Historia

Czwarte Piętro

johny 11 9 lat temu 9 386 odsłon Czas czytania: ~18 minut

Do miasta Punville przyjechał Doktor Russell zajmujący się leczeniem osób chorych psychicznie. Został wezwany z powodu narastającej liczby obłąkanych, przerażonych osób znajdowanych w… windach. Stwierdził, że pierwszy raz spotkał się z czymś takim w swojej karierze. Był dziwnie uradowany. To z pewnością dlatego, że owe przypadki mogą otworzyć przed nim wiele nowych ścieżek oraz doprowadzić do odkrycia interesujących rzeczy. Jedyne co wiedział o wariatach, to że prawie wszyscy popełnili już samobójstwo. Policja odkrywając, że szaleńcy się zabijają postanowiła przypilnować jednego z nich aż do przyjazdu Doktora, aby ten mógł zadać mu kilka pytań.

‘Osobą z windy’ okazała się być dwudziesto-cztero letnia, ruda dziewczyna. Siedziała skuta kajdankami, z usztywnioną przymocowanym do krzesła kołnierzem szyją w pokoju o miękkich ścianach. Na jednej ze ścian znajdowało się lustro weneckie, przez które rozmowę Doktora z obłąkaną obserwowali inni lekarze, personel szpitala psychiatrycznego i funkcjonariusze policji. W momencie otworzenia drzwi przez Doktora, wzrok Rudej (nazywajmy ją tak przez resztę tej sceny) momentalnie spoczął na nim. Russell usiadł i rozpoczął rozmowę.

– Jak się dzisiaj czujesz?

– Jeden przyszedł i pyta, a reszta stoi za dziwnym oknem.

Doktor delikatnie się uśmiechnął.

– Wiesz, że nie jesteś jedyną osobą, która jest zamknięta w szpitalu takim jak ten z powodu znalezienia w windzie?

– Łańcuszek rozchodzi się w szybkim tempie. – Ruda wydała z siebie dźwięk podobny do skomlenia psa, któremu ktoś stanął na ogonie. – Rozchodzi się – dodała po chwili.

Doktor Russell zapisał w swoim notesie wielkimi literami ‘Łańcuszek’.

– O jakim łańcuszku mówisz?

– Zdjęcie, zdjęcie, ty głupi, stary chuju. O jakim łańcuszku mogę mówić? Pyta i pyta.

Doktor poprawił okulary i przygryzł wargi.

– Panuj nad słowami, bo pójdziesz na prądy – dało się słyszeć przez głośnik zawieszony pod sufitem w rogu pokoju. To mówił zza weneckiego lustra, przez mikrofon dyrektor szpitala.

– Pierdol się – wyszeptała Ruda, po czym uśmiechnęła się bardzo szeroko. Russell zauważył, że jej zęby są w tragicznym stanie.

– Cóż, moja droga koleżanko. Opowiesz mi o tym zdjęciu?

Dziewczyna zrobiła udawaną przerażoną minę.

– A co bestię interesuje?

– Chcę pomóc takim jak ty. Jeśli mi wszystko opowiesz, będziesz moją pierwszą pacjentką, gdy już wszystko się rozwiąże. Stoi?

Ruda zastanowiła się i w histerycznym śmiechu zaczęła krzyczeć.

– Będziesz miał przejebane! Będziesz miał przejebane!

Dyrektor szpitala skinął na dwóch strażników. Ci chwycili za pałki i poczęli wchodzić do pokoju przesłuchań. Doktor Russell spojrzał w złości na lustro weneckie. Dyrektor wyłapał wzrok Russella i odwołał strażników. Doktor westchnął i przystąpił do dalszej ‘walki’.

– Co to za zdjęcie? – spytał bardzo stanowczo.

– To zdjęcie takiej dziewczyny, która jest ruda jak ja, ale nie żyje bo zgniotła ją winda! Widać nawet żebra! I jak się na nie spojrzy to wtedy dzieją się straszne rzeczy! Pojawiają się wszędzie, kiedy idziesz sobie do pracy, bo pracujesz ciężko żeby twoje dzieci miały co jeść, miały ładne ubranka… A potem cię wsadzają, do takiej, kurwa, pierdolonej klatki i nawet nie wiesz co się z nimi dzieje! A one były piękne i drogie…

– Dzieci? – spytał zdziwiony Doktor.

– Ubranka, głupia bestia! – odpowiedziała jeszcze bardziej zdziwiona Ruda.

– A dzieci?

Obłąkana dziewczyna popatrzyła na lustro weneckie, po czym prosto w oczy Russellowi.

– Zajebałabym. – odpowiedziała z uśmiechem.

Doktor Russell poczuł, że ma dosyć. Ale dręczyło go jeszcze jedno pytanie.

– Gdzie mogę znaleźć to zdjęcie? – z powagą patrzył na Rudą, zdjął okulary. Wiedział, że żeby zrozumieć istotę tego szaleństwa, musi znaleźć to zdjęcie, jeśli ono w ogóle istnieje…

Dziewczyna przeraziła się i tym razem widać było, że naprawdę.

– Przyszło do mnie pocztą. Bez adresata. Powinno dalej leżeć w moim domu, został pusty odkąd tu jestem, w klatce. Włożyłam je do śmietnika, pod zlewem. Bestia pyta, a inne patrzą przez okno.

Russell spojrzał na lustro weneckie. Osoby stojące za lustrem już wiedziały, jaki następny krok chciał wykonać.

– Dziękuję, dotrzymam mojej obietnicy. – Powiedział do Rudej wstając. Ruda wystawiła język i uśmiechnęła się. Doktor ujrzał w niej dawne piękno, które zabrała jej choroba. Również się uśmiechnął, lecz po chwili otworzył szeroko usta i oczy w przerażeniu. Obłąkana dziewczyna z całej siły przygryzła wystawiony język. Krew trysnęła jej na zęby. Słychać było stłumiony szum za lustrem weneckim, po chwili wbiegli strażnicy i pielęgniarze odpychając na bok Doktora Russella. Ten wyszedł szybkim krokiem.

– Bestie są wszędzie! Też je zobaczys! One są wszędzie! – krzyczała za nim Ruda plując krwią na pielęgniarzy usiłujących zatamować krwawienie.

Russell porozmawiał z dyrektorem szpitala i otrzymał dawny adres zamieszkania dziewczyny. Razem z grupą detektywów przyjechali na miejsce. Mieszkanie obłąkanej znajdowało się na 7 piętrze. ‘Drużyna’ musiała użyć schodów, aby tam się dostać. Starsza pani na klatce schodowej powiedziała im, że winda niedawno uległa awarii. Gdy nareszcie doszli na górę, Dyrektor szpitala wyciągnął z kieszeni klucz, który skonfiskowano Rudej i otworzył drzwi. Detektywi zaczęli się rozglądać, dyrektor stał w korytarzu, a Russell od razu ruszył w kierunku kuchni. Otworzył drzwiczki pod zlewem i wyjął z niego kosz, z którego okropnie śmierdziało. Założył gumową rękawiczkę i pogrzebał w nim chwilę, aby wyjąć kopertę zaadresowaną do Jane Smith, czyli najpewniej obłąkanej dziewczyny ze szpitala psychiatrycznego. Otworzył kopertę i zobaczył fragment wystającego z niej zdjęcia. W tym momencie jego serce zaczęło bić naprawdę szybko. Zawahał się. Westchnął i wyciągnął fotografię z koperty. Przedstawiała ona starszego mężczyznę, którego korpus wystawał przed otwarte na oścież drzwi windy. Nogi i połowa tułowia były zmiażdżone przez kabinę windy, która jak można było się domyślić zerwała się i spadła zabijając mężczyznę. Doktor Russell przyjrzał się postaci. Poczuł olbrzymią gulę w żołądku i wyrzucił zdjęcie na podłogę. Serce biło mu jeszcze szybciej niż dotychczas, zrobił się blady, oblał go zimny pot. To niemożliwe, to nieprawda. Przywidziało mu się. Spojrzał ukradkiem na stojącego w korytarzu dyrektora.

– Czy wszystko w porządku? – spytał dyrektor.

– T-tak, wszystko dobrze! – krzyknął Russell i podniósł zdjęcie, po czym schował je do kieszeni marynarki. – Wychodzimy! – dodał.

– Jak to? – zdziwił się dyrektor.

– Musimy udać się do… laboratorium! Muszę przeprowadzić badania… Poza tym jest już późno, wrócimy tu jutro! – Detektywi poczęli się zbierać, zdezorientowany dyrektor również. Wyszli z mieszkania, zamknęli drzwi i zeszli po schodach. Wchodzili do samochodu, gdy Russell zamyślił się. Jeśli to co widział na tym zdjęciu nie było przywidzeniem, to do cholery jasnej, musi tam wrócić i sam wszystko przeszukać. Nie chce, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. To wszystko trzeba wyjaśnić.

– A co z tym zdjęciem? – zadumę przerwał dyrektor.

– Zdjęciem? A, właśnie! Zupełnie o nim zapomniałem, pan pozwoli, że pójdę jeszcze raz na górę i je wezmę! – odpowiedział szybko Doktor.

– Eee… No dobrze, proszę, tu są klucze… – powiedział dyrektor i wręczył Doktorowi Russellowi klucze do mieszkania Rudej. Russell chwycił je i szybko pobiegł w stronę bloku.

Wbiegł na klatkę schodową i stanął przed windą. Bez namysłu otworzył drzwi i wbiegł do środka, wcisnął guzik z odrapaną już cyfrą ‘siedem’ i oparł się o ścianę. Winda ruszyła. Piętra mijały jedno po drugim. Doktor wyciągnął kopertę, a z niej zdjęcie. Przyjrzał mu się jeszcze raz. Faktycznie nie mylił się. Zmiażdżoną przez windę osobą na zdjęciu był on sam. W momencie, w którym doszedł do tego wniosku, winda zatrzymała się wydając skrzypiący dźwięk. Russell o mało się nie przewrócił. Zdjęcie wypadło mu z rąk. Utrzymał równowagę i spojrzał na szybkę na drzwiach windy. Przez szybkę widział wymalowaną na ścianie korytarza cyfrę ‘cztery’. W tym samym momencie przypomniał sobie, jak staruszka mówiła jemu i reszcie, że winda miała awarię. Drzwi dało się na szczęście otworzyć, winda zatrzymała się w dobrym miejscu. Już miał pchnąć drzwi, gdy usłyszał przeraźliwy, drażniący dźwięk, jakby na ziemię spadł z dużej wysokości fortepian. Po drugiej stronie drzwi za szybką mignęła blada twarz kobiety, która patrzyła się Doktorowi prosto w oczy w zdeformowanym uśmiechu. Russell z przerażenia odskoczył i osunął się na podłogę.

– Co jest?! – prawie pisnął przerażony. W tym samym momencie winda ruszyła z dużą prędkością w dół. Zatrzymała się gwałtownie po około dwudziestu sekundach. Podczas zatrzymania Russell uderzył się w głowę. Złapał za obolałe miejsce. Winda sama się otworzyła. Doktor zobaczył korytarz. Wypełznął z windy i popatrzył w lewo. Zaraz przed nim stały drzwi do mieszkania o numerze 0001. Na wprost, 0002. Popatrzył w prawo. Tam rozciągała się dalsza część korytarza. Drzwi były podpisane kolejno 0003, 0004, 0005 i tak dalej. Wydawało się, jakby szereg mieszkań nie miał końca. Russell wstał z podłogi i rozejrzał się dokładnie. Oprócz szeregu wejść nie było tam nic dziwnego. Zapukał do drzwi 0001. Cisza. Już miał zapukać do drzwi 0002, gdy zza drzwi 0001 usłyszał zachrypnięty głos. Szybko przyłożył ucho nad klamką i zapukał jeszcze raz.

– Przecież mówiłem: żyj – odpowiedział głos zza drzwi.

Co to miało znaczyć? Żyj? Zdezorientowany zapukał do drugich drzwi. Również usłyszał głos.

– Śmiej się.

Russell zapukał do drzwi 0003.

– Uśmiechaj się.

Pukał do kolejnych drzwi, nawet nie zauważając jak oddala się od windy. Z każdego następnego mieszkania słychać było inne zdanie, lecz mówił zawsze ten sam głos.

– Klaszcz.

– Gwiżdż.

– Skacz.

– Tańcz.

– Baw się.

– Myśl.

– Pytaj.

– Odpowiadaj.

Doktor nie wiedział, co się dzieje, ale był tak wciągnięty w nasłuchiwanie głosów, że mało obchodziło go wszystko inne.

– Zdychaj.

Russel zatrzymał się. Przełknął powoli ślinę i zapukał jeszcze raz.

– Przecież powiedziałem: zdychaj.

Doktor zapukał do kolejnych, kolejnych i kolejnych drzwi.

– Gnij.

– Płacz.

– Skoml.

– Piszcz.

– Duś się.

– Rozpaczaj.

Russell przerażony słuchał kolejnych ‘poleceń’ głosów za drzwiami. Był już pod numerem 0061.

– Uciekaj.

Wszystkie drzwi otworzyły się na oścież i po chwili z trzaskiem zamknęły. Z każdego było słychać teraz już nie zwyczajne głosy, a przeraźliwe krzyki.

– UCIEKAJ!

– UCIEKAJ!

– UCIEKAJ!

Doktor przerażony spojrzał w dal, w stronę pokoi do których jeszcze nie pukał. Około trzydzieści pokoi dalej zgasło światło. Wszystkie głosy ucichły. Doktor zamarł w miejscu. Z ciemności wyłoniła się blada kobieta, której twarz ujrzał wcześniej za szybką drzwi od windy. Postać wykrzywiła twarz w tym samym zdeformowanym uśmiechu, po czym nienaturalnie wygięła kręgosłup i poczęła szybko, niczym pająk, pełzać na czterech kończynach w kierunku Doktora. Wraz z jej postępem, gasły za nią wszystkie światła. Najbardziej widoczne były jej świecące z daleka, czerwone oczy. Russell rzucił się do ucieczki. Biegł i nie patrzył za siebie, łzy leciały mu z oczu, serce waliło jak młot. Dobiegł do pokoju 0001, lecz nie zauważył przy nim windy, którą się tu dostał. Zamiast niej, były tam schody w dół. Zbiegł po schodach nie raz upadając i rozwalając sobie kolana, czuł obecność obrzydliwej kreatury za sobą. W pewnym momencie wbiegł na kolejny korytarz. Po jego lewej znajdowały się drzwi do windy. W panice otworzył je i wbiegł do środka. Kucnął w rogu kabiny i z przerażeniem patrzył jak drzwi zamykają się bardzo powoli z powodu mechanizmu zwalniającego. Słyszał tupot kończyn na schodach. W momencie, w którym drzwi się zamknęły, uderzyła w nie rozpędzona kreatura. Russell, wcisnął naraz guziki „dwa”, „trzy” oraz „pięć” i schował twarz w dłoniach. Nie chciał patrzeć na szybkę w drzwiach. Wiedział, że blada twarz tam jest. Wiedział, że aż do momentu odjechania windy patrzyła na niego z tym przerażającym uśmiechem.

Winda jechała w dół przez niecałe trzy godziny. Głodny, spragniony i zmęczony Doktor siedział w windzie i patrzył przez szybkę na piętra, które mijał. Kolejność pięter nie miała sensu, była pozbawiona jakiejkolwiek logiki. Mijał na zmianę piętro drugie i siódme, później czterdzieste, następnie znajdował się na parterze. Nagle kabina stanęła w połowie piętra. Wyglądało to tak, jakby została awaryjnie zatrzymana od zewnątrz. Russell otworzył wyjście awaryjne i wyszedł przez sufit kabiny. Wczołgał się na korytarz. W momencie, w którym wstał, winda ruszyła w górę, jak gdyby dowiezienie go na to piętro było jej zadaniem. Doktor rozejrzał się. Stał przy recepcji szpitala psychiatrycznego, w którym przesłuchiwał Rudą. Korytarze i sale były puste. Wszędzie krew i ludzkie kości. Russella skręciło w żołądku, ale starał się zachować trzeźwość rozumu. Bał się, że gdy znowu straci z oczu windę, to ona zniknie, tak jak poprzednia. Wszedł do niej na chwilę i zauważył, że nie ma panelu z guzikami. Z całej siły uderzył pięścią w drzwi. Schował obolałą rękę do kieszeni spodni, a zdrową ręką oparł się o ścianę.

– To musi być sen… przecież to niemożliwe… – szeptał sam do siebie. – Czy prawdą może być, że zemdlałem, a to jest mój bardzo zły koszmar? Może właśnie teraz leżę już w szpitalu, gdzie próbują mnie ocucić… A jeśli to próba? Jeśli to wszystko ma swój koniec, a ja muszę walczyć?

Monolog przerwał mu głośny, pojedynczy odgłos czegoś na wzór trąby ogłaszającej najazd wroga. Zamknął w przerażeniu drzwi i obserwował korytarz szpitala przez szybkę. Na raz, ze wszystkich sal w stronę windy zaczęli biec ludzie. Był to personel psychiatryka. Zaczęli się przepychać i ściskać przed drzwiami, jeden chwycił za uchwyt celem otworzenia ich. Doktor krzyczał do nich, pytał, co się dzieje, ale żaden nie odpowiadał. Wszyscy nerwowo patrzyli za siebie i starali się wejść do windy. Nagle Russell usłyszał ryk wydany jakby przez jakieś zwierzę. Nigdy czegoś takiego nie słyszał. Ludzie na samym końcu tłumu zaczęli krzyczeć jeszcze głośniej. Dało się słyszeć dźwięk łamanych kości, na resztę przepychających się zaczęła tryskać krew. Doktor Russell nie musiał się długo zastanawiać nad tym, co się dzieje. Pracownicy uciekali do windy przed czymś, co ich zabijało. Ba, zabijało. Rozrywało na strzępy. Im więcej ludzi ginęło, tym lepiej mógł przyjrzeć się bestiom. Postawą niczym nie różnili się od zwykłego człowieka. Zamiast ust i nosa mieli pajęcze aparaty gębowe. Zamiast ludzkich dłoni – szpony. Rozszarpywali i rozgryzali mięso personelu w dzikim szale. Ich oczy były czerwone i świecące.

Russell rozejrzał się nerwowo po windzie, zauważył, że w rogu leży siekiera. Nie rozmyślał już nad tym, że przecież jeszcze gdy zjechał jej tam nie było. Stwierdził, że jeśli to, co się nim bawi, chce, żeby użył tego tępego narzędzia, to on to zrobi. Wszystko, aby tylko się stąd wydostać.

Jeden pracownik wtargnął do środka, za nim zaczęli pchać się kolejni. Doktor uderzył trzonkiem pierwszego w twarz, wybijając mu kilka zębów. Potem krótkim kopnięciem wypchał wszystkich z kabiny. Bestie się zbliżały. Zdawało się, że jedna nawiązała kontakt wzrokowy z Doktorem przez szybkę w drzwiach. Wydała z siebie straszliwy pisk, nawołując resztę do zwiększenia tempa masakrowania pracowników. Faktycznie, reszta stworzeń wpadła w jeszcze większy szał. Ostatnia pracownica, popuszczając pod siebie, została przeszyta szponami potworów. Russell ścisnął mocno swoją broń. Drzwi otworzyły się, a przeszywający dźwięk trąby rozbrzmiał po raz drugi. Straszliwe stworzenia skuliły się i piszcząc uciekły w głąb piętra. Doktor stał w bezruchu, trzymając siekierę gotową do ataku. Upuścił ją i wyszedł z windy. Spojrzał na zmasakrowane truchła pracowników szpitala. Nagle zaczęły one w wyjątkowo szybkim tempie się rozkładać. Russell poczuł smród zgniłego mięsa. Gdy wszystkie szczątki ‘wyparowały’, a na korytarzu zostały tylko kości i krew, Doktora olśniło.

– Cykl – wyszeptał i wszedł do windy. Panel z guzikami znów był na swoim miejscu. Wybrał najwyższe piętro. Za drzwiami kabiny ponownie rozległ się dźwięk trąby. Tłum ludzi zmierzał w stronę Russella, ale on już odjeżdżał. Bez emocji spojrzał tylko ostatni raz na uderzających pięściami w drzwi pracowników, zanim zaczęły rozszarpywać je bestie.

Russell spędził w jadącej windzie jedenaście dni. Zmuszony był do załatwiania się w kabinie, lecz tylko przez pewien czas. Po dwóch dniach nie miał już czego wydalać ze swojego organizmu. Czuł ogromne pragnienie i głód, lecz nadal był wszystkiego świadomy. Stwierdził, że to sprawka tego nawiedzonego… czegoś. Nie wiedział jak to nazwać. Miejsce? Kompleks? Wymiar? Nie obchodziła go nazwa, interesowało go to, że to coś w tajemniczy sposób utrzymuje go przy życiu bez pokarmu, bez snu. Winda zatrzymała się. Doktor powolnym krokiem wyszedł z kabiny. Był w piwnicy. Na daremne szukał schodów do góry. Jedyne, gdzie mógł podążać, to drabina na dół. Przy klapie do drabiny leżała zapalniczka. Sprawna. Wziął zapalniczkę, otworzył klapę i począł schodzić po drabinie. Było wyjątkowo ciemno, a jego oczy nie potrafiły przyzwyczaić się do tej ciemności. Schodził długi czas. Właśnie, ‘czas’. Czas był najgorszą torturą przebywania w tym piekle. ‘Piekło’. A jeśli faktycznie był w ‘piekle’? Czy rozszarpywani pracownicy szpitala to grzesznicy skazani na wieczną, cykliczną rzeź? Russell odstawił przemyślenia na bok. Złapał jedną ręką drabinę, a drugą wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. Zapalił ją i za chwilę zgasił. To co zobaczył go przeraziło. Zacisnął zęby i zapalił zapalniczkę jeszcze raz. Malutkie światło zapalniczki o dziwo wystarczało, aby oświetlić całą olbrzymią, pustą przestrzeń wokół niego. Był w olbrzymiej klatce piersiowej. Drabina, którą schodził, była przymocowana do mostka. Z mostka wyrastały długie żebra łączące się z grubym kręgosłupem po drugiej stronie ogromnej ‘hali’. Parę metrów pod nim delikatnie jak na swoje rozmiary biło ogromne serce opatulone dwoma jeszcze większymi płucami. Doktor stwierdził, że ma już siły walczyć z przeklętymi wizjami i miejscem, w którym się znajdował. Zgasił zapalniczkę i złapał obiema rekami szczeble drabiny. Począł wchodzić w górę, aż ponownie dotarł do klapy. Chciał być pewny, że upadek go zabije. Zamknął oczy, z których popłynęły łzy rozpaczy. Pierwszy raz w swojej owocnej karierze przegrał. Nie mógł znieść tego, co widział. Nawet gdyby udało mu się wyjść z całego tego syfu, trauma zniszczyłaby jego sny, stosunki międzyludzkie, marzenia… Policzył do ośmiu. Osiem to była jego szczęśliwa liczba. Gdy doszedł do ‘jeden’, zaczął liczyć jeszcze raz. I jeszcze raz. Dopiero za czwartym razem puścił szczeble drabiny i runął w dół olbrzymiej klatki piersiowej. Nie odczuwał jak długo leciał, ale odczuł upadek, który go nie zabił. Było to jak obudzenie się ze snu o spadaniu. Otworzył szeroko oczy i zaczerpnął powietrza. Leżał na podłodze kuchni w mieszkaniu Jane Smith. Szybko wstał i rozejrzał się.

– Udało się… – wyszeptał. Na jego twarzy zagościł szaleńczy uśmiech. Zaczął się ślinić i odbijać od ścian, od zlewu, od kredensu. Zaczął się bardzo głośno śmiać. Nagle drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem. Russell spojrzał za siebie i z przerażenia krzyknął. W progu stała bestia z piętra przypominającego szpital psychiatryczny. Patrzyła na Russella swoimi czerwonymi, świecącymi oczami. Wydała z siebie pisk i ruszyła w jego stronę. Doktor spojrzał pusto na powoli zbliżającą się kreaturę. Doktor uśmiechnął się. Oczy Doktora nie były oczami człowieka zdrowego. Doktor nie odda wolności. Nie teraz, kiedy tak ciężko na nią pracował. Zabije. Zabije wszystkich. Zabije wszystkich, którzy staną na jego drodze. Russell chwycił za młotek do tłuczenia mięsa, który leżał w zlewie, oblazły jeszcze zgniłym mięsem. Runął na bestię i uderzył ją prosto między świecące ślepia. Stwór zawył i przewrócił się na ziemię. Na korytarzu przed mieszkaniem stały jeszcze trzy bestie, wpatrzone w Russella i wydające z siebie jęki. Niech widzą. Niech patrzą, jak morduję ich nędzny gatunek. Dziś nikt z nich nie ocaleje. Dobił paroma ciosami przygwożdżoną do podłogi kreaturę i skoczył w kierunku pozostałych. Jedna z nich złapała go szponami za ręce, ale ten wyrwał się i wyrżnął jej w coś co przypominało szyję. Monstrum upadło na podłogę i w agonalnym warczeniu poczęło się tarzać. Reszta potworów ruszyła schodami w dół. Doktor dobił drugą bestię i pobiegł za resztą. Gdy zbiegał po schodach za swoimi ofiarami, potknął się i runął ze schodów. Uderzył się w głowę tak mocno, że zakręciło mu się w głowie, tracił przytomność. Ostatnią rzeczą jaką widział, były zawracające na górę stwory, które gonił. Złapały go pod ręce i przycisnęły do podłogi. Bardzo głośno wyły. Doktor wiedział, że tym razem to na pewno koniec. Szamotał się jeszcze przez chwilę, po czym zemdlał.

Russell obudził się leżąc na twardym podłożu. Nie mógł ruszyć żadną częścią swojego ciała. Czuł obecność potworów wokół siebie. Było czerwono. Ściany spływały krwią. Poczuł silny ucisk na klatce piersiowej. To z góry zsunęła się i usiadła na nim blada, zdeformowana kobieta z nieskończonego korytarza. Uśmiechała się do niego i wypowiadała zdania w nieznanym mu języku. Mówiła ona jedna, a słychać było na raz wiele głosów o bardzo niskich, wstrętnych barwach. Doktor chciał krzyczeć, lecz nie mógł wydusić z siebie choćby jęknięcia. Cały czas patrzył na stwora, który począł lizać go długim, ohydnym językiem po twarzy. Po chwili bestie rzuciły się na niego, a blada kobieta zniknęła. Czuł jak jest rozszarpywany, jak jego mięso odchodzi od kości. Zamknął oczy na chwilę przed tym, gdy jedna z bestii wyrwała mu głowę.

– Cholera jasna! – wykrzyknął starszy aspirant Keppfler wychodząc z sektora chirurgicznego. Drzwi z głośnym hukiem trzasnęły za nim. Czekający przed sektorem funkcjonariusze i lekarze patrzyli na odchodzącego Keppflera. Część z nich poczęła zbierać swoje rzeczy, zakładać płaszcze i kapelusze, a następnie opuszczać szpital. Zza drzwi wychylił się chirurg, spojrzał smutnym wzrokiem na zebranych.

– Straciliśmy go, nie byłem w stanie nic zrobić… – powiedział ze smutkiem. Wszyscy wyszli, pozostał tylko jeden z detektywów siedzący na krześle. Już zbierał się do wyjścia, gdy zatrzymał go chirurg.

– Proszę pana… Niech mi pan opowie, co wydarzyło się w tym mieszkaniu. Może wtedy wiedziałbym, gdzie popełniłem błąd?

Detektyw spojrzał spod kapelusza.

– Czekaliśmy na Doktora Russella przez piętnaście minut. Gdy nie wracał, postanowiliśmy pójść po niego. Otworzyliśmy drzwi mieszkania i zastaliśmy go śmiejącego się w szaleńczy sposób. Spojrzał na nas jakbyśmy chcieli zrobić mu krzywdę… Wtedy podszedł do niego pan Finch, dyrektor szpitala psychiatrycznego. Pan Doktor Russell okazał się być na tyle miły, że wziął młotek do ubijania mięsa ze zlewu i zmiażdżył nim twarz pana Fincha. Następnie zmasakrował jego głowę kilkoma ciosami i zaatakował mojego byłego, nie żyjącego już wspólnika. Zmiażdżył mu krtań. Zaczęliśmy uciekać, on ruszył w pogoń za nami. Potknął się na schodach i uderzył się w głowę tak mocno, że stracił przytomność. Dopadliśmy do niego i przygwoździliśmy do podłogi, zadzwoniłem na policję. Zabrali go do pana, a pan go zabił… Nie, przepraszam, nie chciałem użyć tego słowa…

Chirurg uśmiechnął się delikatnie, udając, że wcale nie uderzyło go to ostatnie zdanie.

– Czy wiadomo, co było powodem szaleństwa pana Doktora?

– Niestety, nie. Jedyne co przy nim znaleźli, to koperta ze zdjęciem. Zdjęcie jest nasączone krwią, nic na nim nie widać, może pan zobaczyć. – Detektyw wyciągnął z kieszeni pomiętą, czerwoną od krwi kopertę. Z jej wnętrza wystawała fotografia. Lekarz wziął ją i przyjrzał się jej dokładnie. Chciał o coś spytać detektywa, ale ten szybkim krokiem wyszedł.

Chirurg zaciekawiony kopertą zabrał ją do swojego gabinetu i poddał czyszczeniu. Gdy oczyścił całą krew, obejrzał dokładnie zdjęcie. Widok go zszokował, ale po chwili uśmiechnął się kpiąco.

– Żartowniś z tego detektywa – powiedział i wyrzucił fotografię do kosza. Do jego gabinetu weszła pielęgniarka.

– Panie doktorze, wzywają pana na piąte piętro, to podobno pilne, jest tam pan ordynator. Tu ma pan jeszcze kartę tego co pan go operował w środę, proszę. – Pielęgniarka wręczyła mu teczkę.

– Dziękuję, już idę.

Chirurg westchnął i wyszedł na korytarz. Wszedł do windy i wybrał piąte piętro. Otworzył teczkę i gwiżdżąc przeglądał zdjęcia rentgenowskie. Winda zatrzymała się, w szoku wypuścił teczkę na podłogę. Spojrzał na panel z guzikami. Elektryczny ekranik wskazywał piętro czwarte.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Świerne, myślę że autor napisał by dobrą książkę.
Odpowiedz
Super
Odpowiedz
Zajebioza
Odpowiedz
Grave :D
Odpowiedz
Opowiadanie świetne. Film pewnie też by był genialny :D chociaż końcówka była tak trochę przewidywalna ale to nie psuje całokształtu :)
Odpowiedz
OK
Odpowiedz
Powino się czytać takie opowiadania genialne :)
Odpowiedz
ten fragment w szpitalu kiedy zabrzmiała ta trąba to od razu skojarzyło mi się z silent hill ;)
Odpowiedz
świetne
Odpowiedz
Świetne, chętnie obejrzałabym film na podstawie tego opowiadania, dawno nie czytałam czegoś tak dobrego. Super :-)
Odpowiedz
Super ;) Pisz dalej bardzo ciekawe. Chociaż najbardziej creepy był tutaj rozmiar opowiadania :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje