Historia

Mój zaginiony mąż wrócił do domu, ale wiem, że to nie on

Magog 2 1 miesiąc temu 1 705 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Mój mąż zaginął sześć miesięcy temu. Po prostu pewnego dnia wyszedł do pracy i już nigdy nie wrócił. Całe osiedle strasznie się tym przejęło. Policja wszczęła dochodzenie, a sąsiedzi zebrali się na poszukiwania, ale nikt nigdy nie znalazł żadnych śladów męża. Byliśmy zdruzgotani. Ja szczególnie. Mijały dni, potem tygodnie, aż w końcu plakaty o zaginięciu zdjęto lub zaklejono innymi. Informacje od policji stawały się rzadsze i rzadsze. W końcu jakoś się z tym pogodziłam, chociaż wciąż trudno było mi pojąć, że mój Robert nie wróci.

Aż końcu wrócił.

Wolisz z lektorem?

Tydzień temu podlewałam w ogrodzie pelargonie, kiedy usłyszałam skrzypnięcie furtki. Spojrzałam w tamtym kierunku i... zobaczyłam go. Wyglądał dokładnie tak samo jak tamtego dnia. Te same roztrzepane blond włosy i jasnoniebieskie oczy, te same różowe usta. Byłam w szoku. Każdego dnia płakałam za nim, a teraz stał w naszym ogrodzie, jakby właśnie wrócił ze sklepu. Kiedy zapytałam, gdzie był, odpowiedział, że nie wie. Nie pamiętał niczego z ostatnich sześciu miesięcy. Nie posiadałam się z radości. Nie mogłam w to uwierzyć. I właśnie w tym rzecz. Nie wierzyłam.

Rozumiem, że to zabrzmi jak kompletne szaleństwo. Rodzina nigdy by mi nie uwierzyła, a ja nie mogę iść z tym na policję, chyba że chcę skończyć w kaftanie bezpieczeństwa. Ale po prostu wiem, że mężczyzna śpiący obok mnie nie jest moim mężem. Nie wiem, co robić. Wiem, że powinnam być szczęśliwa, ale nie jestem. Jestem przerażona.

Pozwólcie mi tylko wyjaśnić, dlaczego jestem tego tak pewna. Kiedy to usłyszycie, mam nadzieję, że ktoś mi w końcu uwierzy i będzie w stanie poradzić mi, co powinnam zrobić.

Rano po powrocie "Roberta" do domu zrobiłam herbatę. Kiedy mu ją podałam, uśmiechnął się serdecznie. Potem nasypał sobie łyżeczkę cukru. Zauważyłam to dopiero po jakimś czasie – na początku byłam chyba zbyt zszokowana, żeby zwrócić na to uwagę. Wiem, że może nie zabrzmi to jak coś szczególnego, ale mój mąż nigdy nie dodawał cukru do herbaty. Zawsze twierdził, że psuje jej smak i był bardzo sfrustrowany, gdy przez przypadek zapomniałam się i posłodziłam nam obojgu. A jednak ten człowiek, który przede mną siedział, posłodził swoją herbatę.

Potem była piłka nożna. Kilka dni temu, kiedy pojechał w odwiedziny do swoich rodziców, nagrałam mu mecz. Grała akurat jego ulubiona drużyna, a odkąd go znam nie przegapił ani meczu. Raz nawet opuścił rocznicową kolację, tylko po to, żeby obejrzeć mistrzostwa. Kiedy wrócił od rodziców, powiedziałam mu, co zrobiłam, a on wydawał się... niezainteresowany? Podziękował i w ogóle, a potem zapytał, czy chcę zjeść kolację. Nawet nie włączył nagrania.

Pewnej nocy obudziłam się o drugiej nad ranem i zobaczyłam twarz Roberta centymetry od mojej. Przyglądał mi się. Zaśmiałam się nerwowo i zapytałam:

– Kochanie, co robisz?

A on nie odpowiedział. Przez jakieś trzydzieści sekund po prostu wpatrywał się we mnie. Potem nagle uśmiechnął się i powiedział:

– Przepraszam, kochanie. Czasami po prostu nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Potem przewrócił się na drugi bok i zasnął. Ja sama już nie dałam rady.

Wczoraj, mniej więcej tydzień po jego powrocie do domu, sąsiedzi zorganizowali imprezę z okazji jego cudownego powrotu. Pojawili się wszyscy zaangażowani w poszukiwania, chcąc zobaczyć go całym i zdrowym, i powiedzieć mu, jak bardzo się cieszą, że nic mu się nie stało. Chodził od sąsiada do sąsiada i z każdym zamieniał kilka słów, nawet z dziećmi. Jędrek, maluch naszej sąsiadki Sandry, chciał pobawić się w chowanego, a uśmiechnięty Robert zaczął liczyć, a potem ganiał się z nim wokół stołów. Mój mąż nigdy tego nie robił. Zawsze powtarzał, że nie lubi dzieci, dlatego nigdy żadnego nie planowaliśmy. Nigdy nie chciał bawić się z dziećmi sąsiadów. Zwłaszcza z Jędrkiem. Robert praktycznie go unikał. Zanim zniknął, zaczęłam podejrzewać, że boi się Jędrka, bo gdybym zobaczyła ich razem, mogłabym zauważyć subtelne, ale niewątpliwe podobieństwa.

Ostatnim gwoździem do trumny była Sandra, matka Jędrka. Dziś rano zapukała do naszych drzwi. Niby przyniosła ciastka, ale myślę, że chciała po prostu zobaczyć Roberta. Gdy wyszła, nazwałam ją wścibską intrygantką. Robert zaśmiał się, pocałował mnie w czoło i zgodził się ze mną. Wtedy wiedziałam już na pewno, że to nie mógł być on. Robert zawsze się wściekał, gdy obrażałam Sandrę, jakby chcąc odebrać mi prawo do nienawidzenia jej, mimo że od lat się z nim pieprzyła. Ale dzisiaj nic takiego się nie stało. Nawet nie próbował jej bronić.

Wiem, co sobie pomyślicie. Jeśli miał wypadek lub coś podobnego, mógł doznać jakiegoś urazu mózgu, który spowodował, że zapomniał o niektórych sprawach i wydarzeniach, a może nawet zmieniła się jego osobowość. I to jest sensowne wyjaśnienie. Nie mam wątpliwości, że to samo powiedziałaby mi policja, gdybym postanowiła to zgłosić.

Ale wiecie, dlaczego jestem pewna, że ten mężczyzna nie jest moim mężem? Nie ma blizny. Gdyby naprawdę był Robertem, miałby na czole bliznę w kształcie kija, którym go uderzyłam. Ale nie ma niczego. Ani śladu. Szczerze mówiąc, jestem na skraju wytrzymałości. Zastanawiam się, czy nie wymknąć się dziś w nocy i nie wykopać moich pelargonii tylko po to, by upewnić się, że wciąż tam jest.

Nie wiem, z kim dzielę łóżko, ale wiem, że to nie jest mój mąż. Więc co do cholery mam zrobić?


Źródło: writing-with-l @ https://www.reddit.com/r/nosleep/comments/tgmnx6/my_missing_husband_came_home_but_i_just_know_it/


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Aj jakże bym chciała wiedzieć któż to ów mąż nr 2
Odpowiedz
O kur... nie spodziewałem się tego końca -_-
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje