Historia
Przekleństwo
Moje rodzinne miasteczko to spokojne miejsce. Gdyby posiadało jakieś atrakcje stało by się rajem dla turystów z wielkich głośnych miast. W ten sposób łatwo wywnioskować, że jest tu po prostu nudno. Zero atrakcji, zero ambitniejszej rekreacji. Szkoła oddalona o trzy kilometry, a najbliższy sklep o dwa. Nie to, żebym była jakaś wymagająca czy rozrywkowa bo co to, to nie. Jestem raczej typem samotnika i molem książkowym, więc taka kolej rzeczy generalnie mi odpowiada. Ale nie dziwi mnie też fakt, że jest to mieścina starych ludzi. Według ostatnio przeprowadzonych statystyk 24% naszych mieszkańców przekroczyła sześćdziesiąty rok życia, a 47% czterdziestkę. Generalnie, życie pośród osób starszych ma swoje plusy. Na przykład znam dokładny niezafałszowany politycznie przebieg wojny... powstania... komuny...
Zapomniałam napomknąć, że mieszkam na terenie domu starców. To długa i skomplikowana historia. Ma to związek z zawodem wykonywanym przez moich rodziców. Obydwoje są współzałożycielami placówki i w ten oto sposób od dziecka tu mieszkam, a teraz, kiedy jestem dorosła - pracuje.
Równo rok temu młoda kobieta (wnuczka) przywiozła do nas starszego mężczyznę. Nazywał się Kaźmierz. Tak, wiem. Powinnam napisać Kazimierz Ale ze względu na szacunek do tego człowieka napiszę jego imię tak, jak on chciał by ono brzmiało. (Dziadek uważał, że wymawianie jego imienia w inny sposób jest bestialstwem na naszym ojczystym języku.)
Kaźmierz miał 91 lat. Żadnych poważniejszych chorób, zerowe oznaki demencji starczej, alzheimera, parkinsona... nic. Był w pełni świadomy. Zdrowy fizycznie i umysłowo.
Zerknęłam na jego kartę zdrowia, którą wręczyła mi pielęgniarka w głównej recepcji i poprosiłam aby udał się ze mną zobaczyć swój nowy pokój. W kieszeni kitla pobrzękiwał mi kluczyk z numerem pokoju.
- Piętnastka, dziękuję. Tam będę mieć najpiękniejszy widok. Szkoda tylko, że będę sam.
Nie zapomnę mojego zdziwienia. Faktycznie, prowadziłam go do pokoju numer piętnaście. Miał też racje, że pokój ten ma najlepszą panoramę w całej placówce. Prawdą było też to, że pokój był pusty. Wczoraj zmarł podopieczny zajmujący sąsiednie łóżko.
- Skąd Pan to wie? - zapytałam
- Intuicja... – machnął pogardliwie ręką.
Od momentu zakwaterowania wyczuwałam w tym staruszku coś niezwykłego. Kolejne dni utwierdzały mnie w tym przekonaniu nie jednokrotnie. Kaźmierz zawsze wiedział co dostanie do jedzenia, stojąc na tarasie wiedział, kto wchodzi do pokoju, a kiedy dostałam list decydujący o dostaniu się na studia medyczne pogratulował mi nim go o tym poinformowałam. Polubiłam tego życzliwego, zdumiewającego dziadka. Roztaczał wokół siebie aurę dobroci i ciepła. Spędzałam z nim wiele wolnego czasu, jednak nie udało mi się dowiedzieć, skąd wie rzeczy, których tak naprawdę wiedzieć nie może.
Po miesiącu stał się moim stałym podopiecznym. Pewnego deszczowego popołudnia usiedliśmy przy stoliku gościnnym w salonie i zaczęliśmy luźną rozmowę. Kaźmierz znał mnóstwo opowieści wszelakiej treści. Człowiek ten przekazał mi wiele życiowych mądrości. Ale tych kilkunastu minut mojego życia niestety nigdy nie zapomnę.
- Dziecinko, chcesz poznać tę jedyną prawdę?
- Oczywiście. Może dowiem się skąd Pan wiedział o chorobie Pani Kamińskiej. – uśmiechnęłam się.
Tak naprawdę nie było mi do śmiechu. Poprzedniego ranka, jedna z moich podopiecznych uskarżała się na straszny ból głowy. Był to nie pierwszy raz od pewnego czasu. Dostała leki i zasnęła. Kaźmierz stanął przed pokojem lekarskim i wywołał mnie. Oświadczył, że Pani Kamińska musi mieć tomografię, bo guz jest bardzo duży. Nie powiem, przeszły mnie dreszcze. W południe przyszły wyniki badań tomograficznych. Pani Kamińska miała guz mózgu. Niestety, nie operacyjny.
- Jesteś dobrym dzieckiem Amando – odwzajemnił uśmiech – Posłuchaj mnie uważnie. To co usłyszysz jest historią, która ma swój początek w odległych czasach, niezwykle odległych... Natomiast jej koniec sięga końca naszego wszechświata. Nazywłem się Eduardo Falco, Inez von Khan, Bred Schuller, Andreas Padro i Kaźmierz Tyszka. Jest to jedynie część wcieleń w jakich przyszło mi się narodzić. Eduardo Falco narodził się w roku 1789 jest to pierwsza osobowość, która obarczona została tym przekleństwem, które noszę do dziś dzień na swych barkach...
Świat jest bardzo złożoną materią. Każdy z nas jest częścią tego ogromu, jednak nasze przekonanie na temat życia jest całkowicie błędne. Śmierć nigdy nie istniała. Zataczamy koło nie zdając sobie z tego sprawy i jest to naturalne. Patologiczne staje się, gdy w dniu narodzin słyszysz głos akuszerki uspokajający krzyczącą, wykrwawiającą się na śmierć matkę. Widzisz jak jej dusza ulatnia się z ciała i znika gdzieś w górze. Jednocześnie pamiętasz swoją własną śmierć. Przechylałeś kolejną szklanicę rumu zatopiony w swoich naukowych notatkach i kaput! Nieznośny ból w klatce oderwał Cię od ukończenia dzieła swojego życia, lekarstwa na.. Właśnie cóż za ironia losu.. NA ŚMIERĆ. Po tym okrutnym bólu budzisz się w rękach akuszerki, która rzuca Cię do wody i zmywa resztki matczynej krwi. Nie patrz na mnie z takim zdumieniem Amando, sam zgotowałem sobie ten los. Nawet nie wiesz w jak wielkim szoku byłem ja sam. Noworodek ze świadomością pięćdziesięcioletniego mężczyzny nie jest zjawiskiem codziennym. Widzisz. Jako czterdziestolatek zostałem wdowcem. Wpadłem w wir pracy, jako laborant i naukowiec. Zacząłem poszukiwać leku, który byłby w stanie uleczyć śmiertelnie chorych ludzi. Potajemnie eksperymentowałem na pacjentach pobliskiego szpitala, jednak przez trzy lata nie udało mi się ocalić ni jednej duszy. Zacząłem pić. Dni mieszały mi się z nocą, zachowywałem się jak wariat. Tworzyłem i tworzyłem wciąż nowe substancje. Pewnej nocy kompletnie pijany zasnąłem w laboratorium. W tedy przyszedł On. Ocucił mnie i zapytał czy chce jego pomocy. W jego źrenicach płonął ogień. Przerażony, zerwałem się na równe nogi i otrzeźwiałem. Na zasypanym probówkami biurku położył pergamin i ostry nóż. Po którym przeciągną długim śnieżnobiałym palcem ''Dam Ci lek, który uzdrowi śmiertelnie chorych i przyniesie Ci sławę. W zamian Ty ofiarujesz mi w każdy 13 dzień miesiąca jedną czystą duszę'' Nie uwierzysz, ale zgodziłem się. Podpisałem własną krwią pakt z samym szatanem. Jak powiedział, tak zrobił. Dostałem fiolkę leku dzięki któremu zyskałem miano medyka i uzdrowiciela w kilka dni. Losie mój.. Gdybym w tedy wiedział jaką klątwę na siebie ściągnąłem...
Nie potrafiłem zabić niewinnego. Diabeł jednak jest punktualny. Trzynastego dnia kolejnego miesiąca zjawił się u mnie. Zapłonął żywym ogniem i oznajmił, że moja dusza należy do niego a ja nie spełniłem jego woli. Skazał mnie na wieczną pamięć. I odbierał to co mi dał. Rano nie wiedziałem czy był to sen czy jawa. Było pewne, że lek stracił swoją moc. Często rozmyślałem nad pojęciem WIECZNEJ PAMIĘCI ale nie udało mi się odkryć do czasu ponownych narodzin czymże ona jest. Kolejny raz wpadłem w cug alkoholowy i pochłonąłem się pracą. I w tedy spełniło się to co zostało obiecane. Narodziłem się jako Inez. Inez von Khan, Nigeryjczyk. Syn szamana, który uśmiercił własną matkę. Szatan ukarał mnie nie tylko posiadaniem wiecznej pamięci swojego własnego istnienia. Dostrzegam śmierć ludzi wokół, nim ona następuje. Widzę aury otaczające ludzi oraz potrafię odczytać poniekąd ich emocje. Dostrzegam jak przez mgłe ich przyszłość i przeszłość. – Kaźmierz spuścił wzrok i pokiwał głową do własnych myśli. - Nazywam to skutkiem ubocznym wiecznej pamięci.
Moje przerażenie i zdumienie sięgnęło zenitu. Siedziałam tam sparaliżowana i osłupiała.
- To nie wszystko dziecinko. Jesteś taką dobrą duszą. Muszę Ci powiedzieć, że za cztery dni, o dwudziestej cztery znajdziesz mnie tutaj martwego.
Przełknęłam głośno ślinę.
- Nie będę cierpiał, to się stanie we śnie. – uśmiechnął się smutno – jest jeszcze coś co musisz wiedzieć. Opowiadam Ci tę historię nie bez powodu. Twoja dusza należy do Ellen, mojej siostry, która w roku 1797 zmarła na gruźlicę. Jestem dumny z tego jak jej dusza ewoluowała, że stała się tak dobrym człowiekiem jak Ty. W wiecznym przekleństwie trzeba dostrzegać plusy, Amando. Wierzę, że w każdym z wcieleń unosimy się bliżej gwiazd. Teraz posłuchaj mnie uważnie. Po mojej śmierci musisz zapamiętać datę dwudziestego czwartego października dwa tysiące czternastego roku. Właśnie w tedy Twój czas w tym ciele dobiegnie końca. Nie bój się, Twój strach jest zbędny, to ja zaczynam się bać. Wyczuwam, że kolejny "ja" będzie miał cięższy los niż obecnie.
Dokładnie cztery dni później o godzinie dwudziestej cztery w trakcie obchodu znalazłam go. Dusza Eduarda opuściła ciało. Mam nadzieje, że kimkolwiek teraz nie jest mylił się i jest szczęśliwy. Pomyślałam, że ta historia musi zostać przekazana światu. Dziś jest dwudziesty trzeci października, obawiam się, że jutro mogłabym nie zdążyć już tego opowiedzieć....
Komentarze