Historia
Samotność
3.10.2014
Nie wiem od czego zacząć, nigdy nie pisałem żadnego pamiętnika, czy czegoś takiego. Nie wiem czy to sen, czy nie żyję. Nie mam pojęcia. To... to takie przytłaczające. Myśl, że nie ma nikogo oprócz mnie. Moja rodzina, przyjaciele, znajomi... wszyscy zniknęli. Nie tylko oni. Nie ma nikogo innego. Jestem sam. Nie wiem dlaczego zacząłem pisać. Może chciałem się czymś zająć, żeby nie myśleć o tym co się dzieje, a może ktoś to kiedyś znajdzie. Może komuś pozwoli to przeżyć. Zacznę od początku.
Ostatnie wydarzenia jakie pamiętam dotyczą sprawy z mojej okolicy. Przeczytałem w internecie o dziwnym zniknięciu 24-letniego mężczyzny w okolicach Dąbrowy Górniczej. Zaciekawiło mnie to, więc poszperałem i w promieniu 15 km były już trzy podobne przypadki. Zadzwoniłem d Kacpra i postanowiliśmy to sprawdzić. Po rozmowach z rodzinami staliśmy w tym samym punkcie, nie dowiedzieliśmy się niczego co mogłoby być podejrzane. Mieliśmy odjeżdżać spod mieszkania ostatniego zaginionego - Roberta T, jednak jego brat złapał nas na podjeździe.
- Czekajcie! - krzyknął.
- Coś sobie przypomniałem. Dzień przed zniknięciem Robka widziałem go w barze, obok którego przechodziłem. Rozmawiał z jakimś mężczyzną, nie znam go. Raczej niczym się nie wyróżniał. No może poza tym, że miał założone skórzane, czarne rękawiczki i okulary jak z Matrixa. Dziwne, bo było wtedy z 20*C. Jak przyszedł do domu to zachowywał się trochę podejrzanie, mówił, że jutro się wszystko zmieni na lepsze, że koniec z jego zmartwieniami. Panowie. On nie zachowywał się jak samobójca, był pełny życia.
- Dziękujemy, damy znać jak się czegoś dowiemy. - odpowiedział Kacper.
Po tym pojechaliśmy do pobliskiej pizzerii coś zjeść.
- I co o tym myślisz? - spytał Kacper.
- Nie mam pojęcia, może sprawdzimy jeszcze raz jego pokój? Może coś przeoczyliśmy?
- Wątpię, ale dobra. Daj mi tylko skończyć ten kawałek.
Miałem rację - znaleźliśmy coś. W jednej z książek Roberta, jakiejś o umyśle, Kacper znalazł skrawek z adresem jakiegoś miejsca w Dąbrowie. Pojechaliśmy tam, to był jakiś opuszczony, stary magazyn. Weszliśmy od tyłu, bo główne drzwi były zamknięte. Rozdzieliliśmy się. Usłyszałem krzyk Kacpra, a po chwili silny ból. To ostatnia rzecz jaką pamiętam. A teraz jestem sam. Sam jak palec... Nie wiem dlaczego i jak się tu znalazłem. No tak, ale gdzie jest to "tu".
To było wczoraj, 2 października 2014r.
Obudziłem się o 7 rano, właściwie to budzik zrobił to za mnie. Wstałem, spakowałem się, ubrałem, zjadłem śniadanie i poszedłem do auta. Nie było bardzo ciemno, ale letnim porankiem bym tego nie nazwał. Zdziwiłem się trochę, że nie widziałem żadnego sąsiada z psem na spacerze, zwykle kilku się przechadzało, gdy wychodziłem z domu, ale cóż, nie moja sprawa. Odpaliłem samochód, włożyłem płytkę do odtwarzacza i czekałem aż pojazd się trochę zagrzeje i przełączy na gaz. Wyjechałem z osiedla, moje zdziwienie było jeszcze większe niż wcześniej. Ulica, którą jechałem była pusta, zupełnie pusta. Pomyślałem "dobra, zdarza się". Nieraz nie było tutaj ruchu, ale nie o tej godzinie. Zmierzałem w stronę domu Kacpra. Zawsze go zabierałem po drodze do szkoły. Podjechałem pod jego dom i trąbię. Zwykle czekałem minutę, maksymalnie dwie, zanim wyjdzie. Czekam. Czeka. Mijają dwie minuty. Pięć. Dziesięć. Trochę mnie to zaniepokoiło, biorąc pod uwagę to, co widziałem wcześniej. Wysiadłem z auta i ruszyłem w stronę jego domu. Pukam. Drugi raz. Trzeci. Brak odzewu. Otworzyłem drzwi, na szczęście nie były zamknięte na klucz. Przeszukałem cały dom. Od piwnicy po strych. Nie było nikogo. Nie mogłem tego zrozumieć...
"Jak oni gdzieś pojechali i zaraz wrócą, a zobaczą mnie w swoim domu to po mnie, pomyślą, że jestem jakimś złodziejem" - pomyślałem.
Wróciłem do samochodu i pojechałem do szkoły, pomyślałem, że Kacper może już tam jest, że ktoś go zawiózł. Szkoła była pusta. Była pusta tak samo jak miejscowość, w której się znajdowała, tak samo jak wsie między moją i tą miejscowością, w której się znajdowała i tak samo jak moja miejscowość, mój dom... Byłem przerażony całą sytuacją, ale nie spanikowałem. Oglądałem "Jestem legendą i "The walking dead". Wyśmiejesz mnie, ale nawet z takich filmów można coś wynieść. Wróciłem do domu. Pomyślałem, że blok będzie lepszym rozwiązaniem niż dom by zrobić z niego małą fortecę. Zanim zacząłem cokolwiek robić sprawdziłem każde mieszkanie w każdej z trzech klatek mojego bloku, co prawda nikogo ani niczego podejrzanego jeszcze nie widziałem, ale musiałem się upewnić. Gdy to zrobiłem zebrałem potrzebne mi materiały. Zabarykadowałem drzwi we wszystkich trzech klatkach, wszystkie okna i balkony na parterze zostały zabite deskami. Jak tam wchodziłem/wychodziłem? Podstawiłem drabinę pod zadaszenie nad drzwiami jednej z klatek i wchodziłem przez okno na półpiętrze. Tak było bezpieczniej, mimo tego, że jeszcze nie widziałem oznak życia. Drugą rzeczą jaką zrobiłem, było zebranie całego jedzenia do jednego mieszkania. Miałem dużo wolnego miejsca i nie zaśmiecałem sypialni, którą był mój dom. Nie był wielki, trzy pokoje, kuchnia i łazienka, ale dzięki temu czułem się tak, jakby nic się nie stało, jakby wszystko było takie jak kiedyś. Wszystko to zajęło mi cały dzień i pół nocy, byłem bardzo zmęczony, ale postanowiłem wstać wcześniej, żeby pozbierać jeszcze kilka potrzebnych mi rzeczy. Znów obudziłem się o 7. Zebrałem noże i inne narzędzia, które mogły posłużyć odparciu wroga, a gdy to zrobiłem poszedłem po lornetkę i składany leżak. Wyszedłem na dach, usiadłem na moim "małym tronie" i obserwowałem. Rozglądałem się po całej okolicy z nadzieją, że moje oczy ujrzą choć jedną żywą osobę. Lub cokolwiek innego. Wciąż miałem nadzieję, że ktoś jeszcze tu ze mną jest. Nie mogłem znieść myśli, że jestem sam. Moja rodzina, przyjaciele, znajomi. Dziewczyna, którą... Dziewczyna, bez której nie mogłem żyć, nie chciałem żyć. To było tka przytłaczające. Ta niemoc wobec tego co się dzieje. Poważnie zacząłem myśleć nad tym, czy nie wbić sobie noża prosto w serce lub skoczyć z bloku na beton. Nagle spostrzegłem postać niedaleko torów kolejowych. Moje oczy nie dowierzały temu, co zobaczyły. To był Kacper...
Wstałem i przetarłem oczy, nie wierząc temu co widzę. Zacząłem się jednak zastanawiać „dlaczego on?”. Dlaczego spośród wszystkich ludzi, których znałem lub nie, spotkałem akurat jego. To wzbudziło moje podejrzenia, zszedłem szybkim krokiem na dół, przed klatkę, chowając przy sobie dwa noże, jeden w kieszeni, drugi w kurtce.
- Twoje imię! – wykrzyczałem.
- O co ci chodzi? – spytał zaniepokojony.
- Imię! Masz 5 sekund! – odpowiedziałem.
- Kacper! – krzyknął, nie rozumiejąc chyba o co mi chodzi.
- Dwa najczęstsze powiedzenia Damiana!
- Eee… „kombinuj” i „wszystko w swoim czasie”. – odpowiedział, rozumiejąc już po co te pytania.
- Skąd się tu wziąłeś?! – ciągnąłem rozmowę.
- Nie wiem, ostatnie co pamiętam to chyba… Tak… byliśmy w magazynie, rozdzieliliśmy się. Coś mnie zaskoczyło od tyłu, upadłem. Tylko tyle pamiętam.
- No to wiesz nie więcej niż ja. – wykrztusiłem zrezygnowany.
- Co się tu w ogóle dzieje?!
- Nie mam pojęcia. – odpowiedział Kacper. Odszedł ode mnie na kilka kroków i zamyślił się. – Czekaj… coś pamiętam. Coś usłyszałem, odwróciłem się. Nie widziałem zbyt wiele, jedynie skórzaną rękawiczkę na jednej z dłoni tego czegoś, ale nie o to chodzi. Druga była goła. Widziałem kciuk. Był po drugiej stronie dłoni. To nie było normalne…
- Kciuk po drugiej stronie dłoni?! Chwila, chwila… Pamiętasz gdzie znaleźliśmy notkę z adresem tej opuszczonej hali? Była w jakiejś książce o umyśle, psychologicznej czy jakiejś. Dodając do tego odwrócony kciuk, wychodzi nam…
- Rakszasa! – powiedzieliśmy jednocześnie.
(Rakszasa – humanoidalny potwór, którego od ludzi różnią jedynie inaczej ułożone kciuki. Potrafią one wykreować równoległą rzeczywistość, tworząc koszmar z najskrytszych lęków ofiar i pożywiają się nimi[lękami, strachem]. By obudzić się z koszmaru trzeba uzmysłowić sobie, że się w nim jest, że to nie jest rzeczywistość. Potwora tego można zabić poprzez odcięcie mu głowy i spalenie ciała[uprzednio polanego oliwą], by bestia się nie odrodziła. Jeśli Rakszasa zostanie zabita i spalona, a któraś z jej ofiar nie zostanie wybudzona, potwór odradza się w ciele owej ofiary[lub jednej z kilku]).
W kilka minut nad miasteczkiem zebrały się ciemne chmury. Czyste, niebieskie niebo w jednej chwili zmieniło barwę na ciemnoszarą. Zaczęła się ulewa, nigdy nie widziałem takiej burzy. Po chwili można było usłyszeć pierwsze grzmoty, pokazały się pierwsze błyskawice na niebie. Nagle piorun uderzył Kacpra, a ten upadł bezwładnie na ziemię. Nie minęła minuta, a poczułem jak moje włosy podnoszą się do góry jak naelektryzowane. Widziałem tylko ciemność, jedną wielką pustkę. Spróbowałem otworzyć oczy, przez chwilę nie mogłem, ale mi się udało. Rozejrzałem się. Ujrzałem Kacpra, był obok mnie. Obaj zostaliśmy przywiązani do krzeseł, najprawdopodobniej w jakiejś piwnicy pod opuszczoną halą. Byli tam też inni ludzie, wszyscy zaginieni, jednak dwójka z nich była prawdopodobnie martwa, nie było widać ruchu klatki piersiowej. Miałem ciasno skrępowane ręce, jednak miałem scyzoryk przypięty z tyłu do paska. Wyciągnąłem go. Wtedy Kacper się obudził.
- Cicho, uwolnię się, a potem pomogę tobie. – powiedziałem szeptem, nie chciałem by bestia mnie usłyszała.
Kacper przytaknął. Udało mi się wyciągnąć nożyk, zacząłem przecinać linę. Zajęło mi to kilka minut, ale uwolniłem się, a następnie Kacpra. Byliśmy bardzo słabi, potwór musiał się nami pożywiać już jakiś czas.
- Idź po maczety i oliwę, ja uwolnię resztę. – szepnąłem do Kacpra, a ten skradając się zaczął wychodzić z piwnicy.
Chwilę po tym jak wyszedł, usłyszałem kroki dochodzące zza drzwi. Przyczaiłem się, Kacper nie wróciłby tak szybko. Zaczęły się otwierać i moim oczom ukazał się Rakszasa, zobaczył mnie, a ja szybkim ruchem ukryłem nożyk za dłonią.
- A więc udało ci się. Gratuluję talentu. Zapomniałeś jednak, że jestem silnieszy od ciebie i chyba oboje wiemy jak to się teraz skończy, prawda? – powiedział.
- Chyba masz błędne mniemanie o sobie, szalony kciukowcu. – odpowiedziałem, wziąłem szybki zamach i rzuciłem scyzorykiem z nadzieją, że na chwilę odwróci to jego uwagę, wyciągając jednocześnie drugi, większy nóż z kurtki. Nożyk trafił potwora w oko.
- Ha! W końcu mi się udało! – krzyknąłem nie kryjąc zadowolenia.
Nim bestia zrozumiała co się dzieje, Kacper podszedł ją od tyłu i biorąc wielki zamach odciął jej łeb, który spadł na ziemię, ochlapując przy tym krwią ścianę i samego Kacpra.
- Oliwa, szybko! – krzyknąłem.
Kacper wyciągnął oliwę i pośpiesznie oblał nią całego potwora, nie jest jednak łatwopalna, rzucił pusty pojemnik i wyciągnął benzynę, po czym ponownie oblał bestię. Wyciągnąłem zapałki z kieszeni, podpaliłem i rzuciłem na martwe ciało, które szybko zajęło się ogniem.
- Dobra, teraz tamci. Nie mamy dużo czasu. – krzyknął Kacper.
Wybudziliśmy wszystkich i kazaliśmy im uciekać, a po upewnieniu się, że nikt tu nie został sami opuściliśmy magazyn, który wypełnił się dymem z truchła.
- Znowu się udało. – powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- Było blisko, powinniśmy być bardziej czujni i następnym razem nie dać się złapać jakiemuś cwelowi. – odrzekł Kacper.
- Racja, trzeba to uwzględnić w planach na przyszłość.
Wsiedliśmy do auta i odwiozłem Kacpra do domu, było już późno.
- Do jutra! – krzyknąłem na odchodne.
- Do jutra!
Następna "część" już niebawem (czyli jak tylko wpadnę o czym będzie), będę informował w komentarzach jak coś ustalę.
Komentarze