Historia

Moje Boże Narodzenie
Trwały przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Moja babcia miała wiele dzieci, więc każdego roku świętowaliśmy w domu innego wujka lub ciotki. Jednak tym razem trafiło na mojego tatę.
Moim głównym zadaniem było wysłanie pocztówek z życzeniami i zaproszeniem na świętowanie Narodzenia Pańskiego do całej rodziny.
Niektórzy przyjechali wcześniej, aby pomóc przy szykowaniu jedzenia i w tym podobnych sprawach. Sam pomagałem w sprzątaniu. Nie było żadnego problemu z noclegiem, bo nasz dom był całkiem duży.
Niby cieszyłem się z nadchodzących świąt, czasu wolnego i możliwości spotkania się z całą rodziną, ale z każdym dniem czułem coraz większy niepokój. Wiedziałem, że coś jest nie tak.
Dzień przed Wigilią przybyli ostatni goście. Czułem coraz większe zaniepokojenie, ale starałem się to ignorować i uznać za coś normalnego. Może to wszystko było spowodowane emocjami.
Spędziłem ten dzień na rozmowach z kuzynami i kuzynkami. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy śnieg zasypał całą okolicę. Zamieć była coraz większa. W końcu warstwa śniegu osiągnęła około jednego metra wysokości. W telewizji, radiu, jak i w Internecie, informowano, że takiej śnieżycy w święta, nie było od bardzo dawna. Jednak my nie przejmowaliśmy się tym zbytnio. Dom był dwupiętrowy, a do drzwi wejściowych prowadziły wysokie schody. Raczej nie groziło nam zasypanie. Nie musieliśmy wychodzić z domu, byliśmy bezpieczni przed mrozem w jego ciepłym wnętrzu. Największym problemem był brak możliwości pojechania do Kościoła na pasterkę, jak to moja rodzina miała w zwyczaju robić każdego roku.
W dzień Wigilii, jak zawsze, wszyscy starali się nie jeść niczego aż do kolacji. Mimo silnego głodu, udało mi się wytrzymać. Kiedy ujrzeliśmy słynną pierwszą gwiazdkę, wszyscy weszliśmy do salonu. Na środku jasnego pomieszczenia stał przykryty białym obrusem stół, który był pełen przepysznych potraw. Na jego końcu znajdowały się talerz i sztućce dla niespodziewanego gościa. Cały róg pomieszczenia zajmowała ogromna, pięknie ubrana choinka, która wręcz olśniewała.
Aż mnie korciło, aby usiąść za stołem i zabrać się za jedzenie. Jednak trzeba było zadbać o tradycję. Po modlitwie i kolędach zaczęliśmy się dzielić opłatkiem. Było przy tym trochę zamieszania, gdyż było wiele osób i ciężko było zapamiętać, z kim się dzieliło, a z kim nie.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Zaciekawiony pobiegłem zobaczyć, kto to mógł przyjść. Otworzyłem i poczułem powiew przenikliwie zimnego wiatru.
Przede mną stał nieznajomy mężczyzna w średnim wieku. Był ubrany w szary garnitur, zwykłą, czarną kurtkę czapkę. Jego owalną głowę, na której były widoczne liczne zmarszczki i pojedyncze blizny, zdobiła okazała, brązowa broda, do której przyczepiło się wiele płatków śniegu. Jego oczy były niebieskie. Spod czapki wystawały włosy koloru takiego samego jak broda.
–Wesołych Świąt – powiedział na powitanie.
– Wesołych Świąt – odpowiedziałem. – Co pana tutaj sprowadza?
– Jak widzisz, młodzieńcze, wszystko zasypał śnieg. Nie mam jak dotrzeć do mojej rodziny – powiedział. W jego oczach dostrzegłem smutek. Zrobiło mi się go żal. – Nie chcę spędzać Świąt sam, więc pomyślałem, że zapukam do pierwszych, lepszych drzwi. Czy mogę świętować z wami?
– Oczywiście – odpowiedziałem po chwili zastanowienia. – Przecież tak nakazuje tradycja. – Uśmiechnąłem się życzliwie. – Zapraszam do środka.
– Bardzo ci dziękuję – odpowiedział i również się uśmiechnął.
Byłem ciekawy w jaki sposób tu dotarł przez tę śnieżycę, ale postanowiłem go nie wypytywać, mając nadzieję, że później o tym opowie.
– A jak pan się nazywa? – zapytałem kiedy już zdjął buty i wszedł do korytarza. – Muszę pana przedstawić rodzinie.
– Mam na imię Ryszard. Proszę cię, abyś zwracał się do mnie po imieniu. Nie krępuj się.
Zdjął kurtkę, a ja zaprowadziłem go do salonu. Kiedy weszliśmy, oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę.
– To jest Ryszard. Spędzi z nami święta jako niespodziewany gość. Śnieżyca sprawiła, że nie może świętować ze swoją rodziną.
– Zatem zapraszamy do stołu – zawołała wesoło moja mama.
Wszyscy byli zaskoczeni, ale nikt nie ukazywał sprzeciwu ani niezadowolenia.
Ryszard łatwo oswoił się z nowym towarzystwem. Rozmawiał ze wszystkimi, a nawet zdarzało mu się żartować. Jednak wraz z jego przybyciem wrócił mój niepokój. Miałem wrażenie, że z nim coś jest nie tak.
Usiadłem naprzeciwko niego, aby zadać mu kilka pytań, jednak on mnie uprzedził.
– Wiem, że czujesz niepokój – usłyszałem.
Zdziwiłem się. Byłem pewien, że nie otworzył ust, kiedy to powiedział.
– Zakładam, że zaskoczyło cię to, co właśnie zrobiłem. Chodźmy w jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać w cztery oczy.
Przestraszyłem się. Nie rozumiałem, co się dzieje. Wstałem i ruszyłem ku mojemu pokojowi. Ryszard podążył za mną. Kiedy znaleźliśmy się już w środku, mogliśmy normalnie porozmawiać.
– Jak ty to zrobiłeś? – spytałem zlękniony, ale jednak zaciekawiony. – Czy tylko ja cię słyszałem?
– Tak, tylko ty masz tę zdolność. W końcu jesteś jednym z nas. Szeptanie, bo tak to nazywamy, jest pierw…
– Kim ty w ogóle jesteś!? – przerwałem mu. – Czy raczej, kim jesteście wy?
– Nie jesteśmy normalnymi ludźmi. Nazywamy się Innymi. Posiadamy zdolności, których nie mają normalni ludzie. Właśnie po to tu przybyłem, aby pomóc ci je odkryć. Ale zanim to zrobię, muszę cię wpierw uratować.
– Uratować? – spytałem zdziwiony. – Uratować przed czym?
– Przed tymi, którzy chcą cię zabić – stwierdził twardym głosem.
– Ktoś chce mnie zabić?! – przeraziłem się. – Dlaczego ktoś miałby chcieć to zrobić!?
– Mamy wiele spraw do wyjaśnienia, ale postaram się wytłumaczyć ci to wszystko w skrócie. Tylko proszę, nie przerywaj mi.
Zdecydowałem, że go wysłucham, a dopiero później stwierdzę, co o tym wszystkim sądzę. Przecież nie znałem tego mężczyzny, mógł być zwykłym szaleńcem. Ale jak wtedy wyjaśnić to, że słyszałem, co mówi bez otwierania ust, a inni nie zwrócili nawet na to uwagi…
– Najpierw musimy jednak zrobić jedną rzecz, aby nikt nas nie usłyszał. Muszę cię nauczyć szeptania. Postaraj się skupić to, co chcesz powiedzieć i tak jakby spróbować to wysłać do mojego umysłu.
Po paru nieudanych próbach zacząłem tracić nadzieję. Skupiłem się jeszcze raz i wyobraziłem sobie, jak „orzeł” przelatuje do głowy mężczyzny.
– Brawo! Teraz możemy porozmawiać bezpiecznie. Istnieje niebezpieczna sekta, prawdopodobnie największa na świecie. W dni takie jak te, kiedy zasłona między światami jest najcieńsza, wychodzą ze swoich kryjówek. Wykonują wtedy rytuały, mające na celu zniszczenie nas, ponieważ to my jesteśmy dla nich jedynym zagrożeniem. Są sługami szatana. Przywołują demony, które opętują martwe ciała – powiedział i przerwa na kilka sekund. - W takie same dni ujawniacie się wy, nowi Inni. Wiek nie ma różnicy, wszystko dzieje się losowo. Czasami może się ujawnić nawet kilkumiesięczne dziecko. Nigdy nie ujawnił się jednak człowiek, mający ponad trzydzieści lat. Nie wiemy dlaczego tak jest. To nie robi wielkiej różnicy, a my nie mamy czasu, aby to badać. Po prostu staramy się ochronić wszystkich, którzy się ujawnią. Później zabieramy ich do naszego przywódcy.
– Ale jak to? Rodzice nie robią żadnych problemów, kiedy chcecie zabrać ich dzieci? – uniosłem brwi w zdziwieniu.
– Ciężko mi to powiedzieć. To będzie dla ciebie wstrząsające… Nigdy jeszcze nie przeżył nikt z rodziny nowego.
– Że co!? Co to, kurwa, ma znaczyć!? – wykrzyczałem. – To jest jakieś szaleństwo! Nie wierzę ci! – krzyknąłem, a po moich policzkach spłynęły łzy.
Nagle mężczyzna zesztywniał, a jego oczy wywróciły się białkami do przodu.
– Oni już tu idą – powiedział po chwili i wrócił do normalnego stanu.
Rzuciłem się szybko do okna. Nie wierzyłem w to, co widziałem. W kierunku mojego domu szły dziesiątki postaci. Śnieg pod ich stopami zamieniał się w lód. Niektóre były już prawie pod drzwiami.
– Zaufaj mi. Musimy uciekać. Twoja rodzina nie przeżyje. Nawet jeśli uda nam się uratować ich teraz, to oni i tak ich dopadną. Starają się zniszczyć nas w jakikolwiek sposób. Nawet zabić naszych bliskich, żebyśmy ucierpieli psychicznie.
Nagle rozległ się huk. Chwilę później usłyszałem tłuczenie szyb. Oni już dostali się do domu, pomyślałem. Słyszałem krzyki członków mojej rodziny. Następnie nastała cisza. Upadłem na podłogę i zacząłem płakać. Cała moja rodzina już nie żyła. Ogarnął mnie przybijający żal. Ryszard nie ruszył mnie, dopóki trochę się nie ogarnąłem.
– Posłuchaj mnie, musimy być cicho – chwycił mnie za ramię.
– Muszę ich pomścić – powiedziałem pewnie.
– Jest ich zbyt wielu. Sam nie dam im rady, a ty nie umiesz z nimi walczyć. Żywe trupy są ślepe. Kierują się wyłącznie słuch;, przynajmniej na inne jeszcze nie trafiłem. Musimy po cichu dostać się do kuchni, otworzyć gaz i uciec z domu. Jeśli go nie spalimy, to możesz być pewien, że przyjdzie ci zabijać trupy twoich bliskich. Członkowie sekty specjalnie wyślą ich do ciebie, abyś cierpiał. No to jak, możemy już iść?
– Poczekaj, muszę wziąć najważniejsze rzeczy.
–Tylko się sprężaj. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Chwyciłem plecak, wyrzuciłem książki i zeszyty, a potem wrzuciłem do niego w pośpiechu przedmioty, które uznałem za najbardziej przydatne. Nałożyłem jeszcze kurtkę i rzuciłem Ryszardowi drugą, bo raczej nie było możliwości, żebyśmy dostali się do korytarza.
– Możemy już iść – szepnąłem.
Mój pokój znajdował się na piętrze, więc musieliśmy zejść po schodach, bo kuchnia znajdowała się na parterze.
Dotarliśmy do połowy schodów, gdy stanąłem na skrzypiącym schodku. Zatrzymałem się i zacząłem nasłuchiwać. Po chwili usłyszałem nienaturalny krzyk jednego z umarłych. Popędziłem do kuchni, która znajdywała się tuż obok schodów. Stanąłem zamurowany w wejściu. W kuchni stała moja mama. Albo raczej jej poszarpane ciało. Odwróciła głowę, tak, jakby na mnie patrzyła, i z krzykiem skoczyła w moją stronę. Zamknąłem oczy, czekając na śmierć. Ale jednak nie doczekałem się niej.
– Ruszaj się! – krzyknął Ryszard.
Otworzyłem oczy. Moja mama leżała martwa na podłodze, a w jej głowie tkwił niebieski, kryształowy nożyk. Nie miałem czasu na rozpaczanie. Omijając jej ciało, podbiegłem do kuchenki i odkręciłem wszystkie kurki. Wyskoczyłem przez okno. W ostatniej chwili odwróciłem głowę. Za nami biegli umarli, w tym także moja rodzina. Ryszard wyskoczył przez okno i wrzucił przez nie małą, czarną kulkę. Zdążyliśmy przebiec kilkanaście metrów, nim usłyszeliśmy wybuch. Zatrzymaliśmy się. Po raz ostatni spojrzałem na mój dom. Z płomieni wylatywały czerwone smugi, a następnie znikały w nicości.
– Przykro mi – powiedział mężczyzna.
Wesołych Świąt, pomyślałem.
Część druga: http://straszne-historie.pl/story/9623
Zostawiajcie komentarze, plusy i lajki. Motywują do dalszego działania :)
Zapraszam wszystkich na mojego fanpage'a na FB.
https://www.facebook.com/mrocznywilk.autor
Komentarze