Historia

Tisze jediesz dalsze budiesz

mrlufa 10 9 lat temu 8 283 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

To jedna z tych historii, które nie powinny być opowiedziane, ale które są w każdym domu, każdej kamienicy i dzieją się na każdej schodowej klatce...

To było kiedyś.

Równie dobrze, wszystko mogło wydarzyć się jutro. Za oknem królowała mroczna zima, a ja zszedłem po drewno. Bywałem tam czasami dwa razy dziennie, bowiem w domu piecyk był jedynym źródłem ciepła, a rąbanie pomagało mi sie uspokoić, i co najważniejsze, rozgrzać.

Więc, kiedy już kloc drewna miał pęknąć na pół, usłyszałem szczęk zamka. Czyżby ktoś właśnie zamykał drzwi?

Rzuciłem siekierę, i podbiegłem sprawdzić.

Kłódka była zamknięta.

Światła zaczęły przygasać, jednak nie widziałem w tym nic dziwnego. Żarówki od dawna nie były zmieniane, a dziadek z parteru często zamykał ludzi w piwnicy przez przypadek, bo niedosłyszał i bał się, że ktoś wejdzie przez otwarte drzwi.

Tylko kto, albo i co? Czemu tak sie bał? Chyba dane mi było poznać ta odpowiedź, poczułem jak skóra mi się jeży, przypominając sobie jego słowa.

Prawie poczułem cichy syk na skórze. Obróciłem sie, ale światła już zgasły.

Czy to żarówka, czy może ktoś był tu ze mną?

Cisza i ciemność. Wyjąłem latarkę z kieszeni, którą zawsze zabierałem do piwnicy.

Dawała słabe światło, może ciut większe niż płomień świecy. Musiałem szukać innego wyjścia, bo nie wiadomo, ile bym tak siedział przed drzwiami, a zresztą... wolałem się ruszyć.

Przypomniałem sobie o korytarzu, który podobno prowadził do drugiego wyjścia. Nigdy się w niego zapuszczałem, ale w końcu wszędzie było tak samo ciemno.

I znowu ten syk, chociaż brzmiał jak chrapnięcie.

Nie, to na pewno rury ciepłownicze! Musze stąd wyjść jak najszybciej, wyobraźnia płata mi figle.

W lewo czy w prawo? Chyba w lewo...

Zobaczyłem jakąś strzałkę, chyba byłem na dobrej drodze! Tak, to na pewno tam.

Po chwili znowu coś usłyszałem. Tym razem jakby... mlaśnięcie.

Obróciłem się z latarką w ręku, a z mojego gardła wydał sie nieludzki, wprost zwierzęcy krzyk.

Widziałem kobietę, pełzająca się po ziemi, z wyrwanymi nogami, całą we krwi, ale najgorsze...

Najgorszy był kawał mięsa wystający z ust i zakrwawiona twarz. Biegłem, aż przywaliłem twarzą w ścianę.

Ale po chwili nic tam nie było,

Musiałem to sobie wyobrazić.

Biegłem korytarzem, próbując o tym nie myśleć. Że to złudzenie, że nie ma kanibali ani zombie, że nie wyciągają po mnie swoich rąk, że mam nogi, że trafię do wyjścia...

I znowu. Tym razem wpadłem an drzwi. Żelazne.

Choć mimo to były otwarte. Wyszedłem na tyły kamienicy, dookoła mnie gęstniała śnieżna noc.

Uff. Jutro, w dzień tam zejdę, i poproszę, żeby zrobili coś z tymi żarówkami, i przy okazji ochrzanię staruszka.

Zapukałem do jego drzwi, mieszkał obok piwnicy, na parterze. Od razu mi otworzył , przywitaliśmy sie, jednak on mnie spytał.

-Cos się stało? Pewnie zauważył przerażenie w moich oczach, i to ze biegłem.

-Nie, tylko zamknął mnie pan w piwnicy, a zresztą...

-Przepraszam, bardzo pana przepraszam? Chce pan herbaty?

-Chętnie. Nie odmówiłem, zresztą nie wypadało odmawiać niczego ciepłego.

-Co Pana spotkało w piwnicy?

-Nie, nic, po prostu wystraszyłem się, mam bujną wyobraźnię i tyle.

-Co pan widział?

-Czemu pan pyta?

-A, tak z ciekawości.

-Brr... pełzacza. Kobietę bez nóg, wyglądała strasznie.. jakby kogoś zjadła.

-To ja ci coś opowiem, panie. Ja to jak żywy pamiętam, była zima, tak mroźna jak ta... W 1954.

A wtedy było gorzej, bo pan wiesz, po wojnie, a biedą, to nikt się nie interesował. Ludzie zamarzali, umierali z głodu we wnętrach swoich klitek... To i człowiek ratował sie jak mógł, a moja zona... Była Ukrainką, przeżyła wielki głód, ale.. ale podobno zjedli jej siostrę, widziała, jak z niej wszystko wyjmują, flaki serce, no, wie pan...

I ja przychodzę, a na stole mięso i zupa z klopsami, nie wiem skąd je wzięła, ale zacząłem jeść.

Pochłonęliśmy wszystko, obiad był pyszny.

A nazajutrz dowiedzieliśmy się, że mały Tomek zaginął. jedyny syn właściciela. Nigdy go nieodnaleziono, a oni potem popełnili samobójstwo. Chyba z pistoletu....

A moja żona, nie pamięta pan, no bo jak miałby w końcu pan pamiętać, zmarła rok później.

Nie na zawał, przebiła się sztyletem... Zostawiła list - ton staruszka stawał się coraz bardziej płaczliwy.

Ale... Ale... -aż w końcu się rozpłakał. Powiedziała, że to ten sam nóż, którym kroiła małego Tomcia... Wyobraża pan sobie?

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

no no
Odpowiedz
Dlaczego początek z "pełznącą" kobietą niczym nie łączy się z końcem o zabiciu chłopca? Średnio.
Odpowiedz
Trochę czuć Hannibala po drugiej stronie maski. Ale poza tym spoko XD
Odpowiedz
Jeju... ;_; Boże, macie problem. Walić składnie! to jest cholernie smutne :c
Odpowiedz
Pomysł jest świetny, ale fabuła... historia poprostu nie trzyma się kupy... Radzę autorowi troche popracować nad opisywaniem wydarzeń, bo miejscami trudno zrozumieć o co chodzi ;)
Odpowiedz
Swietne! 9/10 Zakonczenie tez. :)
Odpowiedz
Nie rozumiecie? On wrócił do domu i zobaczył na stole mięso,a mieli biede,On nie wiedział skąd te mięso,Później się dowiedział,że popełniła samobójstwo z tego samego noża co kroiła człowieka. A te mięso,co on nie wiedział skąd jest to bylo właśnie z tego chłopca,co zaginął. Ona go zabiła i przyrządziła z niego pożywienie. Historia 9/10
Odpowiedz
To mięso ;)
Odpowiedz
Coś nie wyszło tak jak miało, zakończenie jest źle sformułowane i niszczy klimat pasty. A tak w ogóle WTF?!
Odpowiedz
Składnia jest tragiczna. W ogóle nie można zrozumieć końcówki tej pasty.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje