Historia

DUALISTIC

mysterytv 1 8 lat temu 4 535 odsłon Czas czytania: ~12 minut

Na dworze panuje mrok. Delikatna mżawka muska moją skórę, działając mi przy tym niesamowicie na nerwy. Stoję za winklem klatki schodowej i czekam. Czekam już ponad godzinę, nie wykonując żadnych ruchów. Od czasu do czasu wychylę się, aby sprawdzić, czy nadal nikt nie pojawia się na horyzoncie. Nic. Ani żywego ducha. W międzyczasie usłyszałem mnóstwo ciekawych rzeczy. Kłótnię małżeństwa z parteru o wydaniu ostatnich pieniędzy na konsolę PS4 z zestawem gier. Facet chciał odrobinę przyjemności od życia, a stara jędza mu to wypominała. Wolała przeznaczyć te pieniądze na nową pralkę lub zmywarkę. Na chuj nam zmywarka? – wykrzykiwał facet – Najlepiej nic nie robiłabyś w tym domu!

Z kolei na pierwszym piętrze ktoś w nosie miał opinię sąsiadów, oglądając pornosa na cały regulator. A ja? Czekam. Skulony w kołnierzu swojego płaszcza, ściskając w dłoni reklamówkę i mając powoli dość styczniowej pluchy. Mijały kolejne minuty. Postanowiłem, że jeśli nie pojawi się w ciągu kolejnych pięciu minut, wracam do domu. Wystarczy tego sterczenia. A tak swoją drogą, gdzie ten gnojek szwęda się o takiej porze?

Dwie minuty. Zapaliłbym papierosa. Oczywiście gdybym tylko je palił. Zawsze unikałem zbędnych używek. Po co marnować zdrowie. Minuta. Dobra, najwidoczniej dziś mu się poszczęści. Spróbuję innym razem.

Odwróciłem się, chcąc ruszyć w drogę powrotną do domu, gdy nagle usłyszałem muzykę wydobywającą się z małego głośnika bluetooth, który ktoś zapewne schował sobie do kieszeni. Powoli, starając się nie zdradzić swojej obecności, wychylam się. Jest. To on. Ten sam chód, to pieprzone gibanie się na boki, jakby był jakimś zasranym królem świata. Spodnie, w których krok wisi mu na wysokości kolan, jakby zesrał się dwukilogramowym klocem. Mimo późnej pory najwidoczniej w dupie ma innych, słuchając muzyki na cały regulator. Pępek świata. Zasrany murzyński pępek świata. Czy jestem rasistą? Nie. Mam wielu przyjaciół, którzy są ciemnoskórzy i zupełnie mi to nie przeszkadza. Lecz są to wspaniali ludzie, pomocni, z ogromnym poczuciem humoru – nie zaś degeneraci tacy jak ten.

Ocknąłem się, bowiem chłopak był już kilka kroków od klatki schodowej, ja zaś pogrążyłem się w rozmyślaniu o bezsensie jego istnienia. Schowałem się sięgając do reklamówki. Znajdowała się w niej biała maska. Najzwyklejsza, plastikowa biała maska o smutnym wyrazie twarzy. Trafiłem na nią zupełnie przypadkowo dwa lata temu na festynie miejskim. Nie wiem co w niej było, lecz wydała mi się przerażająco straszna w swojej prostocie. Kosztowała mnie aż całe dwa dolary. Pospiesznie włożyłem ją na twarz poprawiając tym samym wysoki cylinder, który notabene także nabyłem na festynie za kolejne dwa dolary. Już chyba wtedy czułem pod skórą przeznaczenie owych przedmiotów.

Z pomocą małego lusterka kosmetycznego obserwowałem kołyszącego się nastolatka. Odczekałem do momentu, w którym wkroczył na klatkę schodową. Dynamicznym ruchem chwyciłem go za kaptur, ciągnąc do tyłu. Zdezorientowany chłopak stracił równowagę, upadając na plecy. Nie zaprzątając sobie tym głowy zaciągnąłem go za winkiel, trzymając jedną ręką cały czas za kaptur, drugą zaś zatykając mu usta. Koleś cały czas się szamotał i wiercił, ale o dziwo nie wydawał z siebie żadnych dźwięków, nie krzyczał, nie wrzeszczał. Klął przez zaciśnięte zęby, próbując się podnieść. Gdy znaleźliśmy się na szczytowej ścianie ceglanego bloku, szybkim ruchem przycisnąłem mu kolano do gardła, odbierając szansę na jakikolwiek ruch, jednocześnie utrudniając oddychanie.

– Drgnij pedale, a w ułamku sekundy przeniosę cię na tamten świat.

Moje słowa dosyć dobitne, poskutkowały. Chłopak znieruchomiał. Pewność siebie, która cały czas malowała się na jego twarzy, rozpłynęła się nie wiadomo kiedy i gdzie. Ustąpiła miejsce przerażeniu. Typowy szpaner. Z pozoru twardy jak skała, a tak naprawdę miękki jak fajfus na Syberii. Chyba dotarło do niego w jak przesranej sytuacji się znalazł. Czułem, jak drżą mu nogi. Wyjąłem z przymocowanej do paska kabury nóż, przystawiając jego czubek do policzka.

– Oj Kevin, Kevin. Widzisz w jakie gówno się wpakowałeś?

– Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?

– Gdzie twoja odwaga? Gdzie twoja pewność siebie? Gdzie twój brak szacunku i gniew, z którym tak dumnie obnosisz się na co dzień.

– O czy ty kurwa mówisz? Kim jesteś?

Może ciężko będzie wam uwierzyć, ale cholerną satysfakcję i radość dał mi widok spływających po jego policzkach łez. Z wyszczekanego dobermana zmienił się w malutkiego ratlerka, który omal nie obsra się słysząc dźwięk głośniejszy od własnego pisku.

– Kim jestem? Myślałem, że raz dwa rozpoznasz, ale najwidoczniej byłem w błędzie. Założyłem, że masz w tej pustej czaszce choć odrobinę móżdżku, ale jak widać, nie ma tam nic oprócz posiekanej kapusty. Kim jestem?

Uznałem, że jest to bardzo dobre pytanie. Chyba nie ma co trzymać chłopaka w niepewności i niewiedzy. Niech ma szansę spojrzeć mi w oczy. Niech ma szansę dostrzec, kto zrujnuje jego życie. Niech wie, z kim igrał do tej pory. Jednym ruchem zdjąłem maskę z twarzy. Cisza. Jego wielkie, załzawione oczy wpatrywały się we mnie z istną mieszaniną uczuć.

– Co? – jęknął żałośnie.

Zdziwienie, przerażenie, niedowierzanie. Te uczucia na pewno mieszały się na jego twarzy, dodając mi przy tym niesamowitej energii i jeszcze bardziej utwierdzały mnie w słuszności moich czynów.

– Czy pan oszalał? Złożę na pana skargę!

– Zamknij mordę świński zwisie! – syknąłem, zaś czubek noża niebezpiecznie zagłębił się w miękkiej skórze nastolatka, uwalniając odrobinę czerwonej substancji. – Jesteś kupą gówna. Myślisz, że mając wujaszka na stołku wszystko ci wolno? Że wolno ci pomiatać innymi? Gówno ci wolno. Myślałeś, że możesz sobie ze mnie drwić przy innych? Szydzić? Wyśmiewać? Myślałeś, że kim ja dla ciebie jestem? Koleżką? Obiektem drwin i twoich zjebanych, nieudolnych żartów? Jak matka ciebie wychowywała? Nie wpajała ci pewnych podstawowych wartości? Szacunku dla starszych? Kultury osobistej? Słownictwa?

– Ja.. – chłopak próbował cokolwiek wtrącić, kręcąc głową na lewo i prawo i mażąc się niczym sześciolatek na wizycie u urologa.

– Najwidoczniej mamusia miała i zapewne ma cię w dupie. Nie dziwię się jej. Też miałbym w dupie takie coś. Takie śmierdzące ścierwo. Jednak śmierdzące ścierwo domaga się uwagi! Chce być zauważone przez kogokolwiek. I co robi? Drwi z każdego wokół. Szydzi z każdej napotkanej osoby, popisując się przed grupą swoich równie tępych koleżków. Niestety. Zadarłeś z nieodpowiednią osobą i zadrwiłeś z niej o jeden raz za dużo.

– Przepraszam… naprawdę przepraszam… obiecuję, już nigdy nie powiem na pana złego słowa! Przeproszę pana publicznie! Nie złożę na pana skargi! Przysięgam! Nigdy więcej nie powiem na pana złego słowa! Błagam pana!

– Jesteś żałosny.

Po tych słowach dynamicznym ruchem zanurzyłem ostrze noża w skórze jego lewego policzka. Narzędzie weszło bardzo delikatnie, uwalniając strumienie krwi, które spływały po jego twarzy. Chłopak był w jeszcze większym szoku. Sam chyba nie wierzył w to, co właśnie się stało. Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie zdążył nawet zareagować na ból.

– I co? Dalej myślisz, że sobie żartujemy? Dalej uważasz, że jestem nic nie wartym frajerem? Co?

Chłopak dynamicznie kręcił głową próbując zaprzeczać. Gęste i siarczyste łzy mieszały się z krwią, tworząc obrzydliwą mozaikę wokół nas.

– No przyznaj. Takie przecież miałeś o mnie zdanie. Sam tak mówiłeś, nie dość, że publicznie to w dodatku w mojej obecności. I co? Myślisz, że nadal masz szczęście? Myślisz, że nadal jesteś nietykalnym Kevinkiem? Co?

– Nuu ee eee e

Próbował coś bełkotać, ale tkwiący w poprzek jego jamy ustnej nóż zdecydowanie mu to utrudniał. Nie ułatwiłem mu tego zadania, wręcz przeciwnie. Chwyciłem rękojeść i wykonałem nią obrót o 360 stopni. Dziwny dźwięk mlaskania oraz skowyt bólu, który stłumiłem dłonią w skórzanej rękawiczce sprawił mi wyjątkową radość. Mimo wszystko musiałem uważać. Muszę pamiętać, że cały czas tkwię z nim na środku osiedla. W każdej chwili mógłby mnie przyłapać staruszek spacerujący z psem lub para zakochanych licealistów.

Kolejny bełkot przypomniał mi o moim obiekcie troski, sprowadzając mnie na ziemię. Szybko, niczym wprawiony nożownik wyciągnąłem narzędzie z jego policzka.

– Dobra stary. Powiem ci tak. Guzik mnie obchodzą konsekwencje. Mam to w dupie. Wiesz kim jestem. Wiesz jaki zawód wykonuję. Wiesz jaki jest cel mojej pracy. Dlatego chcę go wypełnić. Nie chcę, aby takie ścierwo chodziło po tym świecie.

Chłopak kręcił głową i bełkotał. Na pewno błagał o przebaczenie lecz ja niestety byłem niewzruszony. Kevin Connely już nie istniał.

– Teraz idź pyskować w piekle.

Ostrze niczym błyskawica przecięło jego tętnicę szyjną. Krew trysnęła do góry niczym odkorkowany szampan. Poczułem, jak ciepła krew uderza o moją twarz. W ten mroźny wieczór mógłbym uznać to za całkiem kojące doznanie.

Bez chwili zastanowienia podniosłem się z kucek i ruszyłem przed siebie, zostawiając wykrwawiające się resztką sił zwłoki na środku trawnika. Jak gdyby nigdy nic ruszyłem w drogę powrotną do domu.

Wchodząc na podjazd zauważyłem, że światła są włączone. Przekręciłem klucz w zamku i wszedłem do ciepłego i przytulnego wnętrza. Po drodze wytarłem się zabranym wcześniej ręcznikiem, który spoczywał obok cylindra i maski w plastikowej reklamówce. Bądź co bądź, mógłbym się rzucać w oczy, idąc ot tak z okrwawionym ryjem.

– Will na litość boską! Gdzieś ty był? – usłyszałem głos swojej żony dobiegający z sypialni.

– A tu i ówdzie. Musiałem załatwić jedną sprawę – odparłem, upychając reklamówkę w swojej szafie, tuż za skrzynką na narzędzia.

– O tej porze?

– Kochanie, czy to takie ważne? – zapytałem, odwieszając płaszcz. Następnie ruszyłem w stronę sypialni. Liz – moja żona – leżała w satynowym szlafroku i czytała książkę Tess Gerritsen o jakże intrygującym tytule „Grzesznik”. Czymże jest literatura w porównaniu do prawdziwych grzechów, jakie wszyscy popełniamy. Niektóre całkiem świadomie i z nieukrywaną satysfakcją.

Rzuciłem się na łóżko, tuż obok niej i pocałowałem ją w policzek. Uśmiechnęła się do mnie i odłożyła książkę na półkę. Miesiąc temu świętowaliśmy naszą piętnastą rocznicę ślubu. Akurat złożyło się, że wypadła w moje czterdzieste urodziny. Podwójna zabawa. Jak ten czas szybko zleciał. Pamiętam dzień ślubu tak, jakby był zaledwie wczoraj. Kate, piękna studentka o kruczoczarnych włosach. Uwierzcie, ale mimo minionych piętnastu lat nie zmieniła się ani trochę. Wciąż była niesamowicie atrakcyjną kobietą.

– Co u Tima? – zapytałem po chwili.

– Śpi jak suseł. Zmęczył się zabawą w policjanta.

– No tak – odparłem. – Najważniejsze, że stoi po jasnej stronie mocy.

Oboje zaśmialiśmy się w głos i pocałowaliśmy. Tim miał dziesięć lat i był naszym jedynym dzieckiem. Niestety, ciężka sytuacja finansowa, przez którą przechodziliśmy parę lat temu odebrała nam ochotę na drugie dziecko. Wiedzieliśmy, że nie damy rady się utrzymać. Wtedy ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Ja nie miałem pracy i Kate również. Potem wszystko się zmieniło. Każdy z nas zaczął zarabiać i to całkiem nieźle. Sprzedaliśmy mieszkanie, wzięliśmy niewielki kredyt i kupiliśmy dom. Odbijając się od dna zatraciliśmy myśl o drugim dziecku. Teraz byłoby to zbyt ryzykowne.

– Śpij już kochany. Nie wiem czy pamiętasz, ale jutro jest poniedziałek.

– No tak. Po raz kolejny powtórzę: weekend jest zbyt krótki.

Po tych słowach pocałowałem ją w policzek i przekręciłem się na bok. Nie zdążyłem nawet zebrać swoich myśli, kiedy dopadł mnie sen.

W pracy powitała mnie kartka przyczepiona do tablicy ogłoszeń. Treść wiadomości brzmiała następująco: APEL NADZWYCZAJNY GODZINA 9.

Krótko, zwięźle i na temat. Spojrzałem na zegarek. Do dziewiątej brakowało pięciu minut. Pospiesznie ruszyłem w stronę wielkiej Sali. Doskonale wiedziałem, co jest przyczyną tego nadzwyczajnego apelu. Patrząc po minach co niektórych, nie byłem jedyny. Po chwili dotarłem do drzwi, które otworzyłem jednym pchnięciem, przekraczając próg. Sala wypełniona była po brzegi. Wszyscy stali i zastanawiali się, po kiego grzyba ich tu ściągnięto.

– Siemasz stary – usłyszałem głos za swoimi plecami.

Odwróciłem się i dostrzegłem Barneya Perkinsa. Facet starszy ode mnie o 5 lat. Równy gość. Jedna z nielicznych osób, z którymi utrzymywałem najlepszy kontakt.

– Słyszałeś nowinę? – zapytał.

– Nie – odparłem beznamiętnie. – Coś się stało?

– Może nie będę ci psuł zabawy.

– Zabawy? – zaśmiałem się. – To chyba jakaś niezła frajda się szykuje.

Wtem na Sali rozległ się pisk. Pisk, jaki wydają głośniki, przy których postawi się mikrofon. Wszyscy zamilkli, wpatrując się w mównicę, za którą stanął dyrektor. Wysoki, łysy i nieźle zbudowany czarnoskóry jegomość po pięćdziesiątce. Co jak co, ale trzeba przyznać, że na to stanowisko nadawał się idealnie.

– Witam wszystkich zebranych – przemówił swoim niskim, tubalnym głosem. – Nie przywykłem do ogłaszania takich wieści i jest to dla mnie naprawdę ciężki moment. Nie wiem czy nie najtrudniejszy, z jakim przyszło mi się zmierzyć. Drodzy uczniowie, drodzy nauczyciele. Z przykrością muszę was poinformować, że wczoraj wieczorem zmarł wasz kolega, uczeń naszej szkoły, Kevin Connely.

Tak, kurwa! Dokładnie! – krzyczałem w myślach. Szybko przybrałem smutny wyraz twarzy, bowiem przyłapałem się, że na chwilę zagościł na niej triumfalny uśmiech.

– Był młodym, ambitnym nastolatkiem, który miał przed sobą całe życie. Niestety, minionej nocy został zamordowany.

W tym momencie przez całą salę przeszedł szmer ochów i achów, jęków rozpaczy i niedowierzania.

– Tym samym proszę was wszystkich o rozwagę! Uważajcie na siebie! Nie poruszajcie się samotnie o zmroku. Ulice pełne są kryminalistów, zwyrodnialców i przestępców. Uważajcie na siebie. Niech przypadek Kevina będzie dla was przestrogą.

Zwyrodnialców? Kryminalistów? Kurwa, powinienem dostać order za sprzątniecie tego ścierwa z powierzchni ziemi. Doskonale wiedziałem, że dyrektor Louis Stonefield podzieliłby moje zdanie. Nikt – podkreślam nikt z obecnie tu pracujących nie przepadał za Collinsem. Wszyscy chcieliby się go pozbyć. Dlatego drażni mnie ten udawany smutek w oczach tych wszystkich nauczycielek, które jeszcze w piątek wykrzykiwały w pokoju nauczycielskim jaki to kawał chuja z tego Collinsa.

– Na szczęście macie nas! – kontynuował dyrektor. – Nas nauczycieli. Pamiętajcie, że w każdej chwili, gdy tylko macie jakiś problem, możecie do nas przyjść. Zawsze jesteśmy do waszej dyspozycji i służymy wam naszą pomocą. Wyrazy współczucia przekazuję również na ręce pana Collinsa, zastępcy gubernatora, który przekazał nam smutną informację o swoim bratanku. A teraz oddajmy mu cześć krótką modlitwą.

Tak. Wszyscy oddają cześć. Czcze słowa rzucane na wiatr. Co druga osoba ma to wszystko głęboko w dupie i zapewne odetchnęła z ulgą, że więcej nie spojrzy na mordę tego gnojka. Gnojek. Kilka razy zatrzymany za posiadanie marihuany. Kilka skarg od uczennic, które doniosły dyrekcji, jakoby Collins je molestował na terenie szkoły. Dwukrotne pojawienie się w szkole pod wpływem środków odurzających. Szesnaście bójek. To tylko fragment jego zacnej kartoteki. A konsekwencje? Żadne. Wszystko zamiatane pod dywan. Wujaszek, zastępca gubernatora wiedział jakich użyć środków, aby oczyścić bratanka ze wszystkich zarzutów. Nie ma co ukrywać. Był zmorą nas wszystkich. Był zmorą tej szkoły. Jedno jest w tym wszystkim pocieszające. Był.

Dzwonek przywrócił wszystkich do rzeczywistości. Każdy ze smutną miną ruszył w swoją stronę.

– Nieźle, co? – szepnął Barney.

– Nie mogę uwierzyć – odpowiadam. – Jeszcze w piątek miałem z nim lekcje.

– Stary, ja powinienem mieć z nim lekcje właśnie teraz!

– Cóż. Nie ma co ukrywać, że nie był święty – kontynuuję swoją wypowiedź. – Miał swój charakterek, ale kurczę. Miał dopiero siedemnaście lat!

– Był jaki był, ale mimo wszystko zabić dzieciaka to coś okropnego – oznajmia Barney.

– Zgadza się. Tylko jakiś zwyrodniały bydlak byłby zdolny do czegoś takiego.

– Dobra, nie myślmy nad tym. Spadam na lekcję. Nie wiem co mam dziś z nimi robić. Siedzieć? Walnąć im gadkę moralną? A chuj, wezmę normalny temat.

– Chyba będzie to najlepsze wyjście – kwituję z lekkim uśmiechem.

– W takim razie do zobaczenia.

– Do zobaczenia!

Po tych słowach kieruję się na trzecie piętro, do Sali numer 305. Nazywam się William Spencer i uczę matematyki. Wczoraj zamordowałem swojego ucznia, Kevina Connely, który był wrzodem na dupie tej szkoły. Upokarzał wszystkich nie przebierając w słowach. Wystarczająco długo znosiłem jego niesubordynację i arogancję. W klasie byłem bezsilny. Nie mogłem nic zrobić. Nawet wtedy, gdy poprosiłem go o dokończenie zadania, a w odpowiedzi usłyszałem, że nie dotknie cyrkla, ponieważ widział jak na przerwach wsadzam go sobie w dupę. Cała klasa parsknęła śmiechem a ja stałem jak ta sierota. Wtedy zacząłem układać plan jak pozbyć się tego gnoja raz na zawsze. Udało się. Teraz jest chwilowy spokój, ale szkoła pełna jest takich gówien, które trzeba zwyczajnie sprzątnąć.

C.D.N.

OFICJALNA WERSJA AUDIO: https://www.youtube.com/watch?v=zK06RtDDebw

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Podoba mi się, mam nadzieję,że będzie główna.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje