Historia

Wendigo

newbieszatan 4 9 lat temu 10 751 odsłon Czas czytania: ~6 minut

Nie mogę się doczekać. To już dziś, dziś wieczór.

Po ciężkim tygodniu spędzonym w pracy nareszcie mogłem wybrać się na wieczorne polowanie z moim starym przyjacielem. Nie często bywam w tej okolicy, jednak on zna las jak własną kieszeń. Naszą siedzibą miał być niewielki domek osadzony w jego południowej części. Muszę przyznać, że niechętnie dałem się namówić na nocowanie w nim. Należał do zmarłej babki Johna. Nigdy nie wierzyłem w duchy ani zjawiska paranormalne, jednak wokół tego miejsca panuję bardzo dziwna, złowroga atmosfera. Może przesadzam, może nie powinienem się zadręczać takimi myślami akurat teraz? Kto by się tym przejmował? W końcu tak bardzo wyczekiwałem tego dnia.

Zaparkowałem mojego starego Woldzwagena pod barem "U Steva". "Tak, to musi być tu" - pomyślałem. Słońce zaraz zacznie zachodzić, jednak Johna ani śladu. Miałem niemałą ochotę umilić sobie czas spędzony na czekaniu małym Whisky, lub nawet zwykłym, tanim piwem. Dawno nie miałem okazji wyjść gdzieś się napić, ale cóż, musiałem jakoś się utrzymać. Spojrzałem na zegarek, od ustalonego czasu mija już 10 minut. Stałem tam jeszcze z dwie, gdy nagle w lusterku zobaczyłem czarne auto Johna wyłaniające się zza zakrętu. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

Przesiedliśmy się do jego wozu, upewniliśmy się czy wszystko mamy i ruszyliśmy. Zjechaliśmy na szosę, niezbyt wyboistą, jednak zdarzały się pojedyńcze dziury. Kierowaliśmy się w stronę małej wsi, osadzona była obok wybranego przez nas lasu. Jak już wspominałem, okolica nie była zbyt przyjemna. Po drodze minęliśmy kilka sporych opuszczonych domów, ale zdecydowaną większością mijanego przez nas terenu były pola i małe lasy. Ani śladu żywej duszy. Po ok. 45 minutach dojechaliśmy.

Początkowo myśleliśmy, że to nie ta wieś. A właściwie tak myślał John, droga wydawała się inna a domy podniszczone. Czas był naprawde okrutny dla tego miejsca. Ludzie gapili się na nasz samochód z jakby stłumioną agresją w oczach. Najwidoczniej nie przepadają za przejezdnymi. Zignorowaliśmy to i wjechaliśmy do lasu. Kilkukrotnie gubiliśmy drogę co było bardzo dziwne, John spędził tu kawał swojego życia.

Dojechaliśmy.

Zaparkowaliśmy auto bagażnikiem do wejścia. Mimo że nie mieliśmy dużo rzeczy ze sobą, to chcieliśmy jak najszybciej wszystko wnieść i ruszyć na polowanie. Rozpakowaliśmy się, John zamknął auto i ustaliliśmy plan. Po wyjściu z domku ruszyliśmy jeszcze kawałek drogą w głąb lasu i zeszliśmy w lewą stronę. Minęła godzina, zwierzyny brak, zero śladów... Powoli zaczęło się ściemniać, więc postanowiliśmy wracać. Minuta, dwie, trzy. Minęliśmy już charakterystyczne, duże drzewo obok którego przechodziliśmy przed chwilą. John mnie zawołał. Niezwłocznie do niego podszedłem, wskazał palcem w kierunku ziemi. Przełknąłem ślinę. Nerwowo spojrzeliśmy po sobie, po czym spowrotem wbiliśmy spojrzenia w glebę. Droga którą przed chwilą szliśmy została przecięta wielkimi śladami "zdeformowanych" ludzkich stóp ( a przynajmniej takie przypominały). Nawet nie chcieliśmy patrzeć na pazury. Ze strachem rzuciłem coś o Big foot'cie, krzywo się uśmiechając. Mój przyjaciel odpowiedział mi podobnym, udawanym wyrazem twarzy. Staraliśmy się iść szybciej i na spokojnie przeanalizować to, co właśnie zobaczyliśmy. Pot spływał mi po czole. Nawet nie wiem kiedy zrobiło się ciemno. Obaj myśleliśmy o tym samym, ale nikt nie dał rady powiedzieć tego na głos. Zgubiliśmy się.

GPS zawiódł, kompas również. Ale czemu? Przeszliśmy jeszcze ze 100 m. gdy udało mi się dostrzec mały, drewniany domek. Byliśmy chyba najszczęśliwszymi osobami na świecie. Weszliśmy do środka, po chwili zastanowienia zdecydowaliśmy, że wrócimy do domu. Po co kusić los? Już wychodziliśmy , gdy kątem oka dostrzegłem jakiś cień na drodze, ok. 50 m. od samochodu. Moje oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności. Wytężyłem wzrok, zamarłem. Stałem i patrzyłem się, sparaliżowany strachem. To nie był człowiek, to nie było zwierze... Otrząsnąłem się i lekko szturchnąłem Johna który właśnie zamykał drzwi. Odwrócił się. Wskazałem palcem na to coś. Mój przyjaciel wyglądał jakby zobaczył ducha. Chwyciłem go i rzuciliśmy się biegiem do samochodu, gubiąc nasze rzeczy po drodze. Stworzenie gwałtownie się schyliło i dziwnym krokiem podeszło bliżej. Wskoczyłem za kierownice, zapaliłem światła i... Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak wielkie to było. Wcale się nie schyliło, stało na czterech łapach. Cały czas. Będąc na dwóch musiało mierzyć chyba z 3.5 m. Było chude, zgarbione. Miało lekko wydłużony pysk i duże oczy osadzone głęboko. Jednak najbardziej przerażające były jej długie czarne włosy z których wystawało jakby jelenie poroże. Gdy spojrzałem na zęby... a potem na pazury, zbladłem i nie mogłem się ruszyć. To coś się do nas zbliżało, tym swoim okropnym nieludzkim sposobem "chodzenia". To wyglądało jakby wspinało się po ściance wspinaczkowej, ale w koślawy i nieludzko szybki sposób.

...Wendigo

Wyszeptałem. Zawsze myślałem, że to tylko głupie legendy i wymysły. Mające wystraszyć dzieci przed samotnym zapuszczaniem się w las. Z mojego przerażenia wyrwał mnie głośny krzyk przyjaciela. "JEDŹ!". Bez zastanowienia nacisnąłem pedał gazu i ruszyliśmy wielką prędkością na przód. Przejechaliśmy obok niego. W lusterku widziałem jak spogląda na nas ze wściekłością, nieludzko krzycząc. John ciągle nerwowo patrzył czy coś za nami biegnie. "Chyba udało nam się uciec", pomyślałem z nadzieją. Odetchnąłem z ulgą, zamykając na chwilę oczy... Otworzyłem je i zobaczyłem jak coś podbiega na drogę. Ze strachu wrzasnąłem i szarpnąłem kierownicą. Straciłem panowanie nad samochodem. Mój towarzysz zaczął niemalże histerycznie wrzeszczeć. Przerwałem to uderzając w drzewo. Straciłem na chwilę orientację. Otworzyłem oczy i spojrzałem na przyjaciela. Siedział na swoim miejscu z głową leżącą na resztkach pobitego szkła. Patrzył na mnie z otwartymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Niemalże odskoczyłem widząc go. Leżał tak jeszcze chwilę bez ruchu, kiedy nagle usłyszałem kroki. Donośne, mocne kroki. Byłem przerażony, nie wiedziałem co robić. Dźwięk zbliżał się i gdy dochodził z naprawde bliska, po czym ucichł...

Leżałem jeszcze przez chwilę, zastanawiając się gdzie stoi to coś. Nagle usłyszałem głośny trzask. Jego szpony zatopiły się w martwych plecach Johna. Odskoczyłem i wrzasnąłem na całe gardło. Stworzenie wyrwało go na zewnątrz. Nie miałem pojęcia co zrobić. Otworzyłem drzwi i wyskoczyłem z auta, biegnąc ile sił w nogach w kierunku wsi. Obróciłem się i zobaczyłem najokropniejszy widok w moim życiu. Trzymając w zębach szyję nieszczęśnika pazurami wyrywał mu wnętrzności na zewnątrz. Myślałem, że zaraz zwymiotuję. Biegłem nadal, będąc odwrócony. To coś rzuciło Johnem o drzewo, a on w nie uderzył i bezwładnie opadł na ziemię. Patrząc na przód biegłem bez opamiętania. Nerwowo spojrzałem za siebie i zobaczyłem jak on zmierza w moim kierunku. Biegłem tak szybko jak nigdy, potykając się o korzenie drzew w zupełnej ciemności. Gdy płuca zaczęły mnie palić ponownie się odwróciłem. I nic, ani śladu po tym czymś. Zgubiłem go? Niemożliwe. Droga jest prosta. A może sobie odpuścił? Ogarnął mnie strach i niepewność. Czy powinienem skręcić w las? Nie wiem czy dam radę przejść tą całą drogę żywy. Jeśli skręcę w las, jest większa szansa, że mnie ominie. Ta myśl zwyciężyła. Skręciłem.

Adrenalina opadła, czułem ból na całym ciele. Powoli i niezręcznie poruszałem się na przód. Cały czas mając wrażenie, że ktoś mnie obserwuję. Nie mogłem tego znieść. Nagle się zatrzymałem. Usłyszałem trzask łamanych gałęzi kawałem drogi za mną. Starałem się być maksymalnie cicho. Usłyszałem głośny, histeryczny wrzask. Przeraziłem się. Wiedziałem, że mnie znalazł. To mój koniec. Tym razem ryk nadszedł z innej strony. Wola przetrwania kazała mi biec. Uciekałem, zdezorientowany. Dziwne dźwięki z dochodziły z każdej strony. Nerwowo się obracałem, miałem strach w oczach. Zdawało mi się, że on jest wszędzie. Że cały czas biega wokół mnie. Strach był tak silny, że powoli odchodziłem od zmysłów. Straciłem kontrolę, zacząłem się trząść i niemalże płakać z przerażenia. Chwycił mnie za gardło. Czułem jak zatapia szpony w moim brzuchu. Cały czas widziałem jego twarz, ten nieludzki uśmiech. Poczułem jego zęby. Obraz zaczął gasnąć...

Obudziłem się w lesie... jednak nie w tym samym miejscu. Wstałem, byłem cały w krwii... Byłem nagi, byłem głodny... Na szczęście nadal miałem przy sobie kawałek mięsa swojego przyjaciela...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Dobre
Odpowiedz
Świetna! :3
Odpowiedz
Hmm... Pasta napisana poprawnie, aczkolwiek nie wciągnęła mnie, tj. nie czułem jej klimatu. Ładny język, fajne opisy, ale ciężko było mi utożsamić się z bohaterami. Mimo wszystko daję +.
Odpowiedz
Nie czytam dalej, Woldzwagen mnie przejechał xDDD
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje