Historia

Nie wpuszczaj ich

Magog 0 1 miesiąc temu 860 odsłon Czas czytania: ~14 minut

Uzależnienie powoli zabijało naszą matkę. Kołysało ją spokojnie do snu i śpiewało kołysanki, zatopione gdzieś głęboko w piance materaca. Kiedy wypadły jej tylne zęby, zostawiła je na brzegu wanny. Miałam siedem lat i trzymałam je w pudełku po zapałkach, żeby nie zaginęły na zawsze. Może pewnego dnia uda nam się ją poskładać. Nasz dom się walił, a my starałyśmy się go uratować. Sufity uszkodziła woda, schody zgniły, a zimą kaloryfery krwawiły rdzą. Ale to wciąż był nasz dom, a to wszystko dzięki Ani.

Wolisz z lektorem?

Moja siostra Ania przejęła rolę mamy. To ona naklejała plastry na moje posiniaczone kolana i odgrzewała obiady w mikrofalówce. Ona też opowiadała mi przed snem historie o duchach, a później śmiała się ciepło, gdy wczołgiwałam się do jej łóżka, zbyt przestraszona, by spać sama. Nauczyła mnie tańczyć boso na dywanie w salonie, z MTV włączonym na pełną głośność. Zawsze pozwalała mi brać prysznic jako pierwszej, żebym miała cieplejszą wodę. Nigdy nie narzekała, że musi kąpać się w zimnej. Codziennie przed szkołą czesała moje włosy, nawet gdy krzyczałam i uderzałam ją, gdy pociągnęła mnie za kołtun.

Ania była ciemnowłosa jak nasz ojciec, kimkolwiek był, a ja byłam blondynką. Ania też chciała być blondynką, jak Marilyn Monroe. Jak mama. Chyba myślała, że to je do siebie zbliży i że nie będzie już przypominać jej ojca. Oddałabym wszystko za to, żeby jeszcze raz włożyła mi ręce we włosy, nawet gdyby miało boleć. Kiedy skończyłam osiemnaście lat, Ania przeprowadziła się i już nigdy nie wróciła. Czasem wciąż o niej śnię.

Za naszą matką nie dało się nadążyć i już od najmłodszych lat uczyłyśmy się, że zawsze będziemy w tyle. Niczego to jednak nie ułatwiało. Kiedy piła, była wspaniała – potrafiła budzić nas o 3 nad ranem naleśnikami pełnymi dżemu. Czasami, gdy pogoda dopisywała, a ona miała dość picia w samotności, dzwoniła do naszej szkoły i mówiła, że obie jesteśmy chore i zamiast uczyć się jechałyśmy na plażę. Pamiętam, jak miałam dziewięć lat i wracałyśmy samochodem do domu po jednym z tych pięknych dni spędzonych nad morzem. Radio było włączone, szyby opuszczone, a miły, ciepły wiatr wlewał się do środka. Ania właśnie przefarbowała włosy na blond. Kiedy widziałam ją i mamę, nie mogłam rozróżnić, która jest która.

Kiedy mama mocno piła, nie bywało jej całe noce. Miała wtedy fryzurę jak królowa piękności, oczy zaszklone, ozdobione brokatem i czernią. Czasami nie było jej dzień lub dwa. Nigdy nie mówiła nam, kiedy wróci. Pewnego dnia po prostu budziłyśmy się w pustym domu, z pełną lodówką i karteczką z odbitym szminką całusem, mówiącą nam, że wkrótce będzie z powrotem. Czasami przyprowadzała do domu facetów. Stół zapełniał się wtedy puszkami po piwie, papierosy wysypywały się z popielniczki, a pokój wypełniał dym sięgający sufitu. Spałyśmy wtedy z poduszkami nad głowami, próbując zagłuszyć muzykę, którą puszczali do rana, a rano budziłyśmy się z obcymi ludźmi przy kuchennym stole, pytającymi nas, gdzie trzymamy kawę.

Kiedy mama piła za mało, rozpadała się. Zapominała kupić jedzenie, a lodówka powoli pustoszała. Odpalała jednego papierosa od drugiego, gasząc je na tapetach, Później ściany wyglądały, jakby były chore i rozkładały się. Mało spała. Chodziła z oczami podkrążonymi przez fioletowe półksiężyce. Krzyczała na nas z byle powodu. Pamiętam, jak raz wylałam sok na kanapę. Spojrzała na mnie martwymi oczami i ściągnęła mnie na dywan, a potem wyrzuciła z domu wszystkie poduszki z kanapy i podpaliła je. Ania patrzyła przez chwilę przez okno, a potem usiadła obok mnie na podłodze, przyciskając plecy do szkieletu pustej kanapy, kładąc głowę w kraterach moich obojczyków.

Najgorszy czas był wtedy, kiedy mama wypiła za dużo. Śmiała się wtedy ze wszystkiego zbyt głośno i zbyt długo, aż jej usta zaczynały się trząść. Płakała przy śniadaniu. Gdy mama była w takim stanie, Ania ukrywała się, chowała się gdzieś głęboko wewnątrz siebie, gdzie nikt nie mógł jej skrzywdzić. Nie spała do rana, oglądając w telewizji stare, czarno-białe filmy, powtarzając za bohaterami kwestie, które znała na pamięć. Kiedy miałam pięć lat, płakałam, gdy znajdowałam mamę nieprzytomną na łóżku, pewna, że już nigdy się nie obudzi. Ania ocierała moje łzy i mówiła, że mama tylko śpi, tak jak księżniczki w moich bajkach. Siadałyśmy razem na łóżku mamy i czekałyśmy, aż się obudzi. Kiedy byłyśmy starsze, podnosiłyśmy mamę z podłogi w łazience i kładłyśmy ją do łóżka, odgarniając włosy z jej twarzy i wycierając wymiociny z brody. Jeśli się posikała, przebierałyśmy ją. Obserwując je wtedy, nie było wątpliwości, że to Ania pełni teraz rolę matki.

Był październik. Ja miałam trzynaście lat, a Ania szesnaście. Była środowa noc, a mamy nie było od dwóch dni. Zadzwoniła do nas tamtego ranka z budki telefonicznej i powiedziała, że świetnie się bawi ze swoimi nowymi przyjaciółmi i ma nadzieję, że wszystko u nas w porządku. Kiedy życzyła mi wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, rozłączyłam się. Moje urodziny były dzień wcześniej.

Od Ani dostałam mnóstwo prezentów, takich jak truskawkowe błyszczyki i lakiery do paznokci. Nie zapytałam, skąd wzięła na nie pieniądze. Nie obchodziło mnie to. Pojechałyśmy autobusem na plażę, zjadłyśmy tort urodzinowy, który dla mnie upiekła, a piasek dostał się do lukru. Smakował słodyczą i morzem, a ja delektowałam się każdym kęsem i zdrapywaniem cukru z zębów. Patrzyłyśmy na zachodzące słońce, Ania pstrykała ziarniste zdjęcia swoją gównianą Nokią, a ja zdmuchiwałam świeczki. Pragnęłam, by mama już nigdy nie wracała do domu. Chciałam, by tym razem po prostu odeszła na zawsze.

Tej pamiętnej środowej nocy ja i Ania nie rozmawiałyśmy ze sobą. Dzieliła nas bariera złości, gniewu przesączającego się przez podłogę. Zaczęło się od tego, że Ania potknęła się na schodach. Przewróciła się i obie się roześmiałyśmy. Kiedy pochyliłam się, by ją podnieść, poczułam jej ciepły oddech na swoich policzkach. Puściłam jej ramiona, a ona ponownie upadła, uderzając głową o podłogę. Śmiała się i strząsała włosy z twarzy. Jej oddech był ciężki od whisky. Nie mogłam jej podnieść, nie mogłam patrzeć, jak znowu upada. Wiedziałem, że nigdy się nie podniesie, tak jak mama.

Patrzyłam, jak blond włosy wpadają jej do oczu i widziałam w niej matkę. Potem biegłam, a stopy stukały w korytarzu jak spowolnione uderzenia serca. Poleciałam do kuchni i wylałam do zlewu cały alkohol, jaki był w domu. Odepchnęłam Anię, gdy przybiegła, by mnie powstrzymać, wyciągała ręce próbując łapać lejący się strumień. Złapała mnie za ramiona i próbowała wyrwać mi ostatnią butelkę, ta jednak wyślizgnęła mi się z rąk i rozbiła się na podłodze. Szklane odłamki lśniły, jakbyśmy ściągnęli gwiazdy z nieba i rozbili je, odłamki, których nigdy nie moglibyśmy złożyć z powrotem. Niebo zmieniło kolor na bladozłoty, a horyzont przecinały różowo-kremowe chmury. Płakałam, patrząc, jak Ania na kolanach zbiera kawałki butelki. Taka właśnie była Ania. Zawsze próbowała wszystko naprawić, nawet wtedy, kiedy było już na to za późno.

Z pokoju wywabił mnie zapach jedzenia. Ania gotowała obiad, prawdziwy obiad, a nie taki z mikrofalówki. Nakryła do stołu, kiedy Tammy Wynette śpiewała cicho z odtwarzacza CD. Ania kołysała delikatnie biodrami, mieszając sos pomidorowy. Jadłyśmy w ciszy, a z każdym kęsem było we mnie mniej złości. Mama nigdy nie gotowała obiadów. Nie pamiętała nawet, że od kiedy byłam mała, uwielbiałam spaghetti. Nigdy nie była trzeźwa na tyle długo, by usiąść z nami przy stole. Ania nie była mamą.

Zmywałyśmy naczynia, kiedy po raz pierwszy to usłyszałyśmy. Ćma pełzała po wewnętrznej stronie szyby, więc uchyliłam okno, żeby wypuścić ją na zewnątrz. Z podwórka dochodził słaby dźwięk. Brzmiał jak płacz. Pomyślałam, że to Mika, dwulatka sąsiadów, albo Lucky Strike, nasz lokalny kot przybłęda, znowu prosi o jedzenie. Zawsze chciałam go nakarmić, gdy przychodził i ocierał się o moje kostki, ale Ania nigdy mi na to nie pozwalała. Mówiła, że kiedy zaczniesz dawać, to nigdy nie przestaną brać. Tak jak o tym myślę, to nie sądzę, że mówiła o kocie.

Ania włączyła lampki choinkowe rozwieszone wokół werandy i usiadłyśmy na plastikowych krzesłach. Kiedy byłyśmy małe, siadałyśmy na zewnątrz i patrzyłyśmy w niebo, a Ania pokazywała mi gwiazdozbiory i opowiadała historie o tym, jak znalazły się na nocnym niebie. Musiałam dorosnąć, zanim zdałam sobie sprawę, że wszystkie je wymyśliła. To była gra, w którą nadal lubiłyśmy grać, wymyślając absurdalne historie dla narysowanych na niebie kształtów.

– A, tak, ta tam to Mała Lisica. Dostała się tam, gdy Bóg upuścił ją z okna swojego kabrioletu i nigdy jej nie podniósł – powiedziała Ania, kiwając głową i ukrywając uśmiech.

– Oczywiście – powiedziałam, machając rękami i wskazując na linie energetyczne. – Tuż obok popielniczki, pozostawionej tam przez anioły w przerwie na papierosa.

– Tak, mówią, że jeśli sobie czegoś zażyczysz, wszystkie twoje marzenia się spełnią.

Przestała się śmiać, a jej głos był cichszy. Zwróciła twarz ku gwiazdom.

– Życzmy sobie czegoś, Ela. Zażyczmy sobie czegoś.

Tak też zrobiłyśmy.

Przerwał nam odgłos płaczu. Tym razem był bliższy i zdecydowanie ludzki. Spojrzałyśmy na siebie, zdezorientowane. Ania wzruszyła ramionami, a ja przymrużyłam oczy. Odgłos brzmiał jak płacz dziecka, zmęczonego i porzuconego dziecka.

– To musi być Mika – powiedziałam, wstając z krzesła. – Może weszła tyłem? Cholera, chcesz zadzwonić do Klaudii i powiedzieć jej, że ją przyprowadzimy?

Ania nie odpowiedziała, a ja westchnęłam, przewracając oczami.

– W takim razie ja zrobię wszystko.

Zeszłam z ganku, a trawa delikatnie łaskotała mnie w stopy. Powietrze pachniało deszczem i niespełnioną obietnicą.

– Hej. – W głosie Ani czuć było napięcie. Odwróciłam się do niej z uśmiechem. Zamarłam, gdy zobaczyłem jej minę.

– Hej, wejdź do środka.

Wpatrywała się w ciemność, mijając mnie, otwierając drzwi jedną ręką, a drugą grzebiąc w zamku. Błądziłam wzrokiem po ciemności ogrodu, aż zobaczyłam to, co ona.

W krzakach przy tylnym ogrodzeniu ktoś był. Przykucnięty, z kolanami podciągniętymi pod brodę, z rękami obejmującymi nogi. Usta miał szeroko rozchylone, ciągle otwierając je i zamykając w płaczliwych spazmach. Jak dziecko, które zgubiło swoją mamę. Nie, nie jak dziecko. Jak ktoś, kto udaje dziecko. Naśladował dźwięk, otwierając i zamykając usta. Nagle podskoczył, prostując się. Był wysoki i szczupły, zbyt szczupły jak na człowieka. Panika zmusiła mnie do biegu, zwierzęce instynkty z czasów, gdy mieszkałyśmy na drzewach, poniosły mnie do przodu. Byłam szybsza niż Ania, wciągnęłam ją do środka i zatrzasnęłam za nami drzwi. Patrzyłyśmy, jak nieznajomy kroczy powoli w kierunku domu, stawiając nieśpieszne i długie kroki.

Ania złapała mnie za rękę, odwróciła twarzą do siebie i objęła.

– Nie odwracaj się. Nie odwracaj się.

Instynktownie zaczęłam patrzeć przez ramię w ciemność za drzwiami. Ania chwyciła mnie mocno za głowę i potrząsnęła. Wiedziałam, że mówi poważnie.

– Ja... – Głos jej się załamał. Odchrząknęła. Ścisnęła mnie mocniej, a paznokcie wbiły się w moją dłoń.

– Zadzwonię na policję i wszystko będzie... – Głos znów się załamał, jąkała się. Łzy spływały jej po policzkach. Ania nigdy nie płakała.

– Twój telefon jest na werandzie – wyszeptała, a serce skoczyło mi do gardła. Jej telefon ładował się na górze.

Usłyszałyśmy ciche stukanie. Ania odwróciła się do okna, a jej oczy rozszerzyły się. Brzmiało to, jakby ktoś uderzał głową o szybę. Przyspieszył, uderzał coraz szybciej i mocniej, aż okno zaczęło się trząść. Nagle stukanie ustało i już miałam spytać Anię, czy mogę teraz spojrzeć, gdy krzyknęła. Rozległ się dźwięk pękającego szkła i najgłośniejsze jak dotąd trzaśnięcie. Ktokolwiek był na naszym podwórku, właśnie uderzył twarzą w okno na tyle mocno, by je rozbić.

Wbiegłyśmy na górę, instynktownie omijając zgniłe stopnie. W biegu spojrzałam za siebie, a Ania zatrzymała mnie, zanim zdążyłam coś zobaczyć. Dźwięk tłuczonego szkła odbił się echem za nami, gdy wpadłyśmy do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Korytarz wypełnił cienki, zawodzący płacz, jakby dziecka wołającego matkę.

Ania oparła się plecami o drzwi, a stopami o wannę, ściskając w dłoni nóż, który wzięła z kuchni. Zrobiłam to samo. Usłyszałyśmy powolne kroki dochodzące ze strony schodów. Płacz stał się drwiący, prawie przechodząc w śmiech. Potem usłyszałyśmy chichot, wysoki, szarpiący – milknął, by za chwilę znów wybuchnąć. Usłyszałyśmy, jak otwiera drzwi mojego pokoju. Szukał nas.

– Co się, kurwa, dzieje – zapytałam Ani, nawet nie zawracając sobie głowy ocieraniem łez. Patrzyłam, jak moja siostra podnosi się z podłogi i opiera ręce na drzwiach. Wtedy usłyszałyśmy, jak otwiera drzwi do pokoju mamy. Dalej była łazienka.

Ania podciągnęła mnie i podała mi nóż. Potrząsnęłam głową i odepchnęłam jej rękę, przerażona tym, że będę musiała go użyć. Ania wcisnęła nóż w moje dłonie, kciukiem naciskając ostrze na tyle mocno, że zaczął krwawić. Patrzyłam, jak krew mojej siostry spływa po jej nadgarstku krętą czerwoną linią. Wzięłam nóż.

Coś uderzyło o ścianę oddzielającą pokój mamy od łazienki. Rozległ się wysoki krzyk. Wstrzymałam oddech i poczułam, jak serce szaleńczo wali mi w gardle.

– Wezmę telefon z mojego pokoju.

Gwałtownie potrząsnęłam głową. Ania zakryła moje usta. Czułam słodko-słonawy smak krwi na jej dłoni. Jak tort urodzinowy nad oceanem.

– Tak. Pójdę po telefon i zadzwonię na policję, i wszystko będzie dobrze.

Znów potrząsnęłam głową.

– To jedyny sposób. Kiedy wyjdę, zamknij drzwi i nie otwieraj ich nikomu ani niczemu. Ani dla mnie, ani dla... nikogo. Obiecaj mi. Potrząsnęłam głową, a Ania mocniej przycisnęła dłoń do moich ust, tak że aż oczy zaszły mi łzami.

– Tak. Obiecaj mi, Ela.

Coś roztrzaskało się w pokoju obok. Ania odgarnęła włosy z mojej twarzy, delikatnie zaczesując je za ucho. Poruszyłam ustami, niemo wymawiając: „Obiecuję”. Ania wstała i tak powoli, jak to tylko możliwe przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Patrzyłam, jak jej ramię znika w czarnym korytarzu, niby księżyc podczas zaćmienia. A potem już jej nie było. Przez sekundę nie mogłam się ruszyć ani oddychać, a potem przekręciłam zamek, dokładnie w momencie, gdy coś odbiło się od zewnętrznej strony drzwi. Rozległ się krzyk, a gałka zagrzechotała na tyle mocno, że pękła jedna ze śrub. Patrzyłam, jak turla się po kafelkach. A potem cisza.

Siedziałam plecami do drzwi, trzymając nóż i żałując, że nie trzymam Ani za rękę. Wciąż cisza. Nic poza mną i moimi ciężkimi oddechami.

– Ela? – zapytał głos zza drzwi. Mocniej ścisnęłam rękojeść noża. – Kochanie, co się dzieje?

– Mamo? – Mój głos się załamał. – Mamo, to ty?

Objęłam się ramionami, drżąc i próbując się nie ruszać.

– Kochanie, już dobrze, otwórz drzwi. W porządku, po prostu mnie wpuść.

Gałka zagrzechotała ponownie, tym razem znacznie łagodniej.

– Wpuść mnie, wszystko będzie dobrze.

Uderzyła w drzwi, a ja złapałam za zamek.

– Kochanie, przepraszam. Przepraszam, że przegapiłam twoje urodziny. Przepraszam, że jestem taką okropną matką. Proszę. – Głos jej się załamał i zaczęła płakać. – Wpuść mnie, kochanie. Tak mi przykro.

Zamknęłam oczy. Brzmiała na taką smutną i zagubioną. Chciałam, żeby mnie przytuliła, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem i spadłam z huśtawki, rozbijając sobie kolano. Może tym razem mówiła poważnie. Może wszystko będzie dobrze. Moja ręka znów znalazła drogę do zamka. Zza drzwi dobiegł głos Ani, ciepły i delikatny:

– Tak, Eliza nas wpuści, wszystko będzie w porządku.

Moja dłoń zamarła na zamku. Ania nigdy nie zwracała się do mnie po imieniu. Ręka uderzyła w drzwi, gałka zagrzechotała.

– Ela, wpuść nas – głos Ani stał się niski i gardłowy, a po nim nastąpił ten sam przenikliwy chichot, co wcześniej. Teraz mówiła mama, błagając i płacząc, a jej głos stawał się coraz głośniejszy.

– Wpuść nas, wpuść nas, wpuść nas – powtarzała w kółko, uderzając pięściami w drzwi. Pomyślałam o demonach i potworach, o wszystkich bajkach na dobranoc, po których modliłam się, by nic nie wypełzło spod łóżka.

– To nie jest moja siostra, a ty nie jesteś moją mamą! – krzyczałam przez drzwi, trzymając ręce nad głową. Weszłam do wanny i zwinęłam się w kłębek, tuląc do siebie nóż. Nie wiedziałam, co było za drzwiami, ale wiedziałam, że nie była to Ania. To nie był głos, który krzyczał, gdy zmieniałam kanał w telewizji, głos, który śpiewał mi Sto lat z okazji urodzin, głos, który mówił mi, że jestem mądra, nawet gdy dostawałam złe stopnie, głos, który czytał mi bajki o księżniczkach, które nigdy się nie budzą. To nie był człowiek.

Z dołu dobiegły huki i krzyki, a po nich kroki biegnących ludzi. Niski gardłowy skowyt rozdarł korytarz i wypełnił łazienkę, aż poczułam, że tonę w tym dźwięku. Potem wyważono drzwi.

Krzyknęłam, zakrywając oczy i czekając na śmierć. Czyjeś ręce podniosły mnie i wyniosły z łazienki. Gdy znoszono mnie na dół, spojrzałam na zewnętrzną stronę drzwi. Były pokryte długimi śladami pazurów, ciągnącymi się aż na podłogę. Rozerwane poduszki pokrywały korytarz miękkim puchem, jakby w domu padał śnieg. Patrzyłam, jak powoli dryfują, podczas gdy mężczyźni w mundurach sprawdzali każdy z pokoi. Wyglądały, jakby wpadło tam dzikie zwierzę.

Pod domem stały radiowozy i karetka, a między nimi Ania. Skąpana w niebieskim i czerwonym świetle, rozświetlona w ciemności jak neonowy anioł, z jaśniejącą twarzą. Policjant postawił mnie, a ja pobiegłam do niej. Przytulałyśmy się, całe i zdrowe, stojąc pod tymi wszystkimi konstelacjami, które wymyśliłyśmy. Z karetki dochodziły krzyki, a ta kołysała się lekko. Ania delikatnie odwróciła moją głowę, uśmiechając się tak smutno, że aż poczułam ból.

Okazało się, że nie było żadnego demona. Żadnego dzikiego zwierzęcia ani złych ludzi próbujących się włamać do domu. Po prostu mama, oszalała od alkoholu, narkotyków i wszystkiego pomiędzy, bliska końca tygodniowego cugu. Coś w jej głowie w końcu pękło i tym razem nie mogłyśmy już poskładać jej z powrotem, bez względu na to, jak bardzo byśmy się nie starały. Czasami tak jest, że upadasz o jeden raz za dużo i już nigdy nie możesz się podnieść.

Ania widziała ją w ogrodzie, z krwią cieknącą z ust, ze śladami na przedramionach, wychudzoną i zdesperowaną, by jeszcze raz wziąć, jeszcze raz się sztachnąć. Przeszukała kuchnię w poszukiwaniu alkoholu, który wylałam, a kiedy go nie znalazła, przyszła zapolować na zapas, który ukryła w łazience. Nie chciała mnie, tylko alkohol po drugiej stronie drzwi. Była tak naćpana, że mogła niemal idealnie naśladować głos Ani.

Okazuje się, że prawdziwe potwory to te, które powoli zjadają cię żywcem. Takie, które siedzą w butelce lub igle, albo na końcu długiej listy powodów, dla których nie możesz rano wstać z łóżka. Czasami potworami są ci, którzy wychowują cię lub kochają najbardziej. Ale to od ciebie zależy, czy je wpuścisz.


Źródło: Coney-IslandQueen @ https://www.reddit.com/r/nosleep/comments/bls5lo/dont_let_them_in/


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje