Historia
Obojętni
Była to sobota. Świeciło słońce, ptaki latały po niebie. Wydawałoby się, że wszystko jest OK. Piękna pogoda, ludzie uśmiechnięci. Prawie wszyscy ludzie byli zadowoleni. Wyjątkiem był on.
To, co działo się wówczas w jego głowie i sercu było tak smutne, że mimo tej pięknej pogody i weekendu, negatywnie wpływało na całe otoczenie.
Początkowo było wesoło, ludzie chodzili po mieście, po parkach, zajadali lody i śmiali się. Słońce grzało ich po nagich ramionach. Niektórzy wybrali się na wycieczki rowerowe, inni powyjeżdżali na te dwa wolne dni. A on siedział samotnie, w cieniu, ubrany cały na czarno. Prawie całe ciało miał zakryte, nawet dłonie, nawet twarz, mimo wysokiej temperatury. Dlaczego? Wstydził się ludzi? Może i to do tego się przyczyniło. Gdyby po mieście zaczął chodzić gnijący trup w koszulce z krótkim rękawkiem i czapeczce z daszkiem, nie byłoby ciekawie.
Tak więc, siedząc w odosobnieniu, rozmyślał nad życiem. On już nie żył. Potrafił chodzić, ruszać się i myśleć, ale nie mógł mówić. Nie mógł widzieć. Nie mógł słyszeć. Mógł kontaktować się z ludźmi tylko w myślach i wciąż czekał, aż ktoś mu odpowie.
Rozmyślał nad sensem życia bez innych ludzi. Za życia uwielbiał wypady ze znajomymi, miał dziewczynę, przyjaciół i rodzinę. Teraz, gdy już nie żył, zdawało mu się, że inni już o nim zapomnieli. Spokojnie chodzili po świecie, nie myśląc o tym, że ktoś może potrzebować pomocy, że tak cierpi. On nie tylko cierpiał psychicznie. Czuł też fizyczny ból. W końcu się rozkładał. Nie wiedzieć czemu, po śmierci spotkał go właśnie taki los: życie wśród nieświadomych niczego ludzi.
Jedyną rzeczą, która mogła pozwolić mu na odejście, była czyjaś dobroć. Ktoś powinien się nad nim zlitować i mu pomóc... To nic takiego, po prostu jedna mała róża na nagrobku, tak bardzo zaniedbanym...
Skąd komuś miałoby przyjść do głowy, że ktoś potrzebuje pomocy? On, rozmyślając o przedziwnych rzeczach, o śmierci, życiu, chociaż nie mógł mówić, potrafił mówić do ludzi w myślach.
Wołał o pomoc każdego, kto obok niego przechodził, jednak nikt nie reagował. Smuciło go to.
Siedział tak bardzo długo. Jego smutek wciąż rósł, mimo że mogło by się wydawać, że smutniejszym nie można już być. Niezliczona ilość osób przechodziła już obok niego obojętnie. Nikt nie odpowiadał na jego wołanie. Był smutny i wściekły. Tak bardzo, że na każdego obojętnego człowieka, który mimo tego, że wyraźnie go słyszał, nie zrobił nic, zaczynał wiać wiatr. Gdy tych ludzi było naprawdę dużo, zrywał się deszcz. Działy się coraz gorsze rzeczy, im większy był jego smutek i żal.
Kiedy będzie ci się wydawało, że słyszysz wołanie o pomoc, nie czekaj. Zareaguj. Może kogoś uratujesz, a wraz z nim cały świat?
Komentarze