Historia
Głos
Jak nakazywała mu codzienna rutyna, wstał o 5:00. Przed wschodem Słońca. Musiał wstawać tak wcześnie, żeby zdążyć uszykować się do pracy. Odgarnął nadzwyczaj ciężką kołdrę i stanął w samych bokserkach na środku jego niewielkiej kawalerki. Spojrzał na swoje ręce. Dawne blizny nie dawały o sobie zapomnieć.
Z popołudniowej drzemki wyrwał go dziki wrzask dobiegający z dolnego piętra, dokładnie z kuchni. Wybiegł, potykając się przy tym o nierówne panele w podłodze. Przy drzwiach, zza których wydobywał się cały hałas, był po mniej więcej 10 sekundach. Zobaczył tylko oślepiający blask.
-Uciekaj - usłyszał głos matki.- Uciekaj stąd!
Strach nie pozwolił mu się jej posłuchać.
Cholerne wspomnienia, pomyślał, po czym podszedł do półeczki z lekami. Garścią wziął antydepresanty, już dawno przestał dbać, ile ich bierze. Dziś zażył dostatecznie dużo.
Stał jak słup. Całe jego ciało było sparaliżowane. Blask przemienił się w ciemność, która przykryła cały jego świat. Słyszał tylko okropny wrzask matki. I ten głos, ten dantejski głos, który pomimo jego młodego wieku od razu skojarzył mu się z głosem człowieka, który przed momentem najadł się tłuczonego szkła.
Szybkim ruchem wypił wczorajszą kawę i wypalił papierosa. Wszedł do swojej ciasnej łazienki, w której śmierdziało stęchlizną. Grzyb na suficie nad kabiną prysznica z dnia na dzień robił się coraz większy. Odkręcił wodę, wsłuchał się w odgłos spadających kropel.
Poczuł zapach palonego mięsa. Jego matka wciąż nie przestawała krzyczeć. Nagle poczuł na rękach czyjś dotyk. Dłonie tajemniczej osoby były niewyobrażalnie zimne. Mróz przeszedł całe jego ciało i kuł jak tysiące malutkich igiełek. Z sekundy na sekundę zimno przekształciło się w ciepło. Ciepło szybko zaczęło parzyć. Ból był koszmarny. To nie był zwykły ogień. Wiedział to, ponieważ ich poprzedni dom spłonął w pożarze w środku nocy, właśnie wtedy zginął jego ojciec.
Zaczęło mu szumieć w głowie. Wiedział, co się niedługo stanie. Chciał być czysty, zanim to nastąpi. Niezdarnie wgramolił się do kabiny.
Poczuł, jak skóra odchodzi mu od przedramienia. Głosu matki już nie słyszał. Słyszał tylko straszliwy, ale zarazem dziwnie kojący śmiech tajemniczego osobnika. Zaczął powoli tracić czucie w nogach. Padł na zasmoloną posadzkę. Zemdlał.
Obudził się w szpitalu. Jego ręce były cale w bandażach.
- Przykro mi, synu – powiedział człowiek w fartuchu siedzący na krześle obok łóżka, na którym leżał.- Twoja matka nie żyje.
Oparł się o ścianę. Woda, która na niego kapała, była zbyt zimna, ale to już nie miało znaczenia. Osunął się na kafelki. Jego świat znów przykryła ciemność.
- Nareszcie chłopcze – usłyszał ten sam, piekielny głos, co w dzień śmierci matki. – Nareszcie jesteś mój.
Cholerne wspomnienia, pomyślał.
Komentarze