Historia
GŁODNY
Nie cierpię walentynek. Nie wynikało to z braku sympatii – prawie każde walentynki miałem z kim spędzać. Zwyczajnie nigdy nie lubiłem tej całej przesłodzonej atmosfery, czekoladek, kwiatków, wszechobecnych serduszek i innych różowo-czerwonych dupereli. Jak dla mnie, Kupidyn może wsadzić sobie swoją magiczną strzałę w dupę. Mimo wszystko tego roku 14 lutego był dla mnie nieco inny.
Od kilku miesięcy cieszyłem się szczęśliwym związkiem z cudowną dziewczyną, inną niż pozostałe. Żadna z niej księżniczka czy tapeciara. Strasznie się zakochałem. Mieszkała w piętrowym domu za niedużym miastem w Wielkopolsce razem z rodzicami i rodzeństwem na piętrze. Parter natomiast zamieszkiwali jej dziadkowie. Tak się złożyło, że w święto zakochanych jej dom był pusty (nie licząc dziadków na dole). Pomyśleliśmy, że to świetna okazja do spędzenia razem czasu w samotności i spokoju. Miałem wpaść po nią na spacer, a wieczorem skoczyć do niej na jakiś film. O dziwo podzielała moją niechęć do walentynek i zamiast głupawej komedii romantycznej w planach mieliśmy jakiś dobry horror.
Plan na wieczór był moim zdaniem idealny. Tuż po obiedzie chwyciłem kupiony wcześniej bukiet czerwonych różyczek i torbę z małym upominkiem, po czym wyszedłem z domu, obiecawszy wcześniej rodzicom, że do trzeciej nad ranem wrócę. Mieszkałem w domu po drugiej stronie miasta. Od domu mojej drugiej połówki dzieliło mnie około trzydziestu minut drogi. Spowalniały mnie jednak śliskie i oblodzone chodniki. Ostrożnie stąpałem w kierunku jej domu, uważając, żeby nie zniszczyć prezentu czy kwiatów. Na dworze było dość zimno, ale nie zraziło mnie to - uparcie stawiałem kroki. Myślałem, że idę wieki. Postanowiłem, że tym razem pójdę skrótem - nie chciałem się mocno spóźnić. Skrót ten wiódł wzdłuż torów opuszczonej stacji kolejowej. Zamknięto ją na w latach 50. XX wieku. Nie pamiętam jaka była oficjalna przyczyna zamknięcia stacji (chyba fatalny stan infrastruktury), ale legendę znają chyba wszyscy okoliczni mieszkańcy. Ludzie twierdzą, że od 1956 roku miały tu miejsce dziwne wydarzenia. Ponoć pewnego dnia, jeden z pasażerów oczekujących na pociąg dostał jakiegoś ataku i ugryzł chcącego mu pomóc pracownika stacji. Pasażera wywieziono, natomiast chcący mu pomóc maszynista zaginął kilka dni później. Po miesiącu od jego zniknięcia na stacji miało miejsce pierwsze w wielu morderstw. Znalezione zwłoki należały prawdopodobnie do przypadkowego przechodnia, który wybrał się na wieczorny spacer. Według legendy, znalezione zwłoki były w połowie zjedzone. W przeciągu 2 lat znaleziono jeszcze kilkanaście ciał, wszystkie były w dużym stopniu skonsumowane. Kilka osób z okolicy zaginęło. Ludzie wierzyli, że to sprawka szalonego mordercy-kanibala. W 1958 roku stacja została zamknięta. Nie zakończyło to jednak fali morderstw czy zaginięć. Ciała na torach znajdowano w różnych odstępach czasu jeszcze do 1989 roku. Zaginięcia przestano wiązać z tym miejscem. Zagadka nigdy nie została rozwiązana. Opuszczony dworzec stał się najmniej uczęszczanym miejscem w całej okolicy. Starzy ludzie twierdzą, że dworzec jest nadal niebezpieczny i gorliwie przestrzegali młodzież przez odwiedzanie tego miejsca. Sram na to.
Zszedłem w bok na kamienistą drogę prowadzącą wzdłuż torów. Kocie łby ciągnęły aż do głównej drogi po drugie stronie. Miałem do przejścia około 400 metrów. Szło mi się dużo lepiej niż po chodniku, nawet przyspieszyłem. Po lewej stronie miałem porośnięte krzaczorami tory, z prawej natomiast wręcz dżunglę - gęstą mieszaninę trawy, krzewów i niskich drzew. Po lewej stronie torów znajdował się porośnięty bluszczem i mchem, przyozdobiony wulgarnym graffiti mur ciągnący się aż do drogi. Po chwili dotarłem do opuszczonego dworca. Powybijane szyby i kutasy na wszystkich ścianach nie były niczym zaskakującym. Nie miałem czasu na podziwianie puszczonego budynku, więc nie rozglądałem się zbytnio, skupiając się na celu mojego spaceru. Wkrótce dotarłem do głównej drogi. Tutaj chodniki były mniej oblodzone, więc bez problemu dotarłem do swojej ukochanej.
Wieczór był cudowny! Ale, cholera, zasiedziałem się... O 2:30 w pośpiechu sznurowałem buty, ucałowałem szybko dziewczynę na pożegnanie i pędem wybiegłem z jej domu omal nie skręcają sobie kostki na śliskich schodach. Kurwa, miałem niecałe pół godziny na powrót do domu, inaczej rodzice ostro by się wkurwili. Pędziłem w stronę domu, jednak nagle zatrzymałem się. Spojrzałem w lewo, wprost w mroczną głębię nieoświetlonej drogi prowadzącej na opuszczoną stację kolejową. Nie miałem czasu iść przez miasto, postanowiłem iść skrótem, jednak... zawahałem się. Choć nie jestem strachliwy, tym razem się zaniepokoiłem. Szybko skarciłem się w myślach, w końcu traciłem czas... Ruszyłem w kamienistą drogą w ciemność.
Dzięki Bogu, księżyc wyszedł zza chmur, rozjaśniając nieco drogę wzdłuż torów. Teraz wyraźniej widziałem kontury buszu po obu stronach. Czułem się tak, jak wtedy, gdy jako dziecko schodziłem do piwnicy w bloku - przypominały mi się wszelkie kreatury jakie kiedykolwiek miałem (nie)przyjemność oglądać w telewizji czy koszmarach. Postanowiłem przyspieszyć. Potknąłem się jednak o wystający kamień i powróciłem do normalnego tempa, w końcu ze złamaną nogą nie dojdę do domu wcale. Minąłem zakręt i w oddali ujrzałem koniec mrocznej trasy - dwie latarnie uliczne. Dodało mi to otuchy, jednak... niemal w tym samym momencie usłyszałem za sobą szmer. Kurwa! Poczułem stające dęba włosy na karku. Poprawiłem zimową czapkę tak, żeby lepiej widzieć i ponownie przyspieszyłem. Serce biło mi jak oszalałe, nigdy się tak nie bałem. Cholera, znowu! Brzdęk na torach - tym razem obróciłem się ku źródle niepokojącego dźwięku. Myślałem, że się zesram - tam faktycznie coś się ruszyło! W nadziei, że to tylko jakiś kot przyspieszyłem jeszcze bardziej. Jebać kamienie, nie miałem ochoty być tu ani chwili dłużej. Co o było?! Łamiąca się gałąź! Szybko spojrzałem na krzaczory po lewej za sobą.
Światło odbijane przez księżyc nasiliło się. Jakieś humanoidalne gówno wylazło na czworakach na drogę. Zamarłem w bezruchu, tępo gapiłem się na to coś. Pełznąca za mną paskuda przypominała łysego, anorektycznie chudego człowieka pokrytego bliznami. Jego morda była umazana zaschniętą krwią, tak jak dłonie i stopy. O ile wzrok mnie nie mylił jego zęby były dziwnie, nadnaturalnie ostre. Miał na sobie resztki czegoś w stylu brudnych jeansów. Moją uwagę najbardziej przykuły jego jarzące się czerwienią ślepia. Ni chuja nie mogłem się ruszyć, a on podłaził coraz bliżej. Gdy dzieliło go ode mnie kilkadziesiąt metrów, w końcu udało mi się odblokować kończyny. Obróciłem się do niego plecami i pobiegłem sprintem po oblodzonych kamieniach, modląc się, żeby dobiec na drogę zanim łysol mnie dogoni. Poruszał się dość szybko, chyba się do mnie zbliżał. Na szczęście droga też była coraz bliżej. Od światła latarni dzieliło mnie już kilkadziesiąt metrów i... Kurwa, moja noga! Moja stopa wpadła w jakąś szczelinę, kostka wygięła się pod nienaturalnym kątem i poleciałem twarzą w śliskie kamienie. O dziwo nie poczułem bólu, gdy mój nos złamał się pod wpływem uderzenia o kamień - to chyba przez nadmiar adrenaliny. Gdy odkryłem, że nie mogę wstać, zwiększyła się dwukrotnie. Zacząłem czołgać się po śliskim, nierównym podłożu, ciągnąc za sobą nogę ze skręconą kostką. Słyszałem go, był kurewsko blisko, słyszałem jak dyszy. W pewnym momencie chwycił mnie za nogę i pociągnął w tył. Przewrócił mnie na plecy i w końcu zobaczyłem go z bliska - był jeszcze paskudniejszy. Chwycił mój płaszcz przy szyi i mocno pociągnął, odrywając guziki. Chwilę później zatopił zęby w mojej tętnicy. Zawyłem z bólu, bezskutecznie próbowałem go odepchnąć lewą ręką, prawą szukając czegoś do obrony. Natrafiłem na luźny kamień, dość spory i całej siły przypierdoliłem mu w łysy łeb. Postać zawyła z bólu i przewróciła się na bok. Zacząłem na ślepo uderzać go kamieniem, aż przestał się wić i wrzeszczeć. Czułem na sobie ohydną maź, coś w stylu gęstej, czarnej krwi. Długo nie nacieszyłem się zwycięstwem - ból w szyi ogromnie się nasilił. Czyżby łysol był jadowity? Ostatkiem sił doczołgałem się pod tory i wturlałem w krzaki.
Nie wiem, ile spałem, ale obudziłem się głodny. Czułem w powietrzu smakowity zapach, ślina napłynęła mi do ust. Głodny. Podniosłem się z ziemi - byłem w krzakach obok torów. Dotknąłem szyi i odkryłem, że rana się zabliźniła. Musiałem GŁODNY cholernie długo leżeć, przez to byłem taki głodny. Głód był chyba jedynym GŁODNY uczuciem jakie mi towarzyszyło. Wciąż czułem GŁODNY ten zapach w powietrzu. Zdałem sobie sprawę, że GŁODNY jest noc, a ja wciąż wyraźnie GŁODNY widzę. Usłyszałem coś. Po kamienistej GŁODNY drodze zobaczyłem GŁODNY jakąś postać, chyba kobietę GŁODNY. Słuchała GŁODNY muzyki, miała słuchawki. Byłem taki GŁODNY, a GŁODNY ona GŁODNY pachniała tak GŁODNY smacznie! Wyszedłem GŁODNY za nią i GŁODNY po cichu poszedłem za nią GŁODNY. GŁODNY. Musiałem coś zjeść, nie jadłem GŁODNY chyba wieki. Byłem coraz bliżej. Byłem taki GŁODNY. Byłem.
Komentarze