Historia

H.P.Lovecraft "Obcy"

joker365 6 12 lat temu 7 549 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

Wspomnienia z dzieciństwa to dla mnie powrót do czasów smutku i samotności. Sprawiają one, że ponownie zapadam w ciemność strachu, że znów znajduję się w cieniu gigantycznych, posępnych drzew, odgradzających mnie od życia i wesołości.

Pamiętam ponure cienie zamczyska, w którym od dzieciństwa mieszkałem. Kamienne, wilgotne ściany jego korytarzy przesiąknięte były wywołującym mdłości odorem, podobnym do woni rozkładających się trupów. Nigdy nie było tam jasno – ani w samym zamku, ani w jego najbliższym otoczeniu, bo gęstwina drzew przewyższała nawet najwyżej położone okno tego zatęchłego gmachu. Jedynie wieża z czarnego kamienia, niemal w ruinie, wznosiła się ponad mroki lasu.

Ktoś musiał się mną zajmować, bo byłem wtedy jeszcze małym dzieckiem, ale zupełnie nie pamiętam, kto. Jedyne moje wspomnienie innych dzieci i osób dorosłych pochodzą z ilustrowanych książek, napełniających zapachem starości zamkowe sale. Czytałem je samotnie, w słabym świetle świec. Szczury i nietoperze były dla mnie czymś normalnym, podobnie jak resztki ich szkieletów, z którymi współegzystowałem w spokoju i ciszy.

Na dworze, rozciągnięty na błotnistym dnie otaczającej zamek fosy, zwykłem marzyć o śmiechu, zabawie i słonecznych dniach, jakie spędzały dzieci z czytanych przeze mnie książek. Nie wiedziałem nawet, czy jestem do nich podobny, bo w zamku nie było luster.

Któregoś dnia, nieszczęśliwy i zrozpaczony, postanowiłem uciec aż do nieba i wdrapać się w tym celu na jedyną wieżę wystającą ponad korony drzew, byle zaznać trochę słońca i czystego powietrza. Rankiem dotarłem do zniszczonych kamiennych schodów i zacząłem się po nich wspinać w ciemnościach. Moim celem była wolność! Kiedy stopnie się skończyły, szedłem dalej po ciemku, macając rękami ściany, aż dotarłem do celu swej wędrówki. Do wnętrza wieży nie przenikał ani jeden promień światła, a trudna wspinaczka przedłużała się bardziej, niż przewidywałem.

Po jakimś czasie, który wydał się przesadnie długi, dotarłem w końcu do pierwszych drewnianych drzwiczek w murze. Otworzyłem je z trudem i – co za rozczarowanie! Nadal skała i czerń. Wszedłem jeszcze wyżej, trzymając się zimnych, wilgotnych ścian, w dodatku dotknąłem czegoś, co było twarde i wklęsłe. Pchnąłem to po omacku – maleńkie drzwiczki z żelaza ustąpiły. Znalazłem się w obszerniejszym, okrągłym pomieszczeniu. Musiałem już być niewiarygodnie wysoko. W końcu znalazłem korytarzyk prowadzący w głąb aż do kraty, przez którą sączyło się światło.

Owładnęło mną uczucie niezmiernego szczęścia, że mogę oglądać takie cuda. Pchnąłem kratę i wyszedłem na otwartą przestrzeń. Szedłem teraz ścieżkami porośniętymi kwieciem, które całowało słońce; spacerowałem tak bez celu, przejęty do głębi widzianymi krajobrazami. Skakałem po łąkach i pieściłem palcami wody rzek, aż w końcu wąska ścieżyna zaprowadziła mnie do zamku, który wydał mi się dziwnie znajomy.

Był otoczony gęstym lasem i zwieńczony bardzo wysoką wieżą. Widziałem, że fosę napełniono wodą. Ale najbardziej zaskoczyły mnie pootwierane okna, przez które widać było wspaniale oświetlone wnętrza, skąd dochodził ożywiony gwar wielu głosów. Podszedłem bliżej i ujrzałem, że salony są pełne gości – dzieci i dorosłych, pogrążonych w ciekawych rozmowach lub bawiących się w rozmaite gry.

Zwabiony tymi budzącymi nadzieję obrazami wskoczyłem przez okno do wnętrza. Nagle rozległy się paniczne okrzyki, widać było gwałtownie biegających ludzi i wszyscy oni zaczęli wybiegać z salonu z hałasem, w kompletnym bałaganie – jak ofiary największego strachu, jaki sobie można wyobrazić. Samotny i wystraszony przeszedłem się parę kroków tam i z powrotem, starając się zrozumieć, co ich tak przeraziło i dlaczego tylko ja jeden tego nie dostrzegłem. Drżąc, przebiegłem salon, by się upewnić, czy nie ma żadnego niebezpieczeństwa. W zasadzie widziałem, że wszędzie jest pusto, kiedy się jednak zbliżyłem do wejścia innego, podobnego do salonu, odkryłem, że się mylę. Pod wyzłoconym łukiem drzwi znajdował się jakiś dziwny kształt.

Z odległości, jaka mnie od niego dzieliła, mogłem go wyraźnie zobaczyć. Trudno mi było stwierdzić, co przypomina, bo wyglądał jak połączenie wszystkich najbardziej odrażających, zgniłych i bezkształtnych cech, jakie mogą się nagromadzić w jednej istocie. Z jego lepkich członków sterczały odarte ze skóry kości; okryty był szmatami, które sugerowały, że jest to mimo wszystko ludzka postać. Była to jednak bezkształtna i pozbawiona proporcji masa, przyprawiający o mdłości obraz stworzenia, które nie miało prawa przyjść na świat. Jego odstręczające, szkliste spojrzenie o plugawym wyrazie było nieprzerwanie wbite we mnie – a kiedy wyciągnąłem rękę, by odsunąć od siebie tego paskudnego potwora, zdarzyło się, że owa śmierdząca kupa tego czegoś dotknęła moich palców.

Wtedy na myśl przyszło mi nieskończenie wiele wspomnień i rozpoznałem to nieznośne zjawisko.

Od tej chwili WIEDZIAŁEM, KIM JESTEM. Wiedziałem to od chwili, kiedy moje palce dotknęły chłodnej, gładkiej powierzchni lustra.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Wykończenie tego stworzenia, było całkiem smutne. Gdy go wytropiliśmy, okazało się, że poza jego na prawdę masakryczną postacią, jest to Istota czująca i rozumna, jak człowiek, nie chciał nikomu wyrządzić krzywdy. Ale przez jego koszmarnie okropny wygląd był okrutnie samotny, prosił aby go zabić. Moi towarzysze nie byli do tego przekonani, ale ja rozumiałem jak ta maszkara musi się czuć. Naszpikowałem go pociskami z ołowiu, wypełnionymi rtęcią, a zwłoki spaliliśmy uświęconym ogniem.
Odpowiedz
Klasyka :D
Odpowiedz
Bardzo fajne, ale za krotkie:)
Odpowiedz
Nice....
Odpowiedz
:O
Odpowiedz
Dobre.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje