Historia

Córka

sweetsuprise 3 9 lat temu 1 381 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Mam na imię Patricia, jestem wdową. Po mężu mam tylko zdjęcia, no i dotychczas miałam też córkę. Chociaż po tym co się wydarzyło w ostatnich tygodniach nie wiem, czy mogę nazwać ją swoją własną córką.

Opowiem Wam całą historię. Wszystko po kolei.

Z Paulem poznaliśmy się w wieku 15 lat, czyli dokładnie 15 lat temu. Spotkaliśmy się na koncercie w Hiszpanii. Rozmowa się rozkręciła, a później poszliśmy na wspólną kolację. Pamiętam jakby to było wczoraj. Zamówiliśmy dwa kebaby. No ale nieważne.

Podczas jedzenia, opowiedział mi o swojej rodzinie. Jego żona zginęła w wypadku samochodowym miesiąc po ich ślubie. Żona zostawiła mu dwoje synów. Bliźniaki, kiedy zginęli mieli po 19 lat. Obaj wyjechali razem nad ocean, wypłynęli jachtem bardzo daleko, kiedy ich łódź została zaatakowana przez tajemnicze stworzenie. To coś przebiło ich jacht od dołu, woda zaczęła zatapiać mały statek. Synowie dzwonili po pomoc, krzyczeli. Tylko ojciec się dowiedział. Wzywał pomoc, ale wszyscy go ignorowali, mówili ze nie ma szans żeby wypłynęli tak daleko.

- Wiesz - Paul pobladł - Synowie dzwonili do mnie. Mówili, że dookoła ich jachtu pływały piękne, nagie kobiety. Wszystkie podobno miały blond włosy. Szeptały do moich chłopców pięknymi głosami, jak w bajkach. - jego oczy zrobiły się szkliste - A wiesz, co jest najgorsze? - upił łyk piwa - Przed tym, jak ich komórka straciła całkowity sygnał, słyszałem kobiecy głos.

- To bardzo... - odebrało mi wtedy głos - Dziwne. Smutne. Nie potrafię dobrać odpowiednich słów.

- Ale ten głos nie był najgorszy. Widzisz: Kiedy twój statek tonie, po zatonięciu ty sama utrzymujesz się jeszcze na wodzie. Po słowach kobiety usłyszałem bulgotanie. Po tym dźwięku nie usłyszałem już nic.

Po ostatnim zdaniu Paul'a zakryłam usta dłonią. Wyjęłam z torebki karteczkę, napisałam na niej swój numer, położyłam na stoliku i wyszłam z lokalu. Wróciłam do domu, jednak nie umiałam zasnąć. Całą noc analizowałam naszą rozmowę.

Syrenki? To jak z bajki. Syreny nie istnieją! Więc co to było? Czy to w ogóle prawda?

Czekałam całą noc, Paul nie zadzwonił.

Nie dzwonił przez kilka lat. Aż pewnego, zimowego wieczoru, mój telefon zadzwonił. Nie znałam tego numeru, więc przez chwilę wahałam się czy odebrać.

- Patricia Clarcson, słucham?

- Powiedz...Ojcu...Że...- dźwięk bulgotania - Jego synowie żyją.

Najpierw zastanawiałam się, kto jest "ojcem". Później zrozumiałam. Może to był żart? Nie mam pojęcia, ale nawet jeśli, to MUSIAŁAM zdobyć numer Paul'a.

Szukałam w książce telefonicznej jego nazwiska przez długi czas. Ale w końcu znalazłam. I zadzwoniłam.

- Halo? - nie byłam pewna czy to on.

- Dzień dobry. Z tej strony Patricia Clarcson, czy rozmawiam z Paulem Nebrasco?

Nikt nie odzywał. Miałam chwilę zwątpienia.

- Czy ty tez odebrałaś ten dziwny telefon? - zapytał.

- Tak. Spotkajmy się.

- W jakim mieście mieszkasz? - usłyszałam.

- Cleverland.

- Mieszkam niedaleko. Spotkajmy się w parku.

- Za godzinę. Do zobaczenia.

Zbladłam. Kto mógł zrobić tak okrutny żart?

Godzinę później spotkaliśmy się. Stał na parkingu, chyba mnie nie poznał. Podeszłam do niego, ale on dalej rozglądał się wokół siebie.

- Oczekujesz kogoś jeszcze?

- Posłuchaj. - zaczął stanowczym tonem - Ktoś do mnie zadzwonił. Powiedział, że moi synowie żyją, ale na tym nie skończył. Zaczął opowiadać o Złej Pianie Morskiej. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Myślałem, że to jakiś głupi kawał. Wtedy powiedział, że Piana zabrała moich synów. - zacisnął dłonie w pięści - Powiedział też, że zabierze wszystkich, którzy igrają z oceanem. Pojedźmy tam. Pojedźmy nad ocean. W to miejsce, gdzie oni.

Szczerze mówiąc, nie wierzyłam mu.

- Nagrałem całą rozmowę.

Zrobiłam wielkie oczy.

- Puść mi ją. Chce jej posłuchać.

Włączył dyktafon, po czym wszedł do samochodu i odjechał kawałek dalej.

"Twoi synowie żyją. Podczas podróży w daleki ocean, ich łódź została zaatakowana przez Marmurowe Stworzenia. Zesłała je Piana Morska."

To brzmiało, jakby ten koleś się czegoś naćpał.

"Nie kłamię. Spotkajmy się dziś w Cleverland. Dokładnie za półtorej godziny. Przedstawię ci moje warunki. Jeśli spełnisz wszystkie, pomogę ci ich odzyskać. Jeśli cię tam nie będzie, twoich synów pochłonie Ciemność"

Jak Boga kocham. Nigdy większej bzdury nie słyszałam. Oczywiście nikt nie przyszedł.

- Szczerze, to ja też w to nie wierzę. - stwierdził - Moi synowie zginęli na oceanie, nie cofnę tego.

Zgłosiliśmy sprawę na policję. Namierzyli gościa. Jego telefon był... Dokładnie na dnie Oceanu Atlantyckiego.

Byłam wtedy tak przerażona, że prawie narobiłam w spodnie.

Pobiegłam do domu. Kontakt z Paul'em się zerwał. Aż po kolejnych latach, zapukał do moich drzwi.

Nie będę kolorować tego momentu. Wyznał mi miłość i po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem. Zaszłam w ciążę, urodziłam córkę, a o całej sprawie z synami mojego męża zapomnieliśmy.

Aż do tego dnia.

Obudziłam się o siódmej rano. Miesięczna Katie zaczęła płakać. Rozejrzałam się dookoła. Męża nigdzie nie było.

Zeszłam na parter, do kuchni. Pomyślałam, że może robi sobie śniadanie. Nie było go tam. Natomiast na lodówce znalazłam list:

"Wyjeżdżam. Płynę na ocean. Może kiedyś wrócę, jednak mam wątpliwości. Znajdę moich synów. Choćbym miał zginąć."

Najpierw ogarnęła mnie rozpacz. Jak on mógł mi to zrobić? A później wściekłość. Zostawił swoją żonę i dziecko, aby szukać swoich martwych synów na oceanie? Zaraz potem przyszła panika i zmartwienie. On zginie! Nigdy go już nie zobaczę! Boże, dopomóż.

Płacz Katie był coraz głośniejszy. A może to był mój płacz? Nie pamiętam..

Poszłam do córki przytulić ją, nakarmić.

- Poradzimy sobie bez tatusia, prawda? Tatuś wróci niebawem. Zanim się obejrzysz, słonko. - szepnęłam, płacząc.

Wtedy coś usłyszałam. Przy drzwiach wejściowych. Niepewnie podeszłam tam z tasakiem do mięsa. Paul'a nie było, ale poradzę sobie. to pewnie zwykły, bezdomny kot.

Podeszłam do drzwi, spojrzałam przez wizjer. I wtedy coś zaczęło szarpać za klamkę. Cofnęłam się za ścianę. Gdybym teraz przeszła do innego pokoju, nieproszony gość zobaczyłby mnie przez szybkę w drzwiach.

Minęły jakieś 3 minuty, a "gość" nadal nie przestał ciągnąć za klamkę. Byłam przerażona.

Miałam wielkie szczęście, że drzwi były zamknięte.

Wtedy, z salonu zadzwonił mój telefon. Koleś zza drzwi odszedł. Przynajmniej z mojego wzroku. Szybko przebiegłam do salonu, wzięłam telefon i uciekłam na górę. Położyłam córeczkę do łóżeczka, usiadłam na krześle obok i odebrałam telefon.

- Kochanie? - to był Paul.

- Czego chcesz? - zapytałam z wyrzutem - Zostawiłeś swoją rodzinę! Masz czelność jeszcze dzwonić?! Mogłeś się chociaż pożegnać!

- Posłuchaj mnie. - odparł spokojnie - Jestem w niebezpieczeństwie. - w tle usłyszałam cichy chichot.

Coś we mnie pękło.

- Wiesz co mnie obchodzi, że grozi ci niebezpieczeństwo?! Zostawiłeś twoją rodzinę, wypłynąłeś szukać MARTWYCH synów, nie pożegnałeś się, a teraz dzwonisz i prosisz o POMOC? Jesteś chyba jakiś walnięty! Wsadź se ten cały ocean głęboko GDZIEŚ, mam cię dość!

Rozłączyłam się. Nie żałowałam ani jednego słowa, które wypowiedziałam.

Ten prostak zadzwonił kolejny raz. Wahałam się.

- Nie dzwoń więcej! - krzyknęłam.

- Jestem w Cleverland. Ściga mnie jakiś typek i mówi, że jestem złym człowiekiem. - odparł, dysząc.

- Widocznie sobie nagrabiłeś.

Zadzwoniłam na policję, bo przypomniała mi się sytuacja z klamką i nieproszonym gościem.

Kiedy radiowóz przyjechał, policjant poinformował mnie że znalazł zwłoki jakiegoś mężczyzny niedaleko domu.

Zrobiło mi się gorąco. Czy to zwłoki Paul'a? Czy może włamywacza?

Władze opisały mi wygląd zwłok. To nie był Paul. to musiał być ten facet który próbował dostać się do mojego domu.

Pojechałam z córeczką na miasto, coś zjeść. Nie miałam siły gotować.

Szłam tak sobie chodnikiem w centrum miasta, i widzę MOJEGO męża z jakąś blondynką. Wkurzyłam się wtedy niesamowicie, ale też mnie to zabolało. Podeszłam do nich.

- Oh, cześć Paul! Kopę lat stary! Ostatni raz widziałam cię..Hm..W nocy? Jak uciekałeś w nocy? - odegrałam to bardzo teatralnie.

- Patricia? Ah, tak. - udawał - Kojarzę cię.

- Kojarzysz? To świetnie! A kojarzysz też naszą córkę, Katie? Jeszcze wczoraj mieszkaliśmy wszyscy razem. - powiedziałam z uśmiechem. - Może wpadniecie do naszego domu na kawę i ciastko?

- A wiesz... Chętnie. - usłyszałam od nieświadomej niczego blondyny.

Paul rzucił jej gniewne spojrzenie.

Siedzieliśmy tak sobie przy stoliczku. Popijaliśmy kawę. Zagryzaliśmy ciastka.

- Powiedz Paul... Miałeś kiedyś dzieci oprócz Katie? - zapytałam z uśmiechem.

- Nie, nigdy. Nigdy nie miałem dzieci.

- Kim on dla ciebie kobieto jest? - blondyna się nieco zirytowała.

- Mężem! - wybuchłam.

Rozpłakała się. Ukryła twarz w dłoniach. Paul spuścił głowę i udawał, że gra na telefonie.

- Dla mnie też jest mężem. - wysapała.

Zapadła tak krepująca cisza, że nie mogłam jej wytrzymać.

- Pójdę po cukier. - rzuciłam gniewnie

Sięgnęłam po cukierniczkę. Wzięłam przy okazji tasak.

Wsunęłam go sobie w tył spodni. Obeszłam ich od tyłu. Postawiłam cukier na stoliku. Cofnęłam się, po czym przepołowiłam głowę blondi.

Paul zerwał się na równe nogi.

Pomachałam mu bronią przed nosem.

- A może wyjedziemy nad ocean? - zaproponowałam - Będzie fajnie. Popłyniemy razem z twoją drugą żoną. - usmiech na mojej twarzy gościł bez przerwy. - Skąd wiedziałeś, że ona zginie w wypadku? Jesteś jakimś pieprzonym medium?

Widziałam, tego się nie spodziewał. Nie spodziewał się tego po kochającej żonie robiącej sernik. Nie spodziewał się tego po swojej żonie, którą opuścił w najgorszej z możliwych chwil.

Teraz jestem wdową. Zakopałam ciała w ogródku i poszłam dopić kawę. Umyłam się, nakarmiłam Katie...

I żyłam sobie w tym domku, przez 11 lat. Zasadziłam na moim mężu kwiatki. Róże.

Kiedy Katie skończyła równe 11 lat, zaczął się prawdziwy koszmar. Setki pytań. Kilka odpowiedzi.

- Mamusiu, a dlaczego w naszym ogródku tak śmierdzi?

- Nie wiem słonko.

- Mamusiu, a gdzie jest tatuś?

- Umarł, kiedy byłaś malutka jak kwiatuszek. Wiesz skarbie... To był bardzo zły człowiek.

- Mamusiu, a czy gnijące zwłoki mrugają?

- Skąd u ciebie takie myśli?! - zaniepokoiłam się.

Poszła wtedy do pokoju, trzaskając drzwiami. Zamknęła się na klucz.

- Katie! - zaczęłam wchodzić po schodach na górę - Otwórz drzwi!

Nie otworzyła. Usłyszałam brzdęk metalu. Jakby upuściła coś metalowego na podłogę.

Nie miałam wyjścia. Wyważyłam drzwi.

Leżała tam. Na łóżku. Miała pocięte nogi. Skąd ona wzięła żyletkę? Nie interesowało mnie to.

- Co ty do cholery robisz?! - krzyknęłam.

- Sprawdzam.

Żałuję. Naprawdę żałuję tego, co zrobiłam. Uderzyłam ją. Krew poleciała z jej noska. Malutkiego, słodkiego noska. I z usteczek.

Przerażona upadła wtedy na podłogę. Upuściła żyletkę, która wbiła się pomiędzy panele.

Tamta sytuacja siadła mi mocno na psychice. Dała mi do myślenia.

Ale koszmar dopiero się zaczynał.

Następnego dnia poszła do szkoły. Opowiadała nauczycielom, że 'mamusia wyrywała jej muchy z główki', czy 'mamusia pacnęła mnie w buzię', czy nawet 'mamusia wzięła nóż i przejechała mi nic po nóżkach', po czym pokazywała poranione przez siebie nogi.

Miałam olbrzymie nieprzyjemności.

Zaraz jak przyszła do domu, zapytałam dlaczego kłamie o mamusi w szkole.

- Bo to jest śmieszne. - zaśmiała się.

- Marsz do pokoju - wycedziłam.

- Nie. - przybrała arogancki uśmieszek, czekając na mój następny krok.

- Mam cię zmusić do pójścia do pokoju? Szlabanik? Klapsik? Jesteś chyba za dużą dziewczynką na takie rzeczy... - odparłam beznamiętnie.

Odwróciła się na pięcie i zaczęła wchodzić po schodach. Usiadła na ostatnim schodku, pokazała mi środkowy palec, i zaczęła wyzywać mnie od dziwek.

Zerwałam się z miejsca. Smarkula uciekła do pokoju. Nie zamknęła się na klucz. Wparowałam do niej. Cięła się po twarzy. Robiła sobie blizny wzdłuż czoła i policzków.

Rzuciłam się na nią.

- Co ty sobie dziecko wyobrażasz?! Do własnej matki nie masz szacunku? Ooo, nie. Tak się bawić nie będziemy. - poinformowałam ją.

- Skąd wiesz? Gramy na moich zasadach. - wzruszyła ramionami - Ojciec wie, że mnie bijesz? Byłaby wielka szkoda, jakby się dowiedział... - wzniosła ręce ku górze.

- Co ty gówniaro robisz? Mam oddać cię do domu dziecka? Porozmawiać na spokojnie? Zlać mokrą skarpetą?

Jej dłonie zaczęły lśnić. Zamknęła je. Jakby chciała przede mną ukryć motylka, lub jakiegoś innego owada. Kiedy się do niej zbliżyłam, otworzyła uścisk.

Wyleciał z nich Paul. Martwy. Jego zwłoki.

Szarpnęłam ją za włosy.

- Idziemy. - zakomunikowałam stanowczo.

Wpakowałam ją do samochodu i odjechałam. Jechałyśmy bardzo długo. Bez postojów.

Aż w końcu dotarłyśmy.

Ocean. Świeże, chłodne powietrze.

- To tu zginiesz. - uśmiechnęłam się.

- A może role się odwrócą? Może zacznę krzyczeć, że nie jesteś moją matką? Może ucieknę? A może zwyczajnie to ja cię zabiję? To się jeszcze zobaczy.

Złapałam ją za włosy i wciągnęłam na łódź. Dałam człowiekowi który wynajmował te łodzie kasę i popłynęłam. Daleko. Wgłąb oceanu.

- Piękne miejsce, prawda? - zachwyciłam się. - Masz zaszczyt, że to tu zginiesz.

W pobliżu nie było żadnych statków. Żadnych jachtów. Żadnych trzcin. Czysty ocean. Woda wszędzie wokół.

Złapałam smarkulę za ręce. Związałam ją. Zwykłym sznurem do przycumowania łodzi. Usta i nos zakleiłam jej taśmą klejącą która "przypadkiem" miałam przy sobie.

- Dobranoc. - moje usta rozszerzyły się w szyderczym uśmiechu. Jej oczy były smutne.

Wrzuciłam ją do wody. Zaraz jak wylądowała poza łodzią, zaczęłam obserwować jak spada w otchłań. I wiecie, co zobaczyłam? Wielki REKIN, który miał jakieś 13 metrów długości, połknął ją w całości. Wielki, jebany rekin. Czy to sen? To zbyt piękne by było prawdziwe.

Szybko zaczęłam stamtąd odpływać. Mało brakowało, a żarłacz połknąłby również mnie...

Z wielkim trudem trafiłam do brzegu. ŻADNA Piana Morska nie przedziurawiła mi łodzi, i żadne jebane syrenki nie szeptały mi do uszu. Oddałam łódź, tłumacząc że łowiłam ryby i sznur wpadł mi do wody kiedy walczyłam z potężną sztuką. Uwierzył.

Pojechałam do domu.

Zaparzyłam sobie kawy, usiadłam na kanapie i pooglądałam telewizor. Oh, zaginięcie Candice Summer? Wysoka blondynka? Bardzo sympatyczna? Mężatka? A to ciekawe.

Przychodzi Katie.

- Cześć mamo.

- Cześć, słońce. Co tam w szkole?

- Dobrze, nowe nauczycielki bardzo mnie lubią.

- To super. Posprzątaj w pokoju, a ja zrobię obiad.

- Okej. Mamo?

- Tak? - zapytałam.

- Czy gnijące zwłoki mrugają?

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

What !? O co tu chodzi 15 latek z dziećmi starszymi od siebie o co ?
Odpowiedz
O matko i córko, co za bzdura, bez ładu i składu...
Odpowiedz
15-latek z bilźniętami? Starszymi od siebie?
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje