Historia
Cyrk
Pamiętam, że gdy byłem mały zawsze lubiłem chodzić do cyrku. Mieszkałem w niewielkim, prowincjonalnym miasteczku, gdzie życie toczy się powolnym rytmem, toteż coroczne odwiedziny grupy cyrkowej ściągały dzieciaki z całej okolicy. Tamtego dnia, 23 października, do miasteczka zawitał cyrk. Ogromny, jaskrawy namiot w którym odbywały się pokazy, górował nad pobliskimi domami. Na pokaz wybrałem się sam. Odkąd pamiętam lubiłem oglądać tego typu wydarzenia sam. Pamiętam, że bilet wstępu kosztował dwa dolary, co dla mojego kieszonkowego było niemałym obciążeniem. Wszedłem do niemiłosiernie dusznego wnętrza cyrku i usiadłem możliwie jak najbliżej sceny, będącej punktem centralnym całego namiotu. Przedstawienie nie różniło się niczym od tych, jakie widywałem tu w poprzednich latach, a mimo to ten jeden numer zapamiętałem do końca życia. Otóż mniej więcej w połowie show na scenę wyszedł element nieodzowny dla każdego cyrku- Clown, i zaprosił na scenę kogoś z widowni do pomocy. Poszła jakaś dziewczyna z dalszych rzędów. Numer był stary jak świat: clown zapakował dziewczynę do skrzyni i oznajmił, że przetnie ją na pół. Mówił to lekko drżącym głosem. Cóż, pewnie nowy w tym zawodzie. Podnosząc ręczną piłę do drewna ręce drżały mu już tak, że upuścił przedmiot.
- Przepraszam, to mój pierwszy występ… - Wybełkotał podnosząc piłę.
dalsza część przedstawienia przebiegła rutynowo. Ot, przekroił skrzynię na pół, dysząc przy tym jak wół, a na koniec z wyrazem ulgi otworzył obie połówki skrzyni. W jednej były nogi, w drugiej korpus dziewczyny. No, wszystko poszło pomyślnie, więc pomimo wcześniejszej nieporadności clowna publiczność zaczęła bić brawo. Do dzisiaj zastanawiam się, czy tylko ja widziałem krople krwi kapiące z zamykanej skrzyni.
Komentarze