Historia
Skrzynka
Lubicie straszne historie? Ja kiedyś je uwielbiałam. Do czasu, aż nie stałam się bohaterką jednej z nich. Nie ma obecnie siły, która wyciągnęłaby mnie na horror do kina, namówiła do wejścia do nawiedzonego domu w wesołym miasteczku, czy pójścia w nocy na cmentarz. Zanim to się stało byłam faktycznie odważna, a takie rozrywki były dla mnie codziennością. Nie wierzyłam w duchy i niczego się nie bałam.
Dzieląc się tym opowiadaniem, łamię swoje zasady. Ale macie prawo wiedzieć co się stało.
Chodziłam tamtędy codziennie. Każdego dnia, kiedy szłam do szkoły mijałam ten dom. Nie był wcale stary, co jest bardzo popularne w tego typu opowieściach. Miał maksymalnie dziesięć lat.
O ile jest mi wiadomo, przez ten czas przewinęły się tam cztery rodziny. Każda z nich sprzedawała dom kolejnej, za niewiarygodnie niską cenę.
Miesiąc temu zamieszkali tam Makowscy. Norbert, jego żona Ewa i córka Weronika. Widziałam ich kilka razy. Wydawali się miłą, normalną rodziną.
Kiedy zaczęły się wakacje, chciałam znaleźć jakąś pracę. Wiedziałam, że w miejscowym barze, o wdzięcznej nazwie "Egida" szukają kelnerki. Poszłam tam i po krótkiej rozmowie z barmanem, okazało się, że nie mam szans. Jak on to określił, byłam "za młoda i niezbyt przebojowa". Wyjątkowo chamskie, nie sądzicie?
Ale mniejsza o to. Kilka godzin, po wyjściu z tego cholernego baru spotkałam Norberta.
- Nie udało się?- zapytał- znam chłopaka, z którym rozmawiałaś w Egidzie. Powiedział, że szukasz pracy.
- To... prawda- odpowiedziałam zaskoczona.
- Stwierdził, że nudziara z ciebie- parsknął śmiechem- więc pewnie jesteś dość odpowiedzialna. Powiedz... nie chciałabyś zostać nianią?
Dowiedziałam się, że jego żona jeździ często do swojej mamy, która leży w szpitalu. A to nie jest miejsce dla pięcioletniego dziecka. I gdybym była zainteresowana, mogłabym w tym czasie zajmować się Weroniką. Oczywiście, że byłam. Proponował niezłe pieniądze, a ja miałam dobry kontakt z dziećmi.
Pierwszy raz miałam się stawić do pracy już następnego dnia.
Weronika wydała mi się miłą dziewczynką. Zrobiłam jej budyń, który uwielbiała. Na początku opowiedziałam jej bajkę o Kopciuszku, później mała stwierdziła, że chce porysować. Dałam jej kartkę i kredki, a sama zajęłam się oglądaniem telewizji.
- Skończyłam- obwieściła Werka po kilkunastu minutach, prezentując mi swoje dzieło.
- Czy ta ruda w czarnej koszulce to ja?- zapytałam.
- Tak! Opowiadasz mi bajkę. A tu jestem ja...
Moje zainteresowanie przyciągnęło małe stworzenie z blond lokami.
- Czy to twoja lalka?
- Nie, to Lilka. Moja przyjaciółka.
Przypomniało mi się własne dzieciństwo. Miałam niewidzialnego kolegę imieniem Michaś, więc Lilka nie wydała mi się niczym niezwykłym
- Powiesz mi coś o niej?
- Jasne. Lilka ma już siedem lat i chodzi do szkoły. Mieszka w skrzynce.
- Na zabawki?
- Nie. Nie wiem, co to za skrzynka, ale ona tam śpi w nocy. Czasami mi się śni i razem się bawimy.
Do końca dnia nie zdarzyło się już nic interesującego, może poza tym, że pani Ewa była bardzo zadowolona z mojej pracy.
Chodziłam do Werki prawie codziennie. Opowiadała mi o Lilce, która bardzo chciała wyjść ze skrzynki na zawsze i znaleźć mamę. Poza tym, nauczyłam się mnóstwa nowych bajek, i mała była nimi zachwycona. Zjadała tony budyniu, chociaż ja już nie mogłam na niego patrzeć. Miała niewyczerpaną energię do zabaw.
Sobota miała być wolna. Siedziałam w domu i czytałam książkę, kiedy zadzwonił telefon.
Mama Ewy źle się poczuła i kobieta pojechała do szpitala. Za podwójne wynagrodzenie miałam siedzieć z małą wieczorem.
- Lilka jest smutna- powitała mnie Werka.
- Dlaczego?
- Bo już zawsze będzie w skrzyni. I chce żeby wiedziała o tym jej mama.
- A nie może jej o tym powiedzieć?
- Mama Lilki jest daleko, a ona nie wie gdzie.
- To przykre- powiedziałam.
W tym momencie trzasnęły drzwi.
- Chyba gdzieś jest przeciąg. Zamknę okno i do ciebie wracam.
Po dwukrotnym przejściu domu upewniłam się, że wszystkie okna były zamknięte, ale specjalnie się tym nie przejęłam. Usłyszałam szum wody dobiegający z łazienki. Pewnie Ewa zapomniała zakręcić kran...
Kiedy przekroczyłam drzwi łazienki, jak na komendę spadły ręczniki.
Wrzasnęłam.
Uspokój się, oddychaj... żadne polecenia nie przynosiły efektu. Usiadłam na podłodze i zamknęłam oczy.
Spokojnie kretynko, zakręć wodę i wracaj do małej.
Lecący strumień był gorący i na lustrze utworzyła się para. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie wymalowana na niej strzałka w górę i podpis :
TAM JESTEM
Wybiegłam z łazienki jak opętana i szybko udałam się do salonu, gdzie zostawiłam Werkę.
- Czemu krzyczałaś?- zapytała.
- N-nic się nie s-s-stało.
- A ja myślę, że się przestraszyłaś.
Bystrość dzieci jest zatrważająca.
- Nie martw się- ciągnęła Werka- mama też wczoraj krzyczała. Poszła do piwnicy i Lilka ją nastraszyła.
Mało brakowało, a znowu bym nie wrzasnęła.
- A... co zrobiła?
- Narysowała strzałki i potłukła kilka słoików. Opowiadała mi, że udało jej się w jednym odbijać.
- Nie boisz się jej?
- No coś ty!- mała uśmiechnęła się pogodnie- ona jest bardzo fajna.
W jakiś sposób mnie to uspokoiło. Sądziłam, że może to coś nie jest niebezpieczne. Przynajmniej dla niektórych.
Jak w tandetnym horrorze zgasło światło.
Jęknęłam.
- Lilka, przestań ona się boi!- powiedziała Weronika, i ku mojemu zdumieniu światło posłusznie się zaświeciło.
Niestety, to nie był koniec a dopiero początek.
Wtulona w kanapę jak zahipnotyzowana obserwowałam jak dywan się zwija, a firanki zaczęły się ruszać, jakby wiał intensywny wiatr.
Zrobiło się zimno. Było lato, a oddechy moje i Weroniki zmieniały się w parę.
Przewróciła się mosiężna lampa.
Tego było już zbyt wiele.
- Musimy stąd wyjść!
Złapałam małą za rękę i zerwałam się z kanapy. Poczułam lodowatą dłoń na mojej głowie. Szarpiąc Weronikę za sobą, wybiegłam z domu. Poczułam niewysłowioną ulgę, kiedy pokonałyśmy drzwi wejściowe. Z ogródka widać było jak kolejne lampy oświecają się i gasną.
- Boże, co ja mam robić?!
Usłyszałam GŁOS. Tylko w swojej głowie.
POMÓŻ MI JESTEM NA STRYCHU.
- W-Weronika. Weź mój telefon. Znasz numer policji?
- No jasne!
- A swój adres?
- Tak. Popiełowo, ulica Zielona jedenaście- wyrecytowała.
- Świetnie. Zadzwoń i powiedz, że muszą przyjechać. Ja wracam do twojego domu.
- Chcesz pomóc Lilce?
- Właśnie tak- odpowiedziałam.
Upewniłam się, że mała wybiera numer i dzwoni.
Wbiegłam do domu.
Schody! Gdzie są schody na strych?
Pokonałam piętro. Na strych prowadziły inne, drewniane, koszmarnie skrzypiące schody.
Ale drzwi były zamknięte. Napierałam na nie ze wszystkich sił, ale ani drgnęły. Szarpałam się z klamką... wszystko było bezskuteczne.
- Lilka, pomóż mi- wyszeptałam.
Drzwi natychmiast się otworzyły.
Strych był brudny i zakurzony. Rozglądałam się bezradnie. Zauważyłam, że w rogu stoi skrzynia i podbiegłam do niej.
Była wykonana z metalu i wydawała mi się bardzo ciężka.
Jak wcześniej, poczułam lodowate zimno.
Mam dość, przepraszam, nie otworzę tej skrzynki
Poczułam, że podłoga wykonuje delikatne ruchy.
Na dole trzaskały drzwi i światło szalało... Otworzyło się okno.
Ktoś dotykał lodowatymi dłońmi moich ramion.
Z hukiem otworzyło się wejście na strych.
- Co sie tu do cholery dzieje?!
Dwoje policjantów wpadło do środka. Chyba nic w życiu nie ucieszyło mnie tak jak ich widok.
- Skrzynka...- wyszeptałam.
Jeden z nich otworzył wieko.
Rozległ się potworny smród.
- Weź ją na zewnątrz i wezwij pomoc.
Zemdlałam.
Miesiąc później
Makowscy wyprowadzili się z miasta. Dziś dowiedziałam się, że w skrzyni było ciało Liliany Rokowskiej. Dziesięć lat temu, jakieś dzieciaki bawiły się w chowanego. Dziewczynki nie udało się odnaleźć. Szukała jej policja, rodzice. Bezskutecznie. Zatrzasnęła się w metalowej skrzyni na strychu. Udusiła się.
Jej matka ją pochowała.
Śniła mi się ostatnio.
Powiedziała: "dziękuję".
Komentarze