Historia

Każdej nocy o 3:03 coś przechodzi obok mojego domu i gwiżdże

Magog 0 2 miesiące temu 932 odsłon Czas czytania: ~15 minut

Każdej nocy, bez względu na pogodę, coś przechodzi naszą ulicą i cicho gwiżdże. Można usłyszeć to coś tylko wtedy, gdy jest się w salonie lub kuchni, zawsze dokładnie o 3:03. Zaczyna się delikatnie, cicho, gdzieś na początku ulicy. Później zbliża się do nas, przechodzi obok domu i cichnie, kierując się w stronę ślepej uliczki.

Kiedy byłam młodszy, czasami zakradaliśmy się z siostrą do kuchni, żeby podsłuchiwać. Mamie i tacie nie podobało się to i gdyby nas tam kiedykolwiek znaleźli, pewnie dostalibyśmy karę. Nie byli dla nas jednak zbyt surowi, ponieważ nigdy nie złamaliśmy Wielkiego Zakazu.

Nie próbuj patrzeć na to, co gwiżdże.


Nasze osiedle to zabawne miejsce. Mieszkam tu od szóstego roku życia i uwielbiam je. Domy są małe, ale zadbane, podwórka dość spore, jest mnóstwo miejsca do spacerowania. Mieszka tu sporo dzieciaków w moim wieku. Dorastaliśmy razem i zawsze graliśmy w klasy na chodniku, a latem ganialiśmy się po krzakach. To było fajne miejsce, żeby w nim dorastać i teraz, kiedy trochę dorosłem, doceniam to. Są tutaj jednak dwie dziwne rzeczy: nocne gwizdanie i szczęście.

Gwizdanie nigdy mi nie przeszkadzało. Jak już mówiłem, nie słyszałem go ze swojej sypialni. Próbowałem pytać o nie mamę i tatę, ale nie lubią o tym rozmawiać, więc w pewnym momencie przestałem pytać.

Mój tata jest wysokim, silnym i spokojnym facetem. Ma lekki akcent, jako że przeprowadził się do Polski jako dziecko. Jego rodzice pochodzą z Niemiec. Tata zawsze jest bardzo spokojny – zawsze, za wyjątkiem momentów, gdy pojawia się gwizdanie.

Robi wtedy wszystko trochę szybciej, jego oczy są rozbiegane i mówi nam, żebyśmy nie myśleli o tym zbyt dużo i zawsze pamiętali o Wielkim Zakazie: nie próbuj patrzeć na to, co gwiżdże.

Nie żebyśmy mogli to zobaczyć, nawet gdybyśmy chcieli. Każdej nocy, zanim pójdziemy spać, tato zamyka żaluzje pokryte ciężkim płótnem zakrywającym całe okno. Zatrzaskuje je i zamyka na klucz, który trzyma w swoim pokoju.

Moja mama... nie wiem, co myśli o gwizdaniu. Widziałem, że czasami, kiedy nadchodzi 3:03, siedzi w salonie. Myślę że raz, może dwa razy w miesiącu słucha go, siedząc na naszej dużej, czerwonej kanapie.

Każdej nocy to coś gwiżdże w ten sam sposób. Dość... wesoło.

Da da dada da dum. Da da dada da dum.

Pamiętacie, jak mówiłem, że na naszym osiedlu są dwie dziwne rzeczy? Cóż, poza nocnym gwizdaniem wszyscy w mojej okolicy mają naprawdę dużego farta. Trudno to wytłumaczyć, a tata też nie lubi, gdy o tym mówimy, ale wydaje się, że tutejszym mieszkańcom często przytrafiają się dobre rzeczy. Zwykle to coś małego, wygrana w konkursie radiowym, niespodziewany awans w pracy lub groty strzał odkopane na podwórku. Rozumiecie, takie zabytkowe.

Pogoda jest całkiem dobra, nie ma złodziei czy chuliganów, a na wiosnę wszystkie ogródki wspaniale kwitną. "Milion małych błogosławieństw", jak mówiła moja mama. Jednak głównym powodem, dla którego tu zostaliśmy i dlaczego w ogóle się przeprowadziliśmy, jest moja siostra Nina.

Urodziła się bardzo chora na płuca. Po porodzie nie mogliśmy nawet zabrać jej do domu, odwiedzaliśmy ją więc w szpitalu. Pamiętam, że była taka mała, nawet w porównaniu z innymi dziećmi. Oddychała za nią maszyna.

Przeprowadziliśmy się tutaj żeby być bliżej szpitala. Jak tylko się tu przeprowadziliśmy, Nina zaczęła czuć się lepiej. Lekarze nie mogli tego rozgryźć, przypisywali to leczeniu, ale wszyscy widzieliśmy, że byli zdezorientowani. Moi rodzice wiedzieli, ba, nawet ja wiedziałem, że wyzdrowienie Niny to tylko kolejne z miliona małych błogosławieństw, które otrzymaliśmy za mieszkanie na osiedlu.

Dlatego zostaliśmy, nawet po tym, jak dowiedzieliśmy się, że na każdy mały cud, który zdarza się tu każdego dnia, zdarza się coś złego. Ale tylko wtedy, gdy szukasz gwizdania.


Nasza dzielnica ma komitet powitalny. Kiedy ktoś się wprowadza, pojawiają się pod drzwiami z zapiekanką, koszem prezentów i żółtą teczką. Są bardzo przyjaźni. Kiedy wprowadzaliśmy się tu siedem lat temu, przyszły aż cztery osoby. Członkowie komitetu porozmawiali z nami, dali mi Snickersa i na zmianę trzymali Ninę na rękach. To był jej pierwszy tydzień po wyjściu ze szpitala.

Później członkowie komitetu poprosili o rozmowę z moimi rodzicami na osobności, więc poszedłem do swojego pokoju, gdzie wciąż mogłem usłyszeć prawie każde słowo. Opowiedzieli moim rodzicom o tym, jak miłe jest nasze osiedle, naprawdę, wyjątkowo miłe – tak miłe, że aż trudno to wytłumaczyć. A potem powiedzieli o czymś jeszcze trudniejszym do wytłumaczenia – o gwizdaniu, które słychać każdej nocy od 3:03 do 3:05. Nowi sąsiedzi ostrzegli moich rodziców, że gwizdanie jest ciche i nigdy nie stanie nam się krzywda, o ile nie będziemy szukać tego, co wydaje dźwięk.

Podkreślali tę część, a ja przyciskałem ucho do drzwi, starając się ich dosłyszeć. Ludzie, którzy poszli szukać gwizdania, mieli... pecha. Fatum wisiało nad każdym, kto szukał. Wszystko, co mogło pójść źle, szło jeszcze gorzej. Żółta teczka przyniesiona przez komisję zawierała wycinki z gazet, historie o wypadkach samochodowych i zrujnowanych życiach, zgonach i dziwnych wypadkach.

– Nie wszyscy umierają. – Usłyszałem słowa szefa komisji. – Ale uchodzi z nich życie. Nawet, jeśli żyją, nie ma już w nich światła, jakby byli nieobecni.

Widać było, że moja mama nie traktuje tego poważnie. Ciągle pytała, czy to jakiś żart, który robią nowym sąsiadom. W pewnym momencie wpadła w złość, oskarżyła komitet o próbę wystraszenia nas i wypędzenia z nowego domu, zapytała, czy to przez to, że mój tata pochodzi z Niemiec. Tata uspokoił ją i powiedział, że widać, że nasi nowi sąsiedzi są szczerzy i chcą nam pomóc. Wyjaśnił, że dorastał słysząc tego rodzaju historie od swojej mamy i że wiedział, że dzieją się wśród nich dziwne rzeczy. Niektóre z nich były dobre, inne złe, ale większość po prostu dziwna.

Po wyjściu komisji tata poszedł do sklepu z narzędziami, kupił płócienne żaluzje, zatrzaski i zamki, a po kolacji zamontował je na każdym oknie w domu. Pierwszej nocy o trzeciej nad ranem wymknąłem się z pokoju, tylko po to, by zastać mojego tatę siedzącego na kanapie w salonie i trzymającego w rękach moją młodszą siostrę. Podniósł palec do ust, każąc mi być cicho, po czym poklepał kanapę obok siebie. Usiadłem i czekaliśmy.

Dokładnie o 3:03 usłyszeliśmy gwizd.

Da da dada da dum. Da da dada da dum.

Przyszło i odeszło, tak jak mówili nasi sąsiedzi. Gwizdanie powracało każdej nocy, a my nigdy nie próbowaliśmy zobaczyć tego, co gwiżdże, i każdego dnia cieszyliśmy się z miliona małych błogosławieństw. Nina oddychała już samodzielnie i wyrosła na silną, mądrą dziewczynkę.

Tata dołączył nawet do komitetu powitalnego. Nieczęsto wprowadzał się ktoś nowy, ale kiedy już tak się stało, komitet wraz z tatą przynosili im zapiekankę, kosz prezentów i żółtą teczkę. Po minie mojego taty zawsze mogłem rozpoznać, czy rodzina potraktowała komitet poważnie, czy też wkrótce znów będziemy mieć nowych sąsiadów.


Niedawno obok nas wprowadziła się rodzina. Poprzednia właścicielka domu, pani Malwina, zmarła w wieku 105 lat. Prowadziła dobre, długie życie. Wydawało się, że nasi nowi sąsiedzi dobrze tu pasują. Uwierzyli komitetowi powitalnemu i posłuchali rady mojego taty o zasłanianiu okien. Jakiekolwiek wycinki z gazet były w tej teczce, jakiekolwiek dowody, mój tata nigdy nie pozwolił nam ich zobaczyć. Ale wyobrażam sobie, że musiały być bardzo przekonujące, skoro nasi sąsiedzi trzymali się Wielkiego Zakazu.

Pewnej nocy, gdy nasi nowi sąsiedzi musieli wyjechać, zostawili z nami swojego syna, Huberta. Miał 12 lat, był o rok młodszy ode mnie. Nie znałem go dobrze, ale ledwie jego rodzice przyprowadzili go, wiedziałem, że to będzie słaby wieczór.

– Czy wiesz, kto zawsze gwiżdże każdej nocy? – zapytał Hubert, kiedy dorośli wyszli z pokoju.

Siedzieliśmy we trójkę w salonie, a w telewizji leciał jakiś film Disneya. Wymieniliśmy się z siostrą spojrzeniami.

– Nie rozmawiamy o tym – powiedziałem.

– Myślę, że to ten dziwak, który mieszka w dużym żółtym domu na rogu – powiedział Hubert.

– Pan Trawiński? – zapytała moja siostra. – Nie ma mowy, on jest naprawdę miły.

Hubert wzruszył ramionami.

– W takim razie musi być psychopatycznym zabójcą.

Nina spięła się.

– Nie rozmawiamy o tym – powtórzyłem. – Chodźmy do mojego pokoju, pogramy na Nintendo.

Następne kilka godzin spędziliśmy grając w gry, jedząc popcorn i oglądając filmy. Typowe nocowanie. Widziałem jednak, że Hubert zaczyna się denerwować. Kiedy moi rodzice życzyli nam dobrej nocy, zasłonili żaluzje i poszli spać, Hubert wstał ze swojego materaca i podszedł do łóżka, na którym leżałem z Niną.

– Czy kiedykolwiek próbowałeś go zobaczyć? – zapytał. – Już niedługo pora.

Byłem w szoku, gdy zobaczyłem, że miał rację – była prawie trzecia nad ranem. Westchnąłem.

– Nie...

– Wiesz, ja nie mogę, nie mogę nawet spróbować spojrzeć, ponieważ mój tata każdej nocy zasłania żaluzje i chowa klucz – kontynuował Hubert, ignorując mnie.

– Tak samo jak nasz tata – powiedziała Nina.

– Nie – odpowiedział Hubert. – Nie, nie robi tego.

– Widziałeś, jak to robi – powiedziałem nieco ostrzej, niż zamierzałem.

Hubert uśmiechnął się.

– Twój tata zamyka żaluzje, ale nie chowa klucza. Trzyma go przypiętego do breloczka.

– I? – zapytałem, martwiąc się, co powie. Zauważyłem, że po tylu latach tata nie zawracał sobie już głowy ukrywaniem klucza. Wiedział, że traktujemy tę sprawę bardzo poważnie.

– Więc po tym, jak twój tata zamknął drzwi, ale zanim poszedł spać, poszedłem do łazienki. A po drodze zajrzałem do jego sypialni i być może zobaczyłem breloczek do kluczy na szafce nocnej i być może poszedłem i pożyczyłem klucz.

Nina i ja wpatrywaliśmy się w niego, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Kłamiesz – powiedziałem.

Hubert wzruszył ramionami.

– Możesz sprawdzić, jeśli chcesz. Po prostu otwórz drzwi rodziców i spójrz, zobaczysz breloczek na szafce nocnej.

– Zostań tutaj – powiedziałem. – Ani drgnij.

Pospieszyłem do pokoju rodziców, ale zawahałam się. Jeśli Hubert nie kłamał... mój tata byłby zły. Bezgranicznie zły. Bałem się o tym myśleć. Ale bardziej bałem się otwartego okna w porze gwizdania. Delikatnie otworzyłem drzwi i zajrzałem do środka, ale było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do pokoju.

Zrobiłem parę kroków i zamarłem. Zaczęło się gwizdanie. Słyszałem je wyraźnie... z pokoju moich rodziców. Nigdy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale musieli słyszeć ten dźwięk każdej nocy. Nigdy nam o tym nie powiedzieli. Nie sądzę, żebym dał radę spać w takich warunkach.

Stałem tam, słuchając zbliżającego się gwizdania, niepewny, czy powinienem zapalić światło, czy obudzić tatę. Wtedy usłyszałem dźwięki dochodzące z salonu.

– Nina! – krzyknęłam, wybiegając z sypialni rodziców.

Hubert i Nina stali przy oknie niedaleko drzwi wejściowych. Hubert nie kłamał. Widziałem, jak majstruje przy zamku jednej z żaluzji. Usłyszałem kliknięcie. Miał klucz. Nina stała obok niego, skulona, przestraszona, ale pewnie też zaciekawiona. Gwizdanie było teraz tuż przed naszym domem.

Chyba wydałem jakiś dźwięk, może krzyknąłem. Nie pamiętam. Czas jak gdyby się zatrzymał. Zacząłem biec w stronę Niny. Zamknąłem oczy. Usłyszałem, jak Hubert ciągnie za sznurek żaluzji. Usłyszałem, jak zaczyna się podnosić. Za oknem coś gwizdało. Objąłem Ninę i odwróciłem ją od okna. Żaluzja poleciała w górę.

Gwizdanie ustało. Poczułem, jak Nina trzęsie się w moich ramionach.

– Nie patrz, dobrze? – powiedziałem jej. – Nie odwracaj się.

Poczułem, jak kiwa głową. Wyciągnąłem rękę i spróbowałam dotknąć Huberta. Moja dłoń otarła się o jego ramię. Trząsł się bardziej niż Nina.

– Hubert? – zapytałem.

Cisza.

Sięgnąłem ręką i ostrożnie dotknąłem okna, wciąż z zamkniętymi oczami. Szyba była zimna. Zimniejsza niż powinna być o tej porze roku. Przesunąłem dłoń, szukając sznurka żaluzji. Im dalej sięgałem, tym szyba stawała się cieplejsza, a na opuszkach moich palców czułem delikatne drżenie szkła. Starałem się nie myśleć o tym, co może znajdować się po drugiej stronie okna. W końcu znalazłem sznurek. Pociągnąłem.

Otworzyłem oczy. W słabym świetle sączącym się z kuchni mogłem dostrzec Huberta, bladego i skulonego, wpatrującego się w zamknięte okno.

– Hubert? – zapytałem ponownie.

Odwrócił się w moją stronę i krzyknął. W korytarzu zapaliło się światło, potem w salonie. Słyszałem kroki moich rodziców na drewnianej podłodze. Nie odwróciłem się, by na nich spojrzeć, mój wzrok był przyklejony do Huberta.

Zbladł. Przygryzł wargę tak mocno, że cienka czerwona strużka krwi spłynęła mu po brodzie. Do tego się zsikał.

– Co się stało? – zapytał zza moich pleców tata.

Udało mi się odwrócić od Huberta i spojrzeć za siebie.

– Spojrzał – powiedziałem.

Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby mój tata się bał. Nigdy, oprócz tamtej nocy, tamtej chwili. Stare, brzydkie przerażenie wykwitło na jego twarzy.

– Tylko Hubert? – zapytał.

Przytaknąłem. Tata odetchnął. Na jego twarzy wymalowała się taka ulga, że myślałem, że zacznie skakać z radości. Ale potem odwrócił się do Huberta i znów spoważniał. Zastanawiałem się, czy czuł się źle z tym, że Hubert był jedynym, który popatrzył.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy zamarliśmy. Hubert jęknął.

– Nie otwieraj – powiedziała mama.

Zawsze myślałem, że jest sceptyczką i tylko żartowała z mojego taty, żaluzji i gwizdania. Wtedy zdałem sobie sprawę, że rodzice trzymali kije baseballowe. Ponownie rozległo się pukanie, tym razem głośniejsze.

– Proszę, nie otwieraj drzwi – wyszeptał Hubert.

Mój tata podszedł do niego i przytulił.

– Nie zrobimy tego – obiecał, wciąż trzymając kij. – Nic tu dzisiaj nie wejdzie.

Puk puk puk.

Tym razem pukanie było na tyle głośne, że drzwi zaczęły się trząść. Hubert znów krzyknął, a Nina objęła mnie za szyję. Mama podeszła i uklęknęła obok nas, obejmując mnie i siostrę.

 Puk puk puk.

– Zadzwoń na policję – szepnęła do taty.

Pukanie natychmiast ustało. Tata spojrzał na nas.

– Myślisz...

Przerwało mu gorączkowe stukanie, które po chwili zmieniło się w spokojne pukanie.

– Policja – powiedziało coś po drugiej strony drzwi.

Głos z zewnątrz brzmiał dokładnie tak, jak moja mama. Jak papuga powtarzająca jej słowa.

– Policja. Zadzwoń. Policja. – Puk puk puk. – Policja.

Mama przyciągnęła nas do siebie.

– Policja. Policja. Policja. Policja.

– Proszę, przestań – usłyszałem jej szept.

– Nie sądzę, żeby dzwonienie na policję miało pomóc – powiedział mój tata. – Skąd będziemy wiedzieć, że to oni stoją przed drzwiami?

Znowu zaczęło pukać, tym razem głośniej niż wcześniej. Drzwi się zatrzęsły. A potem... pukanie ucichło. Po dłuższej chwili znów je usłyszałem, ale przy tylnych drzwiach. Wszyscy odwróciliśmy się w tamtą stronę, ale pukanie natychmiast wróciło do drzwi frontowych. Z przodu do tyłu, z tyłu do przodu, głośno, potem cicho i znowu głośno. Nagle dźwięk dochodził z obu drzwi naraz, duże, ciężkie uderzenia, jakby ktoś walił w drzwi młotem kowalskim. Potem coś zaczęło uderzać we wszystkie okna w domu, a następnie w ściany. To było tak, jakbyśmy żyli wewnątrz bębna, na którym jednocześnie grało kilkanaście osób. Albo jakbyśmy byli żółwiem i coś próbowało wyrwać nas ze skorupy.

– PRZESTAŃ! – krzyknął Hubert.

Pukanie ucichło.

– Nie powiem – powiedział Hubert, wpatrując się w drzwi. – Obiecuję, że nikomu nie powiem, co widziałem. Tylko proszę, odejdź.

Czekaliśmy przez minutę. Wtedy usłyszeliśmy delikatne pukanie dochodzące z okna, przez które wcześniej wyglądał Hubert. Hubert rozpłakał się. Tata trzymał go, gładził po głowie, ale nigdy nie okłamał – nigdy nie powiedział mu, że wszystko będzie dobrze.

Stukanie w okno trwało przez resztę nocy. Skuliliśmy się razem w salonie i siedzieliśmy tam, nie wiem jak długo. W końcu mama spróbowała zabrać nas do mojego pokoju, a tata został, by pilnować drzwi. Kiedy tylko przenieśliśmy się do sypialni, pukanie wróciło, a było tak głośne, że nie dało się go zignorować. Bałem się, że drzwi nie wytrzymają. Wróciliśmy do salonu i pukanie ustało. Coś uderzało tylko w okno. Tej nocy żadnemu z nas nie udało się zasnąć.

Stukanie ustało około 7 rano, mniej więcej w czasie, kiedy wschodzi słońce. Czekaliśmy kolejne dwie godziny, zanim tata odsłonił żaluzje na jednym z okien. Najpierw kazał nam wszystkim wrócić do swojej sypialni. Usłyszałem, jak otwiera drzwi, a potem wraca.

– Dobrze – powiedział. – Udało się.

Rodzice Huberta wrócili w porze obiadu. Mama i tata odprowadzili Huberta do jego domu i weszli do środka. Nina i ja obserwowaliśmy ich z okna. Trzymała się mnie przez cały dzień. Tkwiła u mojego boku, czasami trzymając mnie za rękę. Kiedy rodzice wrócili, byli ponurzy, ale nie dowiedzieliśmy się, co powiedzieli rodzicom Huberta. Ten dzień spędziliśmy razem, zamówiliśmy pizzę i oglądaliśmy filmy.

Tej nocy wszyscy spali w moim pokoju, Nina i mama w łóżku ze mną, a tata na krześle, które przysunął. Ani tej nocy, ani żadnej kolejnej nie było pukania. Przez resztę tygodnia nie widzieliśmy ani Huberta, ani jego rodziców, a w czwartek na ich podjeździe pojawiła się ciężarówka do przeprowadzek. Przez całe popołudnie Nina i ja patrzyliśmy, jak się pakują. Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, na jak zmęczonego wyglądał Hubert i jego rodzice. Cała trójka była blada i ponura. Jak gdyby coś... wyssało z nich życie. Aż do ostatniej drobinki. Nawet z drugiej strony ulicy mogłem stwierdzić, że coś jest nie tak. Hubert i jego rodzina zniknęli przed zachodem słońca.

Pamiętam, co komitet powitalny powiedział moim rodzicom, kiedy się wprowadzaliśmy. Nie każdy, kto spojrzy na to coś, co gwiżdże, umiera, ale nawet ci, którzy żyją, są nieobecni, a reszta ich życia jest pełna nieszczęść. Milion małych tragedii.

Myślę, że rodzice Huberta musieli spojrzeć na to, co gwiżdże. Może żeby pocieszyć syna, jeśli nie wierzyli w Wielki Zakaz, albo podzielić się z nim tym okropnym ciężarem, jeśli wierzyli. Czasami patrzę na Ninę, młodą, szczęśliwą i pełną życia, i zastanawiam się, czy gdybym nie zareagował, gdyby wyjrzała przez okno tamtej nocy... czy też bym spojrzał? Żeby ją pocieszyć? By podzielić się tym ciężarem? Cieszę się, że nie muszę się o tym przekonywać.

Nadal mieszkamy w tym samym domu, na tym samym osiedlu. Wciąż każdej nocy słyszymy gwizdanie. Błogosławieństwa, szczęście, fart – życie tutaj jest zbyt piękne, by uciekać. Ale jesteśmy ostrożni. Nie zapraszamy już przyjaciół na noc. A mój tata bardzo, bardzo dobrze ukrywa klucz do żaluzji. Nie żebym szukał. Niektórych rzeczy lepiej nie szukać.


Źródło: Grand_Theft_Motto @ https://www.reddit.com/r/nosleep/comments/dyqd5e/something_walks_whistling_past_my_house_every/


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje