Historia

Uśmiechnięte koleżanki

niebezpieczna 0 9 lat temu 1 384 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Jak zwykle wstałam około szóstej. Miałam jeszcze godzinę do przyjazdu autobusu szkolnego. Powolnym krokiem poszłam do łazienki. Leniwie umyłam zęby i poczłapałam na śniadanie. Po zjedzonym posiłku założyłam dżinsy, bluzę z kapturem i trampki. Zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam z domu na przystanek.

Na miejsce dotarłam w jakieś pięć minut. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i na chwilę przeniosłam się do wirtualnego świata. Do rzeczywistości przywrócił mnie znajomy głos:

- Hej,Kinga!

Prędko się rozejrzałam i przywołałam wymuszony uśmiech na usta. W moją stronę podążała Julia, dziewczyna z mojej klasy. Nie przepadałam za nią, ale starałam się to ukryć, aby nie sprawić jej przykrości.

- Cześć, Julia. - odpowiedziałam beznamiętnie.

- Co tam, Kinga? Zrobiłaś zadanie? Jak ci minął dzień? Co jadłaś na śniadanie? O której wstałaś?

Julia zadawała jeszcze miliony podobnych pytań, nawet nie czekając na odpowiedź. Słuchałam jej ze znudzoną miną, z upragnieniem wyczekując przyjazdu autobusu.

- Jest! - wyrwało mi się, gdy w końcu zobaczyłam długi pojazd.

- Co? - spytała zdezorientowana Julia, która recytowała pytania tak, jakby nauczyła się ich na pamięć. - Och, autobus.

- Tak. Chodźmy.

W autobusie zauważyłam moją przyjaciółkę, Beatę. Często nazywałam ją Marchewka. Stanęłam obok niej.

- Hej, Julia znowu się naprzykrzała? - szepnęła Beata.

- Tak. - wycedziłam przez zęby. - Zaczyna mnie już drażnić.

- Nie oceniaj jej zbyt surowo. - skarciła mnie Beata. - Musimy dać jej szansę.

- I ty, Marchewko, przeciwko mnie? - spytałam z niedowierzaniem.

Beata tylko uśmiechnęła się lekko i zamilkła. Po chwili byłyśmy już w szkole. Szłyśmy korytarzem do klasy chemicznej, gdy po chwili dopadła nas Julia. Oczywiście zaczęła swój klasyczny wykład:

- Dziewczyny, zrobiłyście zadanie? Jak myślicie, co będziemy dzisiaj robić? Może usiądziemy razem? A może...

- Tak, Julio, możemy pracować w trójkę. - powiedziała Beata z uśmiechem.

- Serio? - zapytała Julia z niedowierzaniem.

- Jasne.

- Ojej, dziękuję! - krzyknęła.

Kiedy Julia nieco się oddaliła, posłałam Beacie podejrzliwe spojrzenie. Ona tylko powiedziała:

- Daj jej szansę.

Zabrzmiał dzwonek i wszyscy weszli do klasy.

W trójkę usiadłyśmy w jednej z tylnych ławek.

- Dzisiaj zajmiemy się omawianiem właściwości materii. - powiedział nauczyciel chemii, pan Konieczny. - Proszę zanotować temat lekcji...

- Ej, Beata, chcesz usłyszeć dowcip? - spytała Julia.

- Dajesz - zachęciła ją Beata.

- Co może być w lodówce?

- Że co? - zdziwiłam się.

- W lodówce. No, co?

- Nie mam pojęcia.

- Marchewka! Ha, ha, łapiesz?

Patrzyłam przez chwilę na Beatę. Jej kąciki ust powoli podnosiły się ku górze, aż w końcu zatrzęsła się od stłumionego śmiechu.

- Beata, co w tym śmiesznego? Ten żart nie miał sensu!

Ale Beata nie była w stanie mi odpowiedzieć, ponieważ niemal przewróciła się na podłogę ze śmiechu. No cóż, ktoś tu ma bardzo dziwne poczucie humoru...

- A teraz podejdźcie tu wszyscy. Przeprowadzimy teraz krótkie doświadczenie... - oznajmił pan Konieczny.

- Cała klasa zebrała się przy biurku nauczyciela. Ja, Beata i Julia stanęłyśmy przy stosie małych pojemniczków.

- Zobaczcie, co się teraz stanie. - powiedział pan Konieczny, kiedy zmieszał ze sobą po trochę zawartości z kilku pojemniczków. Zauważyłam, że jeden jest niedomknięty.

- Wyciągnijcie ręce i nadstawcie je nad ten dymek. Spróbujcie określić, jaką temperaturę ma ciecz.

Ręka Julii wystrzeliła w stronę probówki, przypadkowo trącając jeden z pojemniczków. Jego zawartość wylała się na moją dłoń. Poczułam ból. Zerknęłam na puste już opakowanie: kwas solny.

Spanikowałam. Bolało coraz bardziej. Nikt nie zauważył tego wypadku.

- Aua, proszę pana! Oblałam się kwasem solnym! - krzyknęłam.

Konieczny spojrzał na moją rękę i oznajmił, że zabierze mnie do szkolnej pielęgniarki. Wyszłam za nim z klasy i udałam się do gabinetu. Tam pani doktor opatrzyła moją rękę i uznała, że lepiej będzie zwolnić mnie z reszty lekcji.

Tak więc z obolałą ręką wróciłam do domu.

Następnego dnia nie przyszłam do szkoły. Moja ręka nie wyglądała najlepiej i ciągle bolała. Trudno było mi chociażby zjeść kanapkę.

Moi rodzice wracali dziś późno z pracy, więc miałam cały dom dla siebie. Do wieczora oglądałam filmy w telewizji i obwiniałam Julię o stan mojej dłoni. Zajrzałam do lodówki. Jakieś mięso. Uch, moi rodzice chyba naprawdę planują jakąś ucztę, bo sporo tego.

W pewnej chwili zobaczyłam ruch za oknem. Niepewnym krokiem podeszłam do szyby i wyjrzałam na dwór. Nic. Z pewną ulgą wróciłam przed fotel. Jednak po chwili znowu zauważyłam coś podejrzanego, mianowicie jakąś białawą smugę. Znowu zerknęłam przez okno.

Serce prawie mi stanęło.

Stała tam Julia. Nie była jednak taka, jak wczoraj rano. Co prawda uśmiechała się, lecz był to uśmiech bardziej demoniczny niż wesoły. Miała ciemne, puste oczy, i choć nie widać było jej tęczówek czy źrenic, wiedziałam, że patrzy się prosto na mnie. Ubrana była z białą sukienkę, jej skóra rozjaśniła się. Wyglądała po prostu przerażająco.

Gdy tylko się na nią popatrzyłam, potrząsnęła głową w prawo i w lewo i podbiegła w stronę drzwi wejściowych, wyciągając przed siebie ręce. Po chwili usłyszałam pukanie w drzwi. Krzyknęłam. Nie wiedziałam co robić.

Pobiegłam do kuchni i wyciągnęłam nóż. Następnie powoli wyjrzałam przez okno. Stała tam. Znów się we mnie wpatrywała. Jej wzrok był przerażający. Nie mogłam na nią patrzeć. Skuliłam się w kącie i zaczęłam płakać.

Tak więc już wiecie, przed czym się chowam. To coś znowu zaczęło pukać w drzwi.

Pukanie do drzwi nie ustępowało, a nawet się nasilało. Bałam się ruszyć. Nóż wyślizgnął mi się z dłoni. Trzęsłam się tak bardzo, że nie mogłam nawet go podnieść.

Nagle pukanie ustało. Niestety chwilę po tym drzwi samoistnie się otworzyły.

Usłyszałam kroki. W korytarzu zobaczyłam cień postaci. Wiedziałam, że to Julia. Zamarłam. Bałam się, że jeśli chociaż mrugnę, źle to się dla mnie skończy. Nie wiem, jak długo tak siedziałam. Myślę, że kilka godzin. Spojrzałam na zegar: siódma. Przestraszyłam się. Powinno być już jasno, a było jak w środku nocy.

Nie chciałam czekać wiecznie. Sięgnęłam po nóż i poderwałam się na nogi. Cień w korytarzu zbliżył się. W końcu zobaczyłam demoniczną postać Julii.

Trzymała w ręku butelkę. Podeszła jeszcze bliżej. Zamachnęła się i wylała na mnie zawartość butelki. Kwas solny.

Wszystko mnie paliło, a Julia się śmiała. Po chwili obudziłam się w swoim łóżku.

Tak... to wszystko sen, cholerny koszmar. Wstałam i zaczęłam przygotowywać się do szkoły. Po chwili już byłam w drodze na przystanek.

I, jak zwykle, spotkałam Julię. Dziwnie się poczułam, kiedy się do mnie uśmiechnęła. I znowu zaczęła prawić kazanie...

- Cześć! Jak się spało?

Zaskoczyło mnie, że tym razem czekała, aż jej odpowiem.

- Dobrze, dziękuję.

- Chcesz usłyszeć dowcip? Co może być w lodówce?

Popatrzyłam na nią ze strachem. Ona jednak uśmiechnęła się i powiedziała:

- Kinga.

Beata nie przyszła do szkoły. Oprócz tego, w domu zauważyłam, że lodówka jest przepełniona mięsem, jak w moim śnie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje