Historia

Akuszerka

ninka 19 9 lat temu 25 015 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Marta Tulejczyk pochylała się nad krzyczącą młodą kobietą, usiłując opanować sytuację. Była akuszerką już od wielu, wielu lat, ale bliźniaki zdarzały jej się rzadko - w końcu S. były niewielką wsią. Mimo, iż odbierała cięższe porody już nieraz denerwowała się.

Wiedziała, że wielu ludzi uważa ją już za bezużyteczną. Nic dziwnego - duża śmiertelność dzieci z porodów, które odbierała, oraz jej wiek, mówiły same za siebie. Mimo to postanowiła udowodnić sobie i innym, że wciąż potrafi.

Wsunęła dłoń pod spódnicę młodej kobiety. Poczuła główkę - i uśmiechnęła się lekko. Jesteśmy w domu, pomyślała.

- Przyj.

- Nie mogę, nie mogę, nie, nie, nie, nie… - mamrotała pod nosem dziewczyna - Nie!

Marta poderwała się z kolan i uderzyła ją w twarz. Młoda matka patrzyła na nią szeroko otwartymi z przerażenia oczami.

- Przyj, powiedziałam! - krzyknęła - Chciało ci się gzić na sianie z młodym Lachowskim, to teraz chociaż urodź to, co zmajstrowaliście, bezużyteczna kupo mięsa!

- Ale skąd... - kobieta była przerażona. Skąd Tulejczykowa wie?

Ludzie we wsi mówili, że jest dziwaczką, możliwe, że odprawia jakieś czary, ale...

- Przyj - warknęła Marta - Nie będę więcej powtarzać.

Po około trzydziestu minutach było po wszystkim. Dwa śliczne niemowlaki leżały bezpiecznie w ramionach dziewczyny, która z wycieńczenia zasnęła.

Marta kończyła sprzątać pokój. Zamknęła torbę z przyborami i na palcach podeszła do łóżka.

Dzieci były piękne, zresztą jak ich ojciec. Dwie dziewczynki, z lekko zaciśniętymi, wąskimi ustami spały spokojnie.

Jednak akuszerka nie uważała swego zadania za zakończone. Wyjęła większą z dziewczynek z rąk matki. Zerknęła na kobietę, jednak ta nawet nie drgnęła.

Podeszła powoli do miski pełnej czystej, chłodnej wody. Zsunęła z malutkiego ciałka białą chustę, w którą było owinięte. Zacisnęła palce na nosku dziecka i zanurzyła je w wodzie. Dziewczynka otworzyła oczka i próbowała płakać, jednak sprawiło to tylko, że połykała coraz więcej i więcej wody.

Po dwóch minutach było po wszystkim. Stygnące dziecko owinęła starannie białą pieluchą I położyła z powrotem w ramionach matki. Podeszła do lustra i narzuciła na siwiejące już włosy chustę. Schowała pod nią starannie wszystkie włosy.

Pokiereszowana twarz przypominała jej nieustannie o tragedii, którą przeżyła jeszcze jak młoda dziewczyna. Po raz kolejny poddała się wspomnieniom. Ciemnoniebieskie oczy zaszkliły się lekko, gdy poczuła niemal fizycznie wdzierające się pod spódnicę dłonie niemieckiego oficera SS, całe upokorzenie i ból powróciły.

Była najpiękniejszą dziewczyną we wsi... dopóki go nie spotkała. Łzy, które teraz już otwarcie płynęły jej po twarzy wydawały się jej krwią ściekającą z paskudnych blizn na policzkach i nosie.

Czuła żal do całego świata, do Boga. Jeżeli tak kochał ludzi, to dlaczego odebrał jej urodę, szansę na założenie rodziny, posiadanie dzieci? Jednak największy żal czuła do ojca. Gdy zorientował się, że jego córka jest brzemienna zaprowadził ją do znachorki. Ta za drobną opłatą pomogła mu pozbyć się problemu, a jej skutecznie odebrała szansę na posiadanie dzieci – już na zawsze.

Otrząsnęła się z bolesnych wspomnień. Pospiesznie założyła ciężki kożuch, owinęła się grubym wełnianym szalem, wsunęła drobne, kościste dłonie w rękawice z futerkiem i wyszła z sypialni. Rodzice dziewczyny siedzieli przy kuchennym stole. Na jej widok ojciec poderwał się i sięgnął do kieszeni.

- Marto... dziękuję ci – wieśniak podał jej woreczek z monetami. Kiwnęła głową, przyjmując zapłatę. Wiedziała, że nie będzie go stać na zapłacenie za poród dwójki dzieci – rozwiązała więc jego problem w zarodku – Wiem, że ta suma nie wystarczy, ale...

- Wystarczy, Zbigniewie – uśmiechnęła się, co jeszcze bardziej podkreśliło jej okropne blizny biegnące przez całą twarz – Wystarczy.

-Twój koń jest już zaprzęgnięty, nasz chłopak do pomocy zadbał też, żeby twój wóz stał w cieple. Jeszcze raz ci dziękuje – mówił chłop, ściskając jej dłoń. Później przyszła pora na podziękowania od matki dziewczyny. Gdy w końcu Marta wyszła z gorącej izby na zmrożone górskie powietrze, odetchnęła z ulgą.

Nienawidziła momentu podziękowań.

Wsiadła na przygotowany wcześniej wóz, kiwnęła parobkowi głową i cmoknęła na konia. Śnieg skrzypiał pod drewnianymi kołami, księżyc wisiał wysoko nad lasem, oświetlając jej drogę. Mimo to miała przy sobie pochodnię – nigdy nie wiadomo, jaka leśna zwierzyna może znaleźć się na gościńcu.

Wsunęła dłoń do kieszeni płaszcza by upewnić się, że wzięła woreczek z monetami. Zawód wyuczony po wojnie, mimo iż często nieopłacalny, dawał jej sporo satysfakcji. Była to jedyna rzecz, w której była naprawdę dobra. A to, że wybawiała niektóre rodziny od problemu, cóż... dobrych intencji nikt jej nie może odmówić.

Skręciła z leśnej drogi i wjechała na gościniec. Drzewa po obu stronach drogi były wyższe, więc było nieco ciemniej. Marta poczuła się trochę nieswojo. Mimo wszystko nie przepadała za ciemnościami.

Wtedy usłyszała cichutki płacz, gdzieś za sobą. Odwróciła gwałtownie głowę, ale w ciemnościach niczego nie wypatrzyła. Sięgnęła po bat i pogoniła konia. Chciała być już w domu, zjeść kolację i położyć się do łóżka.

Dojeżdżała już do końca otoczonej gęstymi drzewami części gościńca, gdy coś przemknęło jej przez drogę, tuż przed kopytami konia. Kary zarżał, stanął dęba, a potem ruszył galopem, zrzucając ją z wozu. Wylądowała na ubitej, zaśnieżonej drodze. Czuła ból w kostce i ogólne oszołomienie.

- Co za szczęście, że nie trafiłam pod koła... - zamruczała pod nosem, próbując podnieść się na nogi. Ból wzmógł się i kobieta upadła, przeklinając pod nosem.

Dobiegała już pięćdziesiątki, nie była taka sprawna jak za dawnych lat. Nie da rady dotrzeć do domu bez pomocy...

Postanowiła sunąć na czworakach do domu Lesiaków, który znajdował się około kilometra dalej. Nie przepadała za tą rodziną, jednak w tej sytuacji nie miała wyboru. Mimo iż między nimi nie było przyjaźni była pewna, że udzielą jej pomocy i schronienia.

Spróbowała się przekręcić do odpowiedniej pozycji. Wtedy poczuła drobne, zimne rączki na ramionach. To niemożliwe, pomyślała. Nikogo tu nie ma. Mam na sobie gruby kożuch...

Powoli odwróciła głowę. To co ujrzała w mdłym świetle księżyca, ledwo przebijającym się przed drzewa sprawiło, że zesztywniała ze strachu.

Były tam setki niemowląt. Jakimś cudem stały na własnych chybotliwych nóżkach, przytrzymywały ją chudziutkimi rączkami.

Od razu rozpoznała bliźniaczkę, której życie odebrała niespełna godzinę wcześniej. Oprócz tego zdeformowany synek Lesiaków, który urodził się z krótszą nóżką...

Dźwięk, który na początku wzięła za szum wiatru, stopniowo nasilał się i otaczał ją ze wszystkich stron. Układał się w słowa: „mieliśmy prawo żyć”.

Akuszerka poderwała się na równe nogi i nie zwracając uwagi na przeszywający ból w kostce zaczęła biec wzdłuż gościńca. Wtedy poczuła silne pociągnięcie w tył. Wylądowała w zaspie, w wyjątkowo miękkim puchu. Próbowała się wydostać, walczyła, krzyczała połykając coraz większe ilości zsypującego się z górnej warstwy śniegu. Jednak setki zimnych rączek, które teraz czuła na całym ciele, nie pozwalały jej walczyć, przygniatały ją z siłą tytana do zmrożonej ziemi.

Zbigniew Martyjak szedł wolno gościńcem. Na jego twarzy widać było głęboki smutek. Nie było go stać na konia, zresztą - chciał pobyć chwilę sam. Jedna z jego wnuczek zmarła tuż po narodzinach. Zmierzał właśnie do księdza, by porozmawiać o miejscu na cmentarzu dla małej, niewinnej dziewczynki. Mijając las, zerknął odruchowo w prawo – i aż przystanął. Z zaspy wystawały obite futerkiem, porządne buty. Wieśniak odruchowo pociągnął za nie – I krzyknął, odskakując do tyłu.

Marta Tulejczyk zamarła z dłońmi wyciągniętymi do góry i wyrazem krańcowego przerażenia w oczach. Jej skóra była sinoniebieska, oczy szeroko otwarte, a usta starannie zapchane śniegiem.

To musiało być morderstwo, pomyślał. Sama nie upchnęłaby sobie śniegu w usta.

Dopiero po chwili roztrzęsiony wieśniak dostrzegł kolejną rzecz. Setki śladów malutkich stópek wokół zaspy i na gościńcu.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Trochę przykre
Odpowiedz
Gotchya bitch
Odpowiedz
Jest ciekawe, ale miło by było. Gdyby był podany rok w którym rozgrywa się akcja. Same opowiadanie niczego sobie :-)
Odpowiedz
Wiecie czy rozni się dzecko od kamienia Kamienia nie zgwalcisz Tak sytuacyjnie
Odpowiedz
Dziecko* Czym*
Odpowiedz
Ciekawe ;)
Odpowiedz
Opowiadanie ma potencjał. Bardzo ładnie zbudowana atmosfera.
Odpowiedz
świetne :)
Odpowiedz
Całkiem fajne opowiadanie, miałam jednak nadzieję na inne zakończenie, to było bardzo przewidywalne i nie do końca mnie usatysfakcjonowało.
Odpowiedz
Miło się czyta, jest jakiś niedosyt. Ale wciąż bardzo dobre. 8,5/10.
Odpowiedz
Nie ma dreszczyku. Koniec jest przewidywalny. Nie wiem nad czym się zachwycać.
Odpowiedz
szkoda że nie było w tym większego dreszczyku czarnych emocji, ale przesłanie mocne
Odpowiedz
Nie ma co się rozpisywać, po prostu aż miło się czyta :)
Odpowiedz
Ciekawe...wciągające fajnie napisane gratulacje :-)
Odpowiedz
Bardzo mi się podoba i było by wspaniale poczytać więcej :D
Odpowiedz
Ciekawe, wciągające i co najważniejsze z przesłaniem. Chociaż czuje niedosyt :)
Odpowiedz
zemsta noworodków
Odpowiedz
Świetne :) przypomina mi trochę norweskie sagi.
Odpowiedz
Bardzo fajne opowiadanie :) Czekam na kolejne :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje