Historia
Nad Jeziorem.
- To jak, o której i gdzie się umawiamy? - napisałem trzem znajomym z klasy.
- Myślę, że o 14 na PKP w zupełności wystarczy - odpisał mi Dawid.
Artur z Michałem tylko mu przytaknęli i wstępnie byliśmy umówieni na przystanku PKP o 14.
Nie czekając dłużej zacząłem się pakować. Po odnalezieniu torby podróżnej, dokładnie ją otrząsnąłem z kurzu, położyłem przy szafie i zabrałem się za wybór garderoby na nadchodzący weekend. Na sam spód pofrunęły cztery pary podkoszulek, zaraz za nimi bezszelestnie osunęły się dwie pary ciemnych biodrówek. Na końcu została bielizna, ręcznik, szczoteczka i ładowarka, na wszystko znalazło się miejsce. Ubrany w spodenki i koszulkę z taniej sieciówki wyruszyłem w podróż na PKP. Po piętnastu minutach spacerku byłem na miejscu. Przywitali mnie z radością pozostali Kompani. Z racji, że pociąg odjeżdżał dopiero za dwadzieścia minut, Dawid wyciągnął po piwku. Siedzieliśmy w pełnym słońcu pijąc i czekając na pociąg. Ten zjawił się z siedmio minutowym opóźnieniem. Trochę podirytowani tym faktem ruszyliśmy w stronę wagonu konduktorskiego, by nabyć potrzebne bilety. Z racji, że jechaliśmy nad jezioro oddalone od naszej stacji zaledwie o czterdzieści siedem kilometrów, nie płaciliśmy fortuny za bilet, a podróż minęła nam w oka mgnieniu. W końcu dojechaliśmy po nieco ponad godzinie. Drzwi pociągu zaskrzypiały złowieszczo, a my mogliśmy w końcu ruszyć leśną drogą wprost nad jezioro.
- Widzicie jak tu pięknie ? - spytał Dawid.
- Zero policji, zero ludzi, zero problemów. Można pić, palić i śmiać się do rana - wtórował mu Artur.
- Tak, w dodatku zero zasięgu - rzuciłem spoglądnowszy na telefon.
- Po co nam zasięg co? Bawimy się sami, we własnym gronie, telefony przez ten weekend będą nam niepotrzebne - dodał Dawid.
Na to już nikt nie odpowiedział. Szliśmy tak i szliśmy dobre pół godziny. W pewnym momencie zatrzymał nas straszliwy widok. Na całej szerokości dróżki leżał rozłożony drut kolczasty. Droga była nieprzejezdna. Wkoło leżały myśliwskie sidła, poniekąd zbruzgane krwią. Nie na żarty ogarnął nas strach, z nieba poleciały pierwsze strugi deszczu, a my bez zastanowienia ruszyliśmy pędem w stronę wynajętego domku nad jeziorem.
- Widzieliście to ? - zapytałem zszokowany.
- Jezu ani nie mów, ale się boję. Zamknijmy drzwi, zabarykadujmy się i nigdzie już dziś nie wychodzimy - odparł Dawid.
Tak też zrobiliśmy. Przestawiliśmy szafe pod drzwi, awszystkie okna zasłoniliśmy i zalepiliśmy leżącą pod kominkiem stertą gazet. W domu, mimo iż była wczesna pora panował istny mrok. Ściągnęliśmy pospiesznie z naszych łóżek materace, rozłożyliśmy je w salonie na dole pod kominkiem, to samo zrobiliśmy z pościelą.
- Dziś wszyscy śpimy razem - zarzekłem.
Nikt nie miał odwagi bymi się sprzeciwić.
...
- Chłopaki, śpicie już ? - zawołałem wybudzony ze snu.
W pokoju panował istny mrok, w ciemnościach dostrzegłem tylko kontury leżących obok mnie znajomych. Wszyscy zaczęli się budzić, ale nie z powodu mojego pytania. Ktoś pukał w drzwi i okna. Zamarliśmy, nie odzywaliśmy się słowem, baliśmy się nawet oddychać. Na zewnątrz było słychać szydercze, piskliwe śmiechy.
ŁUB ! ŁUB ! ŁUUUUB !
Ktoś wszedł do domu. Z niesamowitą siłą wyrwał drzwi i teraz stał w progu, uśmiechając się w naszym kierunku. Było ich czterech. Wyglądali jak rodzina kanibali. Każdy miał zdeformowane i niekształtne ciało, palce u dłoni jakby połamane. Każdy z nich był uzbrojony, począwszy od zwykłego noża, aż przez ogromny, dębowy łuk i kołczan strzał.
TRACH !
Obudziłem się w ogromnym kotle. Cały zapełniony był wodą, jeszcze zimną wodą. Siedział ze mną nieprzytomny Artur, a z prawej strony dobiegały mnie rozpaczliwe krzyki Dawida i Michała. Byli krojeni i skalpowani żywcem. Jeden z mutantów wyrywał za pomocą kombinerek wciąż przytomnemu Dawidowi zęby, jeden za drugim. Krzyk był niesamowity. Michał w tym czasie tracił jelita, gdy usłyszałem plasknięcie uderzającego o zimną posadzkę organu, zemdlałem. Jedyne co jeszcze pamiętam to swąd gazu i uczucia jakby ciepła spod wnętrza kotła, w którym znajdowałem się wraz z Arturem.
...
Właśnie się obudziłem. Nic mi nie jest, znajduje się w ciemnym pokoju, widzę tylko promień światła wpadający przez otwór w stalowych drzwiach. Podchodzę do nich, są zamknięte. Nie mam pojęcia gdzie jestem, ani gdzie znajdują się moi znajomi. Krzyczę. Nagle zza drzwi dobiega mnie odgłos kroków i ten...szyderczy i piskliwy śmiech, a raczej cztery odgłosy śmiechu.
Komentarze