Historia

Ofiara i Cykl

pariah777 1 9 lat temu 1 093 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło. Pamiętam jak czekałem na przystanku, to był dość pochmurny poranek. Powinienem się wtedy uczyć do szkoły, ale wszystko odciągało mnie od tego pomysłu, aż w końcu całkowicie o tym zapomniałem. Byłem zbyt skupiony na niej, dziewczynie, którą widziałem pierwszy raz. Stała tuż obok mnie. Modliłem się w duchu, aby wsiadła do tego samego autobusu co ja. Tak też się stało, było nawet lepiej! Usiadła tuż obok mnie, pomimo tego, że było wiele innych wolnych miejsc. Miała cudowne zielone oczy i kruczoczarne włosy, mój ideał. Widziałem ją po raz pierwszy. Uznałem to za dar od Boga lub od losu, jak kto woli.

Nagle wstała, a ja obudziłem się ze swojego cudownego transu. Musiałem działać szybko. Wystarczyło jedno jej spojrzenie rzucone przez ramię, by obudził się we mnie płomień pożądania. Od razu się podniosłem i ruszyłem za nią. Wyskoczywszy z autobusu, rozejrzałem się dookoła. Pomimo tego, że prawie codziennie tędy przejeżdżałem, nie wiedziałem, gdzie jestem. Zawsze wyłączam się, gdy gdziekolwiek jadę. Na szczęście miałem swój cel, który dał mi odwagę ruszyć w nieznane. Znaleźć ją...

Kątem oka dostrzegłem, jak skręca w jeden z zaułków. Nie kryjąc się, nawet nie próbując, ruszyłem za nią. Okolica z każdym krokiem stawała się coraz bardziej złowroga, na niebie zawisły ciemno szare chmury zapowiadające deszcz. Na jednej z obskurnych ścian był wyryty napis "Wielki Thaine tu był", a gdzie indziej "Zazas, Zazas, Nasatanada Zazas". Po chwili natrafiłem na ślepy zaułek. Zgubiłem ją, zgubiłem trop. Nie poczułem żalu, lecz ulgę. Przełamałem to zgubne zauroczenie. Mogłem w spokoju wrócić. Tylko jak? Nie miałem cholernego pojęcia, gdzie byłem. Już nie pamiętałem, w które uliczki skręcałem, a w które nie. Nagle otrzymałem pstryczka w nos. Zaczęło się.

Pierwsza kropla deszczu padła mi na sam środek czoła, dając mi otrzeźwienie. Obrzuciłem okolicę szybkim spojrzeniem. Po bokach były tylko zdewastowane ściany, a przede mną zwykłe drzwiczki. Zaczynała się ulewa, więc musiałem się gdzieś schować lub czym prędzej wynosić się stąd. Instynkt "walcz lub uciekaj", jak to mówią, ale który wybór symbolizował walkę, a który ucieczkę? W każdym bądź razie, postanowiłem stamtąd zwiewać.

Przemknąłem zaułkiem, aż zobaczyłem dawno już zapomniany pustostan. Wszedłem, by móc choć chwilę odsapnąć. Pachniało tam zgnilizną, a na ścianach rosły wszelakie pleśnie. Wzrok zawiesiłem na pewnym zdjęciu leżącym na podłodze, wyłaniającym się spośród odpadłego tynku. Były na nim dwie kobiety. Obie takie same, bliźniaczki o czarnych włosach. Ta po prawej się uśmiecha, w przeciwieństwie do drugiej, która tylko posyła nieśmiałe spojrzenie. Odłożyłem je i wszedłem po schodach. Na górze, po obu stronach, rozpościerał się rządek drzwi z numerkami od 1 do 12. Wyjątkiem była siódemka, której tam wcale nie było. Prawdopodobnie z powodu wyłamanych drzwi. Zajrzałem właśnie do tego pokoju. Na środku stało łóżko z porozdzieranym materacem. Czułem, że to miejsce było świadkiem okrutnych wydarzeń. Obok stało rozbite lustro. Widziałem w nim zniekształcony obraz samego siebie. Ulewa, ledwo dostrzegalna przez zabite deskami okno, lecz z pewnością słyszalna, wybijała swój rytm na przeciekającym dachu. Byłem tak zmęczony, że położyłem się na łóżku, tylko na chwilę, żeby odpocząć. Pomimo swojego stanu okazało się być bardzo wygodne.

Nagle rozchodzi się donośny trzask. Zrywam się z łóżka, po czym na palcach dochodzę do drzwi z liczbą 7. Powoli je otwieram i rozglądam się po korytarzu. Słyszę wołanie o pomoc, które dobiega gdzieś z ulicy. To jakaś dziewczyna. Zamiast ruszyć jej na pomoc, przybliżam się do drzwi o numerze 2. Zza nich, przez szparę pomiędzy nimi a podłogą, wysącza się światło. Zaglądam przez dziurkę od klucza i nie widzę nic, prócz samotnej lampki na środku. Zwracam swoją uwagę na skrzypiące schody. Ktoś po nich wchodzi. Odskakuję od drzwi i wpadam po cichu do pokoju numer 8. Przykładam ucho do ściany i słyszę szamotaninę dobiegającą z sąsiedniego pomieszczenia. Rozchodzi się dźwięk tłuczonego szkła, po czym zapada cisza. Wychodzę z pokoju i bacznie rozglądam się w obie strony. Nie dostrzegłszy niczego specjalnego, podchodzę pod pokój nr 7. Na ścianie i drzwiach pojawiły się ślady krwi. Nasłuchuję, lecz nie słyszę niczego. Otwieram stanowczo drzwi. Na łóżku leży ciało dziewczyny o kruczoczarnych włosach. Jej oczy są wciąż otwarte, ukazując ich zielone piękno. Ma na sobie liczne rany. Gdy się zbliżam, następuję na kawałek lustra. Choć nie tryska krew, ani nie czuję bólu, upadam w półmrok, a on mnie pochłania.

Wystraszony otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła. Blask księżyca, wpadający przez zabite deskami okno, oznajmił, że jest już noc. Stopniowo dochodziłem do siebie, stwierdzając, gdzie jestem i jak się tu dostałem. Podniosłem się z łóżka. Chciałem się stamtąd jak najszybciej wydostać. Zbiegłem po schodach i ruszyłem w kierunku wyjścia. Stawiając pierwszy krok poza tym miejscem, poczułem wielką ulgę. Było zbyt ciemno, bym mógł dostrzec cokolwiek. Ruszyłem przed siebie. Nagle poczułem czyjąś rękę, która owinęła się wokół mojej szyi. Pociągnęła mnie w tył. Chciałem wydać krzyk, ale byłem zbyt przerażony. Wszystkie moje zmysły się wyostrzyły dając mi szansę na odnalezienie siebie w tym wirze zamieszania. Przez ułamek sekundy mignęła mi przed oczami zakapturzona postać w czarnej szacie. Odepchnęła mnie. Potknąwszy się o próg straciłem równowagę i upadłem, uderzając głową o podłogę. Nie mogłem się ruszyć, ale widziałem nad sobą napis nabazgrany czerwonym kolorem "Zazas, Zazas, Nastanada Zazas". Gdy spojrzałem w bok, moim oczom ukazało się już znajome zdjęcie bliźniaczek. Nachyliła się nade mną postać w czarnych szatach, ukazując swoje oblicze. Mężczyzna o mętnych niebieskich oczach z ponurym wyrazem twarzy. Po chwili straciłem przytomność.

Gdy się ocknąłem, poczułem znajomy, stary i poszarpany materac pod sobą. To był pokój numer 7. Słyszałem jak ktoś recytuje nieznane mi formułki. Najprawdopodobniej z jakiegoś tajemnego języka. Udało mi się wychwycić jedynie "A teraz zstąp na tą niewierną duszę i przyjmij naszą ofiarę!". Próbowałem się wyrwać, ale miałem zawiązane oczy i zaklejone usta, a moje ciało było przypasane do łóżka. Zacząłem odmawiać modlitwę Ojcze Nasz, lecz na zdaniu "ale nas zbaw ode złego" poczułem jak coś ostrego najpierw się wbija, a potem przecina moje wnętrzności. Od tej pory wszystko słyszałem jak przez mgłę. Docierały do mnie przeróżne wizje piekła, demonów i zła. Traciłem kontakt z moim ciałem, jednocześnie coraz bardziej zagłębiając się w pustkę. Wtedy ukazał mi się jedyny biały punkt, który dał mi nadzieję. Wypełniło mnie światło.

Rozglądam się. Stoję na przystanku. Dzień zapowiada się pochmurny. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, choć jest tu dość spora grupa ludzi. Dostrzega mnie jedynie pewna dziewczyna, nieśmiało zerkając w moją stronę. Przyjeżdża autobus. Wsiadam do niego i dosiadam się do dziewczyny. Nagle kontroler biletów prosi wszystkich o pokazanie biletów. Oczywiście nie miałem przy sobie, ale kontroler sprawdza jedynie dziewczynie i idzie dalej. Też to zauważyła i posłała mi badawcze spojrzenie. Drzwi autobusu się otwierają. Bez zastanowienia, jako jedyny wysiadam, tylko na chwilę odwracając głowę, by uśmiechnąć się do dziewczyny. Idę chodnikiem i skręcam w uliczkę, kątem oka dostrzegając, jak ona wyskakuje z autobusu.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

i tak kanary potrafią uratować życie... a tak na serio... nic nie dzieje sie bez przyczyny. czyli to że zagada mnie znajomy na chodzniku może mnie uratować przed wpadnieńciem pod samochód
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje