Historia

Thanatos

intothedark 11 10 lat temu 11 064 odsłon Czas czytania: ~8 minut

- Dopiero ósma, a ja już jestem śpiąca – mówi mama.

- W podróży człowiek szybko robi się senny – odpowiada tata. – Niestety, ja nie mogę pozwolić sobie na luksus zaśnięcia, bo muszę siedzieć za kółkiem. Taki mój los. Po jaką cholerę robiłem to prawo jazdy?

Mama się śmieje.

- Żeby nas wozić na wakacje. Tak jak teraz.

Ja i moja czternastoletnia siostra siedzimy z tyłu i milczymy. Jedziemy już od pięciu godzin i wszyscy jesteśmy trochę poirytowani, bo nasz wóz nie należy ani do najwygodniejszych, ani do najszybszych.

Za szybami rozciąga się monotonny, szarożółty krajobraz. Szare jest niebo, żółte pola uprawne, które zdają się nie mieć końca. Jedyną rozrywką dla mnie jest liczenie mijanych strachów na wróble. Jak dotąd było ich pięćdziesiąt pięć. Ale czy takie zajęcie nie jest zbyt dziecinne jak na szesnastolatka? Może powinienem zabrać się za jakąś książkę? W plecaku mam parę horrorów (uwielbiam horrory!). Niestety, nie cierpię czytać w samochodzie – bolą mnie od tego oczy i robi mi się niedobrze. Czyli jedyną rozrywką pozostają te strachy.

- Czemu tak ucichliście? – pyta mama, obracając się w fotelu.

Uśmiecha się, co sprawia, że przybywa jej zmarszczek. Nie powinna tego robić, jeśli nie chce się przedwcześnie zestarzeć. A w telewizji mówili, że śmiech to źródło młodości. No i mamy paradoks! Jeżeli miałbym wymienić dwie rzeczy, które lubię najbardziej, paradoksy znalazłyby się tuż za horrorami.

- Nie twoja sprawa! – mówi siostra.

Siostra przeżywa teraz okres buntu. Jest to bunt bardzo dziecinny, nie mający nic wspólnego z tym, który ja przechodzę. Mój charakter ryzuje się dojrzałą ironią i cynizmem (nieźle jak na szesnastolatka, co nie?). W jej przypadku niezgoda na świat objawia się chamskimi odzywkami i farbowaniem włosów na czarno (normalnie jest blondynką i jako taka wygląda o wiele ładniej. W tej czerni przypomina trochę strachy na wróble, jakie właśnie liczę)

- Jesteśmy znudzeni, mamo – odpowiadam.

- To poczytajcie coś. Albo zagrajcie razem w jakąś grę słowną.

Pierwsza opcja odpada z powodów, które już wam przedstawiłem. Drugiej nawet nie chce mi się komentować. Ja i siostrunia nie znosimy się – jak niby mielibyśmy zrobić cokolwiek wspólnie?

Siostra wzdycha głośno. To kolejny z objawów jej buntu. Kto wie, może gdybym to ja nazywał się Marcelina Dobrzycka, miał czternaście lat i włosy czarne jak nocne niebo, też bym wzdychał?

Słyszę trąbienie. Odwracam głowę. Próbuje nas wyprzedzić gigantyczna ciężarówka. Z przodu wygląda jak rozwścieczony byk, któremu ktoś podstawił pod nos jaskrawoczerwoną płachtę.

- Zwolnij, daj mu się wyprzedzić... – mówi mama. Jej słowa zostają zagłuszone przez ryk silnika i jazgot klaksonu.

Ciężarówka zaczyna wyprzedzać. Towarzyszy temu hałas po prostu nie do zniesienia.

Mama krzyczy do taty:

- Zwolnij! Nie widzisz, że z przeciwka...

Jestem ciekaw, o czym mowa, więc wychylam się zza fotela i spoglądam przez przednią szybę. Z przeciwnej strony nadjeżdża duży, biały wóz campingowy. Zaczynam się zastanawiać, w jaki sposób ten pojazd i ciężarówka zdołają się wyminąć...

Pisk opon, tata daje ostro po hamulcach, ale jest już za późno. Ciężarówka, próbując uniknąć czołowego zderzenia, spycha nas z drogi. Marcelina krzyczy. Jej wrzask przywodzi mi na myśl te wydawane przez bohaterów powieści grozy na widok jakiegoś ohydnego monstrum.

Zjeżdżamy z szosy po nierównościach pobocza. Auto zaczyna koziołkować. Raz widać niebo, raz ziemię, tak na przemian...

W końcu zatrzymujemy się. Do góry nogami. Marcelina jęczy. Ja jestem chyba w lepszym stanie – nic mnie nie boli.

Na przedniej szybie krew. Czyja? Rozglądam się dookoła. Wykrzywiona bólem twarz mojej siostry, rodzice leżący z zamkniętymi oczami jak we śnie. Gdzieś w polu – odziany w czarny garnitur mężczyzna, który się uśmiecha. Mój Boże, jego zęby... jak u piranii. I ten śmiech - taki nieludzki.

Budzę się zlany potem. Wspomnienie wydarzenia sprzed pięciu lat powraca do mnie w snach jak bumerang, średnio raz w tygodniu.

„Śmierć rodziców to jedna z tych rzeczy, których się nie zapomina, ale każdy musi sobie z tym poradzić“ – powtarza mój psycholog. Ja sobie nie radzę, dlatego uczestniczę w terapii i biorę pigułki.

„Pigułki na nerwy“ – jak mawia Marcelina. Ona w jakiś sposób się z tym uporała. Może dlatego, że była wtedy młodsza i szybciej zapomniała? Kto wie? Poszła do liceum, poznała nowych ludzi. A ja wpadłem w dołek. Zacząłem przygodę z dragami, zabawy w nieodpowiednim towarzystwie. Chciałem odreagować, ale czegoś takiego nie da się po prostu odreagować, to siedzi w człowieku niczym drzazga. I boli, boli jak jasna cholera...

Dzwoni telefon.

- Halo – mówię zaspanym głosem. Spoglądam na zegarek: jest trzecia dwanaście. Kto dzwoni o tak późnej porze?

- Czy mogę rozmawiać z Kazimierzem Dobrzyckim? – głos z drugiej strony jest zimny, tchnie pozbawionym emocji profesjonalizmem.

- Przy telefonie.

- Dzwonię w sprawie pańskiej siostry, Marceliny.

No proszę. Pewnie znowu narobiła jakichś jaj w akademiku.

- Co się stało? Urządziła imprezę i zdemolowała pokój? – pytam.

- Nie, nie o to chodzi.

- Więc o co?

- Dzwonię z komendy głównej policji. Jeden z naszych funkcjonariuszy znalazł pańską siostrę...

- Niech zgadnę: zalaną w trupa i śpiącą w bramie? – śmieję się

- Nie. Ona została zamordowana.

Nie pozwolili mi nawet zobaczyć ciała. Powtarzali tylko, że to straszna zbrodnia i mógłbym doznać szoku, widząc, jak Marcelina teraz wygląda.

Musiała być zmasakrowana, z twarzą zmienioną w miazgę... O tu, moja chora, wybujała wyobraźnia miała prawdziwe pole do popisu. Nie mogłem przestać o tym myśleć. Co noc śniłem albo o śmierci moich rodziców, albo o agonii siostry. Psycholog powiedział, że w tak trudnym okresie trzeba będzie zwiększyć częstotliwość naszych spotkań. Radził też, żebym skontaktował się z psychiatrą i poprosił o jakieś mocniejsze leki. Ja jednak wiedziałem, że to nie pomoże.

Pogrzeb odbył się tydzień później. Przyszło wiele osób, większość stanowiły koleżanki Marceliny ze studiów. Płakały tak głośno, że chciało mi się wyć. Co z wami, kurwa?! Straciłyście kumpelę? No i?! Koleżanek ma się od cholery. A ja nie mam teraz siostry. Ani rodziców. Nie mam żadnej rodziny, żadnych znajomych, w ogóle nikogo. Nie mam nawet z kim pogadać, jeśli nie liczyć psychologa i sąsiadów, z którymi od czasu do czasu wymienię grzecznościowe: „Dzień dobry, co u pana/pani słychać?“

Bożeeeeee...

Ksiądz chrzanił od rzeczy, jak zawsze przy takich okazjach. Miałem ochotę wskoczyć do dołu, do którego składano trumnę. Niech mnie też pogrzebią.

W pewnym momencie usłyszałem przytłumiony chichot. Kojarzyłem ten głos – był jak odległe, bolesne wspomnienie. Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu tajemniczego wesołka, który nawet na pogrzebie dobrze się bawi.

Stał na uboczu. Mężczyzna w czarnym garniturze. Uśmiechnięta twarz, którą znałem, bo pojawiała się w moich koszmarach. Rozpoznałem go po charakterystycznych zębach – krzywych szpileczkach, które wyrastały z dziąseł pod wszystkimi możliwymi kątami. Mężczyzna był tą samą osobą, którą widziałem wtedy, gdy moi rodzice...

Jak to możliwe? Czy postać rodem z najgorszego koszmaru może być rzeczywista?

Oczy miałem pełne łez, rozmyty w nich świat zatracał realne kształty. Mrugnąłem. Potarłem dłonią opuchnięte powieki.

Gdy znowu popatrzyłem w tamtą stronę, nieznajomego już nie było. Jakby rozpłynął się w powietrzu...

Wieczór. Deprecha jakich mało. Leżę na łóżku i płaczę. I myślę o tym skurwielu z krzywymi zębami, który był przy naszym wypadku i teraz, na pogrzebie. Chociaż mógł być tylko halucynacją. Zdarzyło się mnóstwo strasznych rzeczy, a ja nie mogę sobie z tym poradzić, więc wymyśliłem faceta w czarnym garniturze, który wygląda jak widmo i prześladuje mnie.

Może to początki jakiejś manii albo schizofrenii, kto wie? Trzeba będzie porozmawiać z lekarzem. Trzeba będzie zacząć brać ostre psychotropy, żeby trochę przytłumić to, co teraz czuję.

Dzwonek do drzwi. Policja? Może wpadli na trop sprawcy? Może...

- Kto tam?

- Mam dla ciebie pewną propozycję.

Uchylam drzwi.

- Jaką pro...

Głos staje mi w gardle niczym ość.

Mam przed sobą mężczyznę w czarnym garniturze. Uśmiecha się. Jego zęby są drobne i ostre.

- Propozycję nie do odrzucenia – odpowiada na moje niedokończone pytanie. Te słowa kojarzą mi się ze starymi, czarno-białymi filmami gangsterskimi.

Wpuszczam go do środka, a co mi tam!

- O co konkretnie panu chodzi? – pytam piskliwym głosem, jakbym właśnie przechodził mutację.

Nieznajomy wyciąga z kieszeni ciemny przedmiot. W pierwszej chwili myślę, że to spluwa. Jestem pewien, że oto nadszedł mój koniec. Ale okazuje się, że to tylko telefon komórkowy. Ależ ze mnie histeryk!

Facet przykłada słuchawkę do ucha.

- Chciałabyś porozmawiać z Kazkiem? – mówi.

- Do kogo pan dzwoni? – pytam.

Żadnej odpowiedzi.

Podaje mi telefon ze słowami:

- Powiedziała, że chce.

- Halo?

Przez jakiś czas docierają do mnie tylko trzaski, dopiero po chwili wyłania się czyjś szept:

- Kazek? Jezu, jak dobrze cię słyszeć. Radzisz sobie jakoś? Przetrwałeś ten pogrzeb?

Ten głos jest dziwnie znajomy. Należy do młodej dziewczyny, z którą musiałem mieć coś wspólnego...

„Czy to możliwe? – zastanawiam się. – A jeżeli to wszystko tylko mi się śni?“

- Kto mówi? – pytam, czując, jak moim ciałem wstrząsają dreszcze.

- Jak to kto? Nie poznajesz mnie? To ja, Marcelina!

- Marcelina nie żyje – odpowiadam. Nie potrafię się ruszyć, całkiem zdrętwiałem.

- Jak mi nie wierzysz, to spytaj o coś, co tylko twoja siostra może wiedzieć.

- Dobra... Jakie książki miałem w plecaku, kiedy razem z rodzicami jechaliśmy na wakacje i mieliśmy wypadek?

- Nie chciałeś mi pokazać co masz, ale i tak sprawdziłam. Łowcy Wampirów, Krew Wilkołaka i Mumia.

Oddycham z trudem. Ma rację.

- Co zrobiłaś dzień przed pogrzebem rodziców?

- Przefarbowałam włosy na blond.

- A dlaczego?

- Bo mama zawsze powtarzała, że w jasnych włosach wyglądam jak aniołek.

Łzy płyną mi po policzkach.

- Marcelina... To naprawdę ty...

- Pewnie, że ja. A wiesz co jest najlepsze? Rodzice też tu są!

Mężczyzna w czarnym garniturze bez ostrzeżenia wyrywa mi telefon z dłoni i wyłącza go.

- Wystarczy na dziś – mówi.

- Po co pan to zrobił? To taka metoda kija i marchewki: Dam mu przez chwilę porozmawiać z nieżyjącą siostrą, a potem jeszcze bardziej go zdołuję.

- Nie, to nie jest cel mojej wizyty – odpowiada. – Jak już mówiłem, przyszedłem tu, żeby złożyć ci pewną propozycję.

- Jaką?

- Jeżeli będziesz dla mnie pracował, raz w tygodniu będziesz mógł porozmawiać z rodzicami i siostrą.

Faktycznie – była to propozycja nie do odrzucenia. Ale musiał być jakiś haczyk, przecież za możliwość rozmowy ze zmarłymi bliskimi każdy byłby gotów zrobić prawie wszystko.

- Co to za robota? – pytam.

W ciągu ostatnich kilku dni bardzo się zmieniłem. Po pierwsze: spiłowałem sobie zęby, tak jak kazał. Wszyscy jego pracownicy muszą to zrobić, żeby byli do siebie podobni. Po drugie: noszę tylko czarne garnitury. Bo ceni sobie elegancję. Elegancję i kolor nocy.

Stoję teraz na dachu jednej z krakowskich kamienic w centrum miasta. W dłoniach trzymam karabinek snajperski z pełnym magazynkiem.

Za chwilę wypełnię swoją pierwszą misję.

„Dostarczysz mi jedną duszę tygodniowo, a ja w zamian pozwolę ci skontaktować się z rodziną“ – powiedział wtedy.

- Do czego są ci potrzebne ludzkie dusze? – spytałem

- Jestem Thanatos – odparł. – Kolekcjonuję je.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Fajne ale ta koncowka czegos tu brakuje.... nagle sie urwalo.
Odpowiedz
Końcówka niedozrozumienia szkoda ale tak fajna fabuła
Odpowiedz
Kiedyś czytałam z podobną historią...
Odpowiedz
*podobną historię
Odpowiedz
Sweet, mój ukochany motyw mitologiczny <3 10/10 za Śmierć.
Odpowiedz
Zajebiste, ale duży niedosyt .. ;c
Odpowiedz
Hmm... mogło byc lepiej, ale najgorzej nie jest.
Odpowiedz
Jak dla mnie super Nic ująć nic dodać 10/10
Odpowiedz
Coraz słabsze te pasty ;___;
Odpowiedz
Rzeczywiście, te zakończenie pozostawia wiele do życzenia moim zdaniem. A tak fajnie się czytało... ;/
Odpowiedz
bez zakończenia tak trochę
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje