Historia
Cally cz.1
Cally siedziała na ganku opierając brodę na kolanach. Po jej gładkim, bladym policzku spływała srebrzysta, błyszcząca w świetle zachodzącego słońca łza. Omiotła wzrokiem szerokie podwórze otaczające jej nowy dom. Niby wszystko w porządku... Dom na pagórku, posiadający ogród pozostawiony w stanie nieładu przez poprzednich właścicieli nieopodal którego płynęła rzeka. Znając mamę Cally ogród nie mógłby pozostać niezadbany przez dłuższy czas. Gdyby mogła, od razu po przeprowadzce zajęłaby się wskrzeszaniem trochę zdechłej trawy i sadzeniem głupich kwiatków, które nawet nie posiadały zapachu. Były hodowane tylko ze względu na ładny wygląd i po to, żeby matka Cally miała o czym pitolić z koleżankami z klubu ogrodnika...
Dziewczyna otarła łzy. Jej ojciec zawsze mówił, że to nie ładnie płakać z powodu rzeczy, których za cholerę nie możemy zmienić. No... Może nie używał słowa "cholera", a zwłaszcza przy Cally.
Rodzice traktowali Cally jak osobę niedorozwiniętą psychicznie, a to wszystko przez to, że posiadała charakter odmienny niż wszyscy. Była prawdopodobnie najspokojniejszą i najcichszą dziewczyną w całej Ameryce. Jako niemowlę prawie nigdy nie płakała, a kiedy trochę podrosła rodzice nie spuszczali jej z oczu doszukując się jakichś wad rozwoju psychicznego. Matka Cally bała się iść do psychologa, gdyż sama myśl o tym, że jej dziecko może być niedorozwinięte, przyprawiała ją o migrenę. Ale w końcu, po wielu namowach męża, udali się na spotkanie z lekarzem. Stwierdzenie "Z waszym dzieciakiem jest wszystko w porządku" nie uspokoiło rodziców. "Jest po prostu inna, niż pozostałe dzieci" twierdził psycholog. No właśnie... I te "inna niż pozostałe" nie pozwalało rodzicom spać po nocach, gdyż kiedy mówi się o kimś kto jest „inny”, zazwyczaj ma się na myśli kogoś chorego.
Starali się stworzyć córce bezpieczne otoczenie. Zwracali się do Cally jak do małego dziecka niezdolnego do zrozumienia najprostszego zlepka słów. To wkurzało Cally niesamowicie, ale nie było w jej stylu, aby postawić się komuś i wygarnąć mu w twarz, co jej się nie podoba. Rówieśnicy zawsze dokuczali jej nazywając ją "lunatyczką", "dziwadłem" oraz innymi bardziej wulgarnymi określeniami. Zawsze trzymała się z boku, odosobniona od reszty najczęściej wykonując przeróżne rysunki. Miała przeogromny talent. Potrafiła narysować dokładny portret nowo poznanego człowieka z zamkniętymi oczyma. Oczywiście, jej rodzice nie uważali tego za dar, ale za jakiś kolejny błąd w mózgu córki który doprowadzi ją do chodzenia po ścianach i rozmawiania z samą sobą.
Chodziła do szkoły publicznej do ósmego roku życia. Kiedy miała osiem lat wydarzyło się coś, czego nigdy nie mogła zapomnieć. Jeden z chłopców ośmielił się do niej podejść na jednej z przerw w szkole. Rozmawiali, śmiali się, można powiedzieć, ze Cally miała nadzieję na poprawę swoich relacji z innymi dziećmi. Przez kilka dni spędzali razem czas. W końcu chłopiec zaproponował jej zabawę w najsłynniejszych na świecie "Policjantów i złodziei". Cally zgodziła się. Bawili się w najlepsze, dopóki chłopiec nie przewrócił się na chodniku. Z małego kolana zaczęła wypływać szkarłatna ciecz. Dziewczynka uklękła przed przyjacielem i położyła dłoń na jego kolanie. Gdy ją zabrała, rana po upadku zniknęła. Chłopiec zamiast podziękować, zaczął drzeć mordę jakby ktoś mu smarował to kolano Domestosem. Zbiegły się inne dzieci z okolicznych podwórek zwabione krzykami chłopca, który później opowiedział zebranym o tym, jak Cally "uleczyła" jego nogę. Nazwał ją czarownicą i rzucił w nią kamieniem. Po tym, jak okrągły kawałek skały ominął dziewczynkę, nadleciały dziesiątki kolejnych, rzucanych z wściekłością i zawziętością przez resztę dzieci. Towarzyszyło im skandowanie słowa "CZAROWNICA!". Po jakimś czasie ktoś z przechodniów przegonił bachory i zadzwonił po rodziców Cally, ale na ciele dziewczynki pojawiło się mnóstwo siniaków i szram. Chłopiec którego wcześniej można było nazwać przyjacielem Cally opowiadał wszystkim dorosłym, że uleczyła jego ranę przy pomocy magii. Ale kto by uwierzył ośmiolatkowi?
Od tamtej pory Cally zwyczajnie bała się ludzi.
Dzień poprzedzający przeprowadzkę miał być na nastolatki "nowym początkiem". Nareszcie miała zrezygnować z nauczania domowego i uczęszczać do publicznego liceum ogólnokształcącego tak jak reszta "zdrowej" młodzieży. Wieść o tym, że będzie musiała chodzić do szkoły z innymi ludźmi w jej wieku, była dla Cally straszna. To tak jakby kazano człowiekowi z klaustrofobią wleźć do trumny i dać się zasypać żywcem trzy metry pod ziemią. To rzeczywiście miał być początek, ale początek nowej, innej Cally.
***
Cally obudziła się. Tego dnia miała po raz pierwszy przekroczyć szkolne mury liceum St. Patrick's w Karolinie Północnej. Szybko wstała z łóżka i zaczęła szykować się do wyjścia. Przebrana, umyta i gotowa stanęła przed lustrem. Cally była naprawdę piękna. Włosy koloru prawie platynowego blondu sięgały jej do pasa. Spod krótkiej, równej grzywki spoglądała para niesamowitych oczu z czarnymi obwódkami wokół tęczówek, których kolor był tak jasnobłękitny, że z daleka wydawały się być prawie przezroczyste. Całość okalała jasna twarz o gładkich rysach. Jej wygląd niesamowicie pasował do charakteru, gdyż wprost emanował spokojem i pogodą ducha.
Po śniadaniu ojciec Callisto odwiózł ją pod szkołę (Cally to ksywka nadana jej przez rodziców), prawiąc jej morały o tym, że tak powinno być i szybko się przyzwyczai. Skwitował to zdaniem:
- I pamiętaj, żeby nie bać się innych, dobrze? Oni nie są wcale tacy źli.
"Jeszcze słowo i wysunę ci z pięści w ten ojcowski pysk" - pomyślała Cally - "Ile ja mam lat?! Cztery?!"
Kiwnęła głową i w ciszy wysiadła z samochodu. Wręcz czuła na sobie te zatroskane spojrzenie ojca, za które czasami miała ochotę wydłubać mu oczy. Ale przecież to jej tata, a ona nie dałaby sobie rady z facetem, który ważył prawie 100kg.
Cally wślizgnęła się do klasy, chcąc pozostać niezauważoną. Początkowo udawało się jej, ale gdy zabrzmiał dzwonek, a w klasie pojawiła się nauczycielka, jej pierwszą czynnością było wykonanie radosnego okrzyku:
- Powinniśmy powitać nową uczennicę, nieprawdaż?! - spojrzała czule na Cally - Wstań, kochanie. - poprosiła.
Cally posłusznie podniosła się z krzesła.
- No więc to jest wasza nowa koleżanka! Callisto Rogers, zgadza się?
Cally pokiwała głową. Słyszała chichoty dobiegające z różnych części klasy, ale zignorowała to.
Lekcje przeminęły jej bardzo szybko. Wszystkie przerwy spędzała w bibliotece i rysowała. Czuła się tam bezpiecznie.
Niestety nie za długo... Już po kilku dniach rówieśnicy zaczęli się z niej wyśmiewać i obdarzać przeróżnymi obelżywymi przezwiskami takimi jak "świętoszka" lub "dziewica". Starali się jej dokuczać poruszając przeróżne tematy. Rodzinę, wygląd, typowe zachowania... Wszystko po to, by odnaleźć jej słaby punkt. Po Cally oczywiście nigdy nie było widać niezadowolenia lub smutku. Wyglądało to jakby od początku do końca wszystko spływało po niej jak po kaczce. Było na odwrót... Co noc płakała i zastanawiała się, dlaczego to akurat ona musi być obiektem tych drwin. Starała się usprawiedliwiać zachowania oprawców, wytłumaczyć sobie, że to tylko żarty, ale z każdym nowym przydomkiem rosła w niej jakaś nienawiść. Cally jednak nie czuła jej... Jeszcze nie...
Jakież było jej zdziwienie, gdy podczas jednej z przerw podeszła do niej śliczna dziewczyna o czarnych włosach i zaczęła z nią tak po prostu rozmawiać.
- Cześć! Mam na imię Hayden. - uśmiechnęła się - Jesteś Cally?
Cally uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Widziała w Hayden sprzymierzeńca.
- Fajnie! - zachichotała czarnowłosa - Chciałabyś może, żebym ci pokazała fajne miejsce w naszej szkole?
- Tak. - szepnęła w odpowiedzi.
- Super! - Hayden wykazywała coraz większe zadowolenie i entuzjazm - Spotkajmy się po lekcjach przy wejściu do szkoły. - rzuciła, po czym tak po prostu wstała od stołu i poszła do koleżanek.
Callisto była bardzo podekscytowana, Miała nadzieję, że w szkole już nikt nigdy nie będzie jej traktował jak dziecka z problemami. Po lekcjach spotkała się z Hayden przy wejściu do szkoły. Nowa koleżanka kazała jej podążać za nią. Zaprowadziła ją do małej kanciapy sąsiadującej z salą gimnastyczną. Wyjęła z kieszeni pęk kluczy i otworzyła drzwi.
- Ty pierwsza. - rzekła z uśmiechem.
Cally miała złe przeczucia. Jej instynkt mówił (a raczej darł się wniebogłosy) że coś tu jest nie tak. Zrobiła krok do tyłu i już chciała uciec, ale Hayden złapała ją za nadgarstek.
- No chodź! - Hayden pociągnęła ją za rękę i wepchnęła do pomieszczenia.
Rozległy się wiwaty i gwizdy. Kanciapa okazała się być większa niż się wydawała.Z łatwością pomieściły się tam prawie wszystkie osoby z klasy Cally oraz kilku starszych chłopaków.
- Brawo kochanie! - powiedział wyrośnięty, przystojny chłopak, który podszedł do Hayden i dał jej całusa - Dzięki tobie będziemy mogli należycie przywitać naszą nową koleżankę! - pstryknął palcami.
Dwóch umięśnionych futbolistów złapało Cally za ramiona i wciągnęło jej na głowę płócienny worek i rzuciło na ziemię jak śmiecia. Przerażona dziewczyna poczuła jak ktoś ściąga jej spódnicę.
- No proszę! - krzyknął chłopak Hayden - Koronkowe majtki! A może ty wcale nie jesteś dziewicą, co?
- Daj spokój Pete! - odezwał się jakiś damski głos.
Ktoś podniósł Cally do pozycji siedzącej i zdjął jej worek z głowy. Obok niej klęczały dwie dziewczyny - rudowłosa o oliwkowej cerze i drobna Azjatka. Obydwie ubrane były na czarno i miały bardzo ostry makijaż. Jakiś metr przed nimi stała czerwonowłosa dziewczyna, która starała się przegonić towarzystwo. Tak jak dwie pozostałe ubrana była na czarno.
- A ty co? Tobie i twoim dziwolągom za mało było jazdy? Jeśli chcesz mogę kazać kolegom żeby umyli wam włosy w kiblu!
- Bardzo zabawne...- rzekła rozbawiona czerwonowłosa - Dobrze wiesz, że jeszcze jeden wybryk i dyrektor wyje*** cię z budy na zbity ryj. A ja mogę się zgłosić na ochotniczkę żeby wszystko zgłosić nauczycielom.
Kamienną twarz Pete'a wykrzywił kwaśny grymas. Mruknął do pozostałych coś w stylu "Spadamy", po czym pomieszczenie zaczęło się robić puste. Kilka osób przy wychodzeniu nie omieszkało kopnąć Cally albo na nią napluć. Gdy znalazła się sam na sam z trzema dziewczynami, czerwonowłosa uklękła przed nią i spojrzała jej prosto w oczy.
- Niektórzy nagrywali zajście telefonami, więc nie zdziw się jeśli jutro wszyscy będą o tobie gadać. Ale nie martw się. Po jakimś czasie znajdą sobie nowe popychadło które będą traktować gorzej niż ciebie. Przynajmniej tak było w naszym przypadku. - uśmiechnęła się ponuro - Jestem Ronnie. Ta ruda to Athena, a skośnooka laleczka obok niej to Yan. - Yan roześmiała się i dźgnęła Ronnie w żebra.
- Tak długo, jak będziesz się z nami trzymać, tak długo nie stanie ci się nic złego. - zapewniła ją Athena.
Cally zdecydowała, że nie ma już nic więcej do stracenia, więc zaczęła trzymać się z Ronnie, Atheną i Yan. Wszystkie trzy należały do subkultury gotów i interesowały się okultyzmem oraz czarną magią. Ronnie przedstawiła Callisto swojego starszego brata Lemmy'ego - chudego, czarnowłosego dziwaka lubującego się w tym samym co jego siostra. Posiadał mnóstwo kolczyków i piwne oczy które w dziwny sposób hipnotyzowały Cally.
Dzięki nowo poznanym dziewczynom Cally nie bała się aż tak bardzo szkoły. Ataki rówieśników wcale nie ustawały, ale dzięki przyjaciółkom dziewczyna nie zwracała na nich zbyt wiele uwagi.
Kilka dni przed świętem Halloween, podczas lunchu Ronnie rozpoczęła dosyć dziwny temat do rozmów. Zaczęła mówić o rytuałach odprawianych w noc nadchodzącego święta.
- A co by było gdyby coś takiego działało? Ale jazda! - zaśmiała się.
- Masz rację! Można by było wywołać jakiegoś demona albo coś w tym stylu! - powiedziała podekscytowana Yan.
- Mam pomysł! - wykrzyknęła Ronnie - Nie mam co robić w Halloween bo Lemmy zaprasza znajomych ze swojej klasy na domówkę. A może pójdziemy na cmentarz i poeksperymentujemy z duchami?
Athena i Yan nie mogły nachwalić pomysłu przyjaciółki. Callie nie za bardzo podobało się to, że po nocy miałyby włóczyć się po cmentarzu. Namowy koleżanek coraz bardziej przekonywały ją. "W końcu co może się stać? To tylko wygłupy!" - myślała dziewczyna.
Postanowiły że w Halloween po zmroku pojadą na cmentarz odprawić jakiś rytuał w katakumbach. Athena zapewniała Cally, że często to robią, więc nie ma się czym martwić. Tylko trzeba uważać na dozorcę, bo może zadzwonić po policję.
Na miejsce dotarły rowerami. Wspięły się po ogrodzeniu i zeskoczyły na równo przycięty trawnik. Pobiegły w stronę mauzoleum jak najszybciej mogły, aby przypadkiem nie natknąć się na dozorcę. Drzwi do niewielkiego budyneczku z szarego kamienia były zamknięte na kłódkę która dodatkowo była okręcona grubym łańcuchem. Ronnie wyciągnęła z torby sportowej ostre nożyce do cięcia drutu i blachy i zaczęła mocować się z zabezpieczeniami. Po dłuższym czasie łańcuch i kłódka spadły na ziemię. Twarz Cally owiał chłodny wiatr który przyniósł ze sobą zapach skoszonej trawy. Dziewczyna czuła się bardzo dziwnie. Z jednej strony ze strachu bolał ją brzuch, ale z drugiej nie mogła wyjść z przeświadczenia że powinna tu być. Ronnie odwróciła się i spojrzała jej głęboko w oczy.
- Jesteś dziewicą? - zapytała znienacka. Oburzona Cally kiwnęła głową - To dobrze. - uśmiechnęła się promiennie czerwonowłosa.
Weszły do środka i zaczęły schodzić po pokruszonych, wąskich schodkach. Drogę wskazywało im słabe światło latarki Atheny. Minęło kilka minut zanim doszły do ciemnego, obszernego pomieszczenia w kształcie okręgu. Cally nawet nie zdążyła przestraszyć się ciemności, bo poczuła przeszywający ból z tyłu głowy i straciła przytomność.
Gdy się ocknęła w głowie kręciło jej się jakby dopiero zeszła z karuzeli. Próbowała się poruszać, ale jej kończyny były przywiązane do czegoś w stylu stołu łub ołtarza. Prawie nie rozpoznała pomieszczenia do którego weszła z przyjaciółkami. Przypominało teraz starą kaplicę kościelną oświetloną dziesiątkami świec.
- Dobrze, że się już obudziłaś. - powiedziała Ronnie, która pojawiła się obok niej z książką w ręku - Możemy zaczynać. Zanim zaczniesz zadawać głupie pytanie co się dzieje i tak dalej, wyprzedzę cię z odpowiedzią. Chcemy złożyć cię w ofierze szatanowi, aby pomógł się nam zemścić na idiotach którzy pastwili się nad nami od tak długiego czasu. Nie przedłużając: Yan zacznij rozpalać ognisko, a ty Athena - podała Athenie sztylet o długim ostrzu - Wiesz co masz zrobić. Tylko pamiętaj, celuj w macicę, a później zajmij się sercem. Tylko go nie uszkodź, bo inaczej wszystko na marne.
Ronnie rozpoczęła czytanie tekstu z książki, który zakończyła słowami "Krew niewinnych zostanie przelana na odkupienie cierpień i żali oraz na ukaranie grzesznych". Dała koleżance znak, że może rozpocząć operację. Athena zbliżyła się do Cally i była gotowa wykonać cios, ale popełniła błąd i spojrzała w błękitne oczy dziewczyny, które błagały ją o litość. Ręce zaczęły jej się trząść.
- Może powinnyśmy iść do domu i zapomnieć o tym wszystkim? - zapytała roztrzęsiona Athena.
- Żartujesz?! - prawie krzyknęła Ronnie - Mam już dość tych gównozjadów, które od zawsze trują mi życie. Chcę się na nich zemścić i zrobię to za wszelką cenę! - wyrwała Athenie sztylet i wbiła go w dolną część brzucha Cally.
Ból był niesamowity. Cally nie mogła złapać tchu. Ronnie wyciągnęła sztylet i rozerwała bluzkę dziewczyny, po czym zrobiła nacięcie na klatce piersiowej swojej ofiary. Zajęła się wyrywaniem mostka i żeber, aby z precyzją chirurga wyciąć jeszcze bijące serce Cally. Na ten widok Athena zwymiotowała, a Yan rozpłakała się.
- Mięczaki... - prychnęła Ronnie i rzuciła serce w ogień rozpalony przez Yan - Zmywamy się.
Powoli zaczęły opuszczać kaplicę.
- Cukierek albo psikus, kochanie. - rzuciła przez ramię czerwonowłosa, następnie ciężkie, kamienne drzwi zamknęły się aby pochować Cally w katakumbach na zawsze...
***
Cally otworzyła oczy i z trudem zaczerpnęła powietrze. Rozejrzała się dookoła nie podnosząc się z pozycji leżącej. Zmarszczyła brwi i wykrztusiła z wściekłością:
- Osz ty kur**…
CZĘŚĆ DRUGA: http://straszne-historie.pl/story/9637
Komentarze