Historia

(Nie)żywa przeszłość

ryhmus 6 9 lat temu 6 657 odsłon Czas czytania: ~11 minut

Nie wierzysz w opętania, prawda? Na pewno słyszałeś o Anneliese Michel czy Urszulankach z Loudun. Istnieje wiele teorii jak i spekulacji na temat rzekomego pochłonięcia duszy człowieka przez złe istoty. Jedni naukowcy uważają, iż to jedynie psychologiczne zaburzenia umysłu, inni - ci bardziej wierzący, że opętanie przez szatana czy ducha istnieje na prawdę i potwierdzają to zapisami w świętych księgach.

Jack należał do przedstawicieli tej pierwszej grupy. Innymi słowy, nie wierzył w zjawiska paranormalne i miał ku temu solidne podstawy. Od najmłodszych lat interesował się zagadnieniami „nie z tego świata”. Uwielbiał oglądać stare fotografie, które w ówczesnych czasach są przerażające same w sobie. Zwiedzał wiele opuszczonych budynków, pochłaniał każdą książkę opisującą coś, czego nie dało się racjonalnie wyjaśnić. Jego fascynacja z biegiem lat się pogłębiła do tego stopnia, iż postanowił zostać profesjonalnym badaczem. Rówieśnicy, jak i sama najbliższa rodzina, stukali się w głowę twierdząc, iż w ten sposób nie zarobi na przysłowiowy chleb.

Jack nie słuchał ich i robił to, co kochał. Po skończeniu studiów dostał angaż w gazecie „The world of science”, gdzie pisał artykuły o zjawiskach nadprzyrodzonych. Posada nie była zbyt dobrze płatna, jednak wystarczała mu na opłacenie czynszu wynajmowanego mieszkania oraz podstawowe wydatki. Zdawać by się mogło, iż jego fascynacja doprowadzi go na sam szczyt kariery fotografa i redaktora zjawisk paranormalnych.

Z czasem jednak pojawiła się w jego głowie niepewność. Otóż nigdy nie doświadczył żadnego z opisywanych przez siebie przeżyć na własnej skórze. Owszem, chętnie wybierał się w zabudowania, o których słyszał że są nawiedzone. Chętnie fotografował potencjalne miejsca, w których może się pojawić coś z innego Świata. Rozmawiał i notował wszystko, co przedstawiali mu świadkowie różnych zajść, sam jednak zaczął wątpić. Z dnia na dzień, z każdym artykułem popadał w wir niepewności. „Czy podążam właściwą ścieżką?", pytał sam siebie. Praca jednak zapewniała mu członkostwo w grupie społeczeństwa średniozamożnego, co zupełnie go satysfakcjonowało, zatem nie rzucił jej. Fascynacja dogasała w nim niczym stara żarówka.

Coraz częściej fotografował zupełnie przypadkowe miejsca i delikatnie je „koloryzował”. Photoshop nadawał się do tego doskonale. Zamazywał tła, dodawał „pozaziemskie” poświaty udające duchy, sam wymyślał wywiady. Szefa gazety średnio interesowała jego rubryka, zresztą Jack miał to gdzieś. Szczerze mówiąc, nie przepadał za tym starym gnojem. Psia pensja, opłakane warunki pracy i obcowanie z ludźmi równie pokręconymi jak małe dzieci, którym na byle jaką wzmiankę o czymś nienamacalnym oczy świeciły się jak złote dukaty, odbierały mu nadzieje na „lepsze jutro”.

Mijał dzień za dniem. Jack dalej robił swoją robotę, choć po niegdysiejszym zapale został jedynie popiół. Był piękny, kwietniowy wieczór. Słońce kryło się za horyzontem rzucając na Świat wspaniałą, czerwoną poświatę. Jack właśnie miał się zbierać do domu, gdy wtem otrzymał maila.

- Ach, to Pete. Ciekawe czego chce?

Pete był dobrym znajomym Jacka. Razem studiowali, razem podrywali dziewczyny i upijali się praktycznie co sobota. Praca redaktora nie jest prosta, a ilość wypitego alkoholu wprost proporcjonalnie wpływa na czystość umysłu i ilość pomysłów na nowe „brednie”. Jack otworzył maila i zaczął czytać:

„Cześć, Jack! Słuchaj, mam dla Ciebie coś zajebistego. Właściwie sam nie wiem, może Ci kiedyś o tym wspominałem... Co tam, najwyżej się powtórzę. Słyszałeś o mojej babce? Tej Żydówce ze strony Matki? Debora. W każdym razie, do sedna. Ona zamordowała trójkę swoich dzieci a później sama popełniła samobójstwo bodajże w '42. Z tego co wiem, ten budynek stoi w lesie, zupełna ruina. Może jesteś zainteresowany? Pojedziesz, zrobisz kilka fotek, może coś zobaczysz, choć wątpię. Jakby co to jedź krajówką na południe, później za stacją benzynową masz zjazd do lasu. Jedź ścieżką ze 4 kilometry i po swojej prawej zobaczysz budynek. Na pewno go nie ominiesz. I teraz słuchaj, co najlepsze. Ponoć w tym miejscu jest klątwa. Czaisz? W tym 1942, czy tam '43, na wieść o zbliżających się Niemiaszkach, zrobiła co zrobiła. I ponoć każdy, kto tam się pokaże, już nigdy nie jest sobą. Dobre, co? Polecam Ci stary, pojedź.”

Jack przetarł oczy ze zmęczenia.

- Cholera, Pete!, przeklął pod nosem – Nie miałeś kiedy mi tego wysłać tylko akurat teraz!

Jack nie krył irytacji. Miał już w połowie gotowy materiał o potworze w kanałach. „Kanalizacyjny potwór!”, to dopiero bzdura. Ludzie pewnie i tak to łykną, a z miesięcznym materiałem trzeba się wyrobić. Szef naciska coraz mocniej, o dziwo sprzedaż magazynu systematycznie idzie w górę a co za tym idzie, jest coraz więcej artykułów do wymyślenia. Mimo wszystko Jack zdecydował pojechać w wyznaczone miejsce następnego dnia.

Jedyne o czym marzył w tej chwili to zjeść wczorajszą pizzę i z piwem w ręku obejrzeć jakiś teleturniej. Wyłączył komputer, spisał dokładnie jak ma dojechać do tego domku i chwycił za słuchawkę telefonu. Po trzech sygnałach odezwała się kobieta.

- Cześć Rose. Słuchaj, przepraszam że dzwonię tak późno, ale mam pytanie. Nie wybrałabyś się ze mną jutro na wycieczkę?

- Kurde, Jack. Właśnie robię kolację, ale nie przejmuj się. Jak spalę pieczeń, to ty ją zjesz. A tak właściwie, gdzie chcesz pojechać?

- Wiesz, zamierzam napisać artykuł o baaardzo nawiedzonym budynku w środku lasu. Piszesz się?

- W sumie... Czemu nie? Przyjedź po mnie, tylko zadzwoń jeszcze rano i mi przypomnij. Znając Ciebie, wybierzesz się tam po południu, więc będę miała czas się przygotować. A co mam wziąć... Muszę kończyć, pieczeń zaraz mi wybuchnie!

Kobieta się rozłączyła. „Rose... Jak zwykle zakręcona, ale można na niej polegać”, pomyślał Jack i odłożył słuchawkę. Rose była jego najlepszą przyjaciółką, znali się od piaskownicy. Kiedyś nawet Jack się w niej podkochiwał, ale to było tak dawno temu, że to aż nieprawda. Mężczyzna ubrał swoją kurtkę i lekkim uśmieszkiem wyszedł z biura.

Następnego dnia rano ponownie zatelefonował do Rose. Kobieta właśnie była w trakcie pakowania kanapek do plecaka i robienia kawy. Jack rozchmurzył się na myśl o spędzeniu z nią trochę czasu. Nawał pracy, zarówno jego jak i jej, skutecznie utrudniał im wszelkie spotkania. „To właściwie cud, że dziś się udało. Może to przeznaczenie? A może dobre duszki nam pomagają?”, powiedział Jack sam do siebie i szczerze się roześmiał.

Bardzo wczesnym wieczorem Jack czekał przed domem Rose w swoim wysłużonym Fordzie. Po krótkiej chwili trąbienia jak wariat i spaleniu dwóch papierosów drzwi od strony pasażera zamknęły się z wewnętrznej strony. Rose wyglądała tego dnia wspaniale. Jej długie, rude włosy współgrały z oliwkowymi oczami.

- To co? Jedziemy? - spytała kobieta.

- Co? A tak, jestem gotów. Pięknie dziś wyglądasz, Rose.

Kobieta zarumieniła się lekko i z uśmieszkiem wskazała ruchem głowy na kierownicę. Jack zapalił silnik i wyruszyli w podróż. Sama trasa nie zajęła im zbyt wiele czasu. Oboje śmiali się i wspominali dawne czasy.

Jack narzekał na swojego szefa i gównianą robotę, Rose natomiast podjęła burzliwy monolog na temat wzrostu cen jej ulubionych perfum. Po niecałych dwóch godzinach Jack zjechał z ulicy w leśną ścieżkę. Jego pilot, choć kobieta, okazała się dość dobrą pomocą. Zupełnie pogubiłby zjazdy, jednak przygotowana rozpiska z poprzedniego dnia okazała się bezcenna. Jego stary Ford ledwo radził sobie na wybojach. Samochodem rzucało raz w jedną, a raz w drugą stronę. „Kurwa, jak mi zawieszenie nie pójdzie to będzie cud”, pomyślał Jack. Jak na złość w radio leciała piosenka, której szczerze nienawidził: Bonnie Tyler- It's a heartache.

- O, uwielbiam tę piosenkę! - krzyknęła Rose i podkręciła głośność.

- Przestań Rose, nie znoszę tej piosenki. Przypomina mi o głupich sytuacjach jeszcze ze studiów. Wyłącz ją, ok?

Jack nie krył zdenerwowania. Nie dość, że jego auto może nie wytrzymać tego wypadu, to jeszcze ta szmira dudniła w odtwarzaczu.

- Przestań Jack, to tylko piosenka! Mi się nie podoba ten Twój gruchot, a jednak jadę w nim z Tobą, nie?

Tego było za wiele. Jack gwałtownie ściszył radio, Rose jednak je podgłośniła. Między parą wybuchła lekka wojna o pokrętło i oboje pogrążyli się w niej zupełnie. Bonnie śpiewała raz ciszej, raz głośniej. Wtem, Rose spojrzała przez przednią szybę.

- Jezu, Jack! Skręcaj!

Mężczyzna podniósł głowę i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zjechał ze ścieżki, a jego samochód jechał prosto na drzewo. Nie zdążył nawet zdjąć nogi z pedału gazu, gdy samochód wbił się w przeszkodę, a Jack i Rose pogrążyli się w odmętach nieprzytomności.

- Jack, żyjesz? Jezu, Jack! Obudź się!

Jack powoli odzyskał świadomość. Leżał na ziemi, wyciągnięty z samochodu, który na pierwszy rzut oka nadawał się do kasacji. Nad nim pochylała się Rose. Ze łzami w oczach i krwawiącą raną na czole.

- Co się... Au, moja głowa!, Jack powoli podniósł się z ziemi.

- Musieliśmy pięknie przyłożyć... Cud, że poza kilkoma siniakami nic nam nie jest. Przynajmniej mi. Czekaj, niech Cię zbadam.

Rose wzrokiem przejechała po całym ciele Jacka. Na szczęście, wszystkie kończyny były sprawne, choć ból głowy był nie do zniesienia. Rose przeczesała jego włosy swoimi delikatnymi palcami i oznajmiła:

- Masz wielkiego guza, Jack. Boże, żeby to nie był wstrząs mózgu. Masz jakieś mroczki przed oczami? Kręci Ci się w głowie?

„Od kiedy sekretarka w biurze rachunkowym zna się na medycynie?”, zapytał sam siebie w myślach Jack. Oznajmił Rose, że czuje się dobrze, chociaż boli go głowa. Kobieta odetchnęła z ulgą i wręczyła mu aparat, który jakimś cudem nie ucierpiał w kolizji.

- Skoro już jesteśmy prawie na miejscu - podjęła dyskusję Rose - to skończmy co zaczęliśmy. Auto i tak było gruchotem, może dzisiejszymi zdjęciami zapracujesz na nowe?

„Cała Rose”, pomyślał Jack. „Nawet w takiej sytuacji potrafi zachować pogodę ducha”. Jack wziął od Rose aparat i przyjrzał mu się. Faktycznie, jego sprzęt wydawał się być w nienaruszonym stanie. To chyba najlepsza rzecz, jaką dostał od swojego szefa. Polaroid Z340 był niezawodny. W dodatku drukował zdjęcia w niecałą minutę. Jack wręcz go uwielbiał.

- Dobra, ruszajmy.

Oboje nieco chwiejnym krokiem udali się w głąb lasu. Po przejściu kilkudziesięciu metrów Jack zauważył kontur budynku. To musi być tu, w końcu.

- Jack... ja tam nic nie widzę. Jak Ty coś tam wypatrujesz, to ja nie wiem... Czekaj, muszę „pójść za potrzebą”.

Rose oddaliła się od niego, a on sam zbliżył się do budynku. Stawiając stopę przed stopą, przyświecał sobie drogę niewielką latarką. Po krótkiej chwili jego oczom ukazał się stary, murowany budynek. Puste okiennice, drzwi zabite deskami i siekiera wbita w pień stojący przed domem nadawały temu miejscu charakter. Jack musiał przyznać, iż Pete miał gust. „No dobra, pyknąć parę fotek i do domu. Tylko jak do cholery mamy wrócić, skoro auto jest zdemolowane?”. Mężczyzna z ponurą miną uruchomił swego Polaroida i skierował go ku budynkowi. W pamięci nagle pojawiła mu się rzekoma historia tego miejsca. Ta Żydówka, Ci Niemcy.

Mężczyzna spojrzał na wbudowany wyświetlacz i omal nie zemdlał. Na jego ekranie zauważył postać wybiegającą z opuszczonego domu i pędzącą prosto na niego. Była to kobieta. Zamiast ubrań miała porwaną, szarą sukienkę. Pęd jej biegu rozwiewał szare pozostałości po włosach, a twarz wypełniał wyraz bezgranicznej wściekłości. „Zostawcie nas w spokoju!”- krzyczała mara wymachując dookoła rękami. Jack nacisnął klawisz robienia zdjęcia i upuścił aparat w momencie, gdy owa postać wpadła na niego w opętańczym szale.

Po chwili, na miejscu tego zdarzenia pojawiła się Rose. Z dala zauważyła Jacka i ochoczo do niego dołączyła. Jednak, zbliżywszy się na odległość kilku metrów od mężczyzny, zaobserwowała coś dziwnego. Jack stał odwrócony do niej plecami, a w ręku trzymał siekierę.

- Hej, Jack! Co Ty tam robisz? Przecież tu nie ma żadnego budy...

Rose zaniemówiła. Jack stał z siekierą w ręku, jednak przed nim były jedynie drzewa. Żadnego budynku wokół nich. Zdezorientowana zauważyła na ziemi aparat oraz wydrukowane zdjęcie. Schyliła się więc z zamiarem rzucenia okiem na wydruk, gdy wtem usłyszała odgłos łamania. Spojrzała w kierunku Jacka z myślą, iż ciężar jego ciała łamie patyki, które mu się plątają pod nogami. Obraz tego, co zobaczyła, sparaliżował ją od głowy do stóp. Jack dalej stał do niej odwrócony, jednak szyja wykręcała głowę w jej kierunku.

- Chryste, JACK! - wrzasnęła kobieta i zalała się łzami.

Teraz, wzrok mężczyzny wbity był w jej osobę. Mężczyzny, którego głowa właśnie wykręciła się o 180 stopni. Mężczyzny, który z obłąkańczym wzrokiem i uśmiechem ukazującym szereg ostrych jak u rekina zębów, rzucił się w jej kierunku z uniesioną siekierą. Rose nie broniła się. Nie miała nawet czasu na reakcję. Ruchy Jacka były płynne i tak szybkie, że kobieta zdążyła jedynie wydusić z siebie „Chryste Panie, zmiłuj....” gdy ostrze narzędzia wbiło jej się w klatkę piersiową.

Jej oczy powoli zaczęły zachodzić mgłą. Osunąwszy się na ziemię, Rose zauważyła Jacka, który ze stoickim spokojem i z tym samym obłędem w oczach zniknął wśród drzew. W ostatniej chwili tchnienia usłyszała z jego ust zdanie: „Nie dostaniesz ich przeklęta Niemro. Nie dostaniesz moich dzieci.” Kobieta zdążyła też rzucić okiem na leżący nieopodal aparat oraz fotografię. Fotografię starego, opuszczonego domu, z załączoną datą roku 1941 oraz napisem „Eram quod es eris quod sum”.

Jack obudził się z silnym bólem głowy. Jego skroń pulsowała niemal tak mocno, jakby zaraz miała wybuchnąć. Poza kilkoma siniakami i miejscowymi potłuczeniami czuł się całkiem dobrze. Wstał z łóżka i postanowił zrobić sobie śniadanie. Do biura pojechał autobusem. Co wydało mu się dziwne, żaden z pasażerów nie zwracał na niego uwagi.

Jack pomyślał, że zapewne każda z tych osób myśli jak przetrwać kolejny dzień w swojej nudnej pracy. Gdy dotarł na miejsce jego oczom ukazał się widok niecodzienny. Otóż przed biurowcem, w którym pracował, stało mnóstwo policyjnych samochodów, a sami funkcjonariusze kręcili się po budynku. Nie zważając na nich, mężczyzna udał się do swojego stanowiska pracy i zasiadł przed monitorem komputera.

Wszelkie próby jego włączenia nie przyniosły pozytywnych efektów. „Co u licha?”, pomyślał Jack. Policjanci raz po raz przechodzili koło niego, żaden jednak nie zwracał na niego uwagi. Mężczyzna wstał i postanowił zrobić sobie kawę. Wtem usłyszał rozmowę dwóch funkcjonariuszy:

- Ciekawe, gdzie ten chory sukinsyn się ukrywa? Nawet nie miał czasu spalić tego gruchota.

- Nie wiem Harry, chłopaki ciągle przeczesują ten las. W sumie szkoda jedynie tej kobiety, dobra była z niej sztuka.

- Weź przestań, lecisz na trupy? Gość rozwalił jej cały tors. Chryste, do czego ten Świat zmierza?

Jack nie wierzył własnym uszom. „Morderca? Że niby ja?! Jak do cholery to mogłem być ja, skoro jestem tutaj i nikt nawet nie raczy na mnie spojrzeć!”. Policjanci oddalili się od stanowiska pracy Jacka i mężczyzna został sam. Przynajmniej tak mu się zdawało. Wciąż w szoku i osłupieniu, wśród odgłosów przechadzających się policjantów, usłyszał płacz. Odwrócił się w kierunku, skąd dobiegał ten szloch i zauważył kobietę.

Młoda, atrakcyjna dziewczyna, siedziała na fotelu tuż obok dozownika z wodą. Jack spostrzegł jej niecodzienny ubiór. Szara suknia w stylu lat dwudziestych ubiegłego wieku, brak jakiegokolwiek obuwia i piękna, perłowa kolia. Nieco zmieszany, Jack postanowił powiedzieć cokolwiek, jednak nie wiedział co. Kobieta ciągle płacząc wstała z fotela. A właściwie uniosła się niczym kłąb dymu i wyszeptała:

- Broniliśmy moich dzieci. Kochałam je. A ta kobieta przyszła mi je odebrać. Eram quod es eris quod sum Jack. Byłam tym, kim Ty jesteś, Ty będziesz, czym ja jestem.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

"Zamiast ubrań miała porwaną, szarą sukienkę".... Sukienka to też ubranie, A tak poza tym to świetne ;)
Odpowiedz
Nawet ciekawe
Odpowiedz
Nie straszne~~ xd.
Odpowiedz
https://www.youtube.com/watch?v=OoSU5n-F0z0&list=UUbF7IKDSLpcj8FIvIXDbhgQ
Odpowiedz
Ciekawe, moze masz pomysl na 2 czesc?
Odpowiedz
Zajebiste XD
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje