Historia
Piekielny Pociąg
Duch Moniki żegnał mnie, stojąc na peronie między przemykającymi tabunami ludzi. Niestety, nie dałem rady jej uratować. Mimo lat doświadczenia i wszelkich starań, kolejny raz wygrało zło. W czasach gdzie ludzie coraz mniej czują i myślą, potrzebne jest zwycięstwo. Potrzebny jest znak od Boga, iż czuwa nad nami. Inaczej garstka wiernych, która opierała się zbiorowej znieczulicy, złamie się i odejdzie; zamieni w jednolitą masę zombie.
Wsiadłem do pociągu i ruszyłem wzdłuż wagonu. Minąłem trójkę roześmianych studentów i zanurzonego w gazecie starszego mężczyznę. Zazdrościłem im beztroski i niewiedzy. Starałem się nie myśleć o tym, co by było gdyby, ponieważ wątpliwości nie przyniosą ukojenia. Stwórca pokierował moimi krokami tak, bym poświęcił swe życie posłudze. Nie żałuję tego, ale rzeczy, które widziałem przez piętnaście lat walki ze złem, odbierają mi czasem zmysły. Nazywam się ksiądz Kamil Stolarczyk i jestem kapłanem egzorcystą. Spisuję tu wspomnienie, które jako jedyne nie jest obłożone przysięgą milczenia. Znajduję się na strychu starego domu, podczas, gdy na dole szaleje bestia w ludzkiej skórze. Gdzieś w głębi czuję, że nie wyjdę z tego żywy. Mam czterdzieści trzy lata i przyjdzie mi oddać ducha w jakiejś małej mieścinie z rąk opętanej pięciolatki. Jestem w stanie to zaakceptować. Mam tylko nadzieję, że wykorzystałem, jak najlepiej czas, którym Bóg obdarzył mnie na ziemi. I że uda mi się skończyć pisać ten ostatni z listów, nim rana na udzie odda podłodze całą potrzebną ciału krew.
+
Znalazłszy spokojne miejsce na końcu pociągu, wyjąłem książkę Andrzeja Ochry „Duch Tubylca” i zagłębiłem się w lekturze. Wydaje mi się, że tylko dzięki czytaniu, potrafiłem jeszcze patrzeć ludziom w oczy i mieć wystarczająco dużo siły, by szukać w nich dobra. Od dzieciństwa lubiłem historię o duchach i chodzących umarłych, którzy rozkopywali groby i ruszali szukać zadośćuczynienia za krzywdy, których doświadczyli z rąk bliźnich. Nie wiem skąd, ale zawsze miałem w sobie coś, co lubiło się bać. Fascynowała mnie czarna magia, klucz Salomona i wszystkie tego typu sprawy. Próbowałem wywoływać duchy i kontaktować się z demonami. Z różnym skutkiem. Dzięki bardzo porządnemu proboszczowi z miasteczka, w którym się wychowałem, udało mi się wykorzystać dane przez Boga atrybuty, by zostać księdzem. Niestety, po tych wszystkich latach nie potrafiłbym przestąpić progu kościoła. Nie potrafiłbym słuchać grzechów innych z konfesjonału i doradzać, jak mają naprawić swe życie. Bardziej niż duchownego, przypominałem teraz zgorzkniałego weterana, który widział tak wiele wojen, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że wszystkie są takie same i nie mają za grosz sensu. Bardzo chciałbym być tak naiwny i uparty, jak kiedyś. Mieć gładką i twardą psychikę; bez blizn i otarć… Bez świadomości, że sens, o którym mówi każda wiara, jest bardzo odległy, o ile nie niemożliwy do osiągnięcia przez większość żyjących. To może wydawać się straszne. Zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że słowa te napisał sługa kościoła. Jednak proszę, kimkolwiek jesteś czytelniku, nie zaprzątaj sobie głowy moimi przekonaniami i przemyśleniami na temat życia, ponieważ i tak nie zrozumiesz z jakich źródeł pochodzą. Potraktuj te kilka stron, jako dobrą historię i zastanów się nad własnym życiem. Gdy nad ranem spojrzysz w lustro, pomyśl jakiego człowieka w nim widzisz.
+
Gdy pociąg zatrzymał się w Legnicy, byłem już po czterech rozdziałach nowej książki mojego ulubionego autora. Główny bohater - hydraulik, który wymieniając rury w jednej z przedwojennych kamienic , odnajduje zawinięty w przegniłą szmatę artefakt i zostaje wplątany w mroczną intrygę. Już nie mogłem doczekać się, cóż takiego autor wymyślił dalej. Wiedziałem, że muszę zbierać siły do następnej walki. Na szczęście nauczyłem się nie martwić na zapas… inaczej chyba bym oszalał. I tak przez pierwsze pięć lat patrzenia na wijące się z bólu dzieci, musiałem brać silne leki uspokajające. Często budziłem się w środku nocy, zlany potem, z wrzaskiem stygnącym na ustach. Często śniły mi się osoby, które opętane przez demona, wyłupywały sobie oczy, lub wymiotowały krwią. Czasem, pośród ciemności, słyszałem, jak coś z szelestem przemyka po moim mieszkaniu. Często w odbiciach luster widziałem przekrwione oczy, należące do jakiejś plugawej istoty. Według testów, które przeszedłem gdy wykładowca okultyzmu skierował mnie na drogę egzorcysty, byłem stopniem dziesiątym; innymi słowy miałem na tyle twardą psychikę, by dostawać najcięższe przypadki. Niestety, w większości były to dzieci, na których śmierć często musiałem patrzeć, gdy zawodziły wszystkie środki i inkantacje. Ktoś na górze, może sam biskup, podjął decyzję, że nadaję się do tej roboty… Szkoda tylko, że nie wziął pod uwagę, jakim człowiekiem stanę się po kilku latach. I właściwie kim teraz jestem? Kiedyś błękitne oczy wyblakły, a policzki wyschły i pomarszczyły się, jakbym miał nie czterdzieści, a osiemdziesiąt lat. Pomimo częstych badań nikt nie interesował się, co panuje w głowie ludzi, którzy widzą, niemal co dzień największe okropności, jakie istnieją na świecie.
+
Na dole coś upadło z hukiem. Opętana dziewczynka zawyła i oddaliła się. Słyszałem, jak krąży po schodach w górę i w dół. Jej rodzice i babcia leżeli martwi, a ja umierałem na strychu, pisząc ostatnie zeznanie czarnym długopisem, który zawsze ze sobą nosiłem.
Co będzie, gdy zły duch opuści ciało dziewczynki i zostawi ją niczym starą zabawkę? Co będzie, gdy to dziecko obudzi się w środku nocy obok rozszarpanych ciał swej rodziny, a na dodatek znajdzie martwego klechę na strychu? Ile wytrzyma, nim jej psychika pęknie jak dojrzały owoc i pchnie ją na sam dół szaleństwa?
+
Pociąg w końcu ruszył w dalszą drogę, a ja wróciłem do przerwanej lektury. Nie mogłem wyjść z podziwu, dla kunsztu Andrzeja Ochry. Połykałem strona za stroną i nawet nie zdałem sobie sprawy, że ktoś siadł naprzeciwko i bacznie mi się przygląda. Uwielbiałem czytać mroczne opowieści, które przedstawiały świat, jako jedną wielką bramę, przez którą wymykają się przerażające wynaturzenia i czyste zło. W jakiś sposób mi to pomagało.
Podniosłem wzrok i sięgnąłem do leżącej obok torby, by wydobyć z niej butelkę z wodą. W momencie, w którym odchyliłem głowę i smakowałem zimny płyn, spostrzegłem wpatrzone we mnie zielone oczy.
- Niech będzie pochwalony, proszę księdza.
Wolną ręką złapałem za kołnierz, zamek letniej kurtki najwyraźniej zjechał w dół, przez co było widać koloratkę. W sutannie nie chodziłem już od dawna, ponieważ było to niepraktyczne. A jedyną oznakę mojego stanu duchownego skrywałem pod różnym odzieniem. Nie interesowało mnie, wdawanie się w dysputy teologiczne ze starszymi panami, ani kłótnie na temat wątpliwej moralności Radia Maryja. Zostawiam to lepszym od siebie…
Mój rozmówca był starcem i wspierał się na lasce. Z haczykowatego nosa wystawały siwe włosy, a policzki znaczyły popękane żyłki, do złudzenia przypominające koryta rzek. I wszystko mogłoby mnie zwieść, gdyby nie oczy. Czasem zastanawiałem się, dlaczego widać w nich tak wiele. Ktoś kiedyś napisał, że są zwierciadłem duszy i miał więcej racji, niż mógłby kiedykolwiek przypuszczać.
- Niech będzie pochwalony, proszę księdza – powtórzył, uśmiechając się sarkastycznie. – Przeszkodziłem w lekturze?
Nim zdążyłem dopowiedzieć, sięgnął po leżącą książkę. Przeczytawszy tytuł, spojrzał na mnie, a jego uśmiech lekko się poszerzył.
- Od kiedy księża interesują się szmacianymi powieściami, które piszą ludzie bez wyobraźni i polotu?
- Nie sądzi pan, że wszystko jest kwestią gustu?
- Źle uformowany gust może być bardzo szkodliwy. Może zagrażać nawet życiu po życiu.
Z początku nie mogłem sklasyfikować mojego rozmówcy, jednak teraz wiedziałem już, że był tylko zgorzkniałym starcem, który żył w lepszych czasach i nie mógł pogodzić się z postępującymi zmianami.
- Niech mnie ksiądz tak szybko nie ocenia. Wiem, że wszystko jest kwestią postępu i podziwiam, że są jeszcze tacy ludzie, jak pan; wojownicy dogorywającego Boga.
- Wszystko zależy od punktu widzenia. Dla jednych śmierć to koniec, a dla innych początek nowego, lepszego życia.
Wróciłem do lektury. Miałem nadzieję, że więcej nie będę musiał prowadzić dysputy z moim kompanem podróży.
Kochana naiwność.
+
Niełatwo jest okłamywać własnych rodziców. Zwłaszcza, gdy patrzy się w ich oczy i widzi, że miłości do nas, mimo lat, nie osłabła ani na chwilę. Dzięki mojej „wyjątkowej” posłudze kościół zapewniał im godny byt, na który nie mieliby szans, biorąc pod uwagę marne emerytury, rzucane niczym ochłap przez państwo. Kiedyś więcej pytali o charakter mojej pracy, a zwłaszcza ojciec, którego ciekawiło, co też jest na tyle istotne, by płacić mi tak dużo, skoro nie mam nawet własnej parafii. I kiedyś – mimo przysięgi – opowiedziałem mu zdawkowo, jak wygląda wykonywane przeze mnie zajęcie. W pierwszej chwili jego reakcją był śmiech. Lubiłem taki swobodny wyraz radości, ponieważ w obecnych czasach nawet on stał się sztuczny; nawet tą jedną przyjemność ludzie potrafili wbić w kaftan obłudy i zapiąć od pięt po szyję w cynizm. Więc, gdy zaobserwowałem reakcję ojca i zdałem sobie sprawę, że nie jest najgorsza, ciągnąłem dalej. Zrozum, kimkolwiek jesteś, że w pojmowaniu świata przez tak prostego człowieka, jak on; człowieka, który cały życie ciężko harował i znosił podłość ludzi, bo sądził, że wszystko zostanie wyrównane po śmierci na sądzie ostatecznym, siły ciemności istniały tylko na niedzielnych kazaniach. Demony i szatan to zło, w które trzeba wierzyć – uważał – ale póki co, żyjemy i dopiero po śmierci winniśmy się martwić tego typu sprawami.
Gdy wyprowadziłem go z błędu, wyszedł z pokoju bez słowa. Odezwał się do mnie dopiero następnego dnia, prosząc, bym ruszył z nim do ogrodu. Tam, pamiętam jakby to było wczoraj, ścisnął mocno moje ramię i spojrzał głęboko w oczy, mówiąc:
- Nigdy nie wspomnisz matce, czym się zajmujesz. Przysięgnij.
Byłem zdezorientowany i poczułem się, jakbym znowu miał pięć lat. Gdy wciąż milczałem, dłoń na moim ramieniu zacisnęła się jeszcze bardziej.
- Przysięgnij, albo wyjedź i nigdy nie wracaj.
Przysiągłem. Co innego mi pozostało? Nie chciałem stracić rodziców, poza tym, zamiast poddać się narastającej furii, postanowiłem godzinę przed pójściem do łóżka, zastanowić się nad całą sprawą. Starałem się postawić na miejscu ojca i spojrzeć jego oczami, które jeszcze do wczorajszego dnia widziały dobrego chłopca, oddającego życie Bogu… A teraz, gdy ten obraz rozsypał się, pozostał tylko niesmak i zwykły strach. Pozostał syn, broczący w mroku, który sięga dużo dalej, niż wyobraźnia większości ludzi. Przypominałem mu dzikie zwierze, które w każdej chwili może zaatakować. I co z tego, że złożyłem śluby i żyłem według wszelkich zasad, jakie obowiązywały człowieka na moim stanowisku, skoro własny ojciec stracił syna? Było mi bardzo ciężko się z tym pogodzić. Ten poczciwy straszy jegomość nigdy już nie spojrzał na mnie, jak robił to kiedyś. Matka żyła w błogiej nieświadomości i tak miało pozostać. Było to dwanaście lat temu i od tego czasu odwiedziłem rodziców mniej niż dziesięć razy. Pomimo telefonów na święta i gorących zaproszeń, zawsze tłumaczyłem się nawałem pracy i obowiązkami. W swoim rodzinnym domu nie byłem mile widziany i uszanowałem decyzję ojca, któremu – bardzo pragnę w to wierzyć – z trudem było wyrzucić mnie z serca i swojego życia. Zrobił to, by chronić kobietę, którą kocha i jestem w stanie to zrozumieć. Dlatego dni wolne zwykle spędzam z lampką wina i książkami Andrzeja Ochry, zatapiając się w innych rzeczywistości, gdzie zwykli ludzie stawali do walki, której wynik przeważyć miał o dalszych losach świata.
+
Wspominając o prywatnych sprawach, miałem nadzieję wytłumaczyć swoje zgorzknienie i czarnowidztwo. Pragnąłem uzasadnić to, jakim człowiekiem się stałem. I – mam nadzieję – choć trochę się udało. Pamiętaj również Czytelniku, że wraz w zagłębianiem się w tę historię, stracisz obraz świata w jaki udało Ci się uwierzyć. Zastanów się więc, czy na pewno chcesz postawić następny krok.
+
Kilka szkarłatnych kropel zabarwiło kartki, na których sporządzam ostatnią spowiedź życia. Teraz muszę tamować krew płynącą z nosa kawałkiem flanelowej koszuli. Podczas eskalacji nadprzyrodzonych mocy, naczynia krwionośne w ciele człowieka, zaczynają pękać. Na szczęście zwykle dotyka to osób chorych, bądź osłabionych. Ja mam tak rozregulowany organizm, że co najmniej raz na pół roku, w najmniej oczekiwanych momentach, dostaję krwotoków z nosa, uszu, czy oczu. Zwykle trwają krótko, ale nie wiem, co stanie się teraz; mam cichą nadzieję, że skończę notatkę nim zabierze mnie ciemność. Może, przy odrobinie szczęścia, zasnę, nim wpadnie tu potwór, który przyoblekł ludzką skórę. Przez zabrudzone okno widzę, że powoli zbliża się wieczór…
Muszę się spieszyć.
+
Tyłek bolał mnie, od siedzenia na prawym pośladku, więc oparłszy się o szybę, przesunąłem ciężar na lewy, niemal nie odrywając oczu od książki. Zerknąłem przelotnie na mojego towarzysza podróży i spostrzegłem, że przygląda mi się z tym swoim kwaśnym uśmiechem. W innych okolicznościach zapytałbym, o co chodzi, ale nie miałem siły, wdawać się w kolejną dyskusję.
- Wie pan, że Andrzej Ochra nie istnieje?
Westchnąłem. Następnie włożyłem bilet między strony i kolejny raz spojrzałem w te zielone oczy; Monika miała podobne, ale nieporównanie piękniejsze. Sympatyczna dziewczyna z Wrocławia, która na imprezie, pod namową koleżanek ze studiów, użyła biblii, by wywołać ducha. Chodziło o znaną osobistość, która jakiś czas temu zmarła w pokoju hotelowym, po zapiciu pigułek nasennych litrem wódki. Oczywiście, igranie z rzeczami, których nie rozumiały, wydawało się bardzo dobrą zabawą. I może faktycznie nią było, dopóki Moniki nie zaczęły dręczyć koszmary, w których uciekała przed swoimi dawno zmarłym ojcem. W rzadkich chwilach kiedy dochodziła do siebie, opowiadała mi, że nigdy się tak nie bała, jak wówczas, gdy napuchnięte dłonie chwytały ją za gardło i dusiły. Mężczyzna ten utonął w rzece, gdzie zażywał kąpieli po dużej dawce alkoholu. To najwyraźniej nie powstrzymywało go, przed dręczeniem swej córki. Wydawało mi się, że będzie to zwykły przypadek napastowania przez złego ducha, niestety, w tym fachu nic nigdy nie można uznać za pewnik. Dziewczyna zmarła i była kolejną dręczącą mnie duszą. Zawsze będę pamiętał jej szyję, na której odcisnęły się dwa sine znaki w kształcie dłoni.
- Przepraszam, ale nie mam ochoty na rozmowę – odparłem odrobinę zbyt szorstko. Byłem zmęczony. Pragnąłem tylko wrócić do domu.
- Więc nic nie mów klecho, tylko słuchaj.
Zmarszczyłem brwi. Chyba źle oceniłem tego starca. To nie był upierdliwiec, lecz najwyraźniej furiat. Tylko tego do szczęścia mi brakowało.
- Była sobie kiedyś dziewczyna. Mimo, że pochodziła z dużego miasta i mogła mieszkać z rodzicami, wyprowadziła się od nich, żeby zaznać, jak to określiła: „studenckiego życia”. Znalazła koleżanki odpowiedniego pokroju, zresztą, obaj wiemy, że kurwa kurwę zawsze znajdzie i co zaplanowała, to zrobiła.
Byłem lekko zaszokowany słowami, których przyszło mi wysłuchać. Znałem ludzi nienawidzących kościoła, którzy potrafili napluć księdzu w twarz, czy zwymyślać go od najgorszych… ale to było dla mnie nowe.
- Nie mam zamiaru tego wysłuchiwać – rzekłem powoli, by każde słowo nabrało odpowiedniej wagi. – Proszę zamilknąć.
- Gówno mnie obchodzi, czego chcesz. Pora, żebyś pierwszy raz w życiu usłyszał prawdę... Więc, ów dziewczę oddało to, co kobieta ma najcenniejsze pierwszemu, który sięgnął. Można nawet rzec, iż – tu starzec zarechotał ukazując żółte zęby – jej nogi rozkładały się z częstotliwością drzwi podczas promocji w markecie. Długo opierała się zwierzęcym instynktom, którym uległa reszta społeczeństwa…
Nie miałem zamiaru słuchać tego bełkotu. Wstałem i sięgnąłem po torbę z zamiarem zajęcia innego miejsca. Wolałem nawet stać, aby tylko nie słuchać jadu, który sączył się z tych wciąż uśmiechniętych ust. Tymczasem siedzący kawałek dalej studenci, rozprawiali o czymś wesoło. Zazdrościłem im beztroski, ponieważ wydaje mi się, że nigdy nie było mi dane jej zaznać. Facet, który wcześniej czytał gazetę, teraz pochrapywał z okularami spoczywającymi na wielkim brzuchu.
Gdy zacząłem się oddalać, usłyszałem głos starca:
- Wspominałem księdzu, że ta dziewczyna miała na imię Monika? I że gryzie piach, bo zadarła z siłami, o których mocy, biedna, nie miała pojęcia?
Odwróciłem się i spostrzegłem, że oczy osadzone w pomarszczonej twarzy, nie były już zielone. Teraz cechowała je nieskończona ciemność; pierwotny mrok, w którego głębie tak często zmuszony byłem się zapuszczać. Poznałem je od razu, ponieważ często spoglądały na mnie z powierzchni luster. Zwłaszcza późną nocą, lub tuż nad ranem, gdy świat wydaje się delikatny niczym sen. Bez słowa zawróciłem i usiadłem naprzeciw tej istoty.
+
Słyszałem, jak opętana dziewczynka kilka razy przechodzi koło drzwi prowadzących na strych. Krew z nosa przestała płynąć jakieś dziesięć minut temu. Rana na nodze również wyglądała dużo lepiej, niż mógłbym przypuszczać. Torba z instrumentarium, którego zwykle używam, została na dole. Gdy demon zaatakował, co zdarzało się niezmiernie rzadko, najpierw staraliśmy się obezwładnić go i przygotować do Rytuału Wygnania. Niestety, zwykłe bicie i szarpanie, zamieniło się w masakrę, gdy dziewczynka skręciła kark ojcu i wyłupała oczy własnej babce. Nie widząc innego wyjścia, ratowaliśmy się ucieczką wraz z matką opętanej. Kilka minut później, siłą z jaką nigdy nie miałem okazji się mierzyć, zamieniła drzwi w pył i zabiła kobietę, która do ostatniego tchu błagała nie o darowanie życia, lecz by zwrócono jej dziecko. Wtedy przyszła kolej na mnie i pomimo wszelkich starań, zostałem nieźle poturbowany. W ostatnim desperackim akcie, zerwałem z szyi flakonik, w którym trzymałem łzy Matki Teresy z Kalkuty. Gdy wylałem zawartość wprost w oczy potwora, usłyszałem wycie tysiąca głosów. Jakby w tym kruchym ciele zebrała się cała armia szatana. Korzystając z okazji, dowlokłem się na strych i skryłem za drzwiami. Ledwo widziałem na oczy i cud sprawił, że wciąż mogę napisać te kilka stron. Lecz wiem, że już nie długo przyjdzie po mnie zło, przed którym ostrzegł mnie pewien spotkany w pociągu starzec.
+
Usiadłszy naprzeciw starego, wyjąłem butelkę i wypiłem resztkę znajdującej się weń wody. Smakowała wyśmienicie, zwłaszcza, że gardło miałem wyschłe na wiór i ściśnięte z nerwów.
- Więc twierdzi pan, że Andrzej Ochra nie istnieje, a jego książki piszą literackie wróżki, mieszkające na strychu Biblioteki Narodowej?
- A powiadają, że wy, Egzorcyści, nie macie poczucia humoru. Ha!
Obserwując, jak ten mężczyzna, czy raczej siła, która przyoblekła jego ciało, śmieje się do rozpuku, zastanawiałem się, co mnie czeka. Miałem nadzieję, że pod wpływem złych mocy, nie skrzywdzę nikogo z obecnych w pociągu. Gdy w końcu demon (tak, już wtedy sądziłem, że mam do czynienia z jednym z nich) spoważniał i otarł skwierczące na policzkach łzy, podjął:
- Tak… Lub raczej nie. Andrzej Ochra nie istnieje. Czyta pan wypociny żałosnego dwudziestodziewięciolatka, który piszę je mieszkając na strychu kamienicy w małej miejscowości na Dolnym Śląsku. Imię i nazwisko wydrukowane na tej żałosnej lekturze, są tylko pseudonimem literackim. – Demon prychnął.
Spojrzałem za okno i ku swemu przerażeniu stwierdziłem, że nie przemierzamy już trasy po Dolnym Śląsku, tylko brniemy przez piekło. Zieleń lata zniknęła, a jej miejsce zajął pomarańczowy piasek. Z ziemi, niczym nowotwór, wyrastały czerwone skały kształtem przypominające szpony. W cieniu jednej z nich, dwa stworzenia do złudzenia przypominające obdartych ze skóry ludzi, walczyły o padlinę, nad którą latały monstrualnych rozmiarów muchy. Cieszyłem się, że przemykamy po tej krainie ze znaczną szybkością i nie mogę przyjrzeć się sunącym w pustynnym pyle sylwetkom. Bałem się, że mógłbym odnaleźć zbyt wiele znajomych twarzy.
- Nie interesuje mnie życie prywatne tego człowieka. Nie interesuję mnie również, ocena jego osoby w twoim wykonaniu. – Uśmiechnąłem się. – Możesz stosować swoje sztuczki, halucynacje i cały żałosny repertuar, który tak skrzętnie przygotowywałeś. Wybrałeś sobie złą ofiarę, plugawcu.
- Teraz rozumiem… - stwierdził starzec i podrapał się po nieogolonej brodzie. – Rozumiem, dlaczego wybrali akurat ciebie do tej roboty. Inni księża, których swoją drogą uważasz za prawdziwych, zesraliby się w tym momencie ze strachu i wyrzekli po trzykroć nie tylko Boga. O nie. Oni wyparliby się własnych rodziców, narodowości, a nawet płci, gdybym obiecał, że zniknę i nigdy nie wrócę. Słyszałem o tobie. W naszych kręgach jesteś znany. Teraz widzę, że zasłużyłeś na swą legendę.
Moglibyśmy odbijać tak piłeczkę w nieskończoność. Problem polegał na tym, że on miał wieczność. Ja nie.
- Każdy dostaje to na co sobie zapracował. Wszystko jest ciężkie i wymaga pracy. Nawet śmierć nie jest rzeczą prostą.
- Zaskakująco mądre słowa, jak na osobliwość, którą utrzymują przy życiu wojny, morderstwa, gwałty i Bóg jeden wie co jeszcze – odparłem. Wciąż chciało mi się pić.
- Mamy o wiele więcej wspólnego, niż mogłoby ci się wydawać. Stoimy po przeciwnych stronach barykady, lecz nie oznacza to, że we wszystkim cechuje nas przeciwieństwo. Nawet zakonnice i prostytutki posiadają cechy wspólne… Obie, nie przymierzając, spędzają dużo czasu na kolanach.
- Dosyć tego.
Starzec uśmiechnął się. Przez chwilę widziałem między jego zębami parę czerwonych oczu.
- Pozwól, że ja zdecyduję, kiedy będzie koniec.
Sięgnąłem do torby i wydobyłem z niej krzyż. Poświęcił go sam Ojciec Święty i zawsze stawiałem go na półce w pokoju opętanej osoby. Teraz ścisnąłem go mocno w dłoni i zamknąłem oczy, by zacząć odmawiać modlitwę. Oddychałem powoli i starałem się wyciszyć. To wszystko zaraz zniknie, powtarzałem między kolejnymi wersami. To tylko kolejna sztuczka wyjątkowo przebiegłego demona. Nic ponad to. Nic z czym nie dasz sobie…
Starzec wyszarpnął mi krzyż. Otworzyłem oczy i z przerażeniem stwierdziłem, że przygląda się mu niczym zabawce, której nie widział od lat. Nie rozumiałem, dlaczego jest odporny. W końcu poświęcona rzecz, powinna razić go na odległość. Chyba, że jest…
- Zdziwiony? – Uśmiech starca rozszerzył się. Sięgał teraz niemal dookoła jego głowy. Na pomarszczonym policzku skwierczały, wypalone trzy szóstki. Czułem smród siarki i wtedy przypomniało mi się, co to znaczy strach. Spocone ręce wytarłem w spodnie i siląc się na spokój, zapytałem:
- Czego w takim razie chcesz? Ponieważ, jeśli dobrze rozumuję, skoro pofatygowałeś się osobiście, masz ważną sprawę do omówienia.
- Powiedział człowiek, rozmawiając z Lucyferem. Jesteś wyjątkowy. Gdyby reszta ludzi była podobna do ciebie, nie miałbym co robić na tym świecie. – Szatan wbijał we mnie wzrok. Niemal czułem, jak dotyka mnie coś lepkiego i nieopisanie obrzydliwego. - Na szczęście jest inaczej i z każdym dziesięcioleciem ludzie stają się gorsi. Walczysz w co wierzysz, nie będę wchodził ci w paradę. Mam lepsze rzeczy do roboty. Poza tym, gdybym zabijał takich ludzi, jak ty, świat stałby się piekielnie monotonnym miejscem. Jednak przybyłem tu z dwóch powodów, klecho. Pierwszy jest prozaiczny, bo kierowany ludzką ciekawością; chciałem poznać jednego z nielicznych, którzy opierają się światu. Zobaczyć swego rodzaju jednorożca. A drugim powodem jest chęć, przekazania ci ostrzeżenia…
+
Jeśli nie zrezygnujesz z następnego zadania – rzekł – umrzesz. Trzymaj się od dziewczynki z daleka, ponieważ nadchodzą zmiany, o których nie masz najmniejszego pojęcia. Wiem, że i tak wygrałem, więc przybyłem cię ostrzec przed śmiercią. Nie z dobroci serca. Po prostu wolę zawlec twoją duszę do piekła, gdy będziesz wiedział, że wszystko czemu poświęciłeś życie, umarło. Bo wiesz, Kamilu, że najlepiej smakują ci, którzy stracili nadzieję.
Tak powiedział Szatan, który w swej pokrętnej logice starał się coś zyskać, lub po prostu urozmaicić wieczność.
Następne zadanie oczywiście przyjąłem i oto jestem, tak jak przepowiedział, na wpół martwy, uwięziony na strychu. Z ostatnią kartą zapisaną prawie do końca. Słyszę oddech tuż za drzwiami. Zło, które wypełniło ciało pięcioletniej dziewczynki oprało dłonie na drzwiach. Nie widziałem tego… Nie mogłem.
A jednak czułem. Całym ciałem.
- Idę po ciebie – usłyszałem szept. Wstałem do walki.
Koniec cz.1
Komentarze