Historia
10 minut
— D-1019? D-1019, wyjdź proszę.
Dobijający się do drzwi strażnik miał właśnie dziesięciominutową przerwę. Obiecał sobie, że przeznaczy ją na spacer do bufetu, napicie się kawy z nowego fundacyjnego automatu, i powrót przed przechowalnię tego straszliwego obiektu, który chronił. Ale jak zwykle, gdy coś sobie postanawiał, pojawiały się problemy. A przecież do bufetu zostało niecałe sto metrów!
Strażnik w Fundacji pracował od lat. Wielu. Nie wiedział dokładnie ilu, bo kilka razy przyjmował preparaty amnezyjne, a w swojej dokumentacji mógł znaleźć więcej czarnych skreśleń niż tekstu. Zasadniczo nie wiedział nawet, czego aktualnie strzegł, bo przebywanie w pobliżu obiektu wymagało regularnego przyjmowania preparatów amnezyjnych. Inaczej — jak mówili ci przemądrzali naukowcy — w jego mózgu mogły zajść "nieodwracalne zmiany". Jak zwykle.
Cieszył się zatem, że w ogóle pamiętał, by napić się kawy. I nagle problemy.
— D-1019, uspokój się i otwórz. — Uderzył w drzwi jeszcze dwa razy.
Gdzie są wszyscy? — pomyślał, zerkając na zegarek. — Jeszcze osiem minut, cholera.
Zacisnął zęby.
— D-1019, mam narzędzia, dzięki którym jestem w stanie wyważyć te drzwi. — Starał się mówić opanowanym tonem.
— Gówno masz — usłyszał stłumiony, niespokojny głos — wiem dobrze, że to zamki magnetyczne, powiedzieli mi, że są magnetyczne i że tylko oni mogą je otworzyć, słyszysz, kurwa?
— D-1019 — powtórzył strażnik, czując narastające rozgoryczenie. Rozejrzał się. Gdzie oni zniknęli? — pomyślał. Był w stanie usłyszeć bicie własnego serca; nawet z bufetu, mimo że zazwyczaj o tej porze roiło się w nim od pracowników, nie dobiegały żadne dźwięki. — D-1019, chcę…
— Skąd wiesz, jaki mam numer?! — przerwał mu głos. — Wszystkich monitorujecie, nie, kurwa?
— D-1019 — strażnik zmrużył oczy i, opierając się przedramieniem o drzwi, dwoma palcami ucisnął sobie skronie — usłyszałem, jak krzyczysz: „hej!”, a twój pomarańczowiutki uniform z wyszytym na plecach numerem śmignął mi po prostu przed oczami, kiedy wbiegałeś do tego pomieszczenia zaopatrzeniowego…
— Właśnie! — wrzasnął znów. — To jest pomieszczenie zaopatrzeniowe! Mam tutaj… mam tutaj, kurwa, pistolet, rozumiesz? Zajebisty pistolet, odstrzelę cię, zanim zdążysz… cokolwiek zrobić!
— D-1019, pracuję w tym sektorze od naprawdę wielu lat. Ja wiem, że to pomieszczenie jest puste. Ty też o tym wiesz, bo obecnie w nim przebywasz. Dodatkowo w ciemności, bo tylko pracownicy z pierwszym albo wyższym poziomem upoważnienia mogą włączyć światło i otworzyć szafki. Widzisz to zielone światełko na przeciwległej do wejścia ścianie?
— Tak. To jest mina? To jest, kurwa, mina!
— To nie mina, D-1019, ale czytnik kart — powiedział strażnik i pożałował, że nie ugryzł się w język. Gdybym trzymał się wersji z miną, pewnie by wyszedł. Jasna cholera — pomyślał i po chwili kontynuował. — Gdybyś miał ten pierwszy poziom i ładną kartę, mógłbyś dzięki niemu zapalić światło. Ale mimo wszystko szczęście ci sprzyja. Wszedłeś, bo ktoś zostawił otwarte drzwi, prawda?
— Przecież widziałeś, jak wchodziłem, więc po co pytasz? — Głos D-1019 stawał się coraz bardziej spanikowany.
— Ano — strażnik poczuł, że teraz ma okazję — bo tak się składa, że było to wejście nieautoryzowane, inaczej wtargnięcie. Zgadza się, zamek mogą otworzyć tylko mili panowie, którym uciekłeś. Albo któryś z ich kolegów. Ale możesz to zrobić i ty — po naciśnięciu przycisku znajdującego się nieco nad klamką.
— Dobrze, kurwa, wiedzieć. Jeśli będę chciał wyjść, na pewno skorzystam. — D-1019 nie panował nad drżeniem głosu.
— Właśnie rzecz w tym — kontynuował z coraz większym naciskiem strażnik — że jeśli nie wyjdziesz, a nie posiadasz karty, za jakiś czas usłyszysz pikanie. I po minucie tego pikania drzwi same się otworzą, pozostając otwarte tak długo, aż przyjdzie ktoś z kartą i przyłoży ją do czytnika. Jako że jednak do tego czasu mogą się pojawić moi kompani, ochroniarze od Keterów, którzy nie będą tak pobłażliwi, albo panowie doktorowie, radziłbym…
— Nie! Proszę, nie wzywaj doktorów! Nie ich!
Strażnik westchnął.
— No to wychodź — powiedział. Cztery minuty, pomyślał. Czyli po kawie. — D-1019 — dodał jeszcze — za cztery minuty będę cię musiał zostawić.
— Ja tam nie chcę. Ja nie chcę wracać. — D-1019 brzmiał nędznie, chyba zaczynał płakać.
Muszę się napić tej kawy — pomyślał strażnik, po czym odwrócił się i odszedł kilka kroków od drzwi. Następnie chwycił krótkofalówkę i zaczął wywoływać:
— Niech ktoś od D-1019 tu przyjdzie, zatrzasnął się w nieczynnym pomieszczeniu zaopatrzeniowym i nie chce wyjść.
Brak odbioru.
— Ktokolwiek? — powtórzył strażnik, czując coraz większy niepokój. — Odbiór? Odbiór?
Powoli rozejrzał się wokół. Biały korytarz oświetlało kilka stojących przy ścianach lamp halogenowych. Widział tylko swój cień. Im dłużej na niego patrzył, tym krótszy, chudszy i słabszy się wydawał.
Dzieje się coś złego — pomyślał. Po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że widzi podwójnie, ciężej mu też było poruszać głową. Korytarz stawał się coraz dłuższy, a światło lamp halogenowych coraz słabsze.
— Wypierdalaj napić się kawy! — zatrzeszczała nagle krótkofalówka, na dźwięk której strażnik prawie podskoczył.
— Halo? — zagrzmiał, gdy już się opanował. — Halo, kto…
Nieważne, kto mówi — pomyślał gwałtownie. — Ma rację. Muszę się napić tej kawy, przecież sobie przysięgałem.
Rozpoczął marsz w stronę końca korytarza, ale zawrócił po wykonaniu dwóch kroków.
— D-1019 — powiedział głośniej niż zamierzał, zbliżając twarz do drzwi. — Idę, tak jak mówiłem. Nie spodziewaj się taryfy ulgowej, jeśli znajdą cię inni.
I nie oczekując odpowiedzi, biegiem ruszył do bufetu.
Kiedy dotarł na miejsce, potwierdziły się jego najgorsze przypuszczenia — było puste. Nie działało nawet fundacyjne radio, odtwarzające zazwyczaj utwory nagrywane podczas prób wykonania „Złej Kompozycji”. Został sam. Ale nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać. Niemal sprintem pokonał odległość dzielącą go od automatu do kawy. Ze zdziwieniem stwierdził jednak, że nie musi wybierać smaku — papierowy kubeczek z gorącą espresso bez mleka i cukru oczekiwał na zabranie z podajnika. Strażnik chwycił wymarzony napój i nie zważając na jego temperaturę, jednym haustem wychylił połowę kubka. Chciał jęknąć z bólu, kiedy zupełnie niespodziewanie do bufetu wkroczyło dwóch doktorów Fundacji. Obaj łysi, obaj z przypiętymi do piersi plakietkami informującymi, iż posiadają czwarty poziom upoważnienia.
Strażnik odskoczył od automatu i miał ochotę wreszcie wytłumaczyć komuś kompetentnemu, że w nieczynnym pomieszczeniu zaopatrzeniowym zaszył się D-1019, zapytać, dlaczego wszędzie panują takie pustki i dlaczego nikt nie odpowiadał na jego wezwania przez krótkofalówkę. Ale poparzenie gardła sprawiło, że wydobył z siebie tylko krótkie westchnienie.
Dwóch doktorów porozumiewawczo spojrzało w swoją stronę, po czym jeden z nich, wyższy, postąpił o krok i zwrócił się do strażnika:
— Pańska przerwa minęła minutę temu. Czy zdaje pan sobie sprawę, że w wyniku zaniedbania, którego się pan dopuścił, chroniony przez pana obiekt ominął swoją przechowalnię i teraz sieje spustoszenie w całym sektorze?
— Ja… — zaczął całkowicie zbity z tropu strażnik, czując, że jego źrenice się rozszerzają, a oddech zatrzymuje.
— W związku z tym — przerwał donośnie drugi doktor — wykonana zostanie procedura terminacji. Zdegradujemy pana, a później wystawimy na konfrontację z…
Strażnik przestał słyszeć cokolwiek oprócz przenikliwego, narastającego z sekundy na sekundę pisku. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, uderzył stojącego przed sobą doktora i rzucił się w kierunku korytarza. Biegł z powrotem, w stronę, z której przyszedł. Chciał sprawdzić, czy przechowalnia naprawdę została ominięta.
Czy chciał? Czy w ogóle wiedział, dokąd biegnie? Nie. Wiedział tylko tyle, że nie będzie uciekał długo. I że nie przeżyje, jeśli gdzieś się nie schroni.
Ominął zakręt. Kątem oka, po prawej, w odległości kilkunastu metrów dostrzegł innego strażnika.
Pomoże mi — pomyślał i bez zastanowienia krzyknął:
— Hej!
Wiedział jednak, że zatrzymanie się nie wchodziło w grę. Rozejrzał się gwałtownie, dostrzegając kolejną szansę, dziecię szczęśliwego zbiegu okoliczności — uchylone drzwi jakiegoś pomieszczenia. Zapominając o zawołanym przed chwilą strażniku, szybko wskoczył do środka i zatrzasnął się wewnątrz. W tym samym momencie stracił przytomność.
Ciemność.
Obudził się z potwornym bólem głowy. Wiedział, że znajduje się w pomieszczeniu, które zapewnia mu bezpieczeństwo. Wiedział, że nie może stąd wyjść, że nie może oddać się w ręce doktorów. O reszcie zapomniał.
— D-1020? — usłyszał nagle po drugiej stronie. — D-1020, wyjdź proszę…
Komentarze