Zestawienie
Głupie sposoby na śmierć. Najdziwniejsze, najśmieszniejsze, najbardziej absurdalne zgony, cz. 1.
Przedstawiamy historie jedenastu ludzi, którzy odeszli z tego świata w sposób głupi, dziwny, absurdalny. Niektórzy z nich zostali nawet odznaczeni tzw. nagrodą Darwina - która przyznawana jest za najbardziej głupi sposób wyeliminowania swoich genów.
J. Burns, trzydziestoczteroletni mechanik samochodowy z Alamo zginął podczas próby naprawienia swojego pickupa. Poprosił on swojego znajomego aby poprowadził samochód, kiedy on sam uwiesił się pod zawieszeniem samochodu. Chciał sprawdzić, które z części podwozia działają źle. Niestety nie przewidział, że miejsca pod autem może być zbyt mało... Ubranie zahaczyło o jeden z elementów i po kilku przejechanych metrach Burns był już martwy i owinięty wokół wału napędowego.
Francuski samobójca - Jacques LeFevier, chciał mieć pewność, że jego próba samobójcza powiedzie się. Stanął on na krawędzi klifu, do szyi przywiązał sobie kamień, następnie zażył śmiertelną dawkę nieustalonej trucizny i podpalił się. Skoczył z klifu i w trakcie lotu miał zamiar strzelić sobie w głowę. Okazało się jednak, że podczas lotu celowanie jest znacznie utrudnione. Chybił - zamiast w głowę trafił w sznur i odstrzelił kamień. Po wpadnięciu do morza woda ugasiła jego ubranie, dostała się ona także do jego żołądka, powodując wymioty i wypłukanie trucizny. Jacques został wyciągnięty z wody przez rybaków. Zmarł w szpitalu, na skutek hipotermii
M.A. Goldwin został skazany na karę śmierci, miał zostać stracony poprzez egzekucję na krześle elektrycznym. Karę udało się jednak zamienić na dożywocie. Goldwin miał w celi mały telewizor, który się zepsuł. Próbował naprawić go, siedząc jednocześnie na metalowej więziennej toalecie. Niestety nie odłączył go od prądu, który zabił go podczas reperowania urządzenia.
W 2000 roku w Kaliforni dwudziestoczteroletni Santiago Alvardo chciał włamać się do sklepu z rowerami. Wszedł na dach i próbował otworzyć okno dachowe. Niestety poślizgnął się i spadł na ziemie. Podczas próby sforsowania okna trzymał w ustach latarkę. Po upadku przebiła mu ona podstawę czaszki.
Gray Hoy, trzydziestodziewięcioletni prawnik z Toronto, pracujący w jednym z drapaczy chmur, miał zwyczaj udowadniania nowoprzyjętym pracownikom jak wytrzymałe są okna w ich budynku. W tym celu rozpędzał się i uderzał „z bara” w szybę. Podczas jednego z takich pokazów okno nie wytrzymało i Gary wypadł razem z nim z dwudziestego czwartego piętra budynku. Zginął na miejscu.
20 kwietnia 2008 roku brazylijski ksiądz Adelir Antonio de Carli postanowił pobić rekord świata w kategorii najdłuższego lotu krzesłem ogrodowym z przyczepionymi balonikami napełnionymi helem. Tak, ten pomysł sam w sobie jest niewiarygodnie głupi, ale Adelir dodał tu nieco od siebie. Ksiądz zadbał o swoje bezpieczeństwo. Miał specjalny kombinezon, spadochron, telefon z GPS i zapas jedzenia na pięć dni. 1000 baloników uniosło go w przestworza i wszystko szło całkiem dobrze do momentu, w którym zmienił się wiatr i jego statek powietrzny zaczął lecieć w stronę oceanu. Adelir mógł skorzystać ze spadochronu, gdy jeszcze znajdował się nad lądem, ale z nieznanych przyczyn nie zdecydował się na to. Gdy sytuacja stała się naprawdę niebezpieczna ksiądz skorzystał z telefonu by zadzwonić po pomoc, jednak okazało się, że... nie potrafi korzystać GPS i nie udało mu się określić własnych współrzędnych. Pomimo szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej nie udało się odnaleźć śmiałka, który ostatecznie musiał spaść do wody. Szczątki księdza wyłowiono z Atlantyku po dwóch miesiącach.
19 lipca 2010 roku dwóch mechaników z toru wyścigowego Sedro-Wooley postanowiło się trochę rozerwać. Wzięli pustą, dwustulitrową beczkę, napełnili ją 15 litrami metanolu i usiedli na niej. Włożyli do niej lont i podpalili. Myśleli, że beczka dzięki temu ruszy jak rakieta i będą mogli przejechać po asfalcie kilka lub kilkanaście metrów. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej brutalna – beczka wybuchła. Zabiła jednego mechanika, a drugiego poważnie okaleczyła.
31 lipca 2009 dwóch zamaskowanych mężczyzn dokonało zuchwałego napadu na sklep sieci Sprint w jednym z miast Południowej Karoliny. Złodzieje zabrali pracownikom i klientom portfele i karty kredytowe, po czym zamknęli wszystkich w łazience, aby dać sobie więcej czasu na ucieczkę. Niestety jeden z nich, 23-letni James T. wpadł na wyjątkowo nierozsądny pomysł i zamiast klasycznej kominiarki postanowił pokryć swoją twarz złotą farbą. Najwyraźniej nie oglądał filmu "Goldfinger". Gdy bandyci biegli, James zaczął intensywnie wdychać opary ze swojego "przebrania" i szybko zaczął mieć problemy zawroty głowy, a ponieważ kompan zdecydował się zostawić Jamesa, pechowy bandyta ostatecznie padł nieprzytomny na ziemię. Zmarł w wyniku zatrucia się oparami z farby.
Temu mężczyźnie udało się utopić we własnym zlewie… Austriak z Wolfsberga wracał pijany z nocnej imprezy i nie mogąc dostać się domu drzwiami, spróbował wejść przez kuchenny lufcik. Niestety musiał mieć zbyt szerokie biodra, bo utknął tak niefortunnie, że jego głowa znalazła się w znajdującym się pod oknem zlewem. Według policjantów mężczyzna w trakcie próby wydostania się z pułapki musiał przypadkowo odkręcić wodę w kranie. Niestety funkcjonariusze nie potrafili wyjaśnić dlaczego nie udało mu się jej zakręcić lub przynajmniej wyciągnąć korka w zlewie. Jednak największą zagadkę stanowi fakt, dlaczego Austriak nie wszedł drzwiami. W jego spodniach znaleziono komplet kluczy do mieszkania.
Pewien niepełnosprawny, poruszający się elektrycznym wózkiem inwalidzkim Koreańczyk próbował skorzystać z windy. Niestety ta odjechała mu sprzed nosa. To się zdarza i wiemy, że potrafi zdenerwować, ale aż tak? Ku zaskoczeniu wszystkich Koreańczyk postanowił... staranować drzwi windy. Pierwsza próba nie zakończyła się sukcesem, ale już druga sprawiła, że drzwi puściły. Problem w tym, że po drugiej stronie już dawno żadnej windy być nie mogło, a 40-latek spadł w przepaść. Co ciekawe drzwi od windy były częściowo przeszklone, więc Koreańczyk musiał widzieć, że po drugiej stronie jest pusto.
Gdy inspektor Lamoque z belgijskiego Liege dotarł na miejsce zbrodni, wszystko co zobaczył składało się w prostą całość. Na parkingu nieopodal autostrady obok spalonego samochodu znajdowało się ciało 37-letniego Thierry'ego B. Ofiara zmarła w wyniku ciosu nożem, świadkowie zeznali, że widzieli szybko odjeżdżającą z tego miejsca ciężarówkę. Wydawało się, że to może być morderstwo na zlecenie, albo napad, który przybrał fatalny obrót. Jednakże w trakcie śledztwa okazało się, że jest zupełnie inaczej. Lamoque ustalił, że Thierry od dwóch lat toczyła spór z firmą ubezpieczeniową, która nie wypłaciła pieniędzy za pożar restauracji, której zmarły był właścicielem. Thierry postanowił wymusić wypłatę pieniędzy. Sam upozorował napad, sam podpalił swój samochód i parokrotnie dźgnął się pożyczonym od kolegi myśliwskim nożem. Niestety Belg nie był orłem z anatomii bo, jednym z ciosów trafił prosto w tętnicę szyjną. To raczej nie było zaplanowane.
Komentarze