Historia

Pariasi

pariah777 17 9 lat temu 8 507 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Pariasi. Mijasz ich na ulicy, podajesz im rękę, rozmawiasz z nimi. Innymi słowy – są wszędzie. Ty ich jednak nie dostrzegasz, przechodzisz obojętnie, nie chcesz tego widzieć. Masz rację, tak jest łatwiej. Im to również pasuje. Problemy się zaczynają, kiedy wasze drogi się zetkną. Czytając to, wchodzisz na ich teren, z którego nie ma wyjścia.

Nie, nie jestem Pariasem. Nazywam się Eddie, ale to bez znaczenia. Wkrótce słuch o mnie zaginie. Albo uda mi się gdzieś zaszyć, albo mnie znajdą. Byłem prywatnym detektywem. Pewnego dnia dostałem nietypowe zlecenie. Klient cenił sobie całkowitą anonimowość, bo, jak mówił, wolał pozostać poza ich zasięgiem. Sprawa była dziwna, ale gdy ten koleś wspomniał o wynagrodzeniu, zrozumiałem, że to coś poważnego. Normalni ludzie nie proponują siedmiocyfrowych sum za zadawanie pytań. Być może pracował dla rządu, nie wiem, dobrze płacił, to wystarczyło.

Cała rozmowa trwała parę minut. Treść zadania napisał mi na kartce: „Pariasi, sprawdź ich”. I tyle. Byłem trochę zdezorientowany, ale dość szybko ułożyłem plan działania. Miałem znajomości w naprawdę wielu miejscach, więc ktoś musiał o nich coś wiedzieć. Wyszedłem z biura i umówiłem się od razu na spotkanie z moim kumplem. Po drodze wyrzuciłem kartkę ze zleceniem do jednego z publicznych śmietników.

Mój przyjaciel nic nie wiedział na temat Pariasów. Doradził mi jedynie, żebym uważał, bo coś tu jest nie tak. Zaślepiony forsą zignorowałem to. Gdy wracałem do biura, natrafiłem na bezdomnego przeczesującego śmieci. Ku mojemu zdziwieniu, wcale nie wyciągnął ze śmietnika żadnej puszki ani butelki, lecz kawałek papieru. Wtedy spojrzał na mnie i rzucił się do ucieczki. Dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, że to przecież ja wywaliłem tam tą kartkę. Ruszyłem za nim. Przeciął ulicę ignorując całkowicie samochody, które z piskiem opon musiały się zatrzymywać. Bym go dogonił, gdyby nie to, że jakiś pijak za kółkiem nie wyhamował. Padłem na ziemię i straciłem przytomność.

Obudziłem się dopiero w szpitalu. Całe moje ciało pulsowało z bólu. Lekarze twierdzili, że wszystko jest w porządku, ale muszą zrobić jeszcze parę badań. Nie miałem nic przeciwko, zdrowie to ważna rzecz. Musiałem zostać na noc. Wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Ze snu wyrwało mnie szturchanie w ramię. Otworzyłem oczy i zobaczyłem menela, którego goniłem. Miał całą spuchniętą twarz. Szczęka mu bezwładnie zwisała ukazując pozostałości po zębach i bliznę po odciętym języku. Stał, pochylony nade mną, wskazując zakrwawionym palcem na nabazgrany krwią napis na ścianie. Zmrużyłem oczy, by go odczytać: „Uciekaj, oni wiedzą”. Ten koleś ma coś z wspólnego z Pariasami, pomyślałem. Nie było jednak czasu na pogawędki, zerwałem się na równe nogi. Byłem trochę obolały, ale adrenalina buzowała we mnie na tyle, by dać mi szansę ucieczki przez okno. Skorzystałem z niej i już po godzinie byłem z powrotem w domu. Nie wiedziałem, co robić.

Zadzwoniłem do mojego klienta, ale odezwała się jedynie automatyczna sekretarka. To był mój ostatni telefon do niego. Ktoś zakończył naszą współpracę wysyłając go do piachu, takie miałem przeczucie. Resztę nocy próbowałem przespać, lecz niepokój targał moim umysłem.

Nazajutrz wyszedłem z domu. Poszedłem wypłacić kasę z bankomatu. Potrzebowałem jej, żeby się na jakiś czas móc ulotnić. Idąc ulicami czułem coś dziwnego. Jakby cały świat zaczął się na mnie patrzeć w złowrogi sposób. Popadałem w paranoję. Widziałem ich, Pariasów, wszędzie. Nie wiedziałem nawet, kim są, ale bałem się jak cholera. Nie mogłem tak tego zostawić, bo skończę w wariatkowie. Zanim dam stąd nogę, muszę zamknąć tę sprawę albo przynajmniej dowiedzieć się czegoś więcej.

Złożyłem wizytę znajomemu okultyście. Gdy usłyszał słowo „Pariasi”, zrobił wielkie oczy. Kazał mi się w to nie mieszać i olać sprawę. Byliśmy sami w jego domu, więc postanowiłem to wykorzystać, nie chciałem odejść z pustymi rękoma. Mówił, że nic więcej nie powie, bo to niebezpieczne. Wtedy wymierzyłem jeden precyzyjny cios w jego gębę, który odebrał mu wszystkie argumenty. Czas zadziałać ich metodami. Otrzeźwiał, spojrzał na mnie ze strachem i pogardą w oczach, po czym zaczął recytować.

To nie byle popaprańcy. Sekta wywodzi się z czasów Aleistera Crowleya. Już od tamtych czasów była owiana tajemniczością i swoim istnieniem bardziej przypominała legendę. Z powodu częstych zmian, które w niej zachodziły, ciężko jest dokładnie określić jej główne cele i założenia. Członkowie przypominają fanatyków mogących zacząć mordować w każdej chwili, gdy tylko zapadnie takie życzenie ze strony mistrza. Każdy, kto tylko dowie się za dużo, ma być od razu likwidowany.

Pozostawało tylko jedno pytanie: skąd ten zaściankowy okultysta wie o tym wszystkim? Odpowiedź jest dość jasna. Chwyciłem za krzesło stojące obok i tłukłem, aż przestał się ruszać. Jeden za jednego, zabrali mi klienta, to ja zabrałem im, jak się później okazało, jednego z „wywyższonych”. Po tym, jak ubiłem tego sukinsyna, przeszukałem cały jego dom. Nie znalazłem nic, co łączyło się z Pariasami. Gdy już chciałem stamtąd spieprzać, moją uwagę przykuł jego laptop. Nie był zabezpieczony żadnym hasłem, więc robotę miałem dość łatwą. Folder o nazwie „asdasdasdf” wydawał się podejrzany. Było tam mnóstwo filmów, z których zdążyłem obejrzeć tylko trzy. Oto, co na nich było:

„Żywe koryto”

Przed kamerą stoi mężczyzna w czarnych szatach.

– Żywe koryto, ujęcie pierwsze i ostatnie! – Wyszczerza zęby w złowrogim uśmiechu.

Odsuwa się na bok i odsłania leżącego za nim związanego człowieka. Po chwili znów się pojawia. Trzyma w dłoniach nóż rzeźnicki. Skrępowany człowiek miota się i próbuje wrzeszczeć, ale ma zakneblowane usta. Mężczyzna w szatach, śmiejąc się, rozpruwa brzuch przywiązanemu. Podchodzi druga osoba w czarnym ubiorze niosąca worek świńskiej karmy, którą wsypuje do brzucha miotającej się ofiary. Na salę wprowadzone zostają cztery świnie. Podchodzą do skrępowanego. Wyczuwają jedzenie.

Scena trwa jeszcze parę minut. Osoby w czarnych szatach jedynie przypatrują się krwawemu widowisku.

„Księżycowy pocałunek”

Czterech mężczyzn w szatach idzie w świetle księżyca po podwórzu. Wybijają okno domu i wchodzą do środka. Leżąca na łóżku obok kobieta nie może wydobyć z siebie ani słowa z przerażenia.

Chwytają ją i wloką na środek podwórza.

Ustawiają się wokół niej i podnoszą z ziemi maczety, po czym wskazują nimi na rozgwieżdżone niebo, recytując przy tym formułki w różnych językach.

Kobieta błaga o litość, jednak mężczyźni w szatach ignorują prośbę i zatapiają ostrza w jej ciele. Raz po raz tną jej delikatne ciało, aż spływa krwią.

„Pasowanie na WYWYŻSZONEGO”

Okultysta, którego przed chwilą zamordowałem, stoi nagi. Wkoło niego ustawiony jest krąg ludzi w czarnych szatach.

Przez parę minut panuje absolutna cisza, każdy trwa w bezruchu.

Nagle na kolana pada kobieta i pełznie w stronę nagiego. Zaczyna go całować po stopach, a reszta posłusznie idzie w jej ślady.

Zapada ciemność. Słychać jedynie jęki i chaotyczne krzyki.

Po tym, co zobaczyłem, miałem już dość. Pomiędzy filmami dojrzałem jeden plik tekstowy. Była to lista nazwisk. Każdemu była przyporządkowana jedna z trzech grup: Oczyszczonych, brudnych i szarych. Znajdowały się tam tysiące nazwisk, niektóre kojarzyłem. Były poukładane alfabetycznie, więc szybko znalazłem samego siebie. Należę do brudnych, cokolwiek to znaczy. Nade mną był mój ojciec, martwy od paru lat. Spłonął w pożarze. On jest oczyszczony. Sprawdziłem, czy widnieje tam też nazwisko okultysty. Ani wzmianki. Pariasów zapewne nie ma na tej liście.

Zadzwoniła komórka. Nie moja. Spojrzałem na trupa. Przeszukałem jego kieszenie i wyjąłem telefon. Przyszła wiadomość. „Dzisiejszej nocy”, było napisane. Poniżej podany był adres. Mój adres. Polują na mnie. Zdałem sobie sprawę, że wiem za dużo. Przyjdzie mi zapłacić za tę ciekawość, ale jeszcze nie teraz. Ucieknę. Będą zbyt zajęci, żeby mnie szukać. Czym?

Tobą. Wiedzą, że to czytasz. Wiesz tyle, co ja. Wkrótce Twoje nazwisko zostanie przydzielone do grupy brudnych. A wtedy przyjdą. W nocy. Nie miej żalu do mnie. Ja tylko kupiłem sobie trochę czasu. Tobie radzę to samo. A poza tym, ostrzegałem.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Jako autor tego opowiadania – jeszcze żyję. Śledźcie mój profil autorski Szymon Sentkowski; jeśli on zamilknie, to przyjdzie Wasza kolej :)
Odpowiedz
No dzięki,teraz mnie dorwą ;_;
Odpowiedz
Creep oparty na faktach.
Odpowiedz
Tyle że po mormonach nie zostawał ani jeden ślad. Nikt nie spłonął. .. ludzie znikali jakby ich nigdy nie było.
Odpowiedz
Polecam Sherlock Holmes studium w szkarłacie. Kiedyś ddokładnie tak działali Mormoni. Kkk działało dość podobnie.
Odpowiedz
Myślę, że zagrywka w stylu "Kevin sam w domu" powinna ich zniechęcić :)
Odpowiedz
Przyszli, zjadli mi pół zupy. To powiedziałem: wypad przez okno :)
Odpowiedz
Wzbudziło to moją ciekawość. Chętnie dowiedziałabym się o nich więcej: jak powstali, jak działają, jakie mają założenia i wierzeniasitp. :D
Odpowiedz
Zajebiste :D
Odpowiedz
Przyszli. Zjedli mi ostatnia frytke, wiec zajebalam skurwysynow :D
Odpowiedz
dobre ;p
Odpowiedz
No byli, chłopaki.. Fajni, wypiło się herbatę, i poszli. A na serio - dobre, klasyczna creepka
Odpowiedz
Bardzo fajne, pomysłowe, mocne zakończenie+nietypowa fabuła. Jedyne, co mi nie odpowiadało, to kilka niedopracowanych scen, ale i tak jest dobrze.
Odpowiedz
ale byłem zesrany jak doczytałem do końca xD
Odpowiedz
nie ma nic o uszatych raperach, 2/10 would not bang
Odpowiedz
Bardzo dobre.
Odpowiedz
Świetne :) Mi sie podoba 9.8/10
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje