Historia

Wycieczka

angie 4 9 lat temu 9 567 odsłon Czas czytania: ~16 minut

To miały być wakacje życia.

Koniec matur. Koniec szkoły średniej i „przymusowej” edukacji. Po CZTERECH MIESIĄCACH laby pójdę do takiej szkoły, jaka mi się zamarzy (jeśli się do niej dostanę, oczywiście). A wracając do laby... Najdłuższe wakacje w życiu planowaliśmy spędzić wyjątkowo. Tak, żeby nigdy o nich nie zapomnieć. I, trzeba przyznać, udało nam się...

- A może... Tajlandia? – zaczął nieśmiało Robert.

- No co ty! Nie oglądałeś „Kac Vegas”? Wessie cię Bangkok! – Marek wydał „apetyczne” odgłosy siorbania.

- Umiesz odróżnić film od rzeczywistości? – zapytałam kpiącym tonem. – Może nie będzie tak źle? Zupełnie inna kultura, inni ludzie... To może być przygoda życia! Wakacje życia!!!

- Anka, spoko. Nie podniecaj się tak. – Janek, zwany w naszym gronie „Johnnym”, przewrócił oczami. – I tak wiadomo, że jeśli chodzi o wakacje, to dziewczynom zależy tylko na wielkich basenach, kolorowych drinkach i smażeniu się na plaży, więc nie wyskakuj z „inna kultura, inni ludzie”. – To piskliwe przedrzeźnianie doprowadziło mnie niemal do szału.

- Zamknij się, nie mam takiego głosu! – Uderzyłam go lekko w ramię.

- Chociaż z drugiej strony... Zawsze to jakieś wyzwanie. No wiecie, staranie się, żeby nikt nas nie porwał i nie sprzedał. – Marek wyszczerzył się i puścił oko. – W sumie też chętnie poleżałbym nad basenem, popijał drinki i podziwiał Tajki w bikini.

- Bardzo dobrze, a w tym czasie ja będę zwiedzać, poznawać ludzi, język i kulturę. – Ucieszyłam się, że Marek, z początku sceptyczny, powoli daje się przekonać. – Johnny, co o tym myślisz?

- No, nie wiem...

- A Ty? – zapytałam szybko Roberta, szukając rozpaczliwie wsparcia.

- No ja przecież wymyśliłem ten pomysł.

- To postanowione! – Klepnęłam Janka w plecy. – Będzie fajnie, zobaczysz!

Wyłożyliśmy sporo kasy na tę wycieczkę, ale taka okazja mogła się już nie powtórzyć. Wylecieliśmy pierwszego lipca, w dniu oficjalnie rozpoczynającym wakacje i na miejscu, uzbrojeni w przewodniki, zaczęliśmy szukać najtańszego hotelu. Gubiliśmy się milion razy (miejscowi byli na tyle mili, że chętnie wskazywali nam drogę, ale chyba każdy miał na myśli inny hotel), aż Marek z uśmiechem od ucha do ucha zaczepił śliczną Tajkę i po angielsku zapytał o niedrogi hotel. Dziewczyna wysłuchała go i skierowała swój wzrok na mnie. I po prostu się gapiła. Z kamienną twarzą, uchylonymi lekko ustami i niewzruszonym spojrzeniem patrzyła na mnie, jakbym była obrazem w muzeum, którego znaczenie ciężko pojąć. Dreszcz przebiegał mi po plecach, kiedy starałam się nie odwrócić wzroku pierwsza. Uśmiech zniknął z twarzy Marka, ale, bezczelny jak zawsze, pomachał Tajce ręką przed oczami. Ta, nie zmieniając wyrazu twarzy, nie poruszywszy nawet głową, bardzo powoli przeniosła swoje spojrzenie na niego, a następnie znowu na mnie. Chyba więcej rozumiała po angielsku, niż mówiła, bo po chwili, ciągle patrząc na mnie, gestami pokazała nam drogę. Wreszcie omiotła wzrokiem moich przyjaciół, każdemu posłała uroczy uśmiech, zerknęła na mnie jeszcze raz i poszła w swoją stronę. Patrzyliśmy za nią jeszcze kilka minut.

- Okej... Co to miało być? – zapytał Johnny, nadal wpatrując się w już słabo widoczne w tłumie plecy dziewczyny.

- Pewnie oczarował ją mój urok osobisty, czy coś. – powiedział Marek w zadumie, gładząc się po niewielkim zaroście i spoglądając w tym samym kierunku.

- Z tego, co widziałem, to raczej Anki. – zaśmiał się Robert.

Spojrzałam na niego. Mi nie było do śmiechu.

Zgodnie z wytycznymi czarnowłosej nieznajomej dotarliśmy do skromnego hotelu o nazwie „Eusark”.

- Jak to się może czytać? „Juzark”? – spytałam.

- Nie wiem, nie ma takiego słowa w słowniku. – odpowiedział Robert z nosem w książce.

- Co to was interesuje, wchodzimy. – Janek był chyba bardzo zmęczony podróżą.

W hoteliku zdecydowaliśmy się na trzyosobowy pokój (za niewielką dodatkową opłatą pan w recepcji zgodził się dostawić jeszcze jedno łóżko) i po zakwaterowaniu z ulgą rzuciliśmy się na swoje posłania.

- Ja się dzisiaj nie myję! – wykrzyknął Marek. – Nie mam siły. Rano!

- Ja też! – dodał Johnny.

Zaśmiałam się.

- Jak tam chcecie. Ja idę. – Zaczęłam wygrzebywać z torby rzeczy, żeby dokopać się do ręcznika i pidżamy.

- To idź, a ja pójdę po tobie. – powiedział Robert.

Łazienka znajdowała się na korytarzu. Wyraźnie słyszałam szum wody lejącej się z prysznica. Postanowiłam chwilę poczekać, a jeśli kąpiel tego gościa się przedłuży, wrócić do pokoju. Oparłam się o ścianę, spojrzałam w bok i wtedy zauważyłam, że drzwi do łazienki są wyraźnie uchylone. Gdyby ktoś się mył, nie zostawiłby ich chyba otwartych? Zapukałam w nie i odczekałam chwilę. Cisza. Zapukałam drugi raz, najmocniej jak umiałam. Znowu nic. Pomyślałam, że może ktoś zapomniał zakręcić wodę, ewentualnie poślizgnął się, uderzył w głowę i stracił przytomność... W każdym razie, nie można było tu tak bezczynnie stać. Powoli uchyliłam drzwi. Tak, jak się spodziewałam, nie zastałam nikogo. Weszłam, odwróciłam się, zamknęłam za sobą drzwi i zasunęłam zasuwkę. A kiedy znowu spojrzałam na prysznic, serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi.

Bo tam stała ona.

Woda spływała po jej włosach, twarzy i sukience. Znajdowała się dokładnie pod strumieniem, była wyprostowana jak struna i znowu patrzyła prosto na mnie. Tajka szeroko otwierała oczy i już się nie uśmiechała.

Odwróciłam się gwałtownie i zaczęłam szarpać za klamkę. Naturalnie nic się nie stało, bo sama je wcześniej zamknęłam. Natychmiast odsunęłam zasuwkę i wypadłam z łazienki, a drogę do pokoju przemierzyłam najszybszym sprintem w swoim życiu. Otworzyłam błyskawicznie drzwi, które uderzyły z hukiem o ścianę i obudziły przysypiających chłopaków.

- Matko, Anno, co ty wyprawiasz? – powiedział majestatycznym i zaspanym tonem Marek, przecierając oczy.

- Porąbało cię?! – warknął mniej przyjaźnie Janek.

Nie zastanawiając się dłużej, zamknęłam z impetem drzwi, przekręciłam klucz w zamku i oparłam się o nie, dysząc.

- Ania, co się stało? – zapytał ze strachem w głosie Robert. Stał bardzo blisko mnie, widocznie miał zamiar gdzieś wyjść.

- Nic się nie stało. – mruczał dalej Johnny. – Pewnie zobaczyła karalucha pod prysznicem i zapomniała, że nie jest w pięciogwiazdkowym hotelu. I przez tę swoją histerię tylko budzi ludzi po nocy. Jak nas stąd wywalą, to będzie twoja wina. – Spojrzał na mnie z wyrzutem i położył się znowu, tym razem plecami do mnie.

Nawet nie wydarłam się na niego za szowinistyczny żart o kobietach, które wszystkiego się boją. Na chwiejnych nogach podeszłam do swojego łóżka i ciężko na nim usiadłam. Marek zaraz był przy mnie.

- Nie no, Anuś, co się stało? – spytał z zaciekawieniem. Robert również wpatrywał się we mnie uważnie.

Spojrzałam na niego. Uspokoiłam się trochę i teraz zaczynałam coraz bardziej wątpić w to, co zobaczyłam. Przecież nawet się nie odwróciłam, żeby sprawdzić, czy mi się nie przywidziało. No i nie chciałam, żeby Janek zaczął się wyśmiewać, że poza karaluchami boję się też ludzi, których spotkam wcześniej na ulicy.

- Wiecie co... – zaczęłam. – Ja jednak też umyję się rano.

Następny dzień minął nam fantastycznie. Zjedliśmy tajskie śniadanie, poszliśmy pływać, poznaliśmy paru miejscowych. O takim rodzaju podróży zawsze marzyłam. Od nowo poznanych chłopaków dostaliśmy też zaproszenie na wieczorną imprezę przy plaży. Wyglądało na to, że rzeczywiście będą to najlepsze wakacje w moim życiu.

Marek i Johnny byli w swoim żywiole. Ładne turystki, piwo, muzyka... Robert, bardziej nieśmiały, wolał trzymać się ze mną i z moimi nowymi znajomymi z różnych krajów. Poza tym chyba się przejmował, że mogą coś mi zrobić, bo nie odstępował mnie na krok.

- A do toalety mogę iść sama, czy też mnie nie puścisz? – zaśmiałam się, podając mu piwo.

- Idź. Ale jak nie wrócisz za dziesięć minut, to się po ciebie wybiorę.

Uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam w stronę wychodka. Tu było trochę ciszej, ale nadal słychać było szum morza. Spojrzałam w niebo. Była późna noc, więc wyglądało przepięknie. Nagle do moich uszu dotarł dziwny odgłos. Coś jakby... mlaskanie? Pomyślałam, że może to jakieś zwierzę i zachęcona szansą przyjrzenia się z bliska tajskiej przyrodzie ruszyłam w stronę dźwięku.

Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam, była krew. Kałuża krwi, a w niej ciałko... nietoperza? Był wielki, o wiele większy niż nasze, polskie. Pomyślałam, że chyba jeszcze żyje - dostrzegłam niewielkie, kołyszące ruchy. Jednak myliłam się; zwierzęciem bujało coś, co wyjadało jego wnętrzności. Cichutko wychyliłam się, by zobaczyć, co zaatakowało nietoperza, kiedy o mało nie zwymiotowałam.

Zobaczyłam czarne, długie włosy ubrudzone krwią i głowę, zanurzającą i wynurzającą się z brzucha zwierzęcia. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zrobiłam krok do tyłu i w tym momencie głowa uniosła się, a ja zauważyłam ciemne oczy Tajki. Zaczęła wstawać, a ja poczułam, że zaraz zemdleję, kiedy okazało się, że tak naprawdę nie wstaje. Bo nie ma nóg. Nie ma nawet ciała. Z resztek szyi, która unosiła się w powietrzu, zwisał kawał wnętrzności. Przełyk, płuca, nawet serce. Oczy zaszły mi łzami i znów zerwałam się do ucieczki, akurat w momencie, by zderzyć się z nadchodzącym Robertem.

- Jezu, Anka, co się dzieje? – złapał mnie za ramiona i zaczął się rozglądać za czymś, co mogło mnie tak przerazić. Wpatrywałam się w niego wielkimi oczami, a kiedy odważyłam się odwrócić, dziwnej zjawy już nie było. Spojrzałam z powrotem na Roberta i oparłam czoło o jego ramię, czując łzy spływające mi po policzkach. Czy ja już tracę zmysły? Poczułam narastające wyrzuty sumienia, że przestraszyłam Roberta – być może – niepotrzebnie, bo co, jeśli to tylko moja wyobraźnia? Albo jakaś choroba psychiczna?

- Co się stało? Co się stało? – chłopak nie dawał za wygraną. – Ania, no powiedz mi szybko. Chodź, pójdziemy do pokoju i mi wszystko...

- O nie, nie, nie, nie idźmy do hotelu. – Wyrwałam mu się. – Chodźmy tam. – Wskazałam na bawiącą się młodzież. – Tam, gdzie są ludzie.

Wytarłam szybko łzy, żeby nie robić przedstawienia. Ale jakoś przeszła mi ochota na zabawę. Usiadłam przy jednym ze składanych stolików. Robert wziął dla mnie wodę i usiadł naprzeciwko, ale o nic już nie pytał.

- Barman dziwnie ci się przygląda. – stwierdził po chwili mój przyjaciel.

Spojrzałam w tamtym kierunku. Rzeczywiście, facet dość uważnie mnie obserwował. Miał egzotyczną urodę, podejrzewałam, że jest stąd. Pod wpływem impulsu wstałam i podeszłam do baru.

- Jedno piwo poproszę. – Wyjęłam z kieszeni pieniądze.

Barman podał mi butelkę, rozejrzał się, oparł rękami o blat i zaczął:

- Coś nie w sosie jesteś, młoda damo. Czyżby jakiś chłopiec ci się naprzykrzył?

Zwróciłam uwagę na dziwny sposób jego wypowiedzi, poza tym, że świetnie mówił po angielsku (słychać było nawet wyraźny brytyjski akcent). Ale to było coś innego. Tak jakby... oczekiwał, że zaprzeczę.

- Nie, to nie to. – Uśmiechnęłam się słabo. – Chyba za dużo siedziałam dziś na słońcu i... mam jakieś przywidzenia. – dodałam speszona.

Mężczyzna patrzył na mnie uważnie.

- Ach tak... No cóż, to często się zdarza. A co dokładnie widziałaś? To całkiem interesujące. – Uśmiechnął się.

Zawahałam się. Z jednej strony czułam, że może mi pomóc. Że to może być jedyna szansa na udowodnienie samej sobie, że nie wariuję. Ale z drugiej strony bałam się, że to tylko złudzenie, a facet zaraz mnie wyśmieje.

- Wiem, że to bardzo dziwne, ale widziałam część zwłok kobiety. – wypaliłam. – Tylko, że one... unosiły się w powietrzu. I to były zwłoki kobiety, z którą wczoraj rozmawiałam.

- Którą część? – spytał bez cienia dawnego uśmiechu barman.

- Właściwie to... głowę. I wnętrzności z niej... zwisające.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

- Phi krasue... – wyszeptał.

- Słucham? Przepraszam, ale nie znam tajskiego.

- Krasu. – powtórzył Robert. Widocznie przyszedł tu za mną, a ja, zaaferowana barmanem, nie zauważyłam go.

Spojrzałam na niego ze zdumieniem.

- Co takiego?

- Ja, w przeciwieństwie do was, przygotowałem się do podróży. – powiedział cicho. – Również mentalnie. Przeczytałem kilka tajskich legend. Jedna opowiada o Krasu.

Facet skinął głową.

- Istnieje legenda, że kiedyś żyła sobie księżniczka poślubiona księciu tyranowi. Nie kochała go, oczywiście; jej serce należało do żołnierza, który nie był ani tak mądry, ani tak bogaty jak jej mąż. Ukrywali jednak swój romans i chwile z rycerzem były dla księżniczki jedynymi szczęśliwymi momentami w życiu. Pewnego dnia jednak książę odkrył zdradę i skazał żonę na spalenie na stosie. Zrozpaczona księżniczka pobiegła po radę do swojej babki czarownicy, ta zaś zdradziła jej zaklęcie, za pomocą którego mogła oddzielić się od ciała. Jednak dziewczyna, niedoświadczona w czarnej magii, wypowiedziała zaklęcie zbyt późno, kiedy większa jej część już spłonęła. Gdy czar zadziałał, z jej ciała zostało tylko to, co widziałaś. – zwrócił się do mnie. – Głowa i wnętrzności.

Słuchaliśmy z szeroko otwartymi oczami. Czy to możliwe, żebym widziała stwora z legend?

- Chodźmy w bardziej dyskretne miejsce. – przerwał barman, krzyknął coś po tajsku do jednego z tańczących chłopaków i skinął na nas. Poszliśmy za nim. Kawałek dalej usiadł na pniu drzewa, a my stanęliśmy naprzeciwko niego.

- Krasu za dnia wygląda jak zwykła dziewczyna. Nocą zaś oddziela się od swojego ciała i poszukuje pożywienia. Ofiar. Zwierząt lub ludzi. I zjada ich wnętrzności. Mówi się, że księżniczka podczas egzekucji była brzemienna. Dlatego jest niebezpieczna dla kobiet w ciąży czy rodzących – może pożreć ich nowo narodzone dziecko.

- Przecież nie jestem w ciąży. – Nic nie rozumiałam. Dlaczego przyczepiła się do mnie?

- Pewnie mieszkacie w tamtym hotelu. – Wskazał na budynek.

- Tak.

- Podejrzewam, że kiedyś, zamiast niego, było tu miejsce egzekucji księżniczki.

Po chwili ciszy, zaczęłam:

- Przecież w tym hotelu jest mnóstwo ludzi. Na pewno są też jakieś kobiety w ciąży. Dlaczego to akurat ja ją widzę?

- Podobno księżniczka za dnia wracała do swojego żołnierza, bardzo pilnowała jednak, by przed nadejściem nocy opuścić jego dom. Któregoś dnia nie zdążyła tego zrobić i jej ukochany zobaczył, kim jest naprawdę. Przerażony uciekł, a później już nigdy nie chciał widzieć księżniczki. Dlatego Krasu mści się również na kobietach, które są w szczęśliwym związku.

- No, tylko, że ja nie jestem w związku.

Barman spojrzał na Roberta.

- Widocznie Krasu myśli, że jesteś.

Przypomniałam sobie sytuację, w której spotkaliśmy Tajkę. Rozmawiał z nią Marek, ja stałam z tyłu między Robertem a Jankiem. Może Krasu sądzi, że jestem w „szczęśliwym związku” z trzema chłopakami? W takim razie powinna mnie lubić, w końcu to ona zdradzała swojego księcia. Ewentualnie może być wściekła, że ją nakryli, a mi się, póki co, udaje ukryć swoją duszę rozpustnicy...

- Serio wierzysz w tę legendę? – Robert przerwał moje rozmyślania. Kiwnęłam głową. – I naprawdę widziałaś Krasu?

- Wczoraj, w hotelowej łazience. I dzisiaj, wiesz gdzie. Proszę pana, czy ona... – Zawahałam się. - ... będzie próbowała mnie zabić?

- Z pewnością.

Zatkało mnie.

- W takim razie, my zabijemy ją. – Robert spojrzał mi w oczy. Nie przypuszczałabym, że uwierzy w tę absurdalną historię.

- Krasu można zabić tylko na dwa sposoby. Musi wrócić do swojego ciała przed świtem, inaczej umrze w męczarniach. Wystarczy schować jej ciało tak, by go nie znalazła.

- A drugi sposób?

- Po prostu ją spalić.

Westchnęłam. Nie wydawało mi się realne znalezienie ciała Krasu. Robert położył mi rękę na ramieniu,

- Damy sobie radę. – powiedział do mnie.

- Możecie próbować. Najlepiej wróć tam, gdzie pierwszy raz widziałaś Krasu. A ty chodź ze mną. – zwrócił się do mojego kolegi. – Dam ci kanister z benzyną. I zapałki.

- Dlaczego pan nam pomaga? – zdziwiłam się. Barman odwrócił się do mnie.

- Bo przez Krasu zginęła moja córka.

Była mniej więcej trzecia w nocy, kiedy z duszą na ramieniu szłam do hotelowej, obskurnej toalety. Zapukałam, uchyliłam lekko drzwi. Nikogo nie było, więc weszłam do środka i tak, jak poprzednio, zasunęłam zasuwkę. Marek i Johnny byli nadal na imprezie (dlaczego oni w ogóle się nie martwili, że tak długo nas nie ma?!), a Robert nasłuchiwał w naszym pokoju, czy z toalety nie dochodzą moje wrzaski. Usiadłam na brudnej podłodze i oparłam się o drzwi. Chciałam, żeby ten koszmar się skończył, ale z drugiej strony miałam nadzieję, że Krasu się nie pojawi. Przestałam gapić się na prysznic i spojrzałam na podłogę. Faktycznie, Janek miał rację; w łazience było kilka karaluchów. Obserwowałam je, starając się nie myśleć, po co tu jestem, gdy nagle wszystkie rozpierzchły się i zaczęły szukać jakichś dziur w ścianach, do których mogłyby się schować. Wiedziałam, co zobaczę, kiedy uniosę wzrok.

Robert, trzymający ucho tuż przy drzwiach, po usłyszeniu mojego krzyku, wyleciał z pokoju z małym kanistrem benzyny w jednej ręce i z zapałkami w drugiej. Zdawaliśmy sobie już sprawę, że nasze hałasy nie zrobią na nikim wrażenia (pan z recepcji nawet nie słyszał mojego wczorajszego trzaskania drzwiami – zagłuszyły je dźwięki imprezy na parterze). Szybko wstałam i odsunęłam zasuwkę, a kiedy Robert wpadł do środka, wreszcie ujrzał to, co ja. Posklejane, czarne włosy, przekrwione oczy i wnętrzności, zwisające z postrzępionej szyi. Mój przyjaciel stanął jak wryty i z przerażeniem w oczach zaczął się cofać.

- Robert!!! – wrzasnęłam. – Benzyna!

Spojrzał na trzymany w ręce kanister i z całych sił chlusnął jego zawartością na potwora. Krasu zawyła, kiedy płyn dostał się do jej oczu, i, zacisnąwszy je, zaczęła się szamotać.

- Spal ją! – krzyczałam. – No pal ją wreszcie!

Robert odrzucił kanister i zaczął pocierać zapałką o draskę. Niestety, ręce trzęsły mu się tak bardzo, że kiedy wreszcie uzyskał płomień, Krasu patrzyła już na oczy i rzuciła się... na mojego przyjaciela. Zapałka wypadła mu z ręki i zgasła, kiedy stwór dopadł do jego brzucha i, rozerwawszy ubranie, zaczął z taką samą łatwością rozrywać skórę Roberta. Na czworakach przeszłam obok tej makabrycznej sceny, złapałam zapałki upuszczone przez chłopaka, zapaliłam jedną i rzuciłam w Krasu. Niestety, takie chwyty działają tylko w filmach. Również i ta zapałka, zanim dotknęła potwora, zgasła. Krasu jednak oderwała zęby od wnętrzności chłopaka, spojrzała na mnie, a następnie na jakiś punkt za mną, zawyła przeraźliwie i zniknęła. Obejrzałam się. Stwór musiał zauważyć okno na końcu korytarza, a przez nie... widmo wschodu słońca. Zaczynało świtać.

- Nie martw się, wyjdzie z tego. – Marek głaskał mnie po ramieniu, kiedy siedziałam przy szpitalnym łóżku.

- A potem wszyscy wyjedziemy z tego cholernego miejsca i do końca wakacji będziemy siedzieć w domu. – dodał Janek. – Niech no sobie przypomnę, kto wpadł na ten genialny pomysł, żeby tu przyjechać?

Uśmiechnęłam się blado.

- Robert.

- Tak? No to ma, czego chciał. – Szturchnął mnie przyjacielsko.

- Już zamknij się, Johnny. – Marek spojrzał na niego z groźną miną.

- Daj spokój, przecież żartuję.

- Tak w ogóle, to jak wy to zrobiliście, co? My myślimy, że wy sobie gdzieś baraszkujecie w najlepsze, wracamy rano do hotelu, a tu pan z recepcji mówi nam, że nasz kolega jest w tym i tym szpitalu, bo pogryzł go pies!

- Zaraz... Co? – odwróciłam się od nieprzytomnego Roberta i spojrzałam na Marka. – Baraszkujecie?

Chłopaki wymienili spojrzenia.

- Skąd wam to w ogóle przyszło do głowy?

Tym razem obaj, jakby się umówili, wpatrywali się uparcie w podłogę.

- Nie, chłopaki, nawet o tym nie myślcie. Jak już zaczęliście, musicie dokończyć. Dlaczego pomyśleliście, że ja z Robertem możemy... coś?

Pierwszy odezwał się Marek.

- Wiesz, nie chcieliśmy ci mówić... – zaczął. – Ja tam nie lubię się wtrącać. Ale prawda jest taka, że bardzo podobałaś się Robertowi.

- Bzdura. – przerwałam.

- Nawet bardzo bardzo. – podjął Janek. – A Robert, jak się okazało, to jest taka cicha woda...

- Stary, dokładnie! W życiu nie podejrzewałbym naszego kujona, że nie marzy o romantycznej, słodziutkiej miłości, tylko po prostu chce seksu!

- Co takiego? – Zdębiałam. Marek chyba pierwszy raz w życiu się speszył i zamilkł.

- To, co słyszałaś. – powiedział Johnny. – Mówił, że w Polsce, no i w roku szkolnym, jakoś nie miał ku temu okazji. Ale chciał spróbować już w pierwszym dniu pobytu tutaj. Przedwczoraj, kiedy poszłaś do łazienki, już się zbierał, żeby za tobą iść. Ale ty zaraz wróciłaś do pokoju i mu nie wyszło.

- No a wczoraj... – odezwał się wreszcie Marek. – Przyszedł do nas, żebyśmy „przechowali” twoje piwo i powiedział, że wreszcie uda mu się ciebie przelecieć. Dlatego nie martwiliśmy się o was... Myślałem, że może czujesz do niego coś więcej i tak oto spędzacie upojną noc...

- Co ty wygadujesz? – weszłam mu w słowo. – Jaką upojną noc? Przecież mnie znasz!

- No tak, ale nie było was tyle czasu...

Nie powiedziałam już nic więcej. Byłam w szoku. Z jednej strony dlatego, że mój najlepszy przyjaciel, którego znałam tyle lat, który imponował mi inteligencją, rozwagą i szacunkiem do mojej płci, okazał się fałszywy. A z drugiej przez świadomość, że być może Krasu nie chciała mnie zabić. Może chciała mnie ostrzec.

Droga na lotnisko przebiegała nam w ciszy. Chłopaki powiedzieli Robertowi, że się wygadali, więc nie odzywał się do mnie, a ja nie odzywałam się do niego. Marek z Jankiem byli dla mnie wyjątkowo mili i pozwolili mi nawet zająć miejsce przy oknie. Czekając na start, patrzyłam ze smutkiem w okno. I znowu ją zobaczyłam.

Więc jednak zdążyła wrócić do ciała. Był dzień, więc wyglądała zwyczajnie, tak, jak wtedy, kiedy widzieliśmy ją po raz pierwszy. Nadzwyczajna była tylko jej uroda. Wiatr unosił te długie, czarne włosy i falował spodem białej sukienki. Wpatrywała się we mnie poważnym wzrokiem. Wyszeptałam tajskie „przepraszam” – jedno z niewielu podstawowych słów, których nauczyłam się przed przyjazdem tutaj.

A wtedy ona się uśmiechnęła.

[Opowiadanie konkursowe – wakacje 2014]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Nudne, doszlem do momentu gdy poszla do kibla na plaży Pidżama mnie rozwaliła xd
Odpowiedz
Ocenianie bez dokończenia czytania, genialne. xd
Odpowiedz
Super <3
Odpowiedz
Nie do końca straszne, ale w sumie dobre, jeśli chodzi o samą opowieść.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje