Historia

Ciąży nade mną ciąża

kurkakup 14 7 lat temu 9 087 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Wszystko zaczęło się w lipcu 93’, gdy zapadł zmrok. Pogoda sprzyjała; było ciepło i bezwietrznie, a niebo nienaruszone przez chmury. O północy wyszliśmy na balkon w celu kolejnych obserwacji. Mike rozstawił statyw, po czym zgarbił się nad urządzeniem i przyłożył oko do okulara. Poprawił lunetę i obniżył półkę narzędziową, na której położył nasze kubki z gorącą czekoladą i notes. Gdy wszystko było gotowe, usiadł na krześle obok teleskopu i zamilkł, wpatrując się w kosmos. Od czasu do czasu przerywał sobie, otwierając notes na losowej stronie i odnotowując swoje spostrzeżenia. Natomiast ja siedziałam obok, robiąc zdjęcia i delektując się pięknem nocy. Niebo było nadzwyczajne; przejrzyste, a zarazem brudne od gwiazd i całe rozmigotane. Mogłabym przysiąc, że wszystkie mgławice i kwazary spoglądały wtedy na mnie.

Tamten wieczór zapowiadał się jak każdy inny, zawsze spędzony w ten sam sposób; z tą samą gorącą czekoladą, tak samo granatowym niebem i tym samym mężczyzną. I mógłby wyglądać tak samo, gdybym nie złamała schematu jednym, prostym zdaniem.

- Mike... – ściszyłam głos – Jestem w ciąży.

Jego reakcja nieco różniła się od tej, której od niego oczekiwałam. Coś w nim pękło. Momentalnie brąz jego oczu rozpłynął się w łzach, które jak na rozkaz wypłynęły po moich słowach. Usta mu zadrżały, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił. Spojrzał na mnie otępiały, przeszywając mnie na wylot swoim zimnym, wilgotnym spojrzeniem. W końcu zdobył się na mowę, zbliżył i cicho mruknął „Dobranoc, Amy”. Po czym wstał, wyprostował się i opuścił balkon. Czekolada wystygła, a ja wybuchnęłam płaczem.

Żebyście dobrze zrozumieli moją sytuację, muszę najpierw przedstawić Wam, jak wszystko wyglądało, zanim nastąpił ten tragiczny wieczór:

Otóż mój mąż, Mike, w gruncie rzeczy nie był astronomem, choć miał na to zadatki. Tak naprawdę pracował jako ogrodnik i zgrabnie strzygł żywopłoty. Sąsiedzi lubili go zatrudniać, pochwalali jego staranność i precyzję. Zawsze miał pełno zleceń. Kosmosem zajmował się tylko po zmroku i w święta, gdy miał czas na obserwacje i studiowanie książek astrofizycznych. Od jakichś trzech lat było to jego priorytetem.

Nasz dom dzielił się na dwa piętra, kolejno: parter podzielony na dwie łazienki, dwa pokoje gościnne i salon, pierwsze piętro z kuchennym aneksem i sypialnią połączoną z garderobą oraz drugie piętro, które zagospodarowaliśmy na strych. Stanowiliśmy przykładny model małżeństwa. Przez osiem lat, spędzonych razem, pokonaliśmy już niejedną przeszkodę; przeżyliśmy tornado, podróż do Nowego Jorku, rok w kawalerce, śmierć mojej babci i jelenia na masce naszego samochodu.

Dlaczego o tym wspominam? Otóż pragnę podkreślić, że pomimo wzlotów i upadków, dysponowaliśmy wszystkim, co do wychowania dziecka było niezbędne. Nie brakowało nam pieniędzy, przestrzeni czy niezłomnej miłości. Nie brakowało nam niczego. Byliśmy cholernie idealni. Byliśmy jak te żywopłoty strzyżone pod linijkę.

Właśnie dlatego Mike nie miał żadnych powodów, aby bać się ciąży czy nie podołać wychowaniu dziecka. No, a przynajmniej tak sądziłam...

Dzień później... W ogóle w następnych tygodniach, potem miesiącach, nasza relacja stała się takim szopem praczem, którego coś potrąciło i teraz rozkładał się na brzegu ulicy, obnażając przed światem swoje rozbebeszone wnętrze. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Cisza była nieznośna, w swojej niepozorności głośna i zakłócająca dotychczasowy spokój i harmonię. Trwała tak długo, że aż doszło do tego, iż korytarz stanowił jedyną rzecz, jaka mogła nas łączyć.

Pomimo tego Mike wciąż był w moim sercu, a nasze dziecko w moim brzuchu. Postanowiłam wziąć macierzyństwo na własne plecy. Wyremontowałam jeden z pokojów gościnnych na dziecięcy, zainwestowałam pieniądze w niemowlęcą odzież i pieluszki. Ponadto zadbałam o swoją opiekę medyczną. Posiadałam własnego lekarza i w pierwszym miesiącu przystąpiłam do badania usg.

Do czwartego miesiąca wszystko układało się, jak należy, dopóki nie przystąpiłam do kolejnego badania.

- Nie umiem tego wytłumaczyć... – szepnął mój lekarz, przejętym głosem, nie odrywając wzroku od monitora. – Pierwszy raz widzę coś takiego.

Spojrzałam na ekran. Na czarnym tle malowała się malutka istota, zgięta w połowie. Jej głowa była nieproporcjonalnie duża, spłaszczona na wierzchołku. Miała jedną dużą nogę, podobną do ogona syreny. Przeszył mnie zimny dreszcz. Dobry Boże, miałam urodzić ludzką fokę.

Nie potrafiłam uzbierać myśli w całość. Wszystko to było dla mnie takie niepojęte. Byłam zdrowym człowiekiem, niepalącym ani niepijącym w trakcie ciąży. Mike również stronił od używek. Pomyślałam o swoich przodkach. Niewykluczone, że może któregoś z nich dotknęło to schorzenie i teraz mój syn miał je odziedziczyć... Lekarz zaczął mi coś tłumaczyć, jednak nie mogłam się skupić na jego słowach, gdyż wewnątrz mnie toczył się bój. Wszystko w mojej głowie układało się w jedną wielką prezentację z życia przyszłego dziecka. Wyobraziłam sobie jego pierwsze urodziny, spędzone w szpitalu, lekarzy z całego świata, znających jego imię oraz wpisu o nim w podręcznikach od biologii. W końcu natłok myśli przyćmił mój umysł, a głos lekarza zamienił się w nieznośny szum. Zwymiotowałam.

Okej, przejdę do rzeczy. Nie powiedziałam o tym Mike’owi. Uznałam, że skoro nie jest gotowy na dziecko, to z pewnością nie będzie gotowy na wieść o chorobie. Tylko niepotrzebnie bym go zestresowała... Nie wiedział o niczym, aż do dziś, do dnia porodu. W środku nocy zbudziły mnie potworne skurcze. Ból szargał moim ciałem. Czułam, jak foka penetruje mnie od środka, szukając wyjścia.

- To już! – zaskowyczałam, na co Mike momentalnie zerwał się z łóżka. (Tak, pomimo konfliktu dzieliliśmy sypialnię).

Ku mojemu zaskoczeniu nie wyglądał na przerażonego, wręcz przeciwnie – zachował stoicki spokój. Nie spiesząc się, zbliżył do parapetu i zasunął wszystkie rolety, uważnie wyglądając przez okno, jak gdyby kogoś wypatrywał. Sypialnia pogrążyła się w całkowitym mroku. Nie wiedziałam gdzie jest. Trwało to chwilę, zanim zabłysnęła nasza stara lampka nocna, dająca niewielkie światło. Obserwował moją reakcję. Jego oczy sprawiały wrażenie ogromnych i nienasyconych widokiem mojej niedoli.

- Co Ty robisz? – szepnęłam, podnosząc się na łokciach. Wtem przeszyła mnie fala boleści i znowu opadłam na materac.

Wykorzystując chwilę mojej słabości, pobiegł do garderoby. Wrócił z niej z walizką, którą otworzył na brzegu łóżka. Wyjął z niej kajdanki, taśmę izolacyjną i ogromne nożyce. Podbiegł do mnie i podpiął moją dłoń do wezgłowia. Stawiałam mu opór, ale był zbyt silny. Nie potrafiłam walczyć jednocześnie z nim i z szeregiem skurczów. Wszystko to działo się tak szybko, że ledwie nadążałam za tym, czego właśnie byłam świadkiem.

Zaczęłam krzyczeć z nadzieją, że któryś z sąsiadów zdoła mnie usłyszeć. Przewidział to. Tak więc już chwilę później nachylał się nad moją twarzą z kawałkiem taśmy. Miotałam głową, starając się przed nim uchować. Kiedy zdałam sobie sprawę, że mój wysiłek idzie na marne, wyplułam z siebie rozedrganym głosem:

- Mike! – zakleił mi usta.

- Nie nazywaj mnie tak. – syknął i odsunął się od łóżka. Zachowując odpowiednią odległość, rzucił mi nożyczki i dodał bez zastanowienia – Będziesz ich potrzebować.

Stojąc już w drzwiach, posłał mi swoje ostatnie martwe spojrzenie i opuścił sypialnię. Usłyszałam, jak przekręca zamek w drzwiach i odchodzi. Zostałam sama, a czułam, że lada moment urodzę. Na prześcieradle pojawiła się mokra plama od wód płodowych. Zrobiło mi się duszno, pomimo tego, że cała płynęłam w zimnym pocie. Rozłożyłam nogi. W wolnej dłoni ujęłam nożyce. Musiałam zrobić to, co należy. Musiałam przyjąć poród.

Przeszył mnie dreszcz, zwiastujący zalew boleści. Robiłam głębokie wdechy, raz po raz łapczywie chłonąc kolejne porcje powietrza. Gdyby nie taśma na moich ustach, mój krzyk rozległ się po całym przedmieściu. Czułam, że się zbliża. Trzęsły mi się nogi i robiło widno przed oczami. „Dawaj, Amy, dawaj!” powtarzałam w myślach.

Zacisnęłam powieki. To już. Wyszło.

Jeszcze drobną chwilę leżałam wgnieciona w materac jak kłoda, wyżarta przez termity. W końcu oprzytomniałam i podniosłam się, aby odciąć pępowinę. Spojrzałam na nie, a ono na mnie. Zgodnie z obrazem, jaki przedstawił mi lekarz; to coś miało olbrzymią głowę i zdeformowaną nogę, podobną do ogona syreny. Jednak to nie wszystko... Bo widzicie na badaniu usg nie można sprawdzić, czy dziecko narodzi się z niebieskawą cerą i czarnymi gałkami ocznymi. Przyglądałam mu się z niedowierzaniem. Odcięłam je od siebie i zasłoniłam kocem. Zrozumcie mnie... To nie był człowiek.

Byłam roztrzęsiona. Po mojej taśmie spłynęły łzy. Widziałam, jak to coś porusza materiałem, jak wygina się pod nim i unosi ręce na przemian z nogą, próbując go zrzucić. W pewnym momencie usłyszał serię dziwnych dźwięków, dochodzących spod koca. Nie, to nie był krzyk, charakterystyczny dla noworodka. Brzmiało to bardziej na kniazienie zająca.

Od poczęcia minęło już około godziny. To wciąż wydaje odgłosy. Wiecie co jest najgorsze? Zachowuje pomiędzy nimi regularne odstępy jak gdyby... No nie wiem... Nadawał sygnał lub mówił do mnie w jakimś języku. Na wszelki wypadek podkurczyłam nogi, aby przypadkiem go nie dotknąć. Boję się pomyśleć, że nosiłam to w sobie przez dziewięć miesięcy...

Miałam dość dużo czasu, aby podsumować postawę Mike’a. Przypomniałam sobie te wszystkie wieczory spędzone na obserwacjach... Pamiętam, jak ostatnimi czasy spędzał całe noce na tym cholernym balkonie, podczas gdy ja kładłam się spać... Kiedy go poznałam, nie wiedział nawet, gdzie leży Wenus, a gdzie Mars. Zmienił się z dnia na dzień... Pamiętam, jak kupił teleskop na przełomie 91’. Chociaż nigdy wcześniej go nie posiadał, wiedział doskonale jak się nim posługiwać. Z łatwością odróżniał od siebie różne planetoidy i zbiory gwiazd. Potrafił nazwać każde ciało niebieskie. Zupełnie jakby spoglądał na mapę swojego miasta, a nie potężne, niekończące się uniwersum.

Dopiero teraz rozumiem, jego nagły pociąg do badań nad wszechświatem. Zupełnie jak gdyby ktoś, a raczej coś, schowało się w jego ciele, pod przykrywką człowieka.

Piszę to na odwrocie książki, którą sięgnęłam z półki nocnej. Do tych, co to odnajdą; Uważajcie, proszę, na swoich bliskich, a raczej na tych, którzy się za nich podają. Przypatrzcie się im zachowaniom, wejdzie w głąb ich duszy. Zanim okaże się, że ta dawno odleciała, zostawiając samo mięso, napędzane przez jednego z nich.

Muszę odnaleźć prawdziwego Mike’a, on czeka na mnie, wiem to. Wiem również, że go odnajdę, jeśli sama spróbuję odlecieć...

***

Kniazienie zająca - http://kola.lowiecki.pl/ao/zzz/glo/zajac.mp3

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Genialne
Odpowiedz
Fajne, zawalisty pomysł
Odpowiedz
Dziękuję :)
Odpowiedz
Nie rozumiem zakończenia, wytłumacz mi ktoś (chociaż poza tym, że nie zatrybiłam, historia super)
Odpowiedz
To może ja spróbuję. Kobieta stawia tezę, że "coś" przejęło ciało jej męża i urodziła dziecko właśnie tej obcej istoty, stąd dziwny wygląd niemowlaka. Ponieważ z ciała Mike'a dusza "uleciała" (być może chodzi o jego śmierć), to ona pragnie tego samego. Nie wiem jednak, dlaczego obcy odtrącil swoje potomstwo. Może jak u niektórych zwierząt - samiec usuwa się na bok, gdy samica ma młode, a może po prostu miał inny cel i syn był mu nie na rękę. Albo po prostu dziecko z człowiekiem jest niepelnowartosciowe dla jego rasy? Nie wiem. Być może wszystko jest też imaginacją kobiety straconej psychicznie chorobą nienarodzonego dziecka, której mąż nie chce mieć dzieci. Może jej zraniona dusza stworzyła taki inny obraz rzeczywistości. Ale to tylko luźne przemyślenia.
Odpowiedz
Paulina Chudzik dziękuję :)
Odpowiedz
No,No masz talent! Więcej takich historii :)
Odpowiedz
Dziękuję ☺
Odpowiedz
Nice ^.^
Odpowiedz
Dziękuję:)
Odpowiedz
Wspaniałe! Widziałam kiedyś film o podobnym schemacie, ale tytuł mi umknął. W każdym razie świetnie napisane. I mimo wszystko trochę żal mi "foki".
Odpowiedz
Dziękuję! :)
Odpowiedz
Czyżby taki lekki horror "Prometeusz"?
Odpowiedz
Michał Wyczarski oj nie nie, to był nieco starszy film. Chodziło w nim o to, że astronauta wraca po misji do domu i ukochanej żony. Ona po czasie zauważa, że mężczyzna bardzo się zmienił odkąd wyruszył w kosmos. Dowiaduje się też, że podobne spostrzeżenia mają rodziny innych członków tej misji. Wkrótce kobieta zachodzi w ciążę... Dalej nie będę opowiadać, bo może ktoś znajdzie ten film i pokusi się o obejrzenie :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje