Historia

Ofiara

toshiko 13 9 lat temu 10 470 odsłon Czas czytania: ~14 minut

Dom numer siedemnaście znajdował się naprzeciwko supermarketu i łatwo rzucał się w oczy, mimo to przez chwilę zastanowiła się, czy to nie pomyłka. W książce opisany jako najprzytulniejsze lokum na kuli ziemskiej, w rzeczywistości przedstawiał się jako stary, zniszczony budynek, któremu wyraźnie od co najmniej kilku dekad brakowało towarzystwa ekipy remontującej czy choćby człowieka wyposażonego w pędzel i farbę. Weszła przez starą, zardzewiałą bramę, od której odstawały płaty brudnozielonej farby i przeszedłszy przez wielkie, porośnięte chwastami podwórze, zapukała w drewniane, naznaczone czasem drzwi do domu.

Otworzyła jej niska, przygarbiona kobieta o zniszczonej twarzy, ubrana w ciuchy, których wstydziliby się sprzedać właściciele sklepów z tanią odzieżą. Wyglądała na jakieś siedemdziesiąt pięć lat, choć pewnie miała mniej. Popatrzyła ze zdziwieniem na młodą, blondwłosą kobietę. Dawno nikt poza nią samą nie przekroczył bramy tej posiadłości.

- Dzień dobry. Czy mieszka tutaj pani Rozalia Borus?

- Tak, to ja. A pani w jakiej sprawie?

- Cóż... - wyciągnęła ze swojej torby książkę, którą specjalnie na tę okazję wzięła ze sobą z domu i pokazała ją starszej kobiecie. - W tej sprawie.

W oczach kobiety pojawił się błysk niedowierzenia.

- Aldona mówiła, że pani przyjdzie. Sądziłam, że to jej kolejny wymysł. Proszę wejść do środka.

Przekroczyła próg i odnotowała, że wnętrze domu jest równie zaniedbane, co podwórze. Usiadła na wskazanym przez kobietę kuchennym krześle.

- Napije się pani herbaty?

- Poproszę.

Nie za bardzo wiedziała, jak zacząć rozmowę. Nigdy nie znajdowała się w podobnej sytuacji.

- Mieszka pani sama, prawda? - zagadnęła łagodnym głosem.

- Mój mąż zmarł dziesięć lat temu. Aldona była... jest jedynaczką. Właściwie to nawet nie moja córka, adoptowaliśmy ją, gdy miała osiem lat.

Przez chwilę panowała cisza. Kobieta zalała wrzątkiem herbatę i postawiła na stole dwie filiżanki.

- Nie wiem, jak to się mogło stać, po prostu nie wiem... z mężem staraliśmy się wychować ją jak najlepiej. Była bardzo małomówną dziewczynką, ale przy tym niezwykle błyskotliwą. Już w podstawówce wszyscy dziwili się, skąd to dziecko ma tyle zdolności. Proszę nie zrozumieć mnie źle - to nie była zwykła dziewczynka, którą wszyscy uważają za zdolną, bo przynosi dobre oceny. Wygrywała ogólnokrajowe konkursy ze ścisłych przedmiotów i, co najdziwniejsze, nigdy się nie uczyła. Ona mogła osiągnąć wszystko, nauczyciele nazywali ją najbardziej inteligentną uczennicą, jaką kiedykolwiek znali. Chciała być znaną fizyczką, pracować w laboratorium i dostać Nagrodę Nobla. Poszła na studia fizyczne, tam poznała Roberta. Wspaniały chłopak, tak bardzo się kochali. I nagle to zabójstwo... Tak bardzo mi go szkoda… Do tej pory nie rozumiem, czemu to zrobiła.

Po bladym policzku kobiety popłynęła łza.

- Może odpowiedź znajduje się właśnie w tej książce?

Popatrzyła na nią surowym wzrokiem.

- Młoda dziewczyno.... Aldona jest chora psychicznie. Tacy ludzie wymyślają różne rzeczy...

Nie skomentowała tej uwagi.

- Mogłaby mi pani powiedzieć, w którym szpitalu się znajduje?

***

Karina Machnicka stała przed lustrzaną szafą w salonie w samej bieliźnie, nie mogąc się zdecydować, którą sukienkę założyć. Wiedziała, że zostało mało czasu, Michał lada chwila po nią przyjedzie, lecz nic nie mogła poradzić na to, że błękitna sukienka idealnie komponowała się z jej blond lokami i szkłami kontaktowymi z lazurową tęczówką, a czerwona lepiej pasowała do czarnych szpilek i purpurowej szminki.

W szybkim podjęciu decyzji pomógł jej dzwonek do drzwi, który mógł zwiastować tylko jedno - za kilka sekund w drzwiach salonu pojawi się Michał, chłopak, który chodził do tej samej szkoły, co ona i podobał jej się od kilku miesięcy. W błyskawicznym tempie założyła błękitną sukienkę i właśnie zasuwała zamek na plecach, gdy do salonu wszedł Michał w towarzystwie Majki - jej jedenastoletniej, zawsze roześmianej siostry. Uśmiechnęła się do niego, w myślach podziwiając zjawiskową aparycję chłopaka i nie mogąc uwierzyć, że to właśnie ona - nie żadna z jej perfekcyjnych koleżanek - umawia się z nim na wieczór.

- Tutaj się ukrywa - rzuciła jej siostra, w szerokim uśmiechu obnażając aparat na zębach.

- Świetnie wyglądasz, Karina - powiedział chłopak.

- Do świetności brakuje jeszcze szminki - odpowiedziała, biorąc do ręki kosmetyk należący do jej mamy.

Nagle szminka wysmyknęła jej się z rąk i niefortunnie stworzyła czerwoną plamę na samym środku błękitnej sukienki. Przeklęła pod nosem.

- Boże, jaka jestem niezdarna! Wyglądam potwornie!

- I na dodatek ubrudziłaś się szminką - dodała współczująco Majka.

Chwyciła drugą sukienkę, spojrzała przepraszająco na Michała i rzuciwszy krótkie "zaraz wracam" pobiegła do łazienki.

- Karina bardzo cię lubi - powiedziała Majka.

- Naprawdę? - spytał chłopak, siląc się na obojętny ton, lecz nie mógł uspokoić zaciekawienia. - Co o mnie mówiła?

- Non stop opowiada, jaki to jesteś ładny, mądry i w ogóle... Prawdopodobnie się w tobie zakochała.

- Prawdopodobnie przesadzasz - zaśmiał się, chcąc odwrócić uwagę od rumieńca na policzku.

- Ja też dziś idę na imprezę - pochwaliła się Majka.

- Naprawdę? A jaką to?

- Na urodziny mojej koleżanki z klasy. Chcesz zobaczyć, jaki prezent jej kupiłam?

W tej chwili z łazienki wyszła Karina ubrana w krótką, czerwoną sukienkę. Michał zlustrował ją wzrokiem.

- Jedziemy? - spytała.

- Poczekajcie, muszę pokazać Michałowi mój prezent dla Oli!

- Nam się śpieszy, Majka.

Nie zważając na smutną minę dziewczynki, skierowała się ku drzwiom wyjściowym. Michał wychodząc puścił jej oczko, na co Majka rozpromieniła się momentalnie.

Siedzieli przy stole w mieszkaniu koleżanki z klasy Michała. Kameralne spotkanie, garstka ludzi, według Kariny bardzo miłe osoby. Wszyscy lekko upojeni alkoholem, w dobrych humorach, dyskutowali na neutralne tematy i rzucali wyrafinowane żarty.

- Właściwie nie powinnam teraz z wami siedzieć, tylko uczyć się na poprawę z fizyki, bo ta świrnięta czarownica powiedziała mi, że jak tym razem nie zaliczę testu z prądu zmiennego, to spotkamy się w sierpniu - powiedziała jedna z koleżanek Michała, krótko ścięta brunetka w gustownej koronkowej bluzce.

- Kto was uczy? - zagadnęła Karina.

- Borus. Najstraszniejsza kobieta pod słońcem - odpowiedział Michał.

- I to dosłownie - potwierdziła brunetka. - Jest okropnie postrzelona. Jak na mnie patrzy, to przechodzą mnie ciarki... Nienawidzi młodzieży, widać po niej, że najchętniej by nas wszystkich powystrzeliwała.

- Ale trzeba przyznać, że ma kalkulator w głowie - powiedział jeden z chłopaków.

- I bzika na punkcie fizyki kwantowej - dodał ktoś. - Pamiętacie, jak Kamil zapytał ją o teorię superstrun?

- To było straszne! - zawołała z entuzjazmem brunetka, patrząc na Karinę. - Jakbyś widziała wtedy jej oczy! Istna wariatka. Przez całą lekcję opowiadała o jakichś wymiarach czasoprzestrzennych, dziesięciu czy iluśtam...

- Dziesięciowymiarowa przestrzeń - zaśmiała się Karina. - To naprawdę wariatka.

- Na koniec swojego monologu powiedziała, że nie wie, po co nam to tłumaczy, bo i tak jesteśmy za głupi, żeby to zrozumieć. Wzorowa nauczycielka!

- Mało tego - dodał drwiąco Michał. - Na okrągło mówi, że pracuje nad jakimś tajnym wynalazkiem...

- Pewnie broń służąca wytępieniu wszystkich swoich uczniów - rzuciła brunetka.

Karina poczuła, że telefon w jej torebce wibruje. Spojrzała na wyświetlacz. Mama.

- Opuszczę was na chwilę.

Wyszła do łazienki i odebrała telefon.

- Karina, kochanie, gdzie jesteś?

- Na imprezie z Michałem.

- Nie wiesz, co z Mają? Już po dwudziestej drugiej, a jej nie ma w domu.

- Z tego, co mówiła, miała iść na jakieś urodziny.

- Wiem. Przed chwilą dzwoniłam do rodziców Oli. Maja nie dotarła na przyjęcie...

Szła ulicą miasta, pogrążona w refleksji nad niesprawiedliwością świata i jej beznadziejnym losem, mijając tłumy niewidzialnych ludzi. Gdzieś na ścianie wisiał plakat ze zdjęciem jakiejś dziewczynki z blond włosami, ogłaszając całemu miastu jej zaginięcie i wzywając do poszukiwań. Od tygodnia identyczne plakaty spotykała niemal wszędzie - na przystankach, w supermarketach, nawet w szkole. Ech, tylu młodych ludzi ginie w tych czasach bez wieści...

Spojrzała na odbicie swojej sylwetki w szybie jednego ze sklepów z butami i szybko odwróciła wzrok. Nienawidziła na siebie patrzeć. Ubrana w tani beżowy garnitur i buty przecenione na trzydzieści złotych w chińskim markecie prezentowała się jak uboga wieśniaczka, a nie przedstawicielka społecznej inteligencji.

Kto by pomyślał kilka lat wstecz, że ona, najzdolniejsza uczennica, której wszyscy wróżyli zacną przyszłość, pretendentka na wybitnego naukowca, skończy jako nauczycielka w podrzędnym liceum, mieszkając w ciasnej klitce na przedmieściach i zarabiając tyle, by przeżyć do następnego miesiąca. Co prawda miała męża, lecz on także nie mógł zapewnić ich małżeństwu życia w luksusie. Dzieci mieć nie mogła.

Wszystko miało być inaczej. Miała skończyć studia, następnie wyjechać za granicę i zacząć pracę w laboratorium, skupiając się na swojej pasji - fizyce kwantowej. Plany pokrzyżowała nagła śmierć jej przybranego ojca, gdy była na piątym roku. Zdecydowała, że nie może wyjechać z kraju ani nawet z miasta - matka poza nią nie miała nikogo. Podjęła więc pracę w szkole, gdzie usiłowała wbijać do pustych głów treści, których nikt nawet nie chciał zrozumieć. Choć decyzja ta zrujnowała jej życie, wiedziała, że dziś postąpiłaby tak samo.

Często zastanawiała się, za co spotkał ją tak fatalny los. Do ósmego roku życia zmuszona była mieszkać z parą wariatów - matką lekomanką i ojcem, który wykorzystywał ją seksualnie. Nie mówiła o tym nikomu, poza swoim mężem, kiedy okazało się, że przez tamte zdarzenia nigdy nie urodzi dziecka. Dopiero później zaznała trochę szczęścia w nowym domu, potem w miłości z Robertem - jej aktualnym mężem, lecz znów los pokazał swoją okrutność, redukując jej najgłębsze marzenia.

Z Robertem to już też nie było to. Nie sypiali ze sobą od dawna, wiedziała, że straciła w jego oczach na atrakcyjności, a i sama nie czuła już do niego takiego pociągu, jak dawniej.

Jedynym sensem jej życia było to. Musi skończyć. Wiedziała, że już niedługo osiągnie sukces.

Weszła do dużego pokoju i rzuciła się zmęczona na łóżko. Miała do sprawdzenia cały stos kartkówek, lecz nie uśmiechało jej się wcale do nich zaglądać. I tak nie znajdzie w nich nic mądrego. Głupia młodzież...

Nagle zauważyła leżący pod przeciwległym łóżkiem telefon, nie należący ani do niej, ani do Roberta. Z ciekawości sięgnęła po niego.

Nie pamiętała, żeby miała z nim wcześniej do czynienia. Pewnie Robert skądś przyniósł. Włączyła. Działał.

Westchnęła. Odłożywszy komórkę na stolik, poczuła, jak przepływa przez nią potężna fala zmęczenia. Bez zastanowienia poddała się jej i przysnęła.

- Słucham? Jaka dziewczynka?

Policja wparowała bez zaproszenia do domu, przeszukując mieszkanie i zadając głupie pytania.

- Maja Machnicka, właścicielka tego oto telefonu.

- Ta dziewczynka z ogłoszenia?

- Skąd ma pani ten telefon?

- Leżał pod łóżkiem...

Zabrali ją na komisariat. Nie była wiarygodnym świadkiem. Nie pamiętała, co robiła kilka dni wcześniej, gubiła się w zeznaniach, na większość pytań udzielała lakonicznych, niewyjaśniających niczego odpowiedzi.

Miała wrażenie, że wszyscy traktują ją jak psychiczne chorą.

Karina nie odbierała telefonów od Michała. Wiedziała, że się martwi, ale nie potrafiła z nim rozmawiać. Jeszcze na imprezie tydzień wcześniej myślała wyłącznie o nim, czuła, że odnalazła miłość swojego życia. Każda rozmowa z nim spędzała jej sen z powiek, a jego wizerunek przed oczami towarzyszył jej dwadzieścia cztery godziny na dobę, również w czasie snu. Ale zaginięcie Majki odwróciło jej życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Czuła ogromne wyrzuty sumienia, że nie traktowała jej z większą sympatią, a tuż przed zaginięciem okazywała jej tylko oziębłość, mimo że kochała siostrę nad życie i uważała ją za wspaniałą dziewczynkę.

Gdyby zaproponowała, że odwiozą ją z Michałem na urodziny, dotarłaby bezpiecznie i z pewnością nic by się nie stało. Była taką egoistką...

O porwanie podejrzewali Borusową. Znaleźli w jej domu telefon Majki. Nic dziwnego. Od dawna było wiadomo, że z tą kobietą coś jest nie tak. Miała jednak nadzieję, że odnalezienie dziewczynki to kwestia dni. Obiecała sobie, że teraz będzie perfekcyjną siostrą.

Gdy dwa dni później znaleziono w lesie ciało jej siostrzyczki, całkiem się załamała. Przestała wychodzić z pokoju, nie jadła, nie piła.

To było dla niej zbyt wiele...

Telewizja, radio i cała szkoła powoli przestawały mówić o zdarzeniach, które miały miejsce w ostatnim czasie. Dwie okropne śmierci, jedna po drugiej - zaciągnięta siłą do samochodu, brutalnie zgwałcona i zamordowana jedenastolatka i jej zrozpaczona siostra. Karina Machnicka, która odebrała sobie życie kilka tygodni temu, chodziła do szkoły, w której uczyła - nie była jej nauczycielką, ale kojarzyła tę dziewczynę, bo wyróżniała się wyjątkową urodą.

Głośne sprawy przypominają kurz, który przez jakiś czas wiruje w powietrzu, by grawitacja stopniowo sprowadziła go do stanu początkowego.

Robert tuż po całej sprawie wyjechał. Nie miała pojęcia, dokąd ani skąd wziął pieniądze, wiedziała jedynie, dlaczego. Badania genetyczne dały jednoznaczny wniosek.

Na szczęście już wiedziała, co zrobi. Jej egzystencja nie pójdzie na marne.

Zawiodło ją życie, zawiodły marzenia, zawiódł własny mąż, ale wiedziała, że rozum nigdy jej nie zawiedzie. Kartki z obliczeniami wskazywały jasno, że jej plan musi się udać.

Weszła do piwnicy, gdzie trzymała swój wynalazek. Pracowała nad nim od połowy liceum i wreszcie udało jej się skończyć.

***

Pierwszy raz w życiu przekroczyła bramę szpitala psychiatrycznego. Odkąd przeczytała książkę Aldony Borus, o niczym innym nie marzyła tak bardzo, jak o tym, by z nią porozmawiać.

Książka, pojawiwszy się na rynku, wzbudziła wielkie kontrowersje - w końcu rzadko kiedy słyszy się, by pacjenci przychiatryków wydawali książki. Nikt jednak nie traktował jej treści na poważnie.

Ona też nie miała takiego zamiaru. Sięgnęła po książkę z czystej ciekawości, lecz z każdą stroną czuła coraz większe zszokowanie. Imiona i nazwiska świetnie jej znane, pokrewieństwa i związki, nawet jej pieprzyk na policzku - wszystko idealnie się zgadzało. Choć zawsze starała się myśleć racjonalnie, łatwiej było jej uwierzyć w prawdziwość zdarzeń opisanych w książce Aldony Borus niż w to, że miała miejsce taka zbieżność.

Nigdy nie interesowała się fizyką, ale słyszała o teorii wielowymiarowości Wszechświata. Aldona pisała, że odkryła sposób na manipulację czwartym wymiarem i sporządziła w tym celu urządzenie, które posłużyło jej do zmiany rzeczywistości. Rzecz jasna, nie opisała szczegółowo tego sposobu, bo zdawała sobie sprawę, że owe informacje w niewłaściwych rękach mogłyby doprowadzić do katastrofy.

Pani Aldona okazała się w istocie wyglądać tak samo, jak szaleńcy, z którymi przebywała. Gdy jednak przeszyła ją wzrokiem, z którego emanowała niemal nadludzka mądrość, zniknęły wszystkie wątpliwości.

- Dzień dobry, pani Aldono. To ja, Majka. Przyszłam pani podziękować...

***

W przypadku niejasności polecam przeczytać po raz drugi :)

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

To jest to co lubię!:)
Odpowiedz
1/10
Odpowiedz
Nawet
Odpowiedz
Bardzo fajne, nie skminilam tylko tego ze to on ja zgwalcil xf
Odpowiedz
Bardzo fajnie napisane, chciałbym zwrócił uwage tylko na jeden błąd na który natknąłem sie czytając to opowiadanie, mianowicie, w przedostatnim akapicie zamiast Aldona Napisałaś/eś Robert i dalej już wszystko normalnie.
Odpowiedz
Świetne. Dla tych, którzy nie rozumieją: Aldona manipulowała rzeczywistością, żeby ożywić dziewczynki. Zabiła też swojego męża, a przez to wszyscy mieli ją za chorą.
Odpowiedz
Genialne
Odpowiedz
Skoro potrafila zmienic rzeczywistosc, to sprawila by Majka i Karina zyly, ale zabila swojego meza, bo to jemu brakowalo seksu i zgwalcil ta Majke :P Chyba
Odpowiedz
możliwe... chociaż mnie ta fizyka kwantowa zaciekawiła... jakbym Steins Gate znowu oglądał
Odpowiedz
Ehh glupio mi troche ale nie zrozumialam.Moze dlatego ze jest po drugiej...ale mam na drugie karina i mlodsza siostre Majke xD Jak komus sie chce to niech mi eytlumaczy heh
Odpowiedz
No czas nazywany jest 4 wymiarem, ale mam taką swoją terorię że nie ma ani czasu ani przestrzeni... czasoprzestrzeń jest jednym pojęciem, a nie dwoma. "Czas nie może sam istnieć, bo gdzie, a przestrzeń nie może istnieć bo kiedy." Czyli "czas" i "przestrzeń" są czasoprzestrzenią i nie wolno tego dzielić. W taki sposób MANIPULACJA 4 wymiarem (a nie podróż w czasie) jest prawidłowym sformuowaniem. (Jeszcze sam próbawałem obalić własną teorię i dobrymi argumentami przeciw jest zwalnianie czasu przy obiektach o dużej masie i poruszając się z dużą prędkością...)
Odpowiedz
dalej czekam na jakieś małe wyjaśnienie :) ewentualnie podpowiedź :P
Odpowiedz
czytałem z nudów i pominołem kilka opisów ale chyba chodzio manipulacje czasem który jest nazywany 4 wymiarem
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje