaś go nie ratować wtedy
- sama zginęłam w tym wieku, nie chciałam żeby przechodził tego samego
- ale to był jego czas
w tym miejscu złapałem takiego WTF w chuj więc zacząłem się przekręcać w stronę okna gdzie usłyszałem od kolesia
- ciiiiii, obudził się.
i wszystko ucichło, wstałem podszedłem do okna, ale nikogo nie było. nigdzie. Cała reszta nocy została już nieprzespana... Jak nie wierze w takie rzeczy jak bóg, duchy, życie po śmierci, ufo (jako rozwinięte cywilizacje) i inne chujstwa tak teraz mam ostrego mindfucka. "
---
7. TheMan: "Kilka lat temu, gdy mieszkałem jeszcze z rodzicami, przytrafiła się mi taka dziwna historia. Trochę straszna jak tak spojrzeć na to perspektywy czasu. Do rzeczy. Nastała noc, godzina po północy, wszyscy kładą się spać. Równiutko o godzinie 1:00 rozdzwania się telefon domowy. Po podniesieniu słuchawki głucha cisza. No ktoś robi sobie jaja, sprawdza czy dom pusty, centrala zwarcie puściła, nic nadzwyczajnego. Do czasu, aż po pół godzinie, równo o 1:30 znów dzwoni telefon. Rodzice wyrwani ze snu, znów głuchy. No nic, zamki sprawdzone, dom zamknięty. Kładziemy się, przysypiamy, mija pół godziny i... tak, znów dzwoni telefon, znów głucha cisza. Zdenerwowany ojciec odłącza telefon od gniazdka. Myślimy, że problem rozwiązany. Do czasu, aż o godzinie 2:30 zadzwonił domofon do mieszkania. Zdrowo wystraszeni, zrywamy się, z bijącym sercem podnosimy słuchawkę, cisza. Tej nocy już nie mogę zasnąć, jest ciemno, przed klatką schodową nie świeci się światło, nie słychać na korytarzy kroków, nie było trzaśnięcia stalowych drzwi na dole. Rodzice chcą spać, ja siedzę w fotelu wyczekując godziny 3:00. Nastaje oczekiwana godzina i nie myliłem się, znów dzwoni domofon. Odbieram, cisza, ani sapania, ani jęków, głucho. Z racji tego, że to był lipiec, powolutku po 3:00 robi się już jasno, kolejne minuty spędzam przy oknie, z którego widać chodnik i wyjście z klatki. Nikt nie opuszcza klatki schodowej, a o 3:30 znów zadzwonił domofon. Przerażony nie odbieram go, tylko wyciszam guzikiem. Sprawdzam zamki jeszcze raz, nasłuchuję odgłosów na klatce, nic. Nikt nie schodzi na dół, za bardzo się dyga. 3:40 to już widno i prawie świtanie. Przestałem w oknie kolejne 30 minut, znerwicowany co będzie gdy oprawca nie będzie mógł zadzwonić na telefon, ani użyć domofonu, będzie dzwonek do drzwi? Nastaje godzina 4:00, cisza. Nic nie dzwoni, nic nie puka i nic nie wychodzi z klatki schodowej... Stałem tak w oknie do 5:00, gdy przyszła dozorczyni myć schody. Weszła do bloku, stukała wiaderkami, nikogo nie spotkała, z nikim się nie przywitała, nie krzyczała, nie została zamordowana. Potem rozpoczął się normalny dzień, sąsiedzi po bułki o 6:00, do pracy, do szkół. Nikogo nie było na dole... A zdarzenie, zdarzenie się już nigdy nie powtórzyło."
---
8. N...m: "mieszkam w kamienicy z 1907 roku. Wroclaw, nadodrze. Dzielnica troche dresowata, ale jest spokoj. Jakies dwa lata temu, zima ostro przyszpilila i trzeba bylo isc do piwnicy troszke drewna narabac, bo tutaj chyba kazdy ogrzewa piecem kaflowym. Godzina 6, w miare ciemno, niedziela, Marcin schodzi na dol, zapala w piwnicy swiatlo, wchodzi do swojej i zabiera sie za robote (nie musze chyba opisywac jak moze wygladac piwnica budynku sprzed 106 lat... Wszechobecna plesn, pajeczyny, wilgoc, szczury i chuj wie co jeszcze). Drzwi od piwnicy zamknalem, zeby mi przeciagu nie robilo. (jeblem u siebie na drzwi taka gruba plyte, zeby nikt nie widzial co w srodku i nie chcial przypadkiem zajebac czegos - mam tu tez silownie. Od gruntu jest tak z 10cm przeswitu). Biere pierwsza klode i zaczynam rabac, rozgrzewam sie i w sumie ciesze, bo lubie pomachac siekierka. Juz tak macham z 10 minut i slysze kroki. (dodam, ze na zewnatrz swiatlo zgasilem, zeby jak ktos sie zacznie krecic wiedziec, bo zapali). To ja taki ciekawy kogo niesie - pewnie sasiada, ktory tez ma obok komorke po wungiel albo cos. No ale swiatla na zewnatrz nie zapalil, swieci sie tylko u mnie. Taki juz podenerwowany slucham gdzie idzie - no kurde, w moja strone. Spoko, mam siekiere, nikt mnie nie zje ani nie zgwalci. Rabie coraz lzej i wolniej ciagle patrzac na ten dziesieciocentymetrowy przeswit w drzwiach. Kroki powolne, glosne i rowne. Ktos staje pod moja piwnica. W tym przeswicie widze cos jak wojskowe, ciemnozielone, stare buty, cale oblocone. Mowie taki troche wystrzachany -'dobry dobry'. Nie odpowiada, a zaczyna stukac tak tym glanem jakby rytm. Lewa noga, takie puk, puk, puk. Ja juz ostro wkurzony, wystrachany, bo przywitalem sie dobre pol minuty temu, a on dalej tak stuka. Nie wiem o co chodzi, serce lomocze, ale dobra, siekiera w rece i powoli otwieram drzwi - nikogo. Kurwa, myslalem, ze zwariuje. Stoi ktos w ciemnosciach, o szostej rano przed moja piwnica i stuka. Wracam do piwnicy zaniepokojony i mysle, moze glupi zart kumpla, sasiada, no nie wiem. Zapalam swiatlo na zewnatrz, zeby sie upewnic, ze nikogo nie ma. Oblazlem cala piwnice - nikogo. Zamykam na zamek zejscie na dol i wracam do swojej roboty ciagle zerkajac w ten przeswit. Za chwile znowu kroki, rowne, glosne. Nikt drzwi nie otwieral, bo bym slyszal. Mysle, ze snie, albo tu straszy. Coraz blizej, coraz blizej, stanal pod piwnica i stuka tym starym butem. Spokojnie, ten sam rytm. Nie wytrzymalem, odepchnalem drzwi z siekiera w lapie - nikogo. Zamykam szybko komorke i spierdalam do domu. 3 dni mialem zimno :)
Zima sie zbliza, trzeba bedzie schodzic znow tam..."
Która opowieść najbardziej się Wam podoba?
Komentarze